„Kupiłam sobie feromony, żeby zyskać popularność. Szybko obróciło się to przeciwko mnie i miałam dość zainteresowania”

Kobieta stosująca feromony fot. Adobe Stock
Nie mogłam przewidzieć działania specyfiku. I nie umiałam mu się oprzeć.
/ 29.04.2021 12:14
Kobieta stosująca feromony fot. Adobe Stock

Czasami sama się sobie dziwię: niby stuknęła mi pięćdziesiątka, a nie wciąż kupuję głupstwa. Kiedyś trafiłam w sieci na… promocję feromonów. Czyli substancji wabiących otoczenie, a zwłaszcza płeć przeciwną. „Cena jest atrakcyjna, może więc warto spróbować, czy naprawdę zjednują ludzi? – pomyślałam. Nie mam problemów z nawiązywaniem kontaktów, ale dobrego nigdy za wiele, dałam się zatem skusić i kupiłam buteleczkę.

Nagle wszyscy zapragnęli mojego towarzystwa

Gdy ją otworzyłam, aż mnie odrzuciło. Co za smród! „Jak to jest ciekawy zapach, to ja zostanę przy perfumach” – uznałam i schowałam buteleczkę do szuflady. Po kilku dniach ciekawość zwyciężyła i rano naniosłam kropelkę na szyję, a drugą na nadgarstek. A ponieważ moje ciało cuchnęło paskudnie, w powietrzu rozpyliłam mgiełkę swoich perfum.

Przez cały dzień obserwowałam bacznie otoczenie, ale… nic się nie działo. Nikt nie wzdychał na mój widok, nie mdlał z zachwytu i nie rzucał się do moich stóp. „Feromony to ściema! – stwierdziłam zniechęcona. – Mogłaś sobie, głupia babo, kupić tusz do rzęs 3D, przynajmniej miałabyś czym trzepotać”. Jednak kilka dni później coś zaczęło się dziać.

Pierwsza zareagowała Pati, moja kotka. Podeszła do fotela, w którym siedziałam, i zaczęła się ocierać o moje nogi, mrucząc tak głośno, że aż wywabiła mojego męża z drugiego pokoju.
– A tej co się stało? – zdziwił się. Pati to typ odludka. Znaleźliśmy ją na ulicy. Okazała się typowym dachowcem, który nie znosi dotyku. Jest u nas już dwa lata i jeszcze ani razu nie pozwoliła się wziąć na ręce. Ale teraz sama się pcha!

Następnego dnia koleżanka z pracy pochyliła się nade mną i z lubością wciągnęła powietrze.
– Nowe perfumy? – zapytała. – Cudnie pachniesz! Zdradzisz mi czym?
– Ależ to te same perfumy, których używam od miesięcy – krzyknęłam.
– Tak? A pachną jakoś inaczej – zdziwiła się. – Może zmieniłaś mydło?

A może feromony zaczęły działać?… W ciągu kolejnych dni zaczęłam zauważać, że niektóre osoby wyraźnie łakną mojego towarzystwa, starają się jak najczęściej przebywać koło mnie i dotykać mnie pod byle pretekstem: zdejmują z ubrania niewidoczny paproch albo odgarniają mi kosmyk włosów z policzka. Nie podobało mi się to. Jestem jak moja kotka – niedotykalska. A teraz znalazłam się w centrum zainteresowania…

Ta nowa dla mnie sytuacja oprócz minusów miała też i swoje plusy. Bo jeśli to naprawdę była sprawka feromonów, podziałały one także na mojego męża. Jesteśmy małżeństwem z dwudziestoletnim stażem i w nasz związek, jak w inne, już dawno wdarła się rutyna. Rzadko mąż spontanicznie mnie przytulał, całował czy kupował mi kwiaty, a o moich urodzinach ledwie pamiętał.

Również ten kij miał, niestety, dwa końce

Tymczasem teraz zaczął wracać do domu z bukietami róż, czekoladkami, perfumami, a nawet kolczykami… Kupił mi upragnioną bransoletkę i apaszkę pod kolor moich oczu. Pławiłam się w morzu jego czułości i zainteresowania, dopóki nie zauważyłam, że ten kij ma dwa końce. Bo przypływ miłości oznaczał również pojawienie się… zazdrości!

Nie wiem, dlaczego mąż ubrdał sobie, że mogę mu być niewierna. Zaczął wypytywać, dokąd chodzę i z kim, śledził mnie, a przeglądanie moich połączeń i esemesów stało się jego codzienną czynnością. Nigdy mu nie broniłam dostępu do swojej komórki czy skrzynki mejlowej, ale byłam tym już naprawdę zmęczona.
– O co ci właściwie chodzi? – pytałam roztrzęsiona jego podejrzeniami, które rosły z każdym dniem.
– Nie wiem, naprawdę nie wiem, ale nie chciałbym cię stracić, Myszko… I patrzył na mnie bezradnie jak dziecko, które nie wie, co się z nim dzieje.

Męczył się chłop strasznie, aż żal mi serce ściskał. Nie słuchał moich zapewnień, że kocham tylko jego. Nie miałam pojęcia, co zrobić, aż przypomniałam sobie o tych cholernych feromonach i wyrzuciłam buteleczkę do śmieci. Po tygodniu wszystko wróciło do normy. Kocica całkiem straciła mną zainteresowanie, w pracy ludzie już się nie tłoczą jak dzicy w moim pokoju. A mąż? Przestał myśleć o zdradzie, choć na szczęście wciąż bez okazji kupuje mi kwiaty.

Czytaj także:
Gdy chciałem zerwać z ukochaną, groziła samobójstwem
Traktowałam synową jak córkę, ale zmieniła się nie do poznania
Brzydziłam się jeździć do teściów. Traktowali swoje psy jak bóstwa

Redakcja poleca

REKLAMA