Dla kuzyna liczyło się tylko, by jak najszybciej zgarnąć spadek po ciotce i zamknąć ten temat. Nie wiedział, że liczą się również inne rzeczy, takie mniej przyziemne niż pieniądze i kosztowności.
Była inna niż wszyscy
– Musisz przyjechać i wszystkim się zająć – powiedział Darek. – Ja nie mogę. Wiesz, jaką mam pracę. No i w końcu – dorzucił – nie robisz tego za darmo.
Wiedziałam, że mi to wypomni. Był zły, że musi się dzielić ze mną spadkiem. Liczył, że ciocia wszystko zapisze jemu i jego żonie. Kiedy odczytano testament, mieli sporą niespodziankę. Ciocia Lea, jak skracano zbyt długie Leokadia, a Lodzią absolutnie nie chciała być, zapisała mi nie tylko połowę wartości jej mieszkania, ale także pianino i serwis Rosenthala, który zawsze u niej podziwiałam.
Stara kolekcja, brakowało tylko jednego talerza, który stłukł się podczas pewnej wspólnej wigilii Bożego Narodzenia. Ciotka Lea nie rozpaczała, tylko klasnęła w ręce i zawołała, że to najlepszy ze znaków. Taka właśnie była. Z rozrzewnieniem wspominałam szaloną siostrę mojej mamy. Była rodzinną czarną owcą, bo zawsze robiła, co chciała i zupełnie nie obchodziło jej to, co ludzie o niej pomyślą.
Na przykład szybko się rozwiodła, bo ten jej Staszek okazał się damskim bokserem i to pięć dni po ślubie. Więc szóstego dnia Lea wniosła sprawę o rozwód, czym zgorszyła rodzinę swoją, ale przede wszystkim – jak wszyscy sądzili – nieskazitelnego Staszka.
A później załatwiła sobie paszport i wyjechała do Norwegii, do przyjaciółki. Zarobiła tam spore pieniądze i pewnie by już nie wróciła, gdyby nie, jak to mówiła, „arktyczne zimno”, którego nie mogła znieść. Kupiła zatem ładne mieszkanie w kamienicy i dawała dzieciom lekcje muzyki. Co jakiś czas wyjeżdżała, ale raczej tam, gdzie ciepło, do Włoch, Hiszpanii, Portugalii.
Nie związała się z nikim na stałe, co także było powodem plotek. Również jej bezdzietność, którą świadomie wybrała. To nie mogło się podobać. Lea była wolna, a wolność innych zawsze kłuje w oczy.
– My już zrobiliśmy przegląd rzeczy ciotki – rzucił Darek, w tle było słychać huk koparki. Darek był rzeczoznawcą budowlanym, podobno cenionym, jeździł po całej Polsce. – Trochę zostawiliśmy dla ciebie. Przejrzyj papiery i dokumenty, Monika już część przejrzała.
O, na pewno. Niewątpliwie zabrała już wszystkie najlepsze naczynia i sztućce, obrazy i najpiękniejsze filiżanki z serwantki. Nie wzbudziło to we mnie emocji, wiedziałam, że tak się stanie i naprawdę uważałam, że to oni mają do tego większe prawo. Byli na miejscu, pomagali jej na bieżąco, ja wpadałam do Lei tylko raz na kwartał.
Bardzo kochała tego kota
Przez ostatnie osiem lat nigdzie już nie jeździła, bo miała kota. Persa. A właściwe była to kotka, dostała imię Beza, bo była kremowo-biała. Przelała na nią całą miłość. Gdy dzwoniła do mnie, mogła godzinami opowiadać o Bezie, gdybym tego delikatnie po 15 minutach nie ucinała. Kochałam Leę, uwielbiałam Bezę, ale ile można było tego słuchać?
Kiedy Darek zadzwonił z wiadomością, że ciocia nie żyje, byłam w szoku, ale od razu pomyślałam o Bezie. Żeby tylko nie stała się jej krzywda, Lea by tego nie zniosła!
– A… gdzie Beza? – wyjąkałam wtedy przejęta i zmartwiona.
– Ten kot ? – spytał Darek, jakoś tak zimno, bez uczuć, co wywołało we mnie wewnętrzny gniew. – Ten biały?
– A który? – czułam jak razem ze smutkiem wzbiera we mnie fala złości na mojego bezdusznego kuzyna.
– Nie wiem. Chyba sąsiadka wzięła – odpowiedział. – Ta Zośka z parteru.
Odetchnęłam z ulgą.
Zosia z parteru była największą kociarą, jaką znałam. Swojego miała jednego, ale dokarmiała wszystkie podwórkowe. Zawsze zachwycała się Bezą. Dobrze, że na chwilę trafiła do niej. Na chwilę, bo przecież wiadomo było, że zaraz po pogrzebie, kiedy tylko załatwimy wszystkie formalności, zabiorę kotkę do siebie.
To był dla mnie cios
Jednak trzy dni później, kiedy w końcu dotarłam do K., wbiła mnie w ziemię kolejna wiadomość: Beza także nie żyła. Pani Zosi trzęsły się ręce i usta, kiedy mi o tym opowiadała.
– Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak to się stało – jej oczy były pełne łez. – Wstałam rano, wołam: Bezia, Bezia. A ona nie wychodzi – Zosia otarła łzy. – Potrząsnęłam ciasteczkami w pudełku, Leokadia tak ją czasem wywabiała spod komody. Ale cisza była kompletna i już wtedy poczułam, że coś jest nie tak… – Zosia urwała na chwilę. – W końcu ją znalazłam. Schowała się za kredensem. Tam umarła.
Chwilę siedziałyśmy w milczeniu, a Wasyl, jej stary rudy kocur, patrzył na nas współczująco.
– Nie wytrzymała tej tęsknoty – powiedziałam w końcu.
– Tak – potaknęła Zosia. – Poszła tam gdzie Lea.
– A gdzie jest teraz? – spytałam cicho.
Pani Zosia kiwnęła w stronę przedpokoju. Ujrzałam pudło po butach. Jak ona się tam zmieściła, pomyślałam, wszak nie był to mały kotek, Lea nieźle ją upasła. A jednak jakoś się udało. Cierpienie nas pomniejsza, sprawia, że się kurczymy. Widocznie dotyczy to także i kotów.
– I co teraz? – zapytałam.
– Zakład utylizacji zabierze – odparła Zosia. – Bo przecież nie ma jej chyba gdzie pochować?
Zamyśliłam się na chwilę. I zadzwoniłam do Darka.
Dla niego nie miało to znaczenia
– U nas, w ogrodzie? – prawie zobaczyłam, jak się skrzywił. – Monika się nie zgodzi.
– A zgodzi się wziąć majątek po cioci? – spytałam znów lekko wzburzona. – Może i ty masz w tej kwestii coś do powiedzenia? Czy może jednak o niczym nie decydujesz – mocno nadepnęłam jego męską ambicję.
Tylko się żachnął.
– Przecież macie ogromny teren – nie dawałam za wygraną. – Lea nie chciałaby, byśmy oddali Bezę do utylizacji. Boże – pokręciłam głową – jak to brzmi…
Słyszałam, jak Darek wzdycha.
– Zadzwoń do Moniki – powiedział w końcu. – Ja… się zgadzam, jakby co.
Monika, o dziwo, od razu powiedziała, że tak, że nie ma problemu. Co prawda, jest to niezgodne z przepisami, ale skoro to ich prywatna posesja, to przecież nikt nie sprawdzi. Pochowałam Bezę pod jarzębiną, na samym końcu ogrodu. Na małym grobie postawiłam białą chryzantemę i zapaliłam znicz. Monika patrzyła na mnie trochę dziwnie, ale po wszystkim zaprosiła mnie do ich wypasionego domu.
– Herbaty się napijesz? – jej ręka zawisła nad czajnikiem. – A może kawy? Darek kupił świetny spieniacz do mleka – pochwaliła się.
– Dobrze, może być kawa – westchnęłam. – Wypróbujmy go.
Kiedy Monika krzątała się po kuchni, zasiadłam w wygodnym fotelu. Na moment się zamyśliłam.
– Bardzo mi ich będzie brakowało – szepnęłam, patrząc w dal, na bezlistny ogród. – Bardzo.
Monika chrząknęła.
– No, tak – powiedziała. – To zawsze jest przykre. Kiedy ktoś… eee …odchodzi. No, wiesz.
Dla nich liczyły się tylko pieniądze
Tak, wiedziałam. Dla niej ciocia Lea nie była prawdziwą rodziną, nigdy się nie zaprzyjaźniły, ale Darek był synem jej brata, zaś Lea osobą sprawiedliwą, dlatego równo między nas podzieliła, co miała.
– Czy na pewno będziesz chciała zabrać to pianino? – zapytała Monika niby obojętnie. – Ciężkie jest.
– Wiem – powiedziałam bardziej stanowczo, niż planowałam. – Poradzę sobie. I tak, chcę je mieć u siebie. To prawda, że nie gram na instrumencie, ale może się teraz nauczę?
Monika spojrzała na mnie z niedowierzaniem, ale ja naprawdę miałam taki pomysł. Pół godziny później wracałam do pustego i zimnego mieszkania cioci, i było mi smutno. Segregowanie papierów i dokumentów nie było moją ulubioną czynnością, ale cóż. To była konieczność. Zapaliłam wszystkie lampy, włączyłam muzykę, postawiłam czajnik na gazie. Zrobiło się przyjemniej.
Po dwóch godzinach sprzątania kredensu i segregowaniu rzeczy osobistych, w ręce wpadła mi niebieska koperta. Była zaadresowana do mnie. Przez chwilę oglądałam ją, mocno zaskoczona. W końcu otworzyłam.
Kochana Joasiu. Piszę do ciebie z wielką prośbą. Życie ludzkie ma swój kres. Podobnie jak życie kotów. Gdy mnie już nie będzie, bardzo, bardzo Cię proszę, abyś zabrała Bezię do siebie. Nigdzie nie będzie jej lepiej. A kiedy odejdzie, pochowaj ją w takim miejscu, gdzie zawsze będzie można zapalić świecę i położyć kwiaty. Będę Ci za to na wieczność wdzięczna, Lea.
Teraz poryczałam się na dobre. Zrobiłam wszystko, co chciała ciocia, zanim przeczytałam ten list. Poczułam się bardzo zmęczona. Wzięłam prysznic i pościeliłam sobie na kanapie w salonie. Zasnęłam szybko. Obudziłam się w środku nocy, bo czułam na sobie dziwny ciężar. Otworzyłam oczy. Na kołdrze leżała Beza, patrzyła mi prosto w oczy. Nie przestraszyłam się. Wysunęłam rękę spod kołdry i pogłaskałam ją, a ona cicho zamiauczała. Było mi ciepło, czułam się bezpiecznie. Sen znów mnie zmorzył.
A rano zerwałam się na równe nogi, żeby za chwilę opaść znów na łóżko. Beza? Była tutaj, czy wszystko mi się przyśniło? Jak mogła tu być, skoro sama ją pochowałam! I wtedy mój wzrok padł na kołdrę. Wyraźnie wymoszczony dołek, kilka włosów z sierści. Dotknęłam dłonią. Było ciepłe. Uśmiechnęłam się do siebie. Poczułam, że obie są razem, ciocia Lea i Beza. Szczęśliwe.
Czytaj także:
„W szkole syna śmieją się ze mnie, bo utrzymuje nas mój mąż. 12-letni Michaś zapytał, ile wynosi moje kieszonkowe”
„Nie mam szczęścia w miłości. Mikołaj miał być jurnym księciem z bajki, jednak okazał się bandyckim farbowanym lisem”
„Pozwoliłam mężowi odejść do kochanki, bo nie chciałam być jak własna matka. Ona zrobiła z mego ojca pantoflarza”