Zadłużyliśmy się u rodziny, wzięliśmy kredyt i kupiliśmy.
– Z żalem się go pozbywam – mówił właściciel. – Włożyłem mnóstwo pieniędzy, ale cóż…
Nie powiem, żebym miała skrupuły. Jeśli ktoś chce sprzedać coś takiego za część wartości, to nie moja sprawa.
– Mam jedną radę – powiedział mężczyzna, kiedy oprowadzał nas po domu. Wskazał stare drewniane schody i drzwi prowadzące na poddasze. – Tam nie należy wchodzić. Graciarnia i kurz. Trzeba by zrobić remont za wielkie pieniądze. Lepiej zostawić jak jest. Nie warto.
Wzruszyłam ramionami. Skoro tak mówi… Było przecież mnóstwo miejsca w całej pozostałej części, a my nie mieliśmy pieniędzy na dodatkowe prace. Przynajmniej na razie.
Wprowadziliśmy się po kilkunastu dniach. Co za szczęście! Dzieci miały własne pokoje, każde oddzielnie, my sypialnię, a do tego pozostawał jeszcze salon i kilka wolnych pomieszczeń.
Dręczył mnie dziwny niepokój
– Tutaj urządzę gabinet – Leszek wybrał pokój koło schodów na poddasze. – Będę miał święty spokój.
– Co tylko zechcesz, kochanie! – odparłam. – Mamy dla siebie cały, wielki dom! Wreszcie wszystko się zmieści.
To było miesiąc po przeprowadzce. Obudziłam się po dwudziestej trzeciej. Leszek jeszcze nie przyszedł do łóżka, widocznie pracował w swoim nowo urządzonym gabinecie. Coś mnie zaniepokoiło. Dopiero kiedy się rozbudziłam, zdałam sobie sprawę, że słyszę nad głową kroki. Mój mąż chodził po pomieszczeniu, a były to kroki nie miarowe, zamyślone, ale szybkie i gwałtowne. A potem skrzypnęły drzwi i odgłosy zaczęły się oddalać.
Wstałam. Postanowiłam iść na górę zobaczyć, co się dzieje.
– Co robisz? – syknęłam, kiedy weszłam na drugie piętro.
– Gdzie ty się wybierasz? – zapytałam męża.
Leszek zamarł z ręką na poręczy schodów na poddasze.
– Coś usłyszałem – wymamrotał. – Jakieś szuranie…
– I co, chcesz tam pójść?
– Trzeba to sprawdzić… – wzrok miał nieprzytomny. Czyżby polazł na górę pogrążony w półśnie?
– Daj spokój, idziemy spać!
Pokiwał głową i posłusznie poszedł za mną. Tej nocy spałam źle, dręczyły mnie koszmary i ten dziwny niepokój.
Drugi raz zdarzyło się to niedługo później. Znów zbudziły mnie kroki męża, a potem usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Tym razem zastałam go już w połowie schodów na górę.
– Chcę tylko zobaczyć, czy są dobrze zamknięte – powiedział.
Znów miał niezbyt przytomny wzrok.
Przełknęłam ślinę. Czułam już nie niepokój, ale dojmujący strach. Widziałam, że Leszek jest zdeterminowany i tym razem go nie powstrzymam. Sama też poczułam przymus, żeby tam wejść. Jakby coś mnie wzywało.
Trzeba było to zostawić w spokoju
– Słyszysz? – szepnął Leszek.
Rzeczywiście, rozległo się szuranie.
– Szczury? – zapytałam.
– Nie wiem – szepnął.
Poczułam przeszywający chłód.
– Zostaw. Rano zobaczymy.
– Rano będzie za późno. Zobaczę. Tylko sprawdzę, czy są zamknięte.
Wszedł wyżej, a ja bezwiednie pokonałam trzy stopnie.
– Ale tylko sprawdź – zastrzegłam.
Wszystko we mnie protestowało przed wchodzeniem wyżej, a jednocześnie nie mogłam się powstrzymać.
Mąż dotarł na górę. Oświetlił drzwi latarką z komórki.
– Tu nie ma żadnego zamka – powiedział. – Tylko taka dźwignia zamiast klamki. Zobaczę…
Zanim zdążyłam go powstrzymać, nacisnął zapadkę i otworzył drzwi. Poczułam na całym ciele lodowaty podmuch, w nozdrza uderzył mnie potworny smród...
– Jezu! – jęknął Leszek.
Drzwi otworzyły się na oścież, wytrącając go z równowagi. Runął w dół, chwytając się poręczy. Nie zdołał się zatrzymać, potrącił mnie i oboje upadliśmy na podłogę. Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
– Co to było? – jęknęłam, dochodząc do siebie po dłuższej chwili.
Światło w korytarzu przygasło, a potem zapaliło się znowu. Leszek zbierał się obok mnie, sycząc z bólu. Potłukł się na pewno bardziej ode mnie. Spojrzałam w górę. Drzwi były zamknięte, przenikliwe zimno ustąpiło, smród ulotnił się bez śladu.
– Gość miał rację – wymamrotał mąż. – Trzeba było zostawić to w spokoju. Ale tak mnie ciągnęło…
Chciałam go ochrzanić, lecz i mnie przypomniało się, że jakaś siła kierowała mnie w tamtą stronę.
– Dobra, wiemy już, że nie wolno tam wchodzić – powiedziałam.
Myliłam się. Prawdziwy koszmar miał dopiero nadejść. Nieposkromioną, głupią ciekawością obudziliśmy coś, co powinno pozostać uśpione. Ale to już temat na zupełnie nową opowieść.
Czytaj także:
„Nie wierzyłam w żadne duchy czy nawiedzone domy. Swoją ignorancję prawie przypłaciłam życiem”
„Wymarzony dom okazał się być nawiedzony. Tygodniami nie spałam, bo co noc budziły mnie dźwięki pianina z salonu”
„Ekscytowała nas historia naszego nowego mieszkania. Aż pewnego dnia zaskoczył mnie w wannie mężczyzna z bronią”