„Zamieszkanie w bliźniaku z kuzynem męża, było najgorszą decyzją. Nie ma dnia, żeby nas nie nachodził i nie obżerał z zapasów”

Mój przyjaciel nie widzi, że jego dziewczyna wrobiła go w ojcostwo fot. Adobe Stock, Nattanon
„Gościom każemy być cicho, żeby tylko kuzyn nie usłyszał, że mamy towarzystwo. Nie możemy się czuć swobodnie we własnym domu! Podstawowa zasada przyjęć u nas: taras i ogród to strefa zakazana. W jadalni od strony ogrodu światło musi być zgaszone. Właściwie od wejścia Romka impreza jest skończona. Nikt nic nie mówi, bo Romek nie da sobie przerwać”.
/ 03.03.2023 17:15
Mój przyjaciel nie widzi, że jego dziewczyna wrobiła go w ojcostwo fot. Adobe Stock, Nattanon

Kiedy się dziś nad tym zastanawiam, to widzę, że nic w tej transakcji nie miało sensu. Ani branie kredytu we frankach, ani przeprowadzka z centrum miasta do Wawra, ani kupowanie bliźniaka do spółki z kuzynem. Ale, jak to mówią – mądry Polak po szkodzie… Osiem lat temu Romek – kuzyn mojego męża – przyszedł do nas z propozycją kupna bliźniaka na nowo budowanym osiedlu w Wawrze.

Pomysł wydał nam się doskonały

Zawsze chcieliśmy mieć ogródek, na dom nie było nas stać, a jak go dzielić z kimś – no to najlepiej z rodziną. A że bank zgodził się nam dać korzystny kredyt we frankach szwajcarskich… Sprzedaliśmy mieszkanie na Saskiej Kępie i wprowadziliśmy się do świeżo zbudowanego bliźniaka. Na początku oczywiście zamiast ogrodu mieliśmy wielkie trzęsawisko błota. Bałam się wypuszczać psa, bo mógłby ugrzęznąć na dobre. W pobliżu nie było szkół, sklepów, do autobusu trzeba było maszerować 20 minut. Okazało się, że niezbędne jest nam drugie auto. Od tamtej pory do dziś robimy z mężem za szoferów naszych dzieci. Szkoła, angielski, karate, kino, kinderbal...

W końcu jakoś się urządziliśmy, udało mi się wyhodować trawę i kwiatki. Sąsiedztwo kuzyna też na początku wydawało się bardzo wygodne: w czasie remontu braliśmy wspólnych majstrów, dzieliliśmy się kosztem transportu. A i później zawsze było do kogo wpaść pożyczyć soli czy korkociągu. Jednak kilka lat temu, gdy kurs franka zwariował, okazało się, że jesteśmy więźniami naszego domku. Gdybyśmy chcieli go sprzedać – wszystko poszłoby na spłatę kredytu. Nie zostałaby nam ani złotówka. Tymczasem dzieci podorastały i przestało im się podobać mieszkanie na peryferiach. Chciałoby się iść do kina, na koncert czy imprezę u znajomych – a tu nie ma jak ani czym dojechać. A żeby cię mama odbierała? – przecież to obciach. Na początku nic nie zwiastowało katastrofy I tak wyhodowaliśmy w domu parę frustratów.

Razem odliczamy dni do 18. urodzin Marty – wtedy poślemy ją na kurs prawa jazdy i może trochę odetchniemy. Bo teraz nasze weekendy wyglądają na przykład tak: Sobota. Rano – ja wiozę Marka do ortodonty na Ursynowie, mąż Martę na lekcję gitary na Ochocie. W drodze powrotnej jedno z nas robi zakupy na tydzień, drugie w tym czasie gotuje obiad. Wieczorem ja wiozę Martę na koncert i Marka do kolegi. Żeby załatwić sprawę jednym kursem, Marta jest w mieście za wcześnie, Marek za późno. No cóż. Niech się dzieci uczą, co to jest kompromis. Wieczorem robi się jeszcze ciekawiej. Andrzej jedzie po Marka, który jest zły, bo wszyscy wyszli godzinę wcześniej i mama kolegi patrzyła na niego jak na intruza. Razem mają zabrać Martę… Ale nie mogą zajechać pod klub, bo wiadomo – obciach. Więc czają się w zaułku trzy przecznice dalej.

Marta zazwyczaj się spóźnia

Cała wycieczka wściekła i poobrażana dociera do domu koło północy… Niedziela. Najpierw mecz Marka, jedzie z nim Andrzej. Potem wspólna wyprawa do mojej mamy na obiad. Ścigani wyrzutami mamy „że ledwie wpadli i już ich nie ma”, gnamy na drugi koniec miasta, bo tam Marta jest umówiona z chłopakiem do kina („Przez was zostanę starą panną” – usłyszałam raz, gdy próbowałam się wymigać z wiezienia jej na randkę). Na szczęście chłopiec jest dobrze wychowany i obiecał, że z przystanku autobusowego odprowadzi Martę pod same drzwi. Jeden kłopot z głowy. Wtedy Marek pyta, czy jak odrobi lekcje, może iść do… (wstrzymujemy oddech, bo od tego, jakie imię padnie, zależy, czy uda nam się odpocząć parę godzin w domu) – Aleksa!

– Doskonale, synku, wysadzimy cię przy jego domu – woła uradowany Andrzej, bo Aleks to jeden z dwóch kolegów syna, który mieszka na naszym osiedlu.

Tym razem się udało! Ale co tam kredyt czy dzieci – największą naszą zmorą okazał się kuzyn. Na początku mieszkał z narzeczoną. Miła dziewczyna, bardzo ją lubiliśmy. Pomagałyśmy sobie nawzajem urządzić nasze połowy bliźniaka. Kupiliśmy wspólną kosiarkę. Zapraszaliśmy ich na kolację, oni nas na ognisko. Byli u nas na komunii Marka, my u nich na 40. urodzinach Romka. Żyliśmy blisko, ale jednak osobno. Kłopoty zaczęły się, gdy Ania się wyprowadziła. Jakieś trzy lata temu. Romek zaczął się nudzić, a nudę leczyć piwem, winem i papierosami. Od tamtej pory jest tylko gorzej. Gdy świętowaliśmy u nas złote gody rodziców – to Romek był oczywiście zaproszony. Od tamtego momentu uznał, że jest u nas domownikiem. Żadne spotkanie towarzyskie w naszym domu nie może się obyć bez niego. A że zanim przyjdzie, to sam już wypije sześciopak piwa – to gościem jest dość uciążliwym. Dochodzi do tego, że coraz częściej z przyjaciółmi spotykamy się u nich. A jak chcemy zaprosić kogoś do siebie – zaczyna się konspira.

– Zostawcie samochód na parkingu przy sąsiednim szlabanie – instruuje znajomych Andrzej. – Gdy wejdziecie na teren, stańcie przed drzwiami sąsiadów. Ja tymczasem otworzę drzwi i wtedy dyskretnie wejdziecie. Nic nie mówcie, dopóki nie zamkniemy drzwi.

Ludzie, słysząc takie instrukcje, z początku myślą, że Andrzej żartuje. Ale ponieważ zazwyczaj i tak zostajemy zdemaskowani, i Romek do nas dołącza, to już wiedzą, że my tak na serio. Podstawowa zasada przyjęć u nas: taras i ogród to strefa zakazana.

Kuzyn obserwuje

Na papierosa goście chodzą na balkon na piętrze – jest po drugiej stronie domu, poza zasięgiem wzroku Romka. W jadalni od strony ogrodu światło musi być zgaszone. Jemy, pijemy, czasem nawet tańczymy w kuchni. Na wszelki wypadek w salonie włączony jest na cały regulator telewizor – że niby oglądamy. Ponieważ Romek nigdy nie daje po sobie poznać, że wie, że próbujemy się przed nim chować – nie mam pewności, ile razy jednak nas usłyszy, a ile przychodzi w ciemno, licząc, że trafi na jakieś spotkanie towarzyskie. Ale prawda jest taka, że właściwie kwestią nie jest to, czy uda nam się uniknąć jego towarzystwa, ale na jak długo. Wcześniej czy później słychać stukanie w drzwi od strony ogrodu.

– Halo. Dobry wieczór! Wpadłem zobaczyć, co u was słychać.

Wtedy już nie mamy wyjścia. Romek rozsiada się w kuchni.

– Wszyscy się już najedli? To ja wykończę – mówi i zaczyna jeść.

Nawet jeśli mu nie zaproponujemy nic do picia – poczęstuje się piwem z lodówki sam. A że rzadko jest to jego pierwsza butelka tego wieczoru, po chwili się zaczyna:

– Pani Doroto, chyba pani trochę przybrała na wadze. Ale do twarzy pani, ten biust to taki, że tylko brać – zagaduje moją przyjaciółkę albo: – Jak idą interesy? Przejeżdżałem ostatnio i jakoś tak pusto u was – to do kolegi męża, który prowadzi kawiarnię.

Właściwie od wejścia Romka impreza jest skończona. Goście nie wychodzą tylko dlatego, że nie chcą nas z nim zostawić samych. Nikt nic nie mówi, bo Romek nie da sobie przerwać. I monologuje… A przy okazji pochłania kolejne piwa, więc jego opowieści są coraz bardziej wulgarne:

– Wszystkich tych złodziei to do paki powsadzać! Kur… i zboczeńcy, ot, kim są ci politycy. Mówię wam! – i zaczyna chwiejnie wymachiwać butelką.

Na koniec zasypia na krześle, a mąż z kolegami przeciągają go na kanapę. Jak mamy szczęście – to kuzyn budzi się w nocy i idzie do siebie. Jak nie – jest u nas na śniadaniu… Oczywiście Romek wpada do nas nie tylko, gdy mamy gości.

Wystarczy, że się nudzi

Czasem udaje, że wpadł po sól (i zostaje na cztery godziny), że popsuł mu się telewizor (potem cudownie się naprawia), czasem mówi wprost, że wpadł z wizytą, „bo z rodziną to trzeba dobrze żyć”. Dzieci, jak są w domu, od razu uciekają do siebie na górę. My nie mamy wyjścia. Siadamy razem przed telewizorem i słuchamy jego inwektyw pod adresem całego świata. Andrzej zazwyczaj ma dla mnie litość i gestem głowy pokazuje mi, że mogę iść.

– To w końcu mój kuzyn, muszę z tym żyć – wzdycha potem.

I tak nasz wymarzony domek z ogródkiem okazał się pułapką. Jak na razie nie znaleźliśmy z niej ucieczki. Nasz jedyny plan B wygląda tak: jak już dzieci pójdą na studia, to sprzedamy dom, samochody i kupimy kamper. Wolni i szczęśliwi zamieszkamy na kempingu… A jak kuzyn nas znajdzie, to uciekniemy na inny. 

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA