„Nie wierzyłam w żadne duchy czy nawiedzone domy. Swoją ignorancję prawie przypłaciłam życiem”

Wizytę w nawiedzonym domu prawie przypłaciłam życiem fot. Adobe Stock, Wirestock
– Leż, wyj jak ona – syczał. – Wyj i płacz. Przeżywaj ten sam obłęd. Nie zaznasz spokoju, jak ona. Próbowałam wstać, ale nie mogłam. Myślałam, że policjanci mi pomogą, jednak oni nie zwracali na mnie uwagi. Leżałam, płacząc i prosząc o litość.
/ 17.03.2022 05:28
Wizytę w nawiedzonym domu prawie przypłaciłam życiem fot. Adobe Stock, Wirestock

W lesie niedaleko mojego miasteczka jest opuszczony dom. Krążyły o nim legendy, nie wiem, czy ktokolwiek znał prawdę. Jedni mówili, że właściciel rozpoczął budowę, ale zbankrutował i musiał ją przerwać. To najmniej fantastyczna wersja; według innej dom stoi pusty, bo całą rodzinę wymordowano, opowiadano też, że ojciec rodziny powiesił się w trakcie budowy, matka zwariowała, a dzieci zabrała babcia.

Tak naprawdę pewne jest jednak tylko to, że w lesie, na polanie porośniętej krzakami, stoi niewykończony dom. Typowe „pudełko”, jakie stawiano w latach 60-tych. Jednopiętrowy, murowany, na dole miejsce na garaż czy warsztat, z wejściem po schodach. Drzwi i okien nigdy nie wstawiono – kiedyś otwory były podobno zabite deskami, dziś straszyły ciemnością.

Zamiast schodów do domu prowadziło metalowe rusztowanie z resztkami przegniłych desek. Dom nie jest ogrodzony – po tylu latach nawet zarysów podwórka nie da się właściwie ustalić, wszystko zarosło krzakami i brzozami.

Skąd wzięły się opowieści, że tam straszy, też nie wiem

Podejrzewam, że starsi chcieli w ten sposób nas zniechęcić do zabaw w tym miejscu, bo było tam zwyczajnie niebezpiecznie. Nieraz słyszałam historie o tym, jak ktoś ledwie uskoczył przed spadającą cegłą lub kawałkiem eternitu. Ale muszę przyznać, że historie o duchach były na tyle straszne, że jako dzieciaki rzeczywiście unikaliśmy tego miejsca.

Ciągnęło nas tam, pewnie, ale tylko patrzyliśmy z daleka. Pamiętam, jak jeszcze w podstawówce poszliśmy tam grupą. Staliśmy na skraju lasu i obserwowaliśmy dom, usiłując dostrzec jakieś niepokojące znaki. Mnie się wydawało, że na piętrze coś błysnęło, kolega przysięgał, że widział rękę machającą z okna. Ktoś słyszał zawodzenie, inny czuł woń gotującej się zupy.

Nasza wyobraźnia była nieograniczona, ale strach przed sprawdzeniem, co tam jest naprawdę, większy. kiedyś zapytałam mamę, co tam jest naprawdę. Najpierw mnie skrzyczała, że chodzę, gdzie nie trzeba, i dopiero gdy dałam jej słowo, że tylko staliśmy i patrzyliśmy z daleka, powiedziała, co wie. Nie było tego dużo.

– Jeszcze jak ja byłam dzieckiem, to ten dom stał – powiedziała.

– Myślę, że zbudowano go pod koniec lat 50. albo na początku 60.? No czekaj, ja się urodziłam w 65. To pewnie jakoś tak. Moja mama powiedziała mi, że to złe miejsce, bo w czasie wojny do kogoś tam strzelano. A facet, który kupił ten teren, była jakąś partyjną szychą. Mama nie wiedziała, dlaczego przerwał budowę. Chyba tak naprawdę nikt tego nie wiedział.

– I co? Dlaczego to tak stoi?

– No bo właśnie od początku to miejsce obrosło legendami. Mówię ci, że jak byłam mała, to już mówili, że tam straszy. A to, że to duchy pomordowanych mieszkańców, a to, że ten właściciel się powiesił… My tam nie chodziliśmy. Tym bardziej że w środku co chwila pomieszkiwały jakieś podejrzane elementy. Zresztą ostatnio też podobno się tam ktoś ukrywał, słyszałam, że policja zatrzymała złodzieja czy włamywacza? W każdym razie, nie ma po co tam chodzić. Ja w te opowieści o straszeniu nie wierzę, ale po pierwsze – to może być dobra kryjówka dla jakiegoś zwyrodnialca, a po drugie – w takim starym, niszczejącym domu o wypadek nietrudno.

Wtedy mnie to przekonało

Ale o ile większość moich kolegów i koleżanek wyrosło z zabaw w takich miejscach, o tyle mnie ten dom coraz bardziej fascynował. Zawsze miałam duszę romantyczki i nadal, jak to moja mama określała, bujam w obłokach. Może dlatego koniecznie chciałam sprawdzić, co tak naprawdę się tam dzieje?

Miałam 20 lat, nowy aparat fotograficzny do wypróbowania i nie wierzyłam w duchy. Ciągnęło mnie coś do tego domu. Może to były niesamowite opowieści, dla mnie pełne romantyzmu? Może chęć zrobienia zdjęć w środku i udowodnienia wszystkim, że to tylko zwyczajna ruina, nic nadzwyczajnego? A może chciałam przeżyć przygodę? Nie wiem, nie potrafiłam powiedzieć, o co konkretnie mi chodziło. Ale czułam, że jeżeli tam nie pójdę, to będzie mnie to gnębiło. Wspomniałam mamie, że chciałabym obfotografować tę ruinę w lesie, ale ona tylko się skrzywiła.

– I co cię tam ciągnie? Tam nie ma nic ciekawego! Jezioro, górka z brzozami. Zresztą tam może być niebezpiecznie.

– Ale ja pójdę tam za dnia – tłumaczyłam. – Inaczej to nie ma sensu, światło muszę mieć dobre.

Wzruszyła tylko ramionami i wymusiła na mnie, żebym wzięła komórkę i była z nią cały czas w kontakcie. dopiero z bliska było widać, jak bardzo dom jest zniszczony. Skojarzył mi się z upadłym majestatem – murowana, piętrowa ruina, która miała być symbolem zwycięstwa człowieka nad naturą, a teraz z nią przegrywała. Nie bałam się, chociaż niesamowitość miejsca i wcześniej zasłyszane opowieści sprawiły, że do środka weszłam niepewnie. Było tu cicho, skrzypiały tylko deski na podeście pod moim ciężarem.

W środku nieotynkowane ściany i opadający gruz robiły przygnębiające wrażenie. Zastanawiałam się, czy osuwające się cegły mogły dawać efekt, że coś tu straszy.

Zrobiłam krok i… Obudziłam się w szpitalu

Nie wiedziałam, co się dzieje. Miałam rękę w gipsie i obandażowaną głowę. Przy łóżku siedziała mama. Płakała.

– Boże, myślałam, że koniec z tobą – ucałowała mnie. – I po co ty tam łaziłaś?

– Mamo, ale tam naprawdę straszy – nagle wszystko mi się przypomniało. – W tym domu straszy!

Jak na zwolnionym filmie zobaczyłam wszystko, co przytrafiło mi się w środku. Najpierw weszłam powoli do pierwszego pomieszczenia. Może tu miał być pokój, może kuchnia, nie wiem. Ale wtedy zatrzasnęły się za mną drzwi i nagle zrobiło się lodowato.

– Przecież tam nie ma drzwi… – przerwała mi mama.

– Były – uparłam się. – Po prostu się pojawiły. Poczułam chłód i chciałam wyjść, lecz ktoś mnie przytrzymał. Nie wiem, nie widziałam kto...

Wszystkie wydarzenia zaczęły składać się w całość w mojej pamięci. Nieznajomy następnie popchnął mnie do drugiego pokoju. A tam siedziało dwóch facetów. Byli w mundurach… Chyba policyjnych, ale takich innych, jakiś starych. Pisali coś w milczeniu. A pod ścianą… pod ścianą wisiał facet. Naprawdę! Nigdy nie zapomnę, jak wyglądał. Miał czerwono-fioletową opuchniętą twarz i język na wierzchu, czarny. Ten język był najgorszy. Nie chciałam na to patrzeć, próbowałam się cofnąć, wyjść. Ale ten ktoś, kto mnie tam wepchnął, nie pozwolił. Usłyszałam wyraźnie, jak mówi: „Zakłócasz spokój zmarłych, to teraz z nimi siedź. Cierp jak oni. Nie mogą zaznać spokoju, ty też nie będziesz mogła”.

Ścisnął mi rękę, zabolało, aż krzyknęłam

Faceci przy stole spojrzeli na mnie obojętnie i wrócili do pisania. Nagle gdzieś z boku usłyszałam krzyk. Z innego pokoju wybiegła kobieta. Wyglądała okropnie. Jakby coś ją goniło, coś przeraźliwie przestraszyło. Rzuciła się na podłogę, wyjąc. Tarzała się w gruzie, wzrok miała pełen obłędu. Cofnęłam się, ale wtedy ten ktoś mnie popchnął. Upadłam na podłogę, obok opętanej, uderzyłam się w głowę. Po policzku coś mi spłynęło, ciepłego. Dotknęłam ręką twarzy. Nagle usłyszałam znowu ten głos. Tuż przy uchu, ktoś musiał się nade mną pochylić.

– Leż, wyj jak ona – syczał. – Wyj i płacz. Przeżywaj ten sam obłęd. Nie zaznasz spokoju, jak ona.

Próbowałam wstać, ale przycisnął mnie do podłogi. Myślałam, że ci policjanci mi pomogą, jednak oni nie zwracali na mnie uwagi. Leżałam, płacząc i prosząc o litość.

– Zamknę cię w piwnicy, jak ją – powiedział głos. – Będziesz siedziała z wariatką. I z jej martwymi bękartami, bo tam je pochowałem.

Ten ktoś podniósł mnie z podłogi i popchnął do sieni. Potknęłam się o próg, mój prześladowca przytrzymał mnie.

– Nie mdlej, musisz wszystko widzieć – syczał mi znowu do ucha.

Zaprowadził mnie na dół. Było ciemno i śmierdziało. Za chwilę usłyszałam wycie i koło mnie wylądowała ta kobieta. Jakimś cudem chyba zasnęłam, bo kiedy się obudziłam, przez okienko w piwnicy wpadało światło. Byłam sama. Drzwi do piwnicy nie były zamknięte, choć poprzedniego dnia próbowałam je otworzyć i nie dałam rady.

Wbiegłam na górę i potknęłam się na ostatnim schodku. Poczułam ból w ręce. Nic więcej nie pamiętam.

– Pewnie wtedy złamałam rękę, a wy mnie znaleźliście – zakończyłam opowieść.

– Ale ty tam byłaś tylko godzinę – mama patrzyła na mnie przerażona. – Wyszłaś w południe, a gdy po pół godzinie do ciebie dzwoniłam i nie odbierałaś, poszłam z ojcem do ruiny. Leżałaś nieprzytomna, z rozbitą głową, więc wezwaliśmy karetkę.

Patrzyłam na nią bezmyślnie. „Co ona mówi? Jak to, godzinę? To co, przyśniło mi się to wszystko? Przecież wiem, co przeżyłam. A może nie? W takim razie co mnie właściwie spotkało?!”.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA