„Kuzyn z zagranicy chciał zwalić mi się na głowę wraz z całą rodziną. Ani myślę gościć bandę obcych ludzi na 40 metrach”

kobieta po rozmowie z kuzynem fot. Adobe Stock, Framestock
„– Nie będziesz u mnie mieszkał. Ani ty, ani twoja familia! Rozumiesz? – wysyczałam. – Nie wiem, dlaczego twój ojciec dał ci mój adres. Tu nie ma dla was miejsca. Nikt mnie nie pytał, czy chcę kogokolwiek przyjmować. Nie znam was i nie chcę znać! – krzyknęłam. – Mam swoje życie i swoje problemy”.
/ 28.02.2023 11:15
kobieta po rozmowie z kuzynem fot. Adobe Stock, Framestock

Zaczęło się od telefonu. Dzwonek zbudził mnie około siódmej. Jakiś mężczyzna z silnym kresowym akcentem zwracał się do mnie po imieniu. Zupełnie nie kojarzyłam, kto dzwoni. Po prostu mnie zatkało, a on dalej dopytywał:

– Irena, córka Stefana, da? Tu Adam, syn Aleksandra. My spotkali w Grodnie, pomnisz?

Jak przez mgłę przypominałam sobie twarze osób zgromadzonych na pogrzebie ciotki Zofii wiele lat temu. Tata bardzo chciał tam pojechać, więc go zawiozłam. To była najmłodsza siostra mojego ojca, która w 1943 roku nie zdołała uciec zza Buga razem z resztą rodziny. Znalazła schronienie u znajomych w Grodnie i tam już została. Po wojnie wyszła za mąż za Polaka, założyła rodzinę…

Nie pamiętałam nawet jego twarzy

Powoli wracały do mojej świadomości wszystkie fakty. Ten Adam był wnukiem ciotki Zofii!

– Pamiętam – odpowiedziałam w końcu, choć nie mogłam przypomnieć sobie jego twarzy; przecież widziałam go raz w życiu, tam na cmentarzu.

– Zdrastwuj, Irena – usłyszałam ulgę w głosie rozmówcy.

Zaraz też dowiedziałam się, że Adam zamierza już w przyszłym tygodniu przyjechać do Warszawy i wtedy na pewno do mnie przyjdzie. Był pewien, że jego odwiedziny to dla mnie miła niespodzianka, bo na pewno się cieszę, że krewni z Białorusi o mnie pamiętają. A na koniec spytał rzeczowym tonem:

– A jest u ciebie maszyna?

Dotąd rozumiałam wszystko, choć mój daleki kuzyn mówił strasznie szybko, wtrącając dziesiątki rosyjskich słów. Słowo „maszyna” nie od razu pojęłam.

– No, auto macie? Na pakupki pojedziem – wyjaśnił, a gdy usłyszał moje niepewne „tak”, od razu się pożegnał i rozłączył.

Byłam w szoku. O spaniu nie było już mowy. Kręciłam się na łóżku i to obudziło Konrada. Mój mąż jest całkowicie głuchy i z całą pewnością nie słyszał ani telefonu, ani mojej rozmowy. Jednak patrząc teraz na mnie, wystraszył się. Zaczął dopytywać, o co chodzi, czy coś się stało, czy źle się czuję…

– Nic się nie stało, śpij. Jeszcze wcześnie. Powiem, jak przyjdzie Wiola, jak się umyjesz, założysz aparat… – uspokajałam męża, a on czytał słowa z moich ust.

Zrobiłam kawę, usiadłam w kuchni i zaczęłam się zastanawiać, co zrobić z niespodziewanym gościem, który zamierza przyjechać w przyszłą sobotę. Przecież nie mam warunków na przyjmowanie kogokolwiek na noc, a na to się zanosiło.

Konrad w ostatnim roku bardzo się postarzał. Już nie tylko brak słuchu był problemem. Kilka miesięcy temu przeszedł skomplikowaną operację biodra. I chociaż teraz już stawał na nogi, za każdym razem było to okupione wielkim bólem i wysiłkiem. Dzięki temu, że nasza córka mogła zafundować ojcu płatną opiekę, Konrad nie został przykuty do łóżka. Codziennie rano, z wyjątkiem niedziel, przychodziła do nas Wiola, sympatyczna pielęgniarka.

To ona pomagała Konradowi rozruszać kości. Sama nie dałabym sobie rady. Wystarczyło, że w każdą niedzielę musiałam ją zastępować przy chorym. No ale cóż, kiedy się ma 75 lat, trudno policzyć własne dolegliwości, a co dopiero – przy takiej posturze jak moja – pomagać mężczyźnie ze wzrostem metr osiemdziesiąt pięć!

Na co dzień staram się nie narzekać. Zresztą mój mąż, o dziwo, zachowuje wielką pogodę ducha. Jest cierpliwy, rozumie swoje nowe ograniczenia, ale i tak wiem, że cierpi. Głównie psychicznie. Serce mi się kraje, gdy myślę o tym, jaki był zawsze aktywny.

Jak ja sobie z tym wszystkim poradzę?

O kuzynie z Grodna zapomniałam, zajmując się codzienną krzątaniną. Ucieszyłam się, gdy Wiola stwierdziła, że Konrad już ma mocniejsze mięśnie i lepiej daje sobie radę ze wstawaniem z łóżka i fotela.

– Zobaczysz, Irka, jeszcze będziemy chodzić bez wózka na spacery! – krzyczał, nie słysząc swojego głosu.

– Załóż aparat, bo ogłuchnąć można od tego twojego krzyku.

– Ja już ogłuchłem! – roześmiał się, poprawiając urządzenie w uchu. – No to powiedz, o co chodziło z tym telefonem rano?

Moja opowieść na początku rozbawiła Konrada.

– No to będziemy mieli gościa! Dawno nikt nas nie odwiedzał – stwierdził, a ja popatrzyłam na niego jak na nienormalnego.

– Co ty gadasz? A jak ja sobie z tym wszystkim poradzę?

Konrad nagle przyjął poważny wyraz twarzy, pokiwał głową i ku memu zaskoczeniu powiedział krótko i stanowczo:

– Nie przyjmiemy twojego kuzyna, Irenko. Po prostu, jeśli będzie chciał nocować, odmówimy. Trudno… – ciągnął, widząc, że się zastanawiam. – Ja wiem, że oni tam mają trudne warunki, ale nam też wcale nie jest lekko. A ty jesteś po prostu przemęczona i nie są ci potrzebne dodatkowe obowiązki. Nie ma mowy – powtórzył. – Przecież nawet nasza Agnieszka ostatnio już u nas nie nocuje. Wyobrażasz sobie, że tu, w tej ciasnocie, będziemy gościć jakiegoś obcego człowieka? I to tylko dlatego, że jego babcia była twoją ciotką? Wszystko ma swoje granice, kochanie. Gościnność też.

Obmyśliliśmy, że przyjmiemy strategię, która powinna dać kuzynowi do myślenia. Nie będziemy odbierać telefonów z nieznanych numerów, więc kiedy kuzyn zawita do Warszawy, będzie musiał sobie poradzić sam. Skoro wybiera się tu na „pakupki”, to znaczy, że ma pieniądze, niech więc się zakwateruje w tanim hotelu i sam sobie zorganizuje pobyt.

W następnym tygodniu Adam zadzwonił w piątek koło południa. Nagrał się na sekretarce. Byliśmy wtedy z Konradem u neurologa. Mąż dostał nowe leki. Niestety, doktor powiedział, że jeszcze minie kilka miesięcy, zanim bóle całkiem ustąpią. „Oby na pewno” – pomyślałam, patrząc na przybitego męża.

Cały piątkowy wieczór czułam się nieswojo. Niby powtarzałam sobie, że w razie przyjazdu kuzyna nie poddam się, że zrobię tak, jak mówił Konrad, ale denerwowałam się bardzo. Nigdy wcześniej nie byłam zmuszona  odmówić pomocy komukolwiek, a tu taka niezręczna sytuacja.

Nie, to na pewno nie on... 

W sobotę o dziewiątej wyszłam po drobne zakupy. Nie czekałam na Wiolę, bo miała swoje klucze. Uprzedziłam ją tylko poprzedniego dnia, żeby nikomu nie otwierała. Wolałam nie komplikować jeszcze bardziej tego, co i tak już nie było proste.

Wróciłam gdzieś po godzinie. Wchodząc powoli na pierwsze piętro z zakupami, zobaczyłam jakiegoś mężczyznę siedzącego na parapecie okna. Wystraszyłam się, że to na pewno mój kuzyn, ale szybko doszłam do wniosku, że to nie może być on. Ten człowiek nie wyglądał na ubogiego przybysza zza wschodniej granicy – miał na sobie skórzaną kurtkę, dżinsy, nowe sportowe buty. W ręce trzymał jakiś duży telefon albo tablet… Mam małe pojęcie o tych urządzeniach. Na podłodze, koło jego nóg, leżała spora torba podróżna z widocznym logo znanej firmy.

„Nie, to nie on. Adamowi aż tak dobrze chyba się nie wiedzie” – pomyślałam i nabrałam niemal stuprocentowej pewności, że to ktoś, kto czeka na moich młodych sąsiadów. Okno, na którym się usadowił było najbliżej ich drzwi…

Postawiłam siatki na wycieraczce i sięgnęłam po klucze do kieszeni płaszcza. Wtedy mężczyzna zeskoczył z okna i szybko podszedł do mnie.

Ciocia Irena?! Zdrastwuj, ciocia! – rzucił się do mnie, wycałował moje policzki.

Potem jednym tchem wyrecytował, że przyjechał rannym pociągiem, że długo dzwonił domofonem, ale nikt mu nie otworzył, po czym udało mu się wejść do budynku, kiedy jeden z sąsiadów wychodził z psem…

Stałam przed drzwiami mieszkania, patrzyłam przerażona na przybysza i tak intensywnie zastanawiałam się, co powinnam zrobić, że aż poczułam silny ucisk w skroniach. Nie było jednak sensu stać dłużej na klatce schodowej i udawać, że ja to nie ja. Otworzyłam więc drzwi, wpuściłam gościa do środka.

„Muszę dać mu przynajmniej śniadanie, a potem wyjaśnię co i jak, on zobaczy, jakie mamy warunki, i pewnie sam się wyniesie. O, z pewnością da sobie radę” – myślałam, a on nie przestawał mówić i rozglądać się po kątach.

Adam miał bujną, ciemną czuprynę, wąs po nosem, śniadą cerę. Był niewysoki, ale mocno zbudowany. Barczysty, silny, hałaśliwy. Boję się takich typów. Pierwsze wrażenie nie było zbyt korzystne. Uspokoiłam się po chwili, bo usłyszałam, że u męża jest już Wiola i z nim ćwiczy. Konrad coś do niej mówił, i sądząc z siły jego głosu, nie miał aparatu w uchu.

– A tam wujek? – spytał Adam, wskazując na sypialnię.

Uchyliłam drzwi – Konrad siedział na łóżku, Wiola rozcierała mu mięśnie łydek, klęcząc przed nim. Chciałam z powrotem zamknąć pokój, gdy tymczasem mój gość, nie czekając na pozwolenie, wepchnął się do środka i zaczął się witać w połowie po polsku, w połowie po rosyjsku.

Nie rozumiejąc jednak sytuacji, zagrzmiał nieprzyjemnie:

A ana kto?! – wskazał na Wiolę. – Co robi?

W tym momencie mój mąż wrzasnął na całe gardło:

– Wynocha stąd!

Łaził po mieszkaniu, zaglądał mi w kąty

Adam zaczął coś mówić do niego, ale Konrad nie słyszał ani słowa, tylko ręką wskazywał drzwi. Szarpnęłam kuzyna za rękaw, wyciągnęłam do przedpokoju i zamknęłam drzwi.

– Zostaw. On cię nie słyszy, jest głuchy i bardzo chory – sama zaczęłam krzyczeć, a potem rozpłakałam się z bezsilności.

Adam wciąż coś gadał podniesionym głosem, gestykulował. Było dla mnie jasne, że nie rozumiał całej sytuacji, ale nie miałam ochoty mu niczego tłumaczyć. Niby nic się nie stało, jednak już w tamtej chwili byłam jego obecnością zirytowana. Przyjechał znienacka, zupełnie nie licząc się z naszym zdaniem. Wiedziałam, że Konrad miał rację, gdy mówił, że nie możemy przyjąć mojego kuzyna. Nie możemy sobie pozwolić na goszczenie kogokolwiek.

Nawet nasza jedyna córka, kiedy przyjeżdża z Francji na dłużej, wynajmuje pokój w hotelu, bo wie, że w jej rodzinnym domu jest chory, wymagający opieki ojciec i stara, słaba matka. Jeżeli zostaje u nas, to tylko na jedną noc lub dwie. Śpi skulona na kanapie w stołowym i w tym czasie stara mi się pomóc.

Ten człowiek od pierwszej chwili zrobił na mnie złe wrażenie. W nieprzyjemny sposób rozglądał się po moim gospodarstwie, dotykał sprzętów, otworzył mikrofalówkę, odkręcił kran, jakby sprawdzał, czy jest woda. Był nachalny, bezczelny, pozbawiony elementarnej kultury!

Musiałam zebrać wszystkie siły, żeby mu jasno powiedzieć, że nie może u nas zostać. Opanowałam płacz i już miałam przemówić, gdy on zaczął pierwszy:

Jak moja żena przyjedzie, to wam pomoże. A ja…

W ciągu kilku minut poznałam plan mojego kuzyna. Otóż przewidywał on ściągnięcie do Polski żony oraz dwóch swoich synów, przy czym jeden z nich miał się tu zjawić z ciężarną narzeczoną.

– To będzie trudne. Mała ta wasza kwartira… – zamyślił się na chwilę, po czym ciągnął dalej.

Mówił coraz szybciej, coraz mniej było w jego mowie polskich słów, ale i tak go rozumiałam. Słuchałam, patrząc w osłupieniu na bezczelnego typa, który wymyślił sobie, że w moim dwupokojowym mieszkaniu założy obóz przejściowy dla „uchodźców” z Białorusi. Cieszył się, że mam pakowny samochód, bo przecież z granicy trzeba będzie przywieźć dużo rzeczy…

– U nas duża familia – mówił z nieprzyjemnym uśmieszkiem.

On miał już wszystko świetnie zaplanowane

Wtedy strzelił we mnie piorun.

– Nie będziesz u mnie mieszkał. Ani ty, ani twoja familia! Rozumiesz? – wysyczałam. – Nie wiem, dlaczego twój ojciec dał ci mój adres. Tu nie ma dla was miejsca. Nikt mnie nie pytał, czy chcę kogokolwiek przyjmować. Nie znam was i nie chcę znać! – krzyknęłam. – Mam swoje życie i swoje problemy.

– No kak? Aleksander to twój krewniak, Irena, a ja jego syn.

W tym momencie zauważyłam, że za Adamem stoi wózek Konrada, a drzwi na korytarz są szeroko otwarte.

– Proszę stąd wyjść! Nie zapraszaliśmy pana, jest nam niezmiernie przykro, ale nie mamy warunków, aby pana gościć. Żegnam – Konrad złapał rękę przybysza i kierując się wózkiem do wyjścia, pociągnął go do drzwi.

Wiola szybko sięgnęła po torbę podróżną i podała ją Adamowi, który, chcąc nie chcąc, stał już za progiem. Nie pamiętam, kto ostatecznie zamknął drzwi.

Zaraz po wyjściu Adama sięgnęłam do apteczki po tabletki na uspokojenie. Ręce mi się trzęsły, nie mogłam ich znaleźć. Dopiero Wiola domyśliła się, o co mi chodzi. Podała mi pigułki i szklankę wody. Potem odprowadziła na kanapę w stołowym i okryła kocem, bo trzęsłam się już cała. Tkwiłam w tym stanie długo. Nie rejestrowałam, co działo się wokół mnie. Dopiero koło południa Wiola powiedziała, że już musi iść, a Konrad się z powrotem położył.

Historia z moim kuzynem zakończyła się tak, jak chciałam. Nie został przyjęty, opuścił nasz dom, nie sprawił kłopotu. Powinnam być szczęśliwa, bo nie podobał mi się bardzo. Nie lubię ludzi tego pokroju, nie umiałabym komuś o takim wyglądzie i sposobie bycia zaufać, a jednak jakaś gula tkwiła mi w gardle.

Wkrótce do Polski przyjechała Agnieszka. Gdy usłyszała całą historię, postanowiła potwierdzić tożsamość „najeźdźcy” z Białorusi. W starych szpargałach odszukała adres Aleksandra. Wysłałyśmy list, pytając oględnie, jak się powiodło w Polsce Adamowi. Odpowiedź przyszła dopiero w listopadzie.

Pisała siostra Adama. Piękną polszczyzną wyjaśniła, że tata nie może odpisać, ponieważ od roku nie żyje, a o bracie nie może wiele powiedzieć. Nie kontaktuje się z nim bowiem od lat. Aby jednak zaspokoić moją ciekawość, dowiedziała się, że z Białorusi zniknęła jej bratowa i synowie, a Adam ponoć przez te kilka miesięcy zdążył świetnie się w Polsce urządzić i zarobić masę pieniędzy. Ale ona sama nie chce nic o bracie wiedzieć. Podobnie jak ja…

Czytaj także:
„Rodzina traktowała mój dom jak darmowe uzdrowisko. Wszyscy żerowali na moim dobrym sercu i kasie. Bezduszne pasożyty”
„Córka z rodziną traktuje mój dom jak hotel, a mnie jak gosposię. Żałuję, że zgodziłam się przygarnąć ich pod swój dach”
„Rodzina traktowała mój dom nad morzem jak darmowy hotel. Nawet gdy byłam w ciąży, musiałam im prać i gotować”

Redakcja poleca

REKLAMA