Dzień pogrzebu cioci Amelii był wyjątkowo słoneczny. Dobrze się złożyło, bo gdyby padało albo gdyby, nie daj Boże, niebo przecinały błyskawice, nie mogłabym w pogrzebie ukochanej cioci uczestniczyć. Lata już przecież nie te.
Wiem, że wiele kobiet w moim wieku czuje się jeszcze jak młódki, ale ja nie miałam tego szczęścia. Krótko po sześćdziesiątce jakby wszystkie dolegliwości naraz się na mnie sprzysięgły. Najgorszy był reumatyzm. Czasami tak mi stawy wykręcało, że ledwo się mogłam z domu do sklepu ruszyć czy do przychodni.
Ciotka wcale nie była kryształowa
Z tym większą zazdrością zerkałam podczas pogrzebu na cioteczne rodzeństwo. Taka, chociażby Ela. Jest tylko pięć lat młodsza ode mnie, a kręci się jak fryga, w miejscu nie usiedzi. Teraz też tylko na chwilę przysiadła do mnie, najwyraźniej z grzeczności.
– Za wcześnie cioci się zeszło z tego świata – westchnęła, bezmyślnie dziobiąc widelcem w talerzu.
– Dożyła słusznego wieku – zauważyłam, bo, jakby nie patrzeć, prawie dziewięćdziesiąt lat to, daj Panie Boże każdemu.
– Pewnie dlatego tak długo żyła, że była dobrym człowiekiem, ta nasza ciocia Amelka – sentencjonalnie westchnęła Ela. – Wuj nie był łatwy, a ona tyle lat była mu wierna… Nigdy nawet na krok go nie odstąpiła. Prawdziwy wzór! Dziś już takich nie ma.
Westchnęłam, nie patrząc kuzynce w oczy. Korciło mnie mruknąć, że nie ma ludzi kryształowych i każdy ma swoje tajemnice, ale co by to teraz dało? Po tylu latach? A zresztą – przecież przysięgałam zachować tajemnicę do śmierci. Swojej, nie ciotki.
Spadek był gorącym tematem
– A jej dzieci w końcu się doczekały domu. Podobno aż nóżkami przebierają, żeby sprzedać tę ruderę i kupić sobie w mieście coś porządnego – uśmiechnęła się jeszcze złośliwie Ela.
Aż się wzdrygnęłam na tę myśl. Niektórzy to naprawdę nie mają taktu. Jak można na pogrzebie mówić o spadku?
A jednak kiedy spojrzałam na dzieci cioci Amelki, trudno było mi oprzeć się wrażeniu, że rzeczywiście bardziej zainteresowani byli elegancką willą, w której ostatnie lata życia spędziła ich mama, niż faktem, że tej matki właśnie zabrakło.
Katarzyna oprowadzała po domu gości, jakby to była jej własność. Mówiła o sprzedaży i była zadziwiająco spokojna. Jej brat nie zachowywał się lepiej. Aż mi się zimno zrobiło. Przez tyle lat rodzina wypominała mi, że nie mam własnych dzieci, ale w takich momentach w ogóle tego nie żałowałam. Jeśli na moim pogrzebie bliscy mieli zachowywać się podobnie, wolałam dożyć kresu swoich dni w samotności.
Wymigałam się z dalszego uczestnictwa w stypie pod byle pretekstem i wróciłam do domu. Przez kilka kolejnych tygodni nie miałam wieści od rodziny. Nie wychodziłam też nigdzie, bo wyjątkowo dokuczały mi kolana. Aż do tamtego wtorku.
Mieli problem ze sprzedażą
Choć było po dziewiątej, dzwonek telefonu wybudził mnie ze snu.
– Wiem, że zawsze byłaś blisko z ciotką – prawie krzyczała do słuchawki Ela. – Więc na pewno będziesz chciała to usłyszeć zainteresuje cię, co cię stało.
– Co się takiego mogło stać? – z trudem zbierałam myśli. – Przecież ciocia Amelka nie żyje. A dzieci planowały sprzedać jej dom. Trudno im się dziwić. Sentymenty sentymentami, ale dom położony jest na odludziu, działka spora, mogą jeszcze za te pieniądze całkiem nieźle się w życiu urządzić…
– Właśnie. Planowały – złowróżbnie powtórzyła Ela, jakby nie słyszała całej reszty mojej wypowiedzi. – Ale im się nie udało.
Później usłyszałam rzeczywiście dość zastanawiającą historię.
Podobno już dwa dni po pogrzebie córka cioci dała ogłoszenie w agencji nieruchomości, że sprzeda rodzinną posiadłość. Jako że cena nie była wygórowana, kupcy szybko zaczęli się zgłaszać.
– Ale na zgłoszeniach zawsze się kończyło – wyszeptała Ela. – Ciągle coś stało na przeszkodzie, żeby dom sprzedać. Pierwszy niedoszły kupiec nagle zbankrutował. – Jakieś niedokończone sprawy z urzędem skarbowym, których się w ogóle nie spodziewał – powiedziała ze zgrozą kuzynka. – W ciągu kilku dni stracił fortunę i o kupnie domu nie mogło być mowy. Kolejni zachorowali. Jeszcze inni mieli wypadek samochodowy, kiedy jechali na podpisanie umowy do notariusza.
Zastanowiło mnie to
– To mogą być zwykłe zbiegi okoliczności – powiedziałam, wzruszając ramionami, choć właściwie sama nie wierzyłam w to, co mówię.
W słowach kuzynki było coś złowróżbnego, coś, co przypomniało mi o sprawie, o której dawno wolałabym zapomnieć.
– Zbiegi okoliczności? – parsknęła niewesołym śmiechem Ela. – Wiesz, co ludzie we wsi gadają? Że to kara za coś, co ciotka w przeszłości zrobiła. Tylko co ona mogła takiego zrobić? Przecież to był anioł, nie człowiek! Nikt złego słowa na nią nie powie! Może ty wiesz, o co chodzi? Zawsze byłaś z ciocią blisko, najbliżej z całej rodziny. Więc jak coś wiesz, to mów! Trzeba pomóc. A może to klątwa? Podobno taką klątwę można zdjąć, kiedy się odkupi winy, za które została nałożona…
Pod warunkiem, że to odkupienie jest możliwe. A w tym przypadku… – pomyślałam, czując zimny dreszcz przechodzący mi po krzyżu. Oczywiście Eli mogłam odpowiedzieć tylko w jeden sposób.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz, moja droga – stwierdziłam stanowczo. – Dalej uważam, że to zwykły zbieg okoliczności, a my nie powinnyśmy się mieszać w nie swoje sprawy.
Ela, zniecierpliwiona, stwierdziła tylko, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu i że popełniła najwyraźniej błąd, dzwoniąc do mnie, po czym się rozłączyła. Ja zostałam sama ze swoimi myślami. I wspomnieniami.
Znałam tajemnicę ciotki
Nie powiedziałam Eli prawdy. Co innego jednak mogłam zrobić? Przysięgłam. Doskonale pamiętałam wrześniowy dzień wiele lat temu, kiedy ciocia Amelka wyszeptała mi do ucha, patrząc prosto w oczy:
– Nie powinnaś widzieć tego, co widziałaś. Przysięgnij, że tajemnicę zabierzesz ze sobą do grobu.
– Przysięgam, ciociu – szepnęłam, zdjęta przerażeniem.
Dziwna to była sytuacja. Choć byłam wówczas kilkuletnim dzieckiem, zapadła mi w pamięć tak mocno, że od tamtego czasu przestałam lubić wyjazdy do cioci Amelki, wujka i ich dzieci. Rodzice nie mogli zrozumieć, dlaczego nagle piękny dom z ogrodem przypominający bajkowy zamek przestał być moim ukochanym miejscem na ziemi. A ja niczego nie wyjaśniałam. Tym bardziej że sama niewiele rozumiałam.
Sens tajemnicy, której strzec ciotka kazała mi aż do grobu, pojęłam dopiero wiele lat później. I też wolałam wyrzucić go z pamięci.
Zbyt lubiłam ekscentryczną, zawsze elegancką ciotkę. Zbyt dobrze czułam się z jej wesołymi dziećmi, żebym potrafiła zrozumieć to, czego mimowolnie stałam się świadkiem, i żebym potrafiła poukładać sobie w głowie tajemnicę, której mimowolnie stałam się powiernikiem.
Sekret poznałam przypadkiem
To był zwykły letni dzień. Chowałam się między drzewami pięknego ogrodu, jak to miałam w zwyczaju, gdy na ścieżce zobaczyłam dyrektora miejscowego urzędu. Widywałam go w domu ciotki już wcześniej. Był wesoły, dowcipny i wyraźnie cioci Amelce nadskakiwał.
Wtedy jednak nie widziałam w jego zachowaniu nic niestosownego. Co się dziwić, byłam dzieckiem.
Tamtego dnia nie wiem, co mi przyszło do głowy, ale postanowiłam ciotkę i jej podstarzałego adoratora podsłuchać. Ukryłam się między drzewami i to tam do mojej kryjówki dotarły słowa urzędnika. Najwyraźniej kłócili się z ciocią, bo w pewnym momencie urzędnik powiedział ostro:
– Nie rzucaj się, Amelia, bo wszyscy mogą się dowiedzieć, że Kasia i Staś nie są dziećmi twojego męża!
W pierwszej chwili sens słów tego dziwnego człowieka w ogóle do mnie nie dotarł. Moje rodzeństwo cioteczne nie miało prawdziwego ojca? Więc kto nim był? Wystarczył jeden rzut oka na eleganckiego urzędnika, by straszna prawda dotarła do mnie w całej okazałości. A ciocia mówiła dalej, pełnym winy i lęku głosem:
– Zrobiłam to tylko dlatego, że chciałeś mi odebrać ziemię! Nie pamiętasz, jak mi groziłeś przepisami? Na twoim stanowisku wystarczyłoby jedno słowo… A ten dom to wszystko, co mamy! A ty znowu tu przychodzisz? Co z ciebie za człowiek? – płaczliwie szeptała ciotka.
Później moich uszu dobiegły jeszcze jakieś stuki, szepty… Później adorator odszedł, a pode mną załamała się z hukiem jakaś gałązka i… stanęłam oko w oko z ciotką.
Ciocia Amelka momentalnie zorientowała się, że słyszałam całą rozmowę. Choć niewiele z niej wtedy zrozumiałam, ciocia wolała się zabezpieczyć – i przyjęła ode mnie dziwną przysięgę.
Nic nie powiem
– Nie bój się, dotrzymam tego, co ci obiecałam wiele lat temu – szepnęłam, patrząc teraz na zdjęcie cioci w rodzinnym albumie. – Nawet jeśli to ma oznaczać, że twoje dzieci nigdy nie sprzedadzą domu. Tego samego, dla którego wiele lat temu poświęciłaś wszystko, co miałaś – wierność i uczciwość mężowi…
Czy to klątwa? Nie bardzo wierzę w takie rzeczy. Coś mi się jednak wydaje, że ciotka nawet po śmierci strzeże swojego domu i dlatego dzieją się te dziwne rzeczy.
Maria, 64 lata
Czytaj także: „Koleżanki z biura traktowały sprzątaczkę, jakby była kimś gorszym. Pokazałam im, że każdy zasługuje na szacunek”
„Szukałem szczęścia w kasynie. Okradłem nawet żonę i szefa, byle mieć za co grać. To było silniejsze ode mnie”
„Kochałem pracę bardziej niż rodzinę. Gdy żona postawiła mi ultimatum, nasze małżeństwo rozpadło się z hukiem”