Zajmowałyśmy się ciocią przez ostatnie siedem lat, a może i dłużej. W każdym razie moja siostra Krysia na pewno dłużej, bo pamiętam, że dopiero po jakimś czasie zaczęłam jej pomagać. Ciocia była emerytowaną nauczycielką, taką, która całkiem dobrze pamiętała jeszcze czasy przedwojenne, w chwili śmierci miała dziewięćdziesiąt osiem lat. Wymagała opieki nie z powodu zaawansowanego wieku, ale na skutek wypadku. Została potrącona na przejściu dla pieszych, doznała urazów wewnętrznych, złamania kości udowej i pęknięcia miednicy. Młody człowiek wykaraskałby się z tego w ciągu paru miesięcy, ale dla prawie dziewięćdziesięcioletniej w chwili zdarzenia osoby, okazało się to naprawdę wielkim problemem.
Miała rodzinę, ale nie żyła z nią dobrze
– No patrz, kochana, jaki wybrakowany ze mnie egzemplarz – mawiała ciocia Hela, kiedy pomagałam jej przy codziennych czynnościach. – Żeby dorosła baba sama nie potrafiła sobie założyć rajstop…
Była bardzo pogodną osobą, próbowała obracać w żart nawet to, że doskwierał jej potworny ból, kiedy do urazów po wypadku dołączył jeszcze rak. Pod koniec życia był na tyle silny, że lekarz przepisał jej morfinę.
– I kto by pomyślał, że na stare lata zostanę narkomanką – ciocia uśmiechała się lekko, kiedy po zastrzyku cierpienie się zmniejszało.
Kochałyśmy z siostrą tę pogodną staruszkę, wcale nie chciałyśmy, by odchodziła. Ale nikt nie jest wieczny. Pamiętam rozmowę z doktorem, który zajmował się ciocią.
– No cóż, drogie panie, człowiek na coś musi umrzeć – rozłożył ręce.
W ustach kogoś innego może brzmiałoby to brutalnie i obcesowo, ale tamten lekarz był wyjątkowo ciepłym, miłym człowiekiem, więc jego słowa nas nie raziły.
– Mimo urazów, pani Helena trzymała się naprawdę dobrze – powiedział nam wtedy. – Ale w tym wieku organizm już nie funkcjonuje jak dawniej, większe jest prawdopodobieństwo wystąpienia chorób, na które człowiek by nie zapadł, żyjąc krócej. I właśnie z czymś takim mamy obecnie do czynienia.
– Czyli nie ma nadziei? – spytała Krysia ze łzami w oczach.
– Nie będę pań oszukiwał – odpowiedział lekarz z westchnieniem. – Niewiele życia zostało pani Heli.
To my zajmowałyśmy się staruszką, ale bynajmniej nie dlatego, że nie posiadała bliższej rodziny. Przeciwnie – miała dzieci i wnuki, ale utrzymywała z nimi sporadyczne kontakty. W przeszłości musiało się zdarzyć coś, co sprawiło, że odsunęli się od siebie. Ale ciocia nigdy nie chciała z nami o tym rozmawiać. Jej syn mieszkał na drugim końcu Polski, a córka gdzieś w Niemczech. Przez ostatnie dziesięć lat Adam przyjechał do matki może trzy razy, i to wcale nie w odwiedziny, ale żeby uzyskać podpis na jakichś dokumentach. Po ostatniej jego wizycie nasza podopieczna odetchnęła z ulgą.
– Wreszcie wszystko załatwione – mruknęła. – Mają, czego chcieli.
Nie dopytywałam, to nie była moja sprawa. Domyśliłam się, że chodziło o jakieś uregulowania majątkowe.
Potem dzwoniła jeszcze córka cioci, ale nie słuchałam ich rozmowy, zauważyłam tylko, że staruszka straciła humor na kilka dni.
– Co tam się u nich stało? – zastanawiała się Krystyna.
Nie wiedziałyśmy nic konkretnego. Tamta część rodziny w ogóle izolowała się od nas. To byli ludzie z tak zwanej elity – zamożni, eleganccy, dobrze wykształceni. Za wysokie progi na nasze nogi. Ale też i nie kusiło mnie nigdy, aby w te progi wkroczyć.
Lecz po śmierci cioci Heli zaczęłyśmy się z jej dziećmi widywać częściej. Zbyt często, jak na mój gust. Wszystko zaczęło się od odczytania testamentu. Prawnik cioci zaprosił do swojej kancelarii mnie i Krystynę, chociaż się tego nie spodziewałyśmy. Helenka niewiele posiadała poza mieszkaniem, które zapisała do podziału synowi i córce, o czym doskonale wiedziałyśmy. Zresztą, żadna z nas nie miała chęci na tę nieruchomość, pomagałyśmy cioci z dobroci serca i poczucia obowiązku. Miałyśmy się gdzie podziać, nie musiałyśmy liczyć na spadek.
Testament był dla nas szokiem!
Testament był napisany napuszonym, prawniczym językiem, mało zrozumiałym dla zwykłego śmiertelnika, ale widziałam, że Adam i Monika są zadowoleni. Testament zawierał jeszcze akapit, który stanowił, że wszystko, co nie zostało dokładnie wymienione w tym dokumencie bądź określone w dokumentach podpisanych przez ciotkę w porozumieniu z potomkami, przechodzi na własność moją i Krystyny w równych proporcjach. Uśmiechnęłam się wtedy tylko, bo nie sądziłam, by chociaż jedno krzesło nam się należało. Już Adam zawczasu się postarał, żeby matka wszystko, co tylko możliwe, przekazała jemu i Monice.
Napotkałam drwiące spojrzenie dalekiego kuzyna. Pewnie pomyślał dokładnie to samo. Już miałam wstać i pożegnać się, kiedy adwokat powstrzymał mnie ruchem ręki.
– Jest jeszcze coś. Dysponuję pewnym dokumentem… Pani Helena przekazała mi go jeszcze przed wypadkiem. Znalazła to pismo podczas jakiegoś przemeblowania.
– Co to jest? – spytała niecierpliwie Monika, nagle zaniepokojona.
– Pewien akt własności – odparł prawnik. – Konkretnie akt własności kamienicy znajdującej się w rejonie starego miasta. Mieszczą się w niej teraz głównie biura i sklepy…
Adam aż syknął, tak gwałtownie wciągnął powietrze.
– Ja cię kręcę – powiedział. – Matka coś tam kiedyś wspominała, że rodzina była w posiadaniu dużej nieruchomości, ale przed wojną, więc wydawało mi się… Czy ten akt jest nadal ważny? – chciał wiedzieć.
– Jest, proszę pana – potwierdził mecenas. – Z pewności zaś wystarczy, żeby ubiegać się o zwrot mienia lub zadośćuczynienie finansowe.
– Świetnie! – zawołała Monika.
Nie kryła radości. Widać było, że śmierć matki niewiele ją obeszła, o wiele bardziej była zainteresowana pozostawionym majątkiem.
– W takim razie poprosimy o ten papier! – dodał szybko Adam.
Adwokat jednak pokręcił głową.
– To nie jest takie proste, drodzy państwo – rzekł. – Zgodnie z testamentem wszystko, co nie zostało w nim wymienione, i nie przypadło panu i siostrze na podstawie innych umów, należy do pani Krystyny i pani Magdaleny. A zatem ten dokument również.
W pierwszej chwili nie dotarło do mnie znaczenie jego słów. Do Krystyny chyba też nie, bo siedziała jak przedtem, z tym samym wyrazem twarzy. Za to Adam z Moniką zerwali się na równe nogi.
– Co?! – zawołał nasz kuzyn. – Jak to należy do nich?! Po moim trupie!
Dopiero teraz zaczęłam rozumieć, co tak naprawdę się wydarzyło. Tymczasem Adam pieklił się dalej:
– Matka miała sklerozę! Na pewno zapomniała o tym papierze!
– Na pewno! – poparła go siostra. – Przecież nie zostawiłaby takiego majątku jakimś dalekim pociotkom!
Najlepiej się dogadać, choć to też niełatwe
Adwokat pozostał niewzruszony. Zapewne już nieraz przeżywał podobne sceny w wykonaniu niezadowolonych spadkobierców.
– Taką wyraziła ostatnią wolę – powiedział bardzo spokojnie, kiedy Adam z Moniką przestali się wreszcie wydzierać. – Testament jest sformułowany bardzo jasno. Wszystko, co nie stanowi masy spadkowej w postaci lokalu mieszkalnego i przedmiotów, których matka zrzekła się na państwa korzyść, przechodzi na własność obecnych tutaj jej dwóch krewnych. Prawa do tej nieruchomości także.
– O nie! – wysapał Adam. – Nigdy! Każdy testament da się podważyć! I to właśnie zrobimy!
A potem wyszedł bez pożegnania. Monika również zebrała się pośpiesznie. Zostałyśmy same z adwokatem. W zasadzie powinnam się cieszyć z prezentu od zmarłej, ale jakoś nie umiałam. Spojrzałam na Krysię. Też miała kwaśną minę.
– Powinienem paniom pogratulować – stwierdził mecenas. – Ten budynek jest naprawdę sporo wart.
– Słyszę jednak w pana głosie jakieś „ale”, panie Januszu – mruknęła moja siostra. – Chodzi o to podważenie testamentu? Słyszałam, że to całkiem możliwe i często się zdarza.
Adwokat pokiwał głową.
– Tak, w sądach aż roi się od pozwów o stwierdzenie poprawności zapisów testamentowych. I pozywający nie są pozbawieni szans.
– Nawet przy jasno sformułowanym dokumencie? – zdziwiłam się.
– Proszę pamiętać, że dzieci są w świetle prawa głównymi zstępnymi – wzruszył lekko ramionami. – Pan Adam będzie się starał udowodnić, że w chwili podejmowania decyzji pani Helena nie była w pełni władz umysłowych z racji wieku i przebytych urazów. Sąd musi wziąć to pod uwagę, zlecić odpowiednie ekspertyzy. Tak to już jest.
– Adam może też wykombinować, że ten zapis to nasza manipulacja – przyszło mi nagle do głowy.
– To akurat byłoby dość trudne – mecenas potrząsnął głową. – Gdyby to panie nakłoniły nieboszczkę do takiego rozporządzenia majątkiem, zapis niewątpliwie brzmiałby inaczej, w mniej zawoalowany sposób.
Krysia westchnęła ciężko.
– A zatem czeka nas teraz proces? Będzie bardzo trudno go wygrać?
– Bez wątpienia, proszę pani. Może się to ciągnąć długo, nawet dziesięć lat, bo rzecz idzie o sporą wartość. No i koszta…
– Co by pan nam zatem doradził? – spytałam.
– Najlepiej byłoby się dogadać – powiedział mecenas. – Dojść do porozumienia, podzielić się jakoś tym majątkiem, kiedy już uda się go odzyskać. Jeśli się uda… Bo to też może być dość długa droga.
– Wątpię, czy Adam z Moniką na to pójdą – westchnęła Krysia.
Oczywiście nie chcieli iść na ugodę
– Jak myślisz? – spytała tego samego wieczoru, kiedy siedziałyśmy nad herbatą, wspominając ciocię. – Bić się o ten spadek, czy nie?
– Chcesz zrezygnować? – spojrzałam na nią ze zdziwieniem.
Z nas dwóch to ona była bardziej przywiązana do spraw materialnych.
– Nie o to chodzi. Pewnie, że nie odrzuca się takiego prezentu. Ale może spróbować się z nimi dogadać? W końcu Helenka była ich matką, chociaż źle ze sobą żyli. Potrzebna nam taka nienawiść w rodzinie?
Musiałam przyznać jej rację, ale miałam spore wątpliwości, co do chęci współpracy dzieci ciotki. I okazało się, niestety, że dobrze czułam. Adam odrzucił propozycję porozumienia i to w wyjątkowo nieprzyjemny sposób. Właściwie to na nas nawrzeszczał i wyzwał od oszustek i naciągaczek. Nie pozostało nam więc nic innego, jak spotkać się w sądzie. Prawdę mówiąc, gdyby zachował się uprzejmie, może bym nawet odpuściła tę sprawę. Ale w takiej sytuacji… Nikt nie będzie obrażał mnie ani mojej siostry!
Piłeczka była po stronie Adama i Moniki, musiałyśmy więc czekać na ich ruchy. I nie czekałyśmy długo. Trzy tygodnie później przyszedł do nas pozew sądowy. Poszłyśmy z nim do adwokata. Tego samego, który prowadził sprawy ciotki, i który odczytywał nam testament.
– Szkoda, że nie doszliście do porozumienia – westchnął. – Ale skoro mam pełnomocnictwo pań do działania w tej sprawie, pozwolą panie, że zorientuję się w statusie prawnym tej kamienicy. To znaczy, kto dokładnie jest w tej chwili jej właścicielem lub zarządcą. Mam nadzieję, że miasto albo skarb państwa.
Wkrótce odbyła się pierwsza rozprawa. Na sali sądowej Adam dosłownie szalał. Z jego zeznań wynikało, że pod koniec życia ciotka Helena była zupełnie niezdolna do jakichkolwiek racjonalnych decyzji, właściwie to przedstawił swoją matkę niemalże jako roślinę. Mówił, że cierpiała na najróżniejsze przypadłości – nie tylko fizyczne, ale też umysłowe. Kiedy jednak podczas składania zeznań zaczął sugerować, że padła ofiarą naszych machinacji, powstrzymywał go nawet własny adwokat. Zresztą okazało się, że jest dobrym znajomym naszego mecenasa, co mnie w sumie nie dziwiło, bo w palestrze chyba wszyscy się znają, a szczególnie prawnicy z doświadczeniem.
Sąd wysłuchał obu stron, po czym zarządził szereg czynności sprawdzających faktyczny stan rzeczy. Sędzia prowadząca sprawę wyraźnie dała do zrozumienia, że cały ten cyrk będzie się ciągnął bardzo długo, skoro strony nie wykazują chęci osiągnięcia kompromisu.
Już wtedy miałam ochotę machnąć na to ręką. Ale nasz adwokat po rozprawie poprosił, żebyśmy zaczekały i poszedł porozmawiać z pełnomocnikiem strony przeciwnej. Nie trwało to długo. Po chwili wrócił do nas, a adwokat Adama i Moniki zaczął rozmawiać ze swoimi klientami.
– Jeśli ten człowiek ma odrobinę oleju w głowie – powiedział mecenas – przyjdzie pogadać o porozumieniu.
– Dlaczego? – zdziwiłam się, a i Krysia wydawała się zaciekawiona.
– Nie było czasu rozmawiać o tym przed rozprawą, ale wczoraj uzyskałem informację na temat statusu kamienicy. Niestety, piętnaście lat temu została wykupiona od miasta przez prywatnego przedsiębiorcę.
– Niestety? – nie rozumiałam, czemu naszego przedstawiciela to martwi.
– Tak. Bo oprócz procesu wytoczonego nam przez dzieci pani Heleny, w razie wygranej czeka nas użeranie się z właścicielem. To znaczy kolejny proces. O wiele trudniejszy niż odzyskanie nieruchomości od organów administracji państwa, proszę mi wierzyć. Naprawdę w tej sytuacji szkoda marnować czas i pieniądze na podważanie bądź zachowanie tego testamentu. Nie warto…
Spojrzałam w stronę okna, przy którym Adam rozmawiał ze swoim prawnikiem. Widziałam, jak marszczy brwi i mruczy coś z niezadowoleniem, ale po chwili skierował się w naszą stronę z dużo łagodniejszym niż na początku wyrazem twarzy.
Nic nie łączy lepiej niż wspólny wróg
Ustaliliśmy, że środki ze sprzedaży kamienicy albo z zadośćuczynienia, jakie za nią uzyskamy, podzielimy po prostu na cztery części. Wprawdzie Monika protestowała i żądała osiemdziesięciu procent dla siebie i Adama, ale kuzyn znacznie spokorniał, widząc, że wcale nie tak prosto będzie podważyć testament. A przede wszystkim, że zajmie to nawet całe lata. Przekonał siostrę, żeby nie upierała się przy swoim.
Ponieważ występowaliśmy wspólnie, można było zrezygnować z usług jednego z adwokatów, co znacznie obniżało koszty. A potem zwróciliśmy się o zwrot kamienicy. Oczywiście, biznesmen nie chciał o tym rozmawiać, więc sprawa trafiła na wokandę. Na pierwszej rozprawie sąd rozpoznał wstępnie okoliczności. Sam przedsiębiorca się nie pojawił, ale trzeba przyznać, że miał bardzo wyszczekanego adwokata.
Na szczęście pan Janusz też nie wypadł sroce spod ogona. Po tym całym prawniczym żargonie, jakim obaj się posługiwali, niewiele rozumiałam, wychodząc z sali. Adam i Krysia też nie. Moniki nie było, przebywała właśnie w Niemczech.
– Nie będzie łatwo – oznajmił adwokat. – I obawiam się o wynik.
– To znaczy? – zapytał od razu Adam. – Nie odzyskamy kamienicy?
– W końcu pewnie tak – odparł mecenas. – Ale nie wiem, czy w ogóle będzie się wam to opłacało.
Nie chciał nic więcej powiedzieć. Stwierdził, że nie zamierza uprzedzać faktów i wszystko okaże się wkrótce. A skoro już i tak się procesujemy, to trzeba przynajmniej spróbować doprowadzić rzecz do końca.
Następna rozprawa odbyła się dwa miesiące później, ale niewiele przyniosła. Sąd zlecił przeprowadzanie ekspertyz, powołał biegłych. Jedno było wiadomo – dokumenty, dzięki którym zamierzaliśmy odzyskać nieruchomość, nie budziły zastrzeżeń. Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się, że na kolejnej sprawie w zasadzie wszystko stanie się jasne.
– Mój klient zgodzi się na oddanie nieruchomości prawowitym właścicielom – oświadczył niespodziewanie pełnomocnik biznesmena.
No to załatwił nas wszystkich na cacy
Nie mogłam uwierzyć własnym uszom! To było jak piękny sen. I jak piękny sen prysło, gdy usłyszałam, co adwokat ma nam jeszcze do powiedzenia…
– Poniósł on jednak pewne koszty, w tym koszt remontów w kamienicy, i na przygotowanie jej do komercyjnych zastosowań. Pozwoliłem sobie przygotować zestawienie, stanowiące wyciąg z faktur, na podstawie których może zażądać zwrotu poniesionych nakładów…
– Wie pan mecenas oczywiście, że to już byłaby osobna sprawa? – zapytał sędzia. – Tutaj zajmujemy się stwierdzeniem, czy kamienicę należy zwrócić poprzednim właścicielom.
– Oczywiście, wysoki sądzie – uśmiechnął się prawnik. – Ale myślę, że warto, by już teraz powodzi zapoznali się z tym materiałem.
Podszedł do sędziego, podał mu plik papierów, podobny plik wręczył naszemu mecenasowi. Ten tylko zerknął na dokumenty i pokiwał głową.
– Czy mogę prosić o odroczenie sprawy, aby moi klienci mieli czas na wgląd w dokumentację?
Sędzia nie miał nic przeciwko temu. Wyznaczył następny termin za kolejne dwa miesiące. Wyszliśmy na korytarz. Po minie pana Janusza widziałam już, że nie jest wesoło. I naprawdę nie było. Kiedy spojrzałam na papiery, złapałam się za głowę. Rachunki opiewały na kwoty pięcio- i sześciocyfrowe.
– Właśnie tego się obawiałem… – powiedział adwokat. – Chociaż szczerze mówiąc, nie miałem pojęcia, że nasz przeciwnik aż tyle nakładów finansowych jest w stanie udowodnić… W takim układzie, nawet jeśli wygramy proces o zwrócenie nieruchomości, obecny właściciel natychmiast założy sprawę o zwrot nakładów poniesionych na remont, modernizację i utrzymanie budynku.
– Przecież coś też na nim zarabia! – zauważyła przytomnie moja siostra.
– To nie ma nic do rzeczy. I na dziewięćdziesiąt dziewięć procent sąd uzna jego roszczenie. Nawet jeśli odzyskacie państwo nieruchomość, będziecie musieli ją sprzedać, żeby zaspokoić żądania tego pana. I wcale nie jestem pewien, biorąc pod uwagę sytuację na rynku, czy nie będziecie musieli nawet dopłacać.
– No to nas załatwił! Po mistrzowsku – mruknęła Krysia. – Wszystkich po kolei i każdego z osobna.
No cóż, pełnomocnik przedsiębiorcy naprawdę dobrze to rozegrał. Ale jakoś nie czułam złości ani rozczarowania. W końcu ta kamienica i tak nigdy nie była moja. A specjalnie łasa na pieniądze nie jestem. Moja siostra zresztą także nie.
– Chce wam się jeszcze z tym wszystkim handryczyć? – spytałam. – Bo ja mam już chyba dość.
Krysia pokręciła głową.
– Ja mam to gdzieś. Adam, jeśli chcesz, morduj się dalej.
Ale Adam tylko machnął ręką.
– Daj spokój. Z takim bogaczem i tak nie wygramy. Załatwi nas na cacy. Tylko… – westchnął ciężko. – Obawiam się, że czeka mnie cholernie trudna rozmowa z Moniką.
Jakoś nie potrafiłam z tej okazji wykrzesać z siebie współczucia.
Czytaj także:
„Cieszyłem się jak głupi, że kuzyn dobrowolnie oddał mi >>lepszą<< część spadku. Po czasie odkryłem, że wcale nie jest lepsza”
„Szwagier najpierw bezczelnie oskubał moją żonę ze spadku, a teraz płacze, bo ma kłopoty? W końcu dopadła go karma”
„Moja rodzina to banda sępów. Gdy babcia zmarła zlecieli się po jej majątek, a wcześniej nie miał kto podać jej wody”