„Cieszyłem się jak głupi, że kuzyn dobrowolnie oddał mi >>lepszą<< część spadku. Po czasie odkryłem, że wcale nie jest lepsza”

mężczyzna, który dostał spadek fot. Adobe Stock, Victor Koldunov
„Tak byłem tym zaskoczony, że w pierwszym momencie nawet do mnie nie dotarło, że wszystko rozegrało się po mojej myśli. No bo jak to? Ja tutaj kombinuję, jak skłonić Roberta do uległości, a tymczasem on mi oddaje dom walkowerem?”.
/ 28.03.2023 17:15
mężczyzna, który dostał spadek fot. Adobe Stock, Victor Koldunov

– Pamiętaj, za żadne skarby nie gódź się na to, żeby on zabrał dom! Albo dom jest nasz, albo wszystko sprzedajemy i dzielimy się pieniędzmi! – powtarzała mi moja żona aż do znudzenia. – Niech z niego nie będzie taki cwaniak! Majątek dzielimy na pół, ale to jeszcze nie znaczy, że nam ma przypaść w udziale ta gorsza połowa!

„Gorsza połowa” to była, zdaniem mojej żony, łąka dochodząca do jeziora ze starą, ponadstuletnią stodołą. Mój pradziad postawił ją z dala od reszty zabudowań, aby w razie czego pożar nie pochłonął całego dobytku. Bo siano, wiadomo, lubiło się palić.

„Lepszą połową” określała natomiast dom wybudowany przez mojego dziadka na początku lat siedemdziesiątych, kiedy to dorobił się nieco na badylarstwie. Po szklarniach, w których kiedyś rosły pomidory, nie było już wprawdzie śladu, ale dom został – porządny, murowany i otynkowany, z obowiązkową w tamtych czasach mozaiką zrobioną z potłuczonych butelek. Mozaika, bukiet kwiatów w wazonie, wprawdzie już nieco przyszarzała i brakowało jej niektórych elementów, ale nadal lśniła w słońcu.

Kiedy byłem mały, robiła na mnie ogromne wrażenie. Podobnie jak sosnowa boazeria na klatce schodowej i fototapety w pokojach. Dzisiaj wyglądały już mocno archaicznie, ale wtedy wszyscy się nimi zachwycali. Moja żona miała rację – łąka nie była wiele warta, ale ten dom z ogrodem…

– Ten dom to skarb! Okolica tutaj taka piękna, możemy otworzyć agroturystykę – rozmarzyła się Joanna.

Nie wiedziałem tylko, jak do takiego podziału odniesie się mój kuzyn, czyli drugi spadkobierca. Dziadek od lat zapowiadał, że cały swój majątek zamierza przepisać na wnuki, czyli na nas dwóch, i kiedy umarł, rzeczywiście tak się stało.

My potrzebowaliśmy tego domu bardziej

Kiedyś miałem z Robertem doskonały kontakt. Jako dzieciaki spędzaliśmy obaj wszystkie wakacje u dziadka, całymi dniami ganialiśmy po polach. Ja, jako ten starszy, miałem u kuzyna posłuch i poważanie. Podczas każdej zabawy byłem przywódcą, Robert wykonywał moje rozkazy.

Kiedy dorośliśmy, właściwie straciliśmy ze sobą kontakt, Robert bowiem jeszcze na studiach wyjechał do Niemiec, gdzie mieszkała siostra jego matki i został tam. Potem przeprowadził się do Szwajcarii, i nawet nie wiedziałem dokładnie, co tam robi. Podobno zajmował się ubezpieczeniami, czy czymś takim…

„Jemu ten cały majątek dziadka to na pryszcz… – myślałem sobie. – Pewnie sam ma forsy jak lodu. A nam by się polepszyło. Aśka ma rację, warto by tutaj założyć jakąś agroturystykę. Teraz to takie popularne wyjeżdżać na wieś. Wystarczy trochę wyremontować dom i już”.

Już od jakiegoś czasu myślałem o zmianie pracy, bo wiodło mi się nieciekawie. Szef był złośliwy, wypłata wprawdzie wpływała regularnie, ale nigdy nie dostawałem premii, którą rozdzielał między swoich ulubieńców. Tych, co mu się podlizywali. Asia, która prowadziła razem z koleżanką sklep z tanią odzieżą, też narzekała, że ma coraz mniejszy dochód.

Sieciówki nas zabijają. Wszyscy idą do tych ciucholandów, które co tydzień zmieniają towar, a wiadomo, że jak ktoś ma kilka punktów, to po prostu przerzuca rzeczy z jednego do drugiego. Ja tak nie mogę zrobić, u mnie ciuchy wiszą na wieszakach po kilka tygodni i klientki są niezadowolone, że nie ma nic nowego. A skąd im wezmę, kiedy nie mam pieniędzy na nowy towar, bo nie sprzedałam starego? – denerwowała się.

Ten dom to była nasza szansa. No, ale jak się Robert uprze, żeby go dostać, to nic nie zrobię. Na pierwszy rzut oka przecież widać, że ta łąka ze starą stodołą to kiepski interes.

– Ty byś się od razu poddawał! A tutaj trzeba być stanowczym i już! Co mu po domu, skoro i tak mieszka za granicą? Przecież tutaj już nie wróci. Jakoś mu to wyperswaduj! – nastawała na mnie Joanna.

„Co mu mam perswadować, skoro Robert swój rozum ma i głupi na pewno nie jest – myślałem. – Nawet gdyby po latach nie pamiętał, jak to wszystko wygląda, a nie sądzę, bo przecież jako dzieciak znał tutaj każdy kąt, to przecież był na pogrzebie dziadka i jeszcze raz sobie wszystko obejrzał. Głupi by był, gdyby zadowolił się kawałkiem łąki”. Nie wiedziałem, jak miałbym mu to zaproponować.

Kombinowałem i niczego nie mogłem wymyślić, a termin rozprawy spadkowej zbliżał się wielkimi krokami. Czułem, że mogę przegrać, tym bardziej że Roberta na pewno stać było na dobrego adwokata, mnie natomiast nie.

– Słuchaj, a może by tak pograć, że on się nie opiekował dziadkiem i spróbować go wydziedziczyć– kombinowała moja żona.

– Przestań! Ja też się nie opiekowałem, dziadek do ostatnich swoich dni był samodzielny i, co najważniejsze, zupełnie zdrowy na umyśle. Na jakiej podstawie miałbym coś obalać? – zdenerwowałem się.

Uważałem, że moja żona przesadza. W końcu Robert to moja rodzina! Miałem grać nieczysto?! Jak potem spojrzałbym w oczy mojej mamie i jej bratu, czyli ojcu Roberta?

– No cóż, zrobisz jak chcesz, to w końcu twój spadek. Ale pamiętaj, że to dla nas ogromna szansa! – moja żona w końcu przestała naciskać.

Wysłał do mnie swojego adwokata

Wiedziałem, że Joanna nigdy mi nie wybaczy, jeśli nie dostanie tego upragnionego domu. Nie miałem jednak pojęcia, jak sprawić, żeby Robert dobrowolnie z niego zrezygnował.

Przygotowałem sobie w głowie mnóstwo argumentów, których mógłbym użyć w rozmowie, ale prawdę mówiąc jeden wydawał mi się bardziej beznadziejny od drugiego. Ze wszystkich aż biło, że… chcę swojego kuzyna wykorzystać. Kiedy Robert zaproponował, abyśmy zawarli ugodę jeszcze przed rozprawą i poszli na salę sądową z gotową propozycją, byłem jak najbardziej za tym. Wydawało mi się, że kiedy porozmawiamy spokojnie, to może uda mi się przekonać mojego kuzyna, że ten dom jest mi bardziej potrzebny niż jemu.

Tymczasem Robert wcale na spotkanie do Polski nie przyjechał, tylko przysłał swojego adwokata. Byłem więc pełen najgorszych przeczuć. Niesłusznie! Adwokat okazał się bowiem przemiłym gościem, a w dodatku miał dla mnie propozycję, która, prawdę mówiąc, zbiła mnie z nóg.

– Pana kuzyn proponuje, że weźmie tylko łąkę z tą starą stodołą. A panu przypadnie w udziale dom – powiedział. – Zgadza się pan?

Tak byłem tym zaskoczony, że w pierwszym momencie nawet do mnie nie dotarło, że wszystko rozegrało się po mojej myśli. No bo jak to? Ja tutaj kombinuję, jak skłonić Roberta do uległości, a tymczasem on mi oddaje dom walkowerem?

Ale dlaczego tak? – spytałem trochę bez sensu.

Chodziło mi o to, dlaczego tak łatwo mi poszło, podczas gdy prawnik mojego kuzyna myślał, że nie jestem zadowolony z takiego podziału.

– Dlaczego? Chciałby pan czegoś więcej? – zapytał zaskoczony.

– Więcej? Ależ nie! – pokręciłem gwałtownie głową. – Taki podział w zupełności mi wystarczy.

Potem nawet żałowałem, że nie zapytałem, ile by to „więcej” wyniosło, skoro proponowali, ale… „Nie można być przecież zbyt zachłannym” – skarciłem się w myślach.

Swojej żonie przedstawiłem całą sytuację nieco inaczej. Nie mogłem przecież przyznać, że tak łatwo mi poszło. Nie, ja walczyłem jak lew w obronie naszych interesów. I udało się! A wszystko to dla niej! Była zachwycona.

– Mój dzielny mężuś! – powiedziała, rzucając mi powłóczyste spojrzenie, a na obiad zrobiła moje ulubione danie, czyli golonkę, którą rzadko serwuje, odkąd lekarz stwierdził, że mam za wysoki cholesterol.

Tydzień później było po wszystkim. Sąd oficjalnie przyklepał podział majątku po moim dziadku, miesiąc później wyrok się uprawomocnił i staliśmy się z Joanną właścicielami domu. Nie posiadaliśmy się ze szczęścia! Jako że zbliżały się wakacje, rzuciliśmy prace, wynajęliśmy nasze mieszkanie w mieście i przeprowadziliśmy się na wieś, by zająć się agroturystyką.

– Wprawdzie trzeba będzie tutaj zrobić remont, ale pomalutku, pomalutku… – kombinowałem. – A pewnie już w ciągu najbliższego lata będzie można przyjąć pierwszych letników.

Sam nigdy bym nie wpadł na taki pomysł

Okazało się to jednak nie takie proste. Mimo że daliśmy z  żoną ogłoszenia na wielu portalach turystycznych, było na nich mnóstwo podobnych ofert i ludzie mogli przebierać w nich jak w ulęgałkach. Teraz turyści zrobili się tacy wybredni! Każdy pytał, czy w pokoju jest łazienka, a kiedy słyszał, że tylko na korytarzu, kończył rozmowę.

Po jakimś czasie stało się jasne, że nasza decyzja, aby od razu przeprowadzić się na wieś, była zbyt pochopna. Nie mieliśmy żadnych dochodów, poza tymi z wynajmu mieszkania, a tych groszy ledwo starczało na nasze utrzymanie. O remoncie mogliśmy więc zapomnieć.

Joannie bardzo się to nie podobało. Nawet wzięcie kredytu w banku nie wchodziło w grę, bo nie mieliśmy stałego dochodu. Poza tym z czego mielibyśmy go spłacać? Biznes agroturystyczny okazał się niełatwy. I nie był dochodowy, jak nam się wydawało…

Tymczasem na łące, którą dostał w spadku mój kuzyn, nagle coś się zaczęło dziać… Pewnego dnia pojawili się jacyś ludzie, coś tam mierzyli, sprawdzali. Potem łąka wraz z dojściem do jeziora została ogrodzona. Miejscowi nie byli tym zachwyceni, bo nagle zabrakło im plaży. Moja żona, która także z niej korzystała, gdy chciała się wykąpać, przyszła do mnie pewnego dnia z pretensjami.

– Co ten Robert wyprawia? Przecież jak ktoś do nas przyjedzie na wakacje, to nawet nie będzie mógł dojść do jeziora! Powiedz mu coś!

Ale co ja miałem powiedzieć kuzynowi, skoro to była jego plaża? Nie dość, że zabrałem mu dla siebie atrakcyjny dom, zostawiając ruderę na środku łąki, to jeszcze miałem się szarogęsić w sprawie jeziora?

Ani myślałem z nim gadać. Przyglądałem się tylko z daleka, co się dzieje. A działo się całkiem sporo… Nagle na teren wjechał specjalistyczny sprzęt, robotnicy wybebeszyli starą stodołę, starannie zdjęli z niej dachówki, sztuka po sztuce. Zastanawiałem się, po co się z nimi tak patyczkują, przecież to jakieś starocie. Potem byłem jeszcze bardziej zdumiony, gdy po oczyszczeniu założyli je z powrotem. A i ze stodołą działy się cuda. Dzień po dniu z rudery zmieniała się w piękny stylowy dom, czy też raczej… pensjonat.

Kiedy po kilku miesiącach ludzie Roberta zakończyli swoją działalność, w miejscu ogromnej wiekowej stodoły stał wysmakowany hotelik z uroczym podjazdem. Ekipa ogrodnicza posadziła wokół niego drzewa i to całkiem duże. Z pensjonatu do jeziora wiodła ścieżka wychodząca na pięknie zagospodarowaną plażę. Było nawet miejsce na grilla i cienista altana, w której można zrelaksować się w upalne dni.

No i goście. Od razu zaczęli zjeżdżać się goście! I to jakimi samochodami! Luksusowymi, często na zagranicznych numerach. Byłem w szoku. W końcu zadzwoniłem do swojego kuzyna, który z zadowoleniem poinformował mnie, że jemu ta stodoła od dawna się podobała.

– Pamiętałem z dzieciństwa te belki pod sufitem, te stare wielkie wrota. Kiedy tu, na zachodzie, nadeszła moda na remontowanie takich stodół i robienie z nich luksusowych domów, od razu pomyślałem, że ja z tej dziadkowej mogę zrobić piękny pensjonat. Nawet się trochę bałem, czy ty nie będziesz chciał jej wziąć, bo wiesz, duży teren wokoło, dojście do jeziora, piękna okolica. Na szczęście nie chciałeś… – opowiadał.

No właśnie. Nie chciałem, więc zostałem z domem, który jest brzydkim socjalistycznym, klockiem, w którym nikt nie chce spędzać wakacji. Teraz otwierają mi się oczy, ale jest już za późno. Nie mogę mieć żalu do Roberta, tylko do siebie. Tak sobie myślę, że może chociaż zapytam swojego kuzyna o pracę? Przydałaby się jakaś, bo wcale nie jest łatwo utrzymać taki duży dom na wsi…

Czytaj także:
„Wszyscy rzucili się na spadek po ojcu jak pazerne hieny. Nie chciałem brać udziału w tej farsie, a i tak zarobiłem najwięcej”
„Miałem narzeczoną za wrażliwą duszę, ale myliłem się. Ledwie ziemia przykryła jej matkę, rzuciła się na spadek jak hiena”
„Z siostrą pokłóciłyśmy się o spadek. I nigdy nie zdążyłyśmy pogodzić. Zginęła w wypadku, a ja nie przestanę żałować”

Redakcja poleca

REKLAMA