„Kupiłem motocykl, by spełnić marzenie, a nie wyrywać młodziutkie panienki. Wszyscy drwią, że mam kryzys wieku średniego”

Załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, DC Studio
„Nie miałem ochoty tłumaczyć mu czegoś, czego i tak by nie zrozumiał. Jeśli ktoś widzi świat w biało-czarnych kolorach, w utartych schematach, to nigdy nie pojmie… i nie musi. Na co mi zrozumienie czy akceptacja tego faceta?”.
/ 03.02.2023 14:30
Załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, DC Studio

Wżyciu faceta przychodzi taki czas, że wszystko, czego by się dotknął, nazwą kryzysem wieku średniego. Jak zmieni pracę, schudnie, samochód zmieni… Wszystko to kryzys. Masakra. Jak sobie młodszą o połowę dziewczynę znajdzie, to okej, można to nazwać kryzysem, ale resztę?

Po czterdziestce większość ludzi jest już na innym etapie życia. Odchowali dzieci, a przynajmniej ich potomstwo jest już w miarę samodzielne i nie nosi pieluch. Kończą spłacać kredyt za mieszkanie, jeśli nie musieli brać dużego, albo dziedziczą dom po dziadkach.

To żaden kryzys!

Jeśli mogą sobie pozwolić na kupno bajeranckiego wozu, w którym nie muszą się zmieścić trzy foteliki, to czemu nie? Jeśli chcą wysłać dzieci na obóz językowy, a siebie na romantyczne wakacje w Grecji – czemuż to krytykować? Dlatego ja, gdy skończyłem czterdzieści sześć lat, kupiłem sobie motocykl.

Nie jakieś cudo za grube pieniądze, którym można przemierzać autostrady Ameryki. Ot, lepszy jednoślad, żeby sobie w weekend wyskoczyć za miasto, pokrążyć po drogach i bezdrożach, odpocząć, złapać wiatr w brodę, nałapać much w zęby, takie tam. Nie stała za tym żadna ideologia, poza tą najprostszą: to było moje marzenie.

– Mam jeden warunek – zastrzegła żona.

Podejrzewałem, że nie będzie łatwo i przyjemnie, jeśli wrócę do domu i powiem, że chcę wydać ładnych parę tysięcy na taką zabawkę. Do tego dochodziły te wszystkie przekonania, że motocykliści to dawcy narządów, że wyjadę i już nie wrócę…

– Wszystko, czego chcesz – odrzekłem dzielnie. Nawet jeśli to oznacza budowanie szklarni na balkonie, dodałem w myślach.

– Zabierzesz mnie czasem na wycieczkę – poprosiła najlepsza z żon.

Nie mogłem uwierzyć, że poszło tak gładko, ale stwierdziłem, że należy kuć żelazo, póki gorące, i zanim się rozmyśli, kupić jakieś dwukołowe cacko. Wyobraziłem już sobie, jak jedziemy gdzieś we dwójkę. To mogła być ciekawa alternatywa do zwykłych spacerów albo wyjść do restauracji. Nasze nastoletnie dzieci także nie miały nic przeciwko, więc gdy trafiła się ciekawa oferta, kupiłem motocykl. Znajomy znajomego pozbywał się swojego, bo potrzebował pieniędzy na wesele córki.

Nieważne, że to nie była maszyna prosto z salonu, że miała otarcia i ślady użytkowania. Silnik mruczał jak kot, wszystko było poddawane regularnej konserwacji i wymianom, a właściciel niemal płakał, jak sprzedawał. Kiedy w końcu dosiadłem mojego rumaka, poczułem się, jakbym znowu miał dwadzieścia lat. Może stąd te teksty o kryzysie wieku średniego. Niby nic, motocykl, a pozwalał mi się poczuć, jakbym znów miał całą młodość przed sobą.

Objechałem miasto, zanim wróciłem do domu. Wspaniale było poczuć wiatr na twarzy, ten pęd, tę moc, warkot silnika pod sobą, każdy ruch maszyny. To było coś zupełnie innego niż jazda samochodem. Nawet nie da się porównać. Nie chciałem kończyć tej przejażdżki. Miałem ochotę godzinami krążyć po drogach, wymijać samochody, skręcać w zupełnie nieznane mi uliczki, zawracać i błądzić dalej. A skoro to takie fantastyczne uczucie, nie mogłem być samolubem. Podjechałem pod dom i z komórki zadzwoniłem do żony.

– Kotku, chcesz się przejechać moim motorem, zanim starzy wrócą do chaty?

Roześmiała się perlistym śmiechem licealistki i po pięciu minutach wybiegła z klatki schodowej.

– Hej, chłopaku, no to kajtnijmy się! – uśmiechnęła się szeroko.

Przejażdżka z nią była jeszcze lepsza niż samemu

Niesamowita. Podobnie jak każda następna. Podobało mi się coraz bardziej. Motocykl był tańszy w utrzymaniu niż samochód. A gdy chciałem na chwilę uciec z domu, zostawić za sobą szarą rzeczywistość, nudną rutynę, to wskakiwałem na siodełko i… ruszałem przed siebie, by chłonąć jazdę, prędkość, krajobrazy, od których nie byłem odgrodzony metalem i szybami. Obłędne uczucie. Aż nie mogłem uwierzyć, że tyle lat zwlekałem, by przeżywać taką radochę!

– No i jak tam twój kryzys wieku średniego? – zagadnął mnie sąsiad któregoś dnia, poklepując siedzenie mojej maszyny, którą parkowałem obok samochodu w garażu podziemnym.

 

To żaden kryzys. Kupiłem motocykl, bo miałem ochotę, i tyle.

– Jasne, jasne, tylko patrzeć, jak zaczniesz się odchudzać, biegać na siłownię i zdradzać żonę ze studentkami! – zarechotał. – Jak znajdziesz jakieś fajne funie, to daj znać!

Mrugnął do mnie i poszedł na górę. Nie skomentowałem. Nie miałem ochoty tłumaczyć mu czegoś, czego i tak by nie zrozumiał. Jeśli ktoś widzi świat w biało-czarnych kolorach, w utartych schematach, to nigdy nie pojmie… i nie musi. Na co mi zrozumienie czy akceptacja tego faceta? Tłumaczy się winny, a ja nic złego nie robiłem. Czułem się bosko!

Wbiegłem po schodach do mieszkania i zawołałem:

– Dziewczyny! Co powiecie na pizzę?

Odpowiedzią był radosny pisk moich trzech wspaniałych kobiet. To było moje szczęście. Moja rodzina. To się nigdy nie zmieni. Fakt, że po latach zrealizowałem swoje marzenie z młodości, nie miał tu nic do rzeczy. Świetnie, że mogłem, ale to nie był wstęp do niczego więcej, tym bardziej niestosownego. Motocykl był tylko motocyklem, nie przedłużeniem niczego ani sposobem na udowadnianie czegokolwiek.

Starsza córka też złapała motocyklowego bakcyla. Uczyłem ją trochę jeździć – w tym aspekcie spełniła się przepowiednia sąsiada, że będę na moim mustangu woził młode panienki – i zapowiedziała, że chce kupić sobie kiedyś własny, jak już będzie mogła zrobić prawo jazdy. Super. Będę miał z kim jeździć na dłuższe rajdy. Samemu to jednak nie to samo. A z córką… Byłoby bosko mieć w najbliższej rodzinie kogoś, kto podzielałby moją pasję.

Samotne wilcze wyprawy też sobie funduję. Pozwalają mi się odstresować, przewietrzyć głowę, wyrzucić z niej niepotrzebne myśli, zresetować się, wypuścić na wiatr wszystkie kłopoty tygodnia. Cieszę się tymi wypadami jak dziecko zabawą w lunaparku.

Ja po prostu spełniłem swoje marzenie

– Jesteś jakiś taki… fajniejszy, odkąd kupiłeś tego grata – powiedziała mi żona któregoś wieczoru, gdy przytuleni oglądaliśmy razem film. – Trochę się martwiłam, ale… już się nie martwię.

– A ja cieszę się, że się zgodziłaś.

– Trochę z egoizmu, bo… Co powiesz na to, że wrócę na studia? Zaocznie, ale…

– To jest fantastyczny pomysł! – powiedziałem szczerze.

To największy z cudów mieć kogoś, kto jest z tobą, gdy trzeba płacić rachunki i wynosić śmieci, i kto cię wspiera w urzeczywistnianiu pragnień. Kto pozwala ci rozwinąć skrzydła, gdy chcesz polecieć, zamiast je podcinać i zamykać ci okna przed nosem.

Ja po czterdziestce stałem się „easy riderem”. W trasie, gdzieś na polnych drogach, czasem w Bieszczadach, jeśli wystarcza mi determinacji, by tam dojechać. Wolny jak wiatr. I to nie jest żaden kryzys wieku średniego. Kryzys-sryzys to wymówka dla tych, którzy chcą folgować zachciankom. Ja po prostu spełniłem swoje marzenie.

Czytaj także:
„Po wypadku moja narzeczona poczuła powołanie i poszła do zakonu. Dalej ją kocham, ale nie mogłem jej zatrzymać”
„Narzeczona zabawiła się w >>Big Brothera<< i sprzedawała naszą prywatność w sieci. Kamera była nawet w sypialni!”
„Poszedłem do łóżka z siostrą swojej narzeczonej. To był zaplanowany przez obie test, którego ja nie zdałem...”

Redakcja poleca

REKLAMA