„Oddałam synowi i synowej wszystko, a im nadal mało! Knują za moimi plecami, jak wycisnąć ze mnie ostatnie oszczędności”

Zięć mnie upokarzał fot. Adobe Stock, JackF
„– Twoja matka ma forsę, a jęczy i udaje biedną! Przycisnąłbyś ją w końcu. – Zawsze była skąpa… Ale nie martw się. Przyduszę ją. Po co babce pieniądze? – No, właśnie. A widziałeś, jak była ubrana? Miała markową kieckę, lepszą od mojej! Na chłopa poluje, czy co? Uważaj, bo ci jakiś cwaniak wszystko sprzątnie sprzed nosa!”.
/ 15.01.2023 10:30
Zięć mnie upokarzał fot. Adobe Stock, JackF

Gdybym nie zapomniała parasolki, nic by się nie wydarzyło. Ale zaczynało się chmurzyć, było parno, jak przed burzą, a ja miałam do domu kawałek drogi. Wróciłam więc i usłyszałam, jak moja synowa mówi:

Twoja matka ma forsę, a jęczy i udaje biedną! Przycisnąłbyś ją w końcu.

Drzwi na ganek były uchylone, więc głos mojego syna brzmiał tak wyraźnie, jakby stał obok mnie.

– Zawsze była skąpa… Ale nie martw się. Przyduszę ją. Po co babce pieniądze?

– No, właśnie. A widziałeś, jak była ubrana? Miała markową kieckę, lepszą od mojej! Na chłopa poluje, czy co? Uważaj, bo ci jakiś cwaniak wszystko sprzątnie sprzed nosa!

Słodziła mi w oczy, a za plecami obgadywała!

Godzinę wcześniej moja synowa zachwycała się, jaką to mam piękną i gustowną sukienkę, a ja tłumaczyłam, że kupiłam to za parę groszy w ciuchlandzie, tylko poprzerabiałam trochę, dopasowałam do figury i uprasowałam tak, że wygląda jak nowa! Synowa mnie chwaliła: „Jaka mama jest zapobiegliwa, jaki ma gust, jak potrafi się ubrać…”, a ja puchłam z dumy i zadowolenia. A teraz własnym uszom nie wierzyłam! Że też można być taką fałszywą jaszczurką! Słodzić w oczy, a poza oczy obgadywać, w najpodlejszy sposób. To, co usłyszałam, było gorsze niż ulewa, jaka się właśnie rozpętała. Gorsze niż siekący deszcz i grad, gorsze niż pioruny rozrywające niebo nad moją głową.

Nawet nie otworzyłam tej parasolki. Szłam środkiem drogi i było mi wszystko jedno, czy we mnie coś trzaśnie, czy mnie spali, ogłuszy, czy tylko dostanę zapalenia płuc, bo zrobiło się chłodno i dmuchał zimny wiatr. Miałam przed sobą ponad kilometr drogi, częściowo skrajem lasu i powinnam się gdzieś schronić, przeczekać tę nawałnicę, ale tylko zdjęłam buty i boso brnęłam przez kałuże i piasek. Normalnie, po takiej przygodzie leżałabym ciężko chora. Teraz, o dziwo nawet mi z nosa nie ciekło, chociaż po przyjściu do domu wcale się zaraz nie przebrałam w suche rzeczy i nie napiłam się malinowej herbaty. Za to wypiłam duży kieliszek nalewki na pigwie, potem jeszcze jeden i jeszcze, aż poczułam miły szmer w głowie i zachciało mi się jeść, jak zwykle po alkoholu.

Odgrzałam więc sobie placki z obiadu, a potem poszłam spać. W ciężkim stresie, po dużym fizycznym zmęczeniu, po spirytusowej nalewce i odsmażanych blinach, moja chora wątroba nie wytrzymała! W środku nocy złapał mnie taki atak, jakiego nie miałam od lat. Jak wytrzymałam ten ból, torsje, dreszcze i zawroty głowy – nie wiem, ale kiedy rano zwlokłam się z kanapy i spojrzałam w lustro, wiedziałam, że muszę natychmiast wzywać doktora: byłam żółtopomarańczowa, jak nasturcja, która właśnie zakwitała na grządce pod płotem. Do tego czułam obezwładniającą słabość, ból wszystkich mięśni i kości, szum w uszach i mdłości. No, jednym słowem bez lekarza wiedziałam, że jestem poważnie chora!

Od śmierci mojego męża mieszkam sama

Musiałam kogoś poprosić o pomoc. Normalnie już bym dzwoniła do syna i synowej, ale tym razem zatelefonowałam wprost do pogotowia. Po ścianie dotarłam do drzwi, żeby je otworzyć z zamka i już nic więcej z tego dnia nie pamiętam… W szpitalu spędziłam prawie dwa miesiące. Kiedy tylko oprzytomniałam, poprosiłam ordynatora o zakaz odwiedzin dla mojego syna i synowej. Sąsiadce przez telefon zakazałam dawania im moich kluczy, a wiedziałam, że mnie posłucha, bo z synową była skłócona od dawna i wręcz jej nie cierpiała. Miałam więc czas, aby przemyśleć moje życie. Najpierw zapytałam samą siebie, czy mój syn i synowa nie mają przypadkiem racji? Może istotnie jestem skąpym potworem? Zrobiłam rachunek sumienia i wyszło mi na to, że dałam im i daję dużo więcej, niż powinnam i mogę.

Przede wszystkim dostali ode mnie dom, bo od śmierci męża nie potrzebowałam pięciu pokoi i dwóch łazienek. Sama się przeniosłam do dwupokojowej chałupinki kupionej od znajomych, którzy się wyprowadzali do miasta. Wyremontowałam ją i urządziłam za własne pieniądze, choć umowa była inna, bo syn obiecywał, że przynajmniej instalację elektryczną i grzewczą weźmie na siebie. Oczywiście, nie dotrzymał słowa! Z naszego domu wyszłam, jak stałam. Zabrałam tylko portret męża, święte obrazy i osobiste rzeczy. Najpierw planowałam, że zabiorę także meble z największego pokoju, ale w końcu synowa mnie uprosiła, żeby je zostawić. To była szafa z kryształowym lustrem i rzeźbieniami, stół półokrągły na lwich nogach, sześć krzeseł i naprawdę piękna komoda. Wszystko robione na obstalunek dla moich dziadków na początku ubiegłego wieku. Musi mieć swoją cenę, bo teraz takie rzeczy są modne.

Znowu mi obiecywali, że pojedziemy do sklepu meblowego i wybiorę sobie parę niedrogich gratów, ale przez parę tygodni spałam na polówce, a swoje ubrania trzymałam w kartonowych pudłach. To, co mam, kupiłam sobie sama, na raty, które spłacam do dzisiaj. Mały telewizor dostałam od znajomych, radia nie mam w ogóle. Wyposażyłam więc ich chyba nie najgorzej? Na wszystkie imieniny, urodziny, mikołaje, zajączki, gwiazdki dostają ode mnie albo prezenty, albo kopertę z pieniędzmi.

Skąd na to mam?

Dorabiam do emerytury; piekę ludziom ciasta, robię na drutach i szydełkiem, zbieram zioła, w sezonie grzyby i jagody, więc zawsze coś zarobię. Mam jeszcze po mężu jakieś oszczędności, ale to trzymam na czarną godzinę. Pojęcia nie miałam, że to ich tak kusi!

 Moja synowa na razie nie chce mieć dzieci. Mówi, że najpierw pojeżdżą po świecie, zmienią auto, a dopiero potem wejdą w pieluchy. Całe szczęście, że nie mam wnuków, bo chyba nie umiałabym się od nich odciąć! Kiedy poczułam się trochę silniejsza, zaczęłam przesiadywać na szpitalnym korytarzu, skąd widać było kawałek ulicy i ludzi zajętych własnymi sprawami. Pogadywałam z panem mniej więcej w moim wieku, który też długo tu leżał na chorobę trzustki. Nie widziałam, żeby go ktoś odwiedzał i od słowa, do słowa okazało się, że jest na świecie sam, jak palec. Wdowiec jak ja, ale bezdzietny, bo jego córka dawno temu zginęła w wypadku samochodowym. To on mi powiedział, że lepsze dzieci złe i nieczułe niż żadne!

– Nie ma co się obrażać na młodych – mówił, kiedy mu opowiedziałam, co mnie spotkało od syna i synowej. – Rodzice muszą być mądrzejsi… Ja do dzisiaj żałuję, że powiedziałem córce parę złych słów, kiedy się zakochała i chciała rzucić naukę. Strasznie się wtedy pokłóciliśmy!

– Ale miał pan prawo się wkurzyć!

– Nie miałem. To było jej życie i jej wybory. Trzasnęła wtedy drzwiami, wsiadła do samochodu i więcej jej żywej nie widziałem.

– Strasznie mi przykro… Ale to nie była pana wina.

– Ja myślę, że była. I dopóki mi piasku na oczy nie nasypią, tak będę myślał. Niech pani nie popełnia moich błędów.

– Ale strasznie mnie zabolało, kiedy mnie tak wrednie obmawiali!

– Niech im pani to powie. Muszą wiedzieć, że pani słyszała ich rozmowę. I że pewnie od tego się pani pochorowała.

– Myśli pan, że się przejmą?

– To ich sprawa. Pani będzie w porządku. I żyć trzeba inaczej. Dla siebie bardziej niż dla nich. Ile ma pani lat?

– Skończyłam pięćdziesiątkę.

– Tak, jak ja.

– Niby żaden wiek, ale już z górki…

– Niech pani przestanie narzekać. Może skąpa pani nie jest, ale za to marudna na pewno! – mój towarzysz serdecznie się roześmiał.

Wychodziłam ze szpitala tuż przed imieninami

Mój znajomy jeszcze zostawał, ale umówiliśmy się, że zaraz po swoim wyjściu odezwie się do mnie. Czekała na mnie zamówiona taksówka, więc do domu dojechałam szybko i wygodnie. Otworzyłam furtkę i zdębiałam… Podwórko było wymiecione do czysta, okna umyte, ganek odmalowany, a pod kasztanem stała ławka, o jaką się nie mogłam wcześniej doprosić. Siedzieli na niej mój syn i synowa. Ona zaczęła płakać, jak tylko mnie zobaczyła i tak płakała, dopóki jej nie przytuliłam i nie powiedziałam, że się nie gniewam.

Mama wie, że ja wcale tak nie myślę! Żeby mi język kołkiem stanął, zanim zaczęłam gadać takie głupoty!

– Znowu je gadasz. Nie wolno wypowiadać takich życzeń. A skąd wiecie, że ja wiem?

– Od sąsiadki. Ją też przeprosiłam i pogodziłyśmy się. Mama nam wybaczy?

Syn miał dokładnie taką minę, jaką miewał w dzieciństwie, kiedy coś przeskrobał i próbował mnie udobruchać. Jak mogłam się na nich złościć? Największa niespodzianka dopiero jednak na mnie czekała…

– Mamo – powiedział mój syn. – Będziesz babcią! Cieszysz się?

Dzieci moje kochane! Nawet nie macie pojęcia, jak się cieszę! Od dziś zaczynam oczekiwanie na najważniejszy dzień w moim życiu. Mój znajomy mówił: wyrzuć złość z serca, to będzie miejsce na radość. Miał absolutną rację!

Czytaj także:
„Teściowa płaciła mi za to, żebym popierał ją w kłótniach z moją żoną. Zaczęła kontrolować całe nasze życie”
„Mam wyrzuty sumienia, że na starość muszę mieszkać u córki. Wolę gnić w domu starców, niż słuchać burczenia zięcia”
„Moja teściowa to baba z piekła rodem. Musieliśmy z nią mieszkać, ale ona za wszelką cenę chciała się mnie pozbyć”

Redakcja poleca

REKLAMA