Już chyba wolałabym znów wynajmować ciasny pokój u kogoś, niż zostać w tym mieszkaniu. Miało być moją ostoją, a tymczasem odkąd tu zamieszkałam, żyję w ciągłym lęku. Mam tego dość!
Od lat marzyłam o własnym kącie
Całe studia przemieszkałam w akademiku. Potem wynajmowałam pokój, to tu, to tam, bo nie było mnie stać na więcej. Starałam się odkładać każdy dodatkowy grosz, żeby kupić choćby niewielką kawalerkę. Miałam dosyć pytania właścicieli o zgodę na wbicie gwoździa. Ciągłe przeprowadzki też mnie już zmęczyły.
Wreszcie, dzięki niezłej pracy, umowie na czas nieokreślony i pieczołowicie gromadzonym oszczędnościom pojawiło się światełko w tunelu. Bank zgodził się udzielić mi kredytu na niewielkie lokum. Poszukiwania kawalerki były jednym z najszczęśliwszych okresów w moim życiu. Obejrzałam multum lokali, w całym mieście, mniej lub bardziej zadbanych.
Mieszkania w gorszym stanie są tańsze, a tata obiecał, że pomoże mi przy remoncie. Musiałam tylko znaleźć „to” właściwe miejsce dla siebie…
Wreszcie udało się – znalazłam mieszkanie w starej kamienicy, stojącej przy zacisznej uliczce. Wysokie sufity, okna wychodzące na południe, widna kuchnia z miejscem na stół i ogromny pokój, w którym za pomocą sprytnego przepierzenia można było zrobić sypialnię. Idealne!
Wprawdzie do całkowitego remontu, jednak spełniało wszystkie moje wymagania. W dodatku było bardzo tanie. Nawet po zapłaceniu wkładu własnego zostawało sporo na remont. Nie wahałam się ani chwili. W miesiąc załatwiłam sprawę z bankiem.
Odbierając klucze, miałam łzy w oczach
Prace ruszyły z kopyta. Tata wiele rzeczy robił sam, ja mu pomagałam i przy okazji wiele się nauczyłam. Z radością odwiedzałam markety budowlane i komisy meblowe. Wreszcie mogłam urządzić mieszkanie po swojemu. Nikt nie wtrącał się w moje decyzje.
Pierwsze tygodnie w wymarzonym gniazdku były bajkowe. Budziłam się rano, wyglądałam przez okno, patrzyłam na stare dęby. Gdy szłam do tramwaju, po lewej stronie mijałam zakład krawiecki, po prawej szewca. Miłe sąsiedztwo, doniczki z kolorowymi kwiatami na balkonach. Sielanka. Nawet pijacy w bramie wydawali się malowniczy. Byli zupełnie nieszkodliwi.
Szybko przyzwyczaili się do mojej obecności. Miałam nadzieję, że równie szybko sąsiedzi zaczną na mnie patrzeć bez podejrzliwości w oczach. Aż pewnego popołudnia postanowiłam wynieść śmieci, bo zebrała się cała góra. Spakowałam dwa worki, otworzyłam drzwi na klatkę i aż pisnęłam z zaskoczenia. Śmieci nieomal wyleciały mi z rąk.
Na mojej wycieraczce leżał jakiś mężczyzna. Śmierdział alkoholem i moczem. Spodnie i koszulę miał ubłocone. Chrapał. Z kącika ust spływała mu ślina.
– Halo – próbowałam obudzić intruza. – Halo! Proszę pana!
Nawet nie drgnął. Delikatnie trąciłam go czubkiem buta.
– Proszę pana – starałam się zachować spokój. – To nie sypialnia. Niech pan stąd idzie!
Wymamrotał coś pod nosem, ale nawet nie otworzył oczu. Ostrożnie przestąpiłam nad nim, zamknęłam drzwi na oba zamki i zeszłam na dół.
Cała się trzęsłam
Byłam sama, wystraszona i nie miałam pojęcia, co robić. Gdyby chociaż obok mnie mieszkał jakiś postawny mężczyzna, poprosiłabym go o pomoc w usunięciu pijaka. Niestety nikogo takiego nie znałam. Postanowiłam przejść się po okolicy, by uspokoić nerwy.
Po raz pierwszy moje wymarzone gniazdko zamiast kojarzyć się przyjemnie, napawało mnie lękiem. Na szczęście kiedy wróciłam, pijaka już nie było. Minęło kilka tygodni i żadna nieproszona osoba nie pojawiła się na mojej wycieraczce. Jednak tamto wydarzenie przykro wbiło mi się w pamięć.
Zbliżała się zima, opadły liście, okolica stawała się ponura. Ja również straciłam entuzjazm. Zastanawiałam się, czy na pewno chodzi o zmieniającą się aurę, czy może moje uczucia względem mieszkania uległy zmianie. Tata pocieszał mnie jednak, że jeden incydent nie powinien psuć mi radości z posiadania wymarzonego gniazdka.
Potem spadł śnieg, przykrył białą kołdrą butwiejące liście, a na dachy i parapety pozakładał efektowne czapy.
Znów zrobiło się pięknie, a mnie poprawił się humor
Do czasu... pewnego sobotniego wieczoru, ni stąd, ni zowąd ktoś zaczął dobijać się do moich drzwi. Aż podskoczyłam w fotelu.
„Kto to może być?” – zastanawiałam się gorączkowo.
Nikogo nie zapraszałam. Zresztą w dzisiejszych czasach, zanim do kogoś pójdziemy, najpierw umawiamy się telefonicznie. To nie mógł być listonosz, nie o tej godzinie. Gospodarz kamienicy? Być może. Ale on też zazwyczaj załatwiał sprawy do południa. Jakaś nagła awaria?
Właśnie wstawałam z fotela, gdy walenie się nasiliło. Ktoś uderzał pięścią w drzwi. Moje serce zaczęło szybciej pompować krew.
– Otwieraj! – usłyszałam zza drzwi nieznany męski głos. – Otwieraj!
Głos mężczyzny zdradzał zniecierpliwienie. I złość. Nie byłabym w stanie utrzymać kubka z herbatą, tak drżały mi dłonie. Cichuteńko podeszłam do drzwi i przyłożyłam oko do wizjera.
– Och… – jęknęłam.
Było ich dwóch. Rośli mężczyźni w wieku trzydziestu paru lat. Ogolone głowy, dresowe bluzy. Jakieś siatki w dłoniach. Nie wyglądali na trzeźwych. Pomylili adres? Wahałam się, czy zdradzić, że w ogóle jestem w domu, ale jednocześnie bałam się, że spróbują wedrzeć się do środka siłą.
– Czego panowie chcą? – spytałam przez drzwi. – To niewłaściwy adres.
– Jak niewłaściwy? – powiedział jeden z osiłków, ten większy. – Co ty ściemniasz, otwieraj!
Byłam przerażona. Z czoła spływał mi zimny pot, serce chciało wyskoczyć z piersi. Poszłam po telefon.
– Panowie, idźcie stąd – powiedziałam najbardziej opanowanym głosem, na jaki tylko umiałam się zdobyć.
Cisza. Naradzali się? Postanowiłam zagrać va banque.
– Dzwonię na policję.
Zamiast odpowiedzieć albo po prostu odwrócić się i odejść, ponownie załomotali do drzwi. Teraz już nie miałam wątpliwości. Włączyłam komórkę. Palce drżały mi tak strasznie, że ledwo wybrałam numer 112. Dyspozytorka była znudzona, ale obiecała wysłać patrol.
– Byle szybko! – jęknęłam. – Oni zaraz wyważą drzwi!
Łzy cisnęły mi się do oczu, a tamci jak stali, tak stali. Wreszcie pojawiło się dwóch policjantów. Z jednym z nich rozmawiałam przez telefon, bo wciąż bałam się otworzyć drzwi. Prosiłam go, żeby spisał tych drabów, usunął, nie wiem co, byle jak najszybciej zniknęli spod moich drzwi.
Funkcjonariusz jednak nic sobie nie robił z moich próśb
Stał i w najlepsze gawędził z dresiarzami, jakby się znali od podstawówki. Wściekłam się. Nikt nie chciał mi pomóc! Wreszcie policjant oznajmił:
– Ci panowie twierdzą, że pani ich zaprosiła. Na imprezę. Więc może ich pani wpuści i się pogodzicie, co?
Ostatnie słowa wypowiedział niemal ze śmiechem.
– Pan żartuje?! – wrzasnęłam na niego. – Ja ich nie znam! Nikogo nie zapraszałam! Niech znikną spod moich drzwi, a pan razem z nimi! Dziękuję za taką pomoc!
Może nieco się zagalopowałam, ale… jak śmiał sugerować, że sama ich zaprosiłam? Dlaczego wierzył im, a nie mnie?! Miałam wpuścić do domu jakichś napakowanych, pijanych typów? Czy ten policjant oszalał? Po pół godzinie dalszych rozmów, które całkowicie rozstroiły mnie nerwowo, policjanci i nieproszeni goście wreszcie sobie poszli.
Okazało się, że kiedyś w moim mieszkaniu była melina i intruzi uznali, że przejmę pałeczkę. Opadłam na kanapę. Byłam wykończona psychicznie. Czułam się, jakbym przebiegła maraton. Łzy ciurkiem płynęły mi po twarzy. Nagle ściany zaczęły się przybliżać, dusić mnie, zwalać na głowę. Biały kolor farby zdawał się brudny, nieprzyjemny.
Dźwięki brzmiały złowrogo
Gdy pod budynkiem szczeknął pies, omal nie wyskoczyłam z własnej skóry. Katastrofa! Cały weekend przesiedziałam w domu. Bałam się wystawić nos za drzwi. Obawiałam się, że tamci czekają na mnie na klatce, by się zemścić za wezwanie policji.
W poniedziałek wychodziłam do pracy z duszą na ramieniu. Tato poradził, żebym kupiła sobie gaz pieprzowy. Obiecał, że pożyczy mi pieniądze na drzwi antywłamaniowe. Co z tego, skoro w każdej chwili ktoś mógł mnie napaść na ulicy. W drodze na tramwaj co rusz oglądałam się za siebie. Gdy wracałam z pracy, skręcało mnie w żołądku. Na szczęście nikt za mną nie szedł.
Od tamtej pory żaden łysy drab już nie dobijał się do moich drzwi, ale i tak mieszkanie tu stało się udręką. Jestem w kropce. Nie mogę sprzedać mieszkania, które dopiero kupiłam. Często sypiam u przyjaciółki. Poważnie zastanawiam się, czy nie przeprowadzić się do centrum, a feralne mieszkanie wynająć? Boże, kto by pomyślał, że spełnienie marzenia okaże się takim koszmarem...
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”