„Kuzynka pozwalała, by do łóżka jej męża ustawiały się kolejki kochanek. Dawała im prezenty, byle tylko drań trwał u jej boku”

Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, KMPZZZ
„Nie było nikogo, kto by się nie zastanawiał, jak taki fajny facet wytrzymuje z tą drętwą marudą. Dlatego kiedy się dowiedzieliśmy, że Franio znalazł sobie inną babkę, nikt kuzynki nie żałował”.
/ 23.02.2023 11:15
Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, KMPZZZ

Moja kuzynka Jola nie jest lubiana. Znajomi i rodzina krytykują jej zarozumialstwo, brak poczucia humoru, pedanterię i nos wiecznie zwieszony na kwintę.

– Gdyby nie Franek, nigdy byśmy jej do siebie nie zapraszali! – mówią. – Siedzi nadęta, świdruje oczkami i dogaduje… Paskudna baba!

Za to Franio, mąż kuzynki, zawsze był duszą towarzystwa! Pięknie śpiewał, znał masę dowcipów, jego dania z grilla nie miały sobie równych. Przyjęcia u Frania kończyły się późno w nocy i wszyscy goście wychodzili z nich zawsze zadowoleni. Jola natomiast pod koniec każdego spotkania ziewała jak hipopotam i co parę minut mówiła:

„Boże, jak już późno! Trzeba mieć zdrowie, na takie spędy!”, więc goście niechętnie zbierali się do wyjścia, ale wtedy Franio ratował sytuację; polewał rozchodniaczki, przepraszał i tłumaczył: „Jolcia miała zły dzień… Nie zwracajcie uwagi”.

Nie było nikogo, kto by się nie zastanawiał, jak taki fajny facet wytrzymuje z tą drętwą marudą. Dlatego kiedy się dowiedzieliśmy, że Franio znalazł sobie inną babkę, nikt kuzynki nie żałował.

– Dobrze jej tak – mówiliśmy. – Miała takiego dobrego męża, a go nie doceniała. Wreszcie nauczy się rozumu! 

Przecież te perły należą do Joli!

Zastanawialiśmy się tylko, jak Jola i Franio pogodzą zdradę i rozstanie ze swoją religijnością, bo oboje wiarę i sakramenty traktowali poważnie, więc rozwód chyba nie wchodził w rachubę. Ja też tak myślałam – póki nie spotkałam Frania w galerii handlowej.
Pchał wyładowany koszyk, a obok niego szła nieznajoma  kobieta, od czasu do czasu dorzucając nowe zakupy. To były artykuły z górnej półki, same delikatesy!

Była ładna, świetnie ubrana i uczesana, pachniała nieziemsko… Znałam te perfumy, nigdy nie było mnie na nie stać! Franio jest fajny i przystojny, więc spokojnie mógł poderwać taką laskę, ale ja gapiłam się na nią z innego powodu. Otóż na opalonym, gładkim dekolcie przyjaciółki Frania błyszczał wyjątkowo piękny naszyjnik: mleczne, opalizujące perły z brylantowym zapięciem.

Na sto procent te perły były własnością Joli, należały do jej rodziny od stu lat. Drugich takich po prostu nie było! Jola nigdy w życiu nie założyłaby swoich pereł na zakupy! Oszczędzała je, nosiła rzadko i od wielkiego dzwonu, pielęgnowała i przechowywała z największą starannością. Ich widok na szyi kochanki Frania był dla mnie prawdziwym szokiem.

Tamta szczebiotała, uśmiechała się, zagadywała, ale ja stałam, jakbym połknęła kij od szczotki. Nie mogłam oderwać oczu od tych pereł… Wreszcie ona to zauważyła i powiedziała:

– Piękny, prawda? Jubiler powiedział mi, że to bardzo stara rzecz, w dodatku niezwykle cenna. Franio jest taki kochany, że mi go podarował, ale on w ogóle mnie rozpieszcza!  Jeszcze nie zdążę o czymś pomyśleć, a już to mam!

– To może o gwiazdce z nieba trzeba by pomyśleć – rzuciłam ironicznie.

– O gwiazdce może niekoniecznie, ale o większym lokum to już tak. Franio obiecał, że niedługo to załatwi, on ma przecież cztery pokoje i dużą loggię. Byłoby w sam raz!
Dopiero teraz mnie kompletnie zamurowało.

– Przecież tam mieszka żona Frania. To jej mieszkanie, po rodzicach!

– Noo, wszystko, co mają,  jest wspólnotą majątkową. Zresztą ta pani po rozwodzie może się przeprowadzić do mojej kawalerki. Powinno jej wystarczyć, bo o ile wiem, jest samotna. Po co jej większy metraż?

Trzęsłam się ze złości tym bardziej, że ten idiota Franio w ogóle nie reagował! Słuchał tych głupot i nie mówił, że mieszkanie jest wyłączną własnością Joli, bo to spadek.

„Pajac szmaciany – pomyślałam. – Co ta Jolka w nim widziała?”.

Obiecała, że o niego zadba

Dawno nie byłam u Jolki, ale teraz postanowiłam ją odwiedzić. Wyglądała na chorą. Bardzo schudła. Jej włosy, wcześniej ciemny blond, wyglądały, jakby posypała je mąką. Nadal nosiła obrączkę… Było wczesne popołudnie. Siedziałyśmy długą chwilę, milcząc, aż wreszcie Jola się odezwała:

– Wiesz, że zaczęłam przekwitać, kiedy miałam dwadzieścia parę lat? Skończyłam się jako kobieta. Bez hormonów nie mogłabym normalnie żyć…

– Nie wiedziałam…

– U mnie to rodzinne. Najpierw babka, potem moja mama, wreszcie ja… Takie geny, tylko one zdążyły jeszcze urodzić swoje córki, ja tego szczęścia nie miałam!

– To był dla ciebie problem?

– Jasne, że był! Pociłam się strasznie, miałam potworne migreny, wszystko mnie denerwowało, cierpiałam na bóle brzucha, byłam ciągle spuchnięta, wypadały mi włosy, traciłam zęby. Do tego huśtawka nastrojów i paskudna cera. Wstydziłam się przyznać, skąd i dlaczego tak się podle czuję… Franio stał się moim wybawieniem, kiedy się pojawił i powiedział, że się ze mną ożeni, bo jemu nie zależy na dzieciach i sprawnych jajnikach, tylko na kobiecie, która dla niego zrobi wszystko. Od razu przedstawił swoje warunki… A ja się zgodziłam.

– To znaczy jakie warunki? Na co ty się zgodziłaś? – chciałam wiedzieć.

– Że będzie miał swobodę, że będę dbała o niego i dom. I że będzie miał jak pączek w maśle.

– Nie musiałaś przecież robić z siebie ofiary. Teraz medycyna jest na takim poziomie, że wszystko się leczy. W końcu kobiety mają przeróżne dolegliwości i nie czują się przez to gorsze!

– Może innym się udaje? Ja zawsze miałam pecha we wszystkim, więc nie wierzyłam, że mogę żyć normalnie. Miałam kompleksy… – westchnęła.

– Poza tym wiem doskonale, że nie jestem sympatyczna, mam trudny charakter, ludzie za mną nie przepadają. Wiesz, że jestem jedynaczką wychowaną tylko przez matkę, a od dzieciństwa marzyłam o rodzinie i wyobrażałam sobie, jak będzie, gdy ją założę. Godzinami bawiłam się w dom, więc nic dziwnego, że wolałam być z Franiem na jego warunkach niż sama. Nadal wolę! Kobieta powinna mieć męża. Wiem, że teraz to nie ma znaczenia, bo kobiety świetnie sobie radzą bez mężczyzny, ale ja należę do tego gatunku, który kocha życie we dwoje. W dodatku ja się we Franiu bardzo zakochałam. Byłam szczęśliwa, że taki przystojny, fajny facet mnie chce i że mu nie przeszkadza to, co o mnie wie. Marzyłam, że stworzymy ciepłe gniazdko, może z czasem pomyślimy o adopcji dziecka, że mimo wszystko damy radę pokonać wszystkie trudności. I na początku tak było… Dopiero po jakimś czasie Franiowi zaczęło przeszkadzać, że nie będzie miał własnych dzieci, i zaczął mówić, że się pospieszył z tą decyzją o ślubie ze mną, bo niby ma wszystko, ale nie jest zadowolony.

– I co? – zapytałam.

– Przez trzynaście lat małżeństwa robiłam wszystko, żeby nie mówił, że żałuje związku ze mną. Byłam dla Frania służąca, praczką, księgową, sprzątaczką, czasami kochanką. Coraz mocnej go kochałam, bo on potrafi być miły i uroczy. Ludzie go uwielbiali, sama wiesz, że szczególnie kobiety za nim przepadają

– Zdradzał cię?

– Prawie oficjalnie – westchnęła. – Nigdy niczego nie ukrywał, to także była część naszej umowy. Ale byłam pewna, że nie odejdzie… Po co? Miał wszystko. A jednak znalazł lepszą ode mnie.

– Miałam ci nie mówić, ale ja ich spotkałam i ona miała twoje perły…

– Dałam jej, a, właściwie dałam je Franiowi. Mnie one niepotrzebne… Obiecał, że do mnie wróci, jeśli je dam… Miał niby ją przekupić, żeby się odczepiła, więc czekam. Tymi perłami zapłaciłam za Frania… Innym też dawałam prezenty: perfumy, ciuchy, drogą bieliznę, czasami biżuterię. Wszystkim kochankom Frania kupowałam upominki na pożegnanie. To były moje łapówki dla nich…

– Nie wierzę – mówię. – Wszyscy myśleli, że to ty grasz pierwsze skrzypce!

– Pomyłka. Ja byłam za kulisami, Franio na scenie.

– Trzeba się było zbuntować!

Bałam się, że Franio odejdzie.

– I tak odszedł! – powiedziałam.

I co ja mam jej powiedzieć?

– Ale nie przeze mnie, tylko przez tamtą zdzirę. Ona jest winna, nie ja! To nie jest mój grzech i dlatego wierzę, że on do mnie wróci. Wyszumi się i wróci… Gdzie i z kim będzie mu lepiej? Poza tym ja nie uznaję rozwodów. Co Bóg złączył… i tak dalej. Rozumiesz mnie?

– Nie bardzo. Mamy XXI wiek. Kobiety są niezależne i nie dają sobą pomiatać, a ty urządziłaś sobie jakiś koszmar. W imię czego? Bo chyba już nie kochasz tego drania?

– Już nie tak mocno, ale mamy ślub kościelny i nadal boję się samotności.

– Przecież i tak jesteś samotna. Po drugie, co to za małżeństwo oparte na kalkulacji i strachu? Myślisz, że Panu Bogu o to chodzi?

– Nie wiem, ale ja za nic ręki do rozwodu nie przyłożę – powiedziała.

– I nadal będzie, jak było?

– Trudno. Wolę gorzej jako żona, niż lepiej jako rozwódka. Franio się w końcu wyszumi i zrozumie, że nigdzie i z żadną inną nie będzie mu lepiej. Poczekam.

I co ja mam jej powiedzieć? Jak ją przekonać, że to, na co się godzi, jest nieuczciwe i niemoralne? Że chcąc uniknąć jednego grzechu, popełnia szereg następnych? Że nie zasługuje na współczucie, bo sama jest sobie winna? Że siebie krzywdzi i ośmiesza?
Cokolwiek powiem, i tak mi nie uwierzy. Wie swoje…

Czytaj także:
„Mąż zdradził mnie z moją siostrą. Na odchodne zwyzywał mnie i powiedział, że to ja wepchnęłam ją w jego ramiona”
„Mąż zdradził mnie z młodą siksą i złamał mi serce. Po latach dałam mu kolejną szansę, a on znów zrobił ze mnie idiotkę”
„Spełniałem każdą zachciankę żony, żeby ją uszczęśliwić, a ona zdradziła mnie z jakimś prymitywnym pakerem”

Redakcja poleca

REKLAMA