Twoja krew może uratować komuś życie. Dla mnie to nie puste hasło, ale ważne i prawdziwe słowa, które głęboko wryły mi się w pamięć. Po raz pierwszy zgłosiłam się do punktu krwiodawstwa tydzień po swoich osiemnastych urodzinach, czyli prawie 25 lat temu.
Zachęcił mnie do tego mój licealny profesor matematyki. Któregoś dnia zamiast kartkówki zafundował nam pogadankę na temat honorowego krwiodawstwa. Sam od wielu lat był dawcą i chciał, żeby choć kilkoro z nas poszło w jego ślady.
Byłam bardzo poruszona
Z zapałem opowiadał więc, jakie to ważne, jak niewiele wysiłku kosztuje, a ile dobra przynosi. Niestety, większość uczniów myślała wtedy o niebieskich migdałach lub szybko zapomniała, o czym mówił. Ale nie ja. Byłam bardzo poruszona i podbudowana. Dotarło do mnie, że ja, zwyczajna, niczym niewyróżniająca się dziewczyna, mogę uratować życie drugiemu człowiekowi.
Od tamtej pory regularnie odwiedzam stację krwiodawstwa. Oddałam honorowo 12 litrów krwi, czyli tyle, ile płynie w żyłach dwóch dorosłych osób. Dużo? I tak, i nie. Rekordziści mają na koncie nawet 70 litrów. Ale przecież nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa. Dawcą można być do 65. roku życia, więc jeszcze zostało mi trochę czasu. Zresztą nie o rekordy tu przecież chodzi.
Gdyby każdy zdrowy człowiek przynajmniej raz w życiu odwiedził punkt krwiodawstwa, banki krwi nie świeciłyby pustkami. A tak… W prasie, w telewizji ciągle pojawiają się błagalne apele o krew. Ludzie zwykle nie zwracają na nie uwagi, bo ich akurat to nie dotyczy. Budzą się dopiero wtedy, gdy ich najbliższy potrzebuje pomocy.
Ot, choćby Kacper, mój kuzyn. Kiedyś w trakcie spotkania rodzinnego mój tata powiedział, że jestem dawcą krwi, a Kacper popatrzył na mnie jak na frajerkę. Stwierdził, że on nigdy by się na to nie zdecydował. Chyba że za wielkie pieniądze.
„Podobno krew jest tak cenna jak złoto. A więc jak za złoto powinni za nią płacić” – stwierdził. Próbowałam mu tłumaczyć, że tu nie chodzi o zarobek, że można pomóc choremu człowiekowi, ale upierał się przy swoim.
Rok później jego synek miał ciężki wypadek. W szpitalu powiedziano Kacprowi, że potrzebna jest krew, że musi znaleźć dawców. Zadzwonił do mnie. Skrzyknęłam kilku znajomych i szybko oddaliśmy krew dla małego. Potem przypomniałam Kacprowi tamtą rozmowę o krwi i złocie. Kajał się i przepraszał. Mówił, że był idiotą, że dopiero teraz zrozumiał, jakimi wspaniałymi ludźmi są dawcy.
Obiecał także, że sam nim zostanie
Prawdę mówiąc, nie wierzyłam mu, ale dotrzymał słowa. Regularnie odwiedza stację krwiodawstwa. I jeszcze innych namawia… Niestety, sceptyków ciągle nie brakuje. Ostatnio na przykład słyszałam, że oddawanie krwi szkodzi zdrowiu, bo osłabia organizm. I przez to człowiek często choruje.
To wierutna bzdura. Przez całe życie byłam zdrowa i nic nie wskazuje na to, by miało być inaczej. W stacji krwiodawstwa nie pracują przecież wampiry, które wysysają krew do cna. Pobiera się tyle, ile można – 450 ml, w odstępach co najmniej dwumiesięcznych.
Tych, którzy zastanawiają się, czy zostać dawcami, oczywiście mocno do tego namawiam. Ale uprzedzam: niech nie liczą na jakieś wielkie profity. Teoretycznie powinniśmy być przyjmowani bez kolejki do lekarza i obsługiwani poza kolejnością w aptece. W praktyce bywa różnie. Kilka dni temu moja koleżanka została odesłana z przychodni z kwitkiem, bo pan doktor spieszył się do innej pracy.
Gdy w końcu zdobyła numerek, a potem poszła do apteki, usłyszała od pani magister, że poza kolejką jej nie obsłuży, bo ludzie zaczną się awanturować. Rzeczywiście, nie byli zachwyceni. Najbardziej protestowała pani, która, jak się później okazało, wykupywała leki dla męża po ciężkiej operacji. Gdy koleżanka mi o tym opowiadała, było jej bardzo przykro. Ale chwilę później się rozchmurzyła. Bo podobnie jak ja nie oddaje krwi dla przywilejów. Cieszy się, że robi coś ważnego i potrzebnego. I to jej wystarcza.
Czytaj także:
„Miał wyleczyć moje serce, a okazał się trucizną. Odkryłam, że kochanek, który rozpalał mnie do czerwoności to... mój kuzyn”
„Zamieszkanie w bliźniaku z kuzynem męża, było najgorszą decyzją. Nie ma dnia, żeby nas nie nachodził i nie obżerał z zapasów”
„Kuzyn z zagranicy chciał zwalić mi się na głowę wraz z całą rodziną. Ani myślę gościć bandę obcych ludzi na 40 metrach”