„Kupiłem żonie na walentynki suszarkę do prania. Gdy zobaczyłem jej minę, wiedziałem, że mi nie wybaczy”

obrażona kobieta fot. Adobe Stock, Tatyana Gladskih
„Ze schowka na szczotki wyjąłem prezent zawinięty w papier z serduszkami. – Już możesz otworzyć oczy. – Rany, ale wielkie pudełko! – ucieszyła się. Zaczęła zrywać papier niczym zniecierpliwiona nastolatka. Z każdym oderwanym kawałkiem uśmiech znikał z jej twarzy”.
/ 14.02.2024 13:15
obrażona kobieta fot. Adobe Stock, Tatyana Gladskih

Mój ojciec powtarzał, że mężczyzna nigdy do końca nie zrozumie kobiety, z którą dzieli życie. Chyba coś w tym jest, bo mimo 20-letnigo stażu małżeńskiego, wciąż zdarza się, że popełniam gafy. A przecież po tak długim czasie spędzonym razem, powinienem już znać swoją wybrankę na wylot.

Wygląda więc na to, że prawdą jest, że jedno życie to za mało, by poznać istotę tak wspaniałą i fascynującą, a jednocześnie złożoną i skomplikowaną. Ostatnio mogłem się o tym przekonać przy okazji walentynek.

Nie obchodziliśmy walentynek

Dobraliśmy się jak w korcu maku, a jednak ludzie się zmieniają
Heraklit z Efezu powiedział, że „nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki”. Jestem przekonany, że to starożytne powiedzenie w pewnym sensie jest metaforą kobiecej natury. Rzeka płynie i nieustannie się zmienia. Możemy wejść do niej dzisiaj, ale jutro wejdziemy już do zupełnie innej wody, bo wczorajsza popłynęła ku ujściu. Tak samo jest z kobietą. Zasypiasz obok żony, którą znasz jak samego siebie, ale budzisz się obok zupełnie innej osoby, bo kobieca natura nie cierpi próżni.

Nawet gdy byliśmy jeszcze młodzi i zakochani w sobie do szaleństwa, nie świętowaliśmy walentynek. Oboje uważaliśmy, że Dzień Zakochanych to tylko skok na portfele osób łatwych do zmanipulowania. „Nie rozumiem tego. Mam raz w roku wychodzić z tobą na kolację czy do kina? Raz w roku mam się z tobą kochać? Nie, to bez sensu” – powtarzała Michalina przed każdymi walentynkami, a ja zawsze przyznawałem jej rację. Zamiast tych z góry narzuconych, woleliśmy obchodzić nasze prywatne święta – urodziny, no i oczywiście rocznicę ślubu. Te okazje miały dla nas duże znaczenie, a walentynki – żadnego.

W żonie coś się zmieniło

– Już wkrótce 14 lutego – przypomniała mi Michalina.

– No i co?  – zapytałem i uniosłem zdumiony brwi.

– No wiesz... walentynki i te sprawy. Może fajnie byłoby gdzieś wyjść z tej okazji. Może powinniśmy zacząć sobie robić prezenty na Dzień Zakochanych.

– Michasia, no przecież sama powtarzałaś, że to żadna okazja.

– No tak, ale mam wrażenie, że dużo nas omija. Wszystkie dziewczyny z pracy wychodzą gdzieś na walentynki, a na drugi dzień chwalą się prezentami. Gdy mówię im, że nie świętujemy tego dnia, patrzą na mnie jak na jakąś kosmitkę.

– Czyli co? Dopisujemy walentynki do naszego kalendarza świąt?

Chociaż spróbujmy i zobaczymy jak będzie. Co ty na to?

Ojciec nie wychował mnie na głupca, więc nie mogłem się nie zgodzić. Chociaż muszę przyznać, że nie miałem najmniejszej ochoty siedzieć w zatłoczonej restauracji czy kinie wypełnionym po brzegi. Wolałem spędzić ten dzień jak co roku – w domu, przed telewizorem. Jeżeli jednak taką wolę wyraziła wyższa instancja w osobie mojej żony, to ja – mały robaczek – nie mogłem się jej przeciwstawić.

Nigdzie nie było już miejsca

Następnego dnia zacząłem obdzwaniać restauracje. To było istne szaleństwo! W żadnym lokalu nie było wolnych stolików. Wszystkie były zarezerwowane przynajmniej od miesiąca. „Czy ludzie powariowali? Robić taki cyrk, bo ktoś kiedyś wymyślił sobie, że 14 lutego będzie jakimś bezsensownym świętem?” – pytałem sam siebie.

– Ślubnej zachciało się walentynkowej kolacji? – zapytał mnie Andrzej, kolega z pracy.

– Jak widać. Po dwudziestu latach nagle jej się odmieniło i stwierdziła, że będziemy świętować ten dzień jak inni ludzie.

– No to masz spory problem, chłopie. Ja rezerwowałem stolik już dwa miesiące temu. Na ostatnią chwilę niczego nie znajdziesz.

– Jakbym sam tego nie wiedział.

Szczęście jednak mi sprzyjało. Znalazłem w internecie mały zajazd za miastem. Może nie było to najbardziej romantyczne miejsce ze wszystkich, ale z zewnątrz i w środku lokal prezentował się całkiem przyzwoicie, a i menu wyglądało obiecująco. No i był położony pod lasem, a Michasia kocha naturę.

Nie miałem pomysłu na prezent

„Lokal mam z głowy. Muszę jeszcze wybrać prezent” – pomyślałem i dotarło do mnie, że nie mam pojęcia, czym uszczęśliwić żonę.     

– Andrzej, co kupujesz Marioli na walentynki? – zapytałem kolegi.

– A co? Brakuje ci pomysłów?

– A żebyś wiedział. Michasia nie nosi biżuterii. Perfumy dostała ode mnie na rocznicę. Na święta kupiłem jej czytnik e-booków. Nie wiem, co jeszcze mogłoby sprawić jej przyjemność. Przecież nie dam jej misia i kartki w kształcie serduszka jak jakiś smarkacz. Myślałem o jakiejś fikuśnej bieliźnie, ale jeżeli kupię niewłaściwy rozmiar, nie pozwoli mi o tym zapomnieć do końca życia. Niepotrzebne ryzyko, którego nie chcę podejmować.

– Ja zawsze daję coś praktycznego i nigdy nie robię wyjątków od tej zasady. Kobiety doceniają podarunki, które przydają im się na co dzień.

Pomyślałem, że to faktycznie może zadziałać. Michalina od dłuższego czasu narzekała, że przydałaby się jej większa suszarka na pranie. Po pracy pojechałem do marketu z wyposażeniem domu i wnętrz i wybrałem największy i najdroższy model.

Zaskoczyła mnie

Nie pomyliłem się co lokalu. Michalina była zachwycona leśnym zajazdem i serwowanymi tam potrawami. Wszystko szło po mojej myśli. Po kolacji wyjęła z torebki niewielkie pudełko i wręczyła mi je.

– A co to? – zapytałem, udając zdziwienie.

– Taki drobiazg, który będzie ci przypominał, że bardzo cię kocham. No już, otwórz.

Dostałem zegarek kieszonkowy z bardzo osobistym grawerem. Istne cudo! Uwielbiam takie starodawne cacka. W przeciwieństwie do chińskiej masówki i tych bezsensownych smartwatchów, mają klasę i duszę. Bardzo mnie zaskoczyła.

– A co ty masz dla mnie? – zapytała zniecierpliwiona.

– Przekonasz się w domu – odpowiedziałem enigmatycznie.

– Piotrek... chyba nie zapomniałeś, że w tym roku umówiliśmy się na walentynkowe prezenty?

– Oczywiście, że nie. Wybrałem dla ciebie coś naprawdę dużego i nie mogłem przywieźć tego tutaj.

– Co to takiego? – zapytała z ekscytacją. – Mów i to natychmiast!

– Cierpliwości, skarbie. Przekonasz się już wkrótce.

Rozczarowałem ją

Gdy wróciliśmy do domu, poleciłem Michalinie zamknąć oczy. Ze schowka na szczotki wyjąłem prezent zawinięty w papier z serduszkami.

– Już możesz otworzyć oczy.

– Rany, ale wielkie pudełko! – ucieszyła się.

Zaczęła zrywać papier niczym zniecierpliwiona nastolatka. Z każdym oderwanym kawałkiem uśmiech znikał z jej twarzy. Zastępowała go mina wyrażająca rozczarowanie. Pomyślałem wtedy, że chyba wolałaby dostać coś innego. Gdy spojrzała na mnie karcącym wzrokiem, byłem już pewny, że dałem plamę.

– Nie podoba ci się? – zapytałem.

– Piotrek, ty zupełnie nie masz pojęcia, o co chodzi z walentynkowymi prezentami – stwierdziła i poszła do łazienki.

Pewnie, że nie wiem. Niby skąd mam wiedzieć, skoro nigdy nie obchodziliśmy tego święta? Równie dobrze można by trzymać ptaka w klatce przez całe życie i nagle otworzyć drzwiczki, oczekując, że zacznie wykonywać podniebne akrobacje.

Musiałem naprawić ten błąd

Następnego dnia przy śniadaniu panowała grobowa cisza.

– O co chodzi mamie? – zapytał mnie Krystian, nasz syn, gdy zostaliśmy sami.

– Chyba jest rozczarowana walentynkowym prezentem.

– A co jej dałeś?

– Suszarkę na pranie.

Zrobił wielkie oczy i po chwili zaczął śmiać się do rozpuku.

– Żartujesz, prawda? Powiedz, że żartujesz.

– Nie żartuję. Przecież od dawna powtarzała, że przydałaby się jej większa.

– Ojciec, ty jesteś jakiś nieżyciowy! Nikt przy zdrowych zmysłach nie daje suszarki na walentynki – stwierdził, cały czas zanosząc się śmiechem.

– To co ja teraz niby mam zrobić? – zapytałem bezradnie.

– Serio, ja mam ci to tłumaczyć?

– Nie znam się na tych sprawach, a ty, młody, więcej wiesz o tych walentynkowych bzdurach.

– Dobra, skoro chcesz mojej rady, to ją dostaniesz. Zabierz mamę na weekend w jakieś ciekawe miejsce i rozpieszczaj ją jak królową. Może w ten sposób się zrehabilitujesz.

Przyznaję, było mi wstyd, że nastoletni syn poucza mnie w tych sprawach. Ale musiałem przyznać, że jego pomysł mógł zadziałać. Jeszcze tego samego dnia zarezerwowałem weekend w hotelu ze SPA w Zakopanem. Liczę, że jej się spodoba i wybaczy mi gafę.

Czytaj także: „Mam 40 lat i nigdy nie byłem na randce. Mama mówi, że i tak najlepiej mi będzie z nią, a ja jej wierzę” „Zostawiłem żonę dla kochanki, a ona mnie zdradziła. W wieku 50 lat musiałem znów zamieszkać z matką”
„Żona kumpla od zawsze mi się podobała i niemal od razu po rozwodzie wpadła w moje ręce. Dobrze się nią zająłem”

 

Redakcja poleca

REKLAMA