Skończyliśmy kolację. Mój mąż, Marek, jak zwykle przeniósł się na z góry upatrzoną pozycję, czyli na sofę w dużym pokoju. Otworzył sobie piwko, włączył telewizor. Chyba po raz pierwszy się z tego cieszę. Przynajmniej mogę sobie usiąść przy kuchennym stole i w spokoju pomyśleć. A mam o czym, oj mam…
Powiedziałam jej, że się zastanowię
Edyta wpadła do mnie dziś rano, do pracy. Roztrzęsiona, z podpuchniętymi oczami. Wyglądała tak, jakby cały świat zawalił jej się na głowę.
– Beata, jak ty mi nie pomożesz to już po mnie. Wyląduję z mężem i dziećmi na dworcu albo w noclegowni dla bezdomnych – jęknęła.
– Rany boskie, czemu? – spytałam.
– Grozi mi eksmisja z mieszkania. Jeśli nie wpłacę piętnastu tysięcy, spółdzielnia wywali mnie na bruk. Sprawa już jest w sądzie – chlipała.
Wiedziałam, że Edyta ma problemy finansowe. Jej mąż dwa lata temu stracił pracę, i od tamtej pory łapał tylko jakieś dorywcze zajęcia. Może i jakoś by sobie poradzili, przyjaciółka umie żyć z ołówkiem w ręku, ale do jednego nieszczęścia doszło kolejne – ciężka choroba Bartka, jej młodszego synka. Mały przeszedł dwie operacje. Teraz jest już lepiej, ale jego leczenie kosztowało krocie! Edyta zapożyczyła się, gdzie mogła, sprzedała wszystkie cenne rzeczy, ale i tak było mało. Więc gdy brakowało jej na dziecko, nie płaciła czynszu. No i nazbierało się…
A teraz bomba wybuchła.
– Bardzo ci współczuję, naprawdę, ale nie wiem, jak mogłabym ci pomóc. Takich pieniędzy od lat na oczy nie widziałam! Przecież dobrze wiesz, że sama żyję od pierwszego do pierwszego – powiedziałam.
– Wiem, wiem… Ale mogłabyś wziąć pożyczkę z banku – wypaliła.
– A ja bym ją oczywiście spłacała. Mnie nie dadzą nawet złotówki, nie mam zdolności kredytowej. Ale ty? Nieraz mówiłaś, że nie masz żadnych długów! – stwierdziła, ocierając łzy.
Zamurowało mnie. Przez chwilę nie mogłam zebrać myśli. Ta jej prośba kompletnie mnie zaskoczyła.
– Poczekaj… To nie jest wcale takie proste, muszę się zastanowić… – odparłam po chwili milczenia.
Zauważyła moje wahanie.
– Beata… Przecież mnie znasz, wiesz, że nie prosiłabym, gdyby było jakieś inne wyjście. Ale mam nóż na gardle – westchnęła. – Jesteś moją ostatnią deską ratunku, nie mam do kogo się zwrócić, pomóż! Będę ci spłacać wszystko w terminie, uwierz mi! Dam ci nawet oświadczenie, że pożyczyłaś mi pieniądze – złożyła ręce w błagalnym geście, i prawie przede mną klęknęła.
Poczułam się mocno zażenowana.
– No dobra, postaram się, naprawdę… Ale muszę najpierw pogadać z Markiem. On też musi się zgodzić. Jutro dam ci ostateczną odpowiedź – bardzo chciałam, żeby już przestała mnie naciskać i sobie poszła.
Spojrzała na mnie z wdzięcznością.
– Jesteś kochana! Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć! – cmoknęła mnie w policzek i wybiegła z biura…
Przez cały dzień nie mogłam skupić się na pracy. Przekładałam papiery z jednego końca biurka na drugi udając, że jestem bardzo zajęta, a tak naprawdę ciągle myślałam o Edycie… Gdy ode mnie wychodziła, była taka szczęśliwa. Wyleciała jak na skrzydłach! Pewnie teraz siedzi w domu i myśli, że jutro pójdę do banku i wezmę dla niej te pieniądze. Dałam jej przecież nadzieję… Ale ja już podjęłam decyzję. Nie pomogę jej. Tylko jak mam jej to powiedzieć?
Jak to dobrze, że jestem mężatką...
Oczywiście, mogłabym to zrobić. Nieraz dzwonili do mnie z banku i proponowali debet na koncie, kartę kredytową no i, oczywiście, pożyczkę… I to dużo wyższą niż ta, której ona potrzebuje. Bez żadnych formalności, tylko na dowód. Wystarczy przyjść, podpisać umowę i cieszyć się kasą. Zawsze odmawiałam. Choć to może wydawać się nieprawdopodobne, jeszcze nigdy w życiu nie pożyczałam żadnych pieniędzy! Nie lubię mieć długów ani w banku, ani u ludzi. Boję się ryzyka.
O, przepraszam, kilka lat temu wzięliśmy z mężem lodówkę na raty. Nie było wyjścia, stara wysiadła na amen w środku lata, a na nową nie mieliśmy żadnych wolnych pieniędzy. Usnęłam spokojnie dopiero wtedy, gdy spłaciliśmy ostatnią ratę. A teraz znowu miałabym się narazić na taki stres? I to nie dla siebie?
Edyta przysięga, że będzie mi wszystko regularnie spłacać. Ma dobre chęci, na pewno nie chce mnie oszukać ani naciągnąć. Wiem o tym. Owszem, nasłuchałam się historii o ludziach, którzy musieli spłacać cudze kredyty. Zawierzyli kolegom, członkom rodziny… A oni z premedytacją wystawili ich do wiatru. Nie twierdzę, że Edyta chce zrobić podobnie. Ale jestem realistką.
Skoro do tej pory nie radziła sobie finansowo, to dlaczego nagle miałoby się to zmienić? Przecież taka pożyczka to kolejne obciążenie! A Bartek jeszcze nie wyzdrowiał, potrzebuje dalszego leczenia, rehabilitacji, drogich lekarstw. I jej mąż ciągle nie ma stałego zajęcia… Nawet przyznała mi się ostatnio, że już tych fuch na budowach nie łapie. Bo przecież zima, budowy stoją… A do wiosny daleko.
No dobra, Edyta pracuje, bierze nawet nadgodziny, zarabia. Mogłabym poprosić, aby zostawiła w dziale płac dyspozycję, by równowartość raty pożyczki przelewali od razu na moje konto. Miałabym wtedy gwarancję, że dostanę swoje pieniądze. Miałabym dzisiaj… A jutro? Choć w telewizji trąbią, że kryzys zbliża się ku końcowi i wkrótce powinno być lepiej, ja i tak wiem swoje. Wszystko się może zdarzyć. W każdej chwili można stracić pracę. Nawet w mojej firmie ciągle przebąkują, że nie najlepiej się dzieje, że potrzebne są oszczędności. A oszczędności, jak wiadomo, oznaczają zwolnienia.
Mnie też przecież mogą zwolnić. Aż boję się pomyśleć, co wtedy. Z pensji męża trudno byłoby się nam utrzymać. Ale my przynajmniej nie mamy pożyczki do spłacenia. A ona? Jak nie znajdzie natychmiast nowej roboty, to co wtedy? Przyjdzie do mnie i powie: „Przepraszam cię, Beata, strasznie mi przykro, ale nie oddam ci teraz tych pieniędzy, bo nie mam z czego…”. Co ja wtedy zrobię? W banku mają gdzieś, czy brałaś pieniądze dla siebie, czy dla kogoś. Ty podpisałaś papiery, i ty musisz oddać dług.
Pamiętam, jak jakiś czas temu poszłam do swojego oddziału wyjaśnić jakieś nieścisłości na koncie. Przed jednym z pracowników siedziała starsza pani. Łamiącym się głosem tłumaczyła, że to wnuczka namówiła ją na wzięcie pożyczki, bo marzyła o dwutygodniowych wakacjach na Krecie. Obiecała, że będzie ją spłacać, i oczywiście słowa nie dotrzymała.
– I co ja mam teraz zrobić? – płakała biedna kobiecina. – Komornik zajął mi dużą część emerytury, nie mam na czynsz, na leki, zlitujcie się…
Pracownik starał się być miły, mówił coś o rozłożeniu pożyczki na niższe raty, nawet przyniósł roztrzęsionej starszej pani szklankę wody, ale litości nie okazał. Nie mógł. W bankach nie ma litości. Nawet jak masz takie oświadczenie, które proponowała mi Edyta… To tylko świstek, nic nieznacząca kartka papieru. Owszem, mogę z nią iść do sądu, domagać się zwrotu pieniędzy… Ale to kosztuje i trwa. Trzeba mieć na opłaty sądowe, czekać miesiącami na rozprawę. Koszmar!
Nie chcę znaleźć się na miejscu tej staruszki. O nie! Ja też mam rodzinę, dzieci… Nie mogę ich narażać! To byłaby głupota i nieodpowiedzialność! Bardzo współczuję Edycie, ale jeszcze bardziej się boję o swoje bezpieczeństwo. Kredyt wzięty dla kogoś, to za duże ryzyko w dzisiejszych niepewnych czasach. Tylko jak jej o tym powiedzieć? Przecież nie zwierzę jej się ze swoich wątpliwości. Mogłaby się obrazić.
Patrzę na męża. Siedzi sobie przed tym telewizorem, popija piwko. Zadowolony, rozluźniony… Pewnie, on nie ma takich problemów. Wiem! Zwalę wszystko na niego. Powiem, że się nie zgodził, a bez jego zgody tak wysokiej pożyczki wziąć nie mogę. To zresztą prawda. Ufff, wymyśliłam. Jak to dobrze, że jestem mężatką!
Czytaj także:
„Pani Stasia wzięła kredyt, by pomóc wnuczce zostać lekarką. Teraz głoduje, a ta egoistka nawet nie kiwnie palcem”
„Zaufałam przyjaciółce i wzięłam kredyt na rozkręcenie biznesu. Marta zabrała kasę i zniknęła, ja zostałam z długiem”
„Siostra oczekiwała, że dorzucę się do wesela jej syna, bo sama nie mam dzieci. Wiedziałam, że będę musiała wziąć kredyt”