„Kupiliśmy wymarzony dom za pół ceny. Właściciele zataili przed nami mściwego sąsiada, który zaczął rujnować nam życie”

Mąż traktuje mnie jak lalkę na pokaz fot. Adobe Stock, stokkete
„Przez najbliższy miesiąc spotkało nas jeszcze kilka nieprzyjemnych sytuacji. Zniszczone ogrodzenie, puszki po piwie na naszym podwórku i gwoździe rozrzucone na podjeździe – to tylko niektóre z atrakcji, które zgotował nam sąsiad. Kilkakrotnie zawiadamialiśmy policję, brakowało nam jednak dowodów, gdyż wszystko działo się pod naszą nieobecność”.
/ 14.02.2023 10:30
Mąż traktuje mnie jak lalkę na pokaz fot. Adobe Stock, stokkete

Miała być cisza i spokój, były nerwy i awantury. A to dlatego, że poprzedni właściciele ziemi zapomnieli nam o czymś powiedzieć...

Kiedyś myślałam, że nie ma nic piękniejszego niż przeprowadzka na wieś – cisza, spokój i piękne widoki. Moje wyobrażenia uległy jednak zmianie, niedługo po tym, jak na wsi zamieszkałam. Dwa lata temu nabyliśmy z mężem po bardzo okazyjnej cenie malowniczo położoną działkę i rozpoczęliśmy budowę wymarzonego domu. W najbliższej okolicy stała tylko jedna, niewielka chata, jednak nie widzieliśmy nikogo, kto mógłby ją zamieszkiwać.

Taka sytuacja bardzo nam odpowiadała

Oboje z Markiem nade wszystko ceniliśmy sobie prywatność. Przeprowadziliśmy się na wiosnę, zabierając ze sobą ukochanego owczarka o imieniu Freddy. Snuliśmy beztroskie plany o dzieciach i życiu w zgodzie z naturą. Początkowo wszystko wskazywało na to, że nasze marzenia się spełnią. Mąż majsterkował w garażu, ja urządzałam ogród, a Freddy ganiał za wiewiórkami. Sielanka skończyła się w pewien ciepły, czwartkowy wieczór. Właśnie wraz z Markiem przeglądaliśmy w internecie projekty altan ogrodowych, gdy nagle usłyszeliśmy łomot do drzwi. Pies zerwał się z posłania i zaszczekał donośnie.

– Kto to może być? Jest już dosyć późno – zdziwiłam się, spoglądając w stronę wejścia i głaszcząc uspokajająco Freddiego.

– Pójdę zobaczyć – oświadczył mój mąż i poszedł do drzwi.

Gdy tylko je uchylił, przez próg przeskoczył tęgi mężczyzna po sześćdziesiątce. Był czerwony na twarzy, śmierdział alkoholem i, ku naszemu przerażeniu, w ręce dzierżył widły. Nim któreś z nas zdążyło zareagować, nieznajomy zaczął wrzeszczeć, opluwając wszystko wokół:

Skandal! Panoszą się jak na swoim… Kwiatki będą sadzić, drzewka hodować, a ziemia taka dobra pod uprawę! Co to jest?!

– Panie, kim pan w ogóle jest? – przerwał mu zszokowany Marek, przytrzymując Freddiego, który ze złości strasznie się najeżył.

– Kim jestem? Kim JA jestem? Na mojej ziemi mieszkają i jeszcze się będą pytać głupio, kim jestem! – mamrotał mężczyzna.

Powoli zaczynałam tracić cierpliwość, postanowiłam więc wtrącić się do tej wyszukanej rozmowy.

– Kupiliśmy ziemię dwa lata temu. Nie mam pojęcia, o czym pan mówi, i proszę natychmiast opuścić nasz dom! – po moich słowach nieproszony gość spurpurowiał jeszcze bardziej, ale na szczęście wyszedł, miotając pod nosem przekleństwa.

Nic dziwnego, że straciliśmy z Markiem całą ochotę na przeglądanie zdjęć altanek i resztę wieczoru spędziliśmy, zastanawiając się, kim był ten wulgarny intruz. Następny tydzień upłynął spokojnie, zapomnieliśmy więc o całej sytuacji, skupiając się na słonecznych dniach i świeżym powietrzu. Żadne z nas nie przypuszczało, że była to tylko cisza przed burzą… Po powrocie z pracy, gdy ledwo wysiadłam z samochodu, sparaliżował mnie okropny smród. Usiłując zlokalizować jego źródło, poszłam w głąb ogrodu. To, co tam zastałam, przekroczyło wszelkie moje oczekiwania.

Na świeżo obsadzone rabatki ktoś wylał szambo!

Natychmiast zadzwoniłam po męża i potem, za pomocą węża ogrodowego spłukiwaliśmy to paskudztwo przez dwie godziny. W efekcie smród trochę zmalał, jednak moich ślicznych rabatek nie dało się już odratować.

I co my teraz zrobimy? – jęczałam.

Tak bardzo kochałam swoje kwiaty… Płakać mi się chciało! Marek objął mnie i zaprowadził do domu.

– Odpocznij, a ja spróbuję dowiedzieć się, czy ktoś w okolicy nie widział nic podejrzanego – oznajmił.

– Przecież najbliższe domy są daleko, za wzgórzem… – zdziwiłam się, wskazując przez okno na widoczne w oddali budynki.

– Jest jeszcze ta chata – przypomniał mi mąż. – Wygląda na opuszczoną, ale warto sprawdzić.

Marek wrócił po kwadransie. Tak wściekłego dawno go nie widziałam.

– Nie uwierzysz! – wykrzyknął. – Ta chatka wcale nie jest opuszczona. Pukałem do drzwi, ale nikt nie otwierał, więc zajrzałem przez okno. A tam, na kanapie, z butelką wódki w ręce spał ten brudny pijus!

– Kto? – spytałam zdziwiona.

Ten facet, który przyszedł do nas z widłami! Założę się, że to on wylał gnojówkę. Przez cały ten czas nie wiedzieliśmy, że mieszka tak blisko!

Po zdarzeniu z szambem zastanawialiśmy się długo, co zrobić z sąsiadem. Nie mogliśmy jednak mu nic udowodnić, więc odpuściliśmy, tłumacząc sobie, że pewnie alkohol trochę pomieszał mu w głowie. To był, niestety, błąd – przez najbliższy miesiąc spotkało nas jeszcze kilka nieprzyjemnych sytuacji. Zniszczone ogrodzenie, puszki po piwie na naszym podwórku i gwoździe rozrzucone na podjeździe – to tylko niektóre z atrakcji, które zgotował nam mieszkaniec chaty.

Kilkakrotnie zawiadamialiśmy policję

Brakowało nam jednak dowodów, gdyż wszystko działo się pod naszą nieobecność. Miarka przebrała się pewnej niedzieli, gdy sadziłam nowe rośliny w ogrodzie. Gdzieś wokół mnie biegał Freddy, usiłując złapać wypatrzoną w trawie łasiczkę. Nagle usłyszałam dziki, przeciągły skowyt.

– Freddy?! – wrzasnęłam, szukając psa wzrokiem; biedaczek leżał pod krzakiem, skamląc przeraźliwie.

Nogi ugięły się pode mną, gdy zobaczyłam zaciśnięte na jego łapie wnyki. Po chwili przybiegł Marek.

Co się tutaj… CO TO JEST?! – na widok psa wpadł w szał.

Oswobodził Freddiego z sideł i kazał mi zawieźć go do weterynarza. Sam szybkim krokiem ruszył w kierunku chaty. Przeraziłam się, że zrobi coś głupiego, próbowałam go zatrzymać.

– Nie martw się, kochanie. Mam plan – uspokoił mnie Marek.

Kiedy wróciłam od weterynarza, pod naszym domem zaparkowany był radiowóz. Mój mąż stał przy ogrodzeniu, pokazując coś policjantowi na swoim telefonie komórkowym.

To powinno wystarczyć – oznajmił mundurowy, po czym udał się w stronę domu sąsiada.

Chwilę później patrzyłam, jak wraz z drugim funkcjonariuszem prowadzą sąsiada do samochodu. Marek wyglądał na zadowolonego z siebie.

– Nagrałem drania, jak do wszystkiego się przyznaje – pomachał telefonem komórkowym. – A jak Freddy?

– Ma złamaną nogę, ale chyba będzie dobrze. Jutro możemy go odebrać od weterynarza. Jak nakłoniłeś tego dziada do przyznania się? – nie mogłam uwierzyć w całą sytuację.

– Nie podejrzewał, że mogę mieć dyktafon, i z dumą oznajmił, że to wszystko jego sprawka.

Postanowiliśmy zadzwonić do poprzednich właścicieli działki, aby dowiedzieć się, czemu nie wspomnieli o tak uprzykrzającym życie sąsiedzie. Przeprosili nas i przyznali, że sami mieli podobne przeżycia, jeszcze nim zdążyli rozpocząć budowę domu. Zdecydowali więc sprzedać tanio ziemię i poszukać szczęścia w innym miejscu. Okazało się, że teren ten należał kilka lat wcześniej do sprawcy całego zamieszania. Popadł w długi, aż ziemię zabrał komornik. Pijak nigdy jednak się z tym nie pogodził i przez to mścił się na nowych właścicielach. Sytuacja z policją nauczyła go jednak pokory, a ja wraz z mężem wreszcie zaznaliśmy upragnionego spokoju. Mimo braku nowych ekscesów skierowaliśmy sprawę do sądu, gdzie ubiegamy się o odszkodowanie za wyrządzone straty. Freddy znów szaleje po ogrodzie.

Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”

Redakcja poleca

REKLAMA