Pismo ze spółdzielni załamało panią Stanisławę. Nie chciała ze mną rozmawiać. Była w fatalnym nastroju.
– Ja pani w takim stanie nie zostawię – postanowiłam natychmiast.
Otarła kręcącą się w oku łzę i powiedziała cichym głosem:
– Poradzę sobie. Jak zawsze.
Jako pracownik Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej odwiedzałam panią Stanisławę regularnie. Z 1400 zł emerytury, ponad 300 zł wydawała na podstawowe leki, a 400 zł na czynsz. Pamiętam, że zwróciła się do nas o pomoc bardzo niechętnie.
– Całe życie starałam się radzić sobie sama – mówiła łamiącym się głosem.
– Nie wyobraża pani sobie jak wiele osób się do nas zgłasza. Jesteśmy właśnie po to, by pomagać w trudnych sytuacjach – wyjaśniłam.
Pani Stanisława mówiła, że mieszka sama w M-3. Jej córka pięć lat temu zginęła w wypadku samochodowym. Nigdy nie prosiła o pomoc. Póki zdrowie dopisywało, radziła sobie dobrze. Dwa lata temu dostała jednak wylewu. Kilka tygodni spędziła w szpitalu, potem przeszła wielomiesięczną rehabilitację. Przy chodzeniu podpiera się kulą. Ma niedowład lewej ręki. Na leczenie wydała wszystkie oszczędności.
– Czy ktoś panią czasem odwiedza w domu? – zapytałam. – Może ktoś z dalszej rodziny, przyjaciele?
Zaprzeczyła, a ja jej wtedy uwierzyłam na słowo. Naszym obowiązkiem jest weryfikować dane poprzez wywiad środowiskowy, bo ludzie z różnych powodów nie mówią całej prawdy lub po prostu wprowadzają nas w błąd zupełnie świadomie.
Pomagała jej, wzięła nawet dla niej kredyt
Sprawdziłam to potem w spółdzielni i magistracie. Ku mojemu zdumieniu okazało się, że w mieszkaniu pani Stanisławy zameldowana jest jeszcze jedna osoba, Monika.
– To moja wnuczka… – powiedziała, gdy poprosiłam o wyjaśnienie.
– Mówiła pani, że mieszka samotnie – zwróciłam jej uwagę.
Westchnęła. Chwilę minęło, nim zdecydowała się kontynuować.
– Monika ze mną nie mieszka. Rzadko się widujemy… – jej oczy zwilgotniały. – Przepraszam, katar nie daje mi spokoju – wyjęła z torebki chusteczkę.
Dalsza rozmowa okazała się niemożliwa. Pani Stanisława poprosiła, abym zostawiła ją samą.
Przez kilka kolejnych dni nie udało mi się z nią skontaktować. Pomyślałam, że może rozchorowała się i leży w łóżku. Zapytałam w ośrodku zdrowia. Pani Stanisława rzadko kiedy korzystała z pomocy lekarskiej. Jej sąsiadki uspokoiły mnie, że raczej nic złego się z nią nie dzieje.
– Pani Stasia nieraz kilka dni nie wychodzi z domu – tłumaczyły. – Mówi, że czeka na wnuczkę. Ale kto z nas tę wnuczkę tutaj widział? Od lat się nie pokazuje. Pani Stasia chwaliła się, że Monika skończyła medycynę. Cieszyła się, że nie są jej straszne żadne choroby, bo wnuczka zaopiekuje się nią, jak obiecała.
– Obiecała? – zainteresowałam się.
– Pani Stasia pokazywała testament podpisany u notariusza. Mieszkanie po jej śmierci ma otrzymać Monika.
Pani Stanisława miała wnuczkę, która zgodnie z polskim prawem rodzinnym powinna się nią opiekować. Szybko udało mi się ustalić, że Monika pracuje jako lekarz rodzinny i zarabia 9 tysięcy zł miesięcznie.
Kiedy powiedziałam pani Stanisławie, że nie możemy zwiększyć świadczeń na jej rzecz, rozpłakała się.
– To co ja mam zrobić? Umrzeć z głodu! Ja już leków nie wykupuję!
– Dlaczego wnuczka pani nie wesprze? – zapytałam, choć lata doświadczeń podpowiadały mi odpowiedź.
– Nie chcę jej prosić… Ona ma swoje problemy, ja swoje… – machnęła ręką, próbując zakończyć rozmowę.
Przecież należą jej się alimenty
Jednak nie dałam się łatwo zbyć.
– Chwileczkę, pani Stanisławo. Proszę mi powiedzieć, czy wnuczka wie o pani sytuacji ekonomicznej?
Zaniosła się płaczem. Gdy się wypłakała przyznała, że była raz u wnuczki w pracy, ale szybko wyszła, bo Monika udała, że jej nie poznaje… To był dla niej prawdziwy cios. Przecież przez długie lata pomagała wnuczce, gdy ta uczyła się w liceum, a potem studiowała i musiała się jakoś utrzymać w dużym mieście. Wzięła nawet kredyt, który dopiero niedawno skończyła spłacać.
– Jeśli wnuczka pani nie pomoże, spółdzielnia będzie ściągać zaległości czynszowe przez komornika. Chce pani tego? – postawiłam sprawę jasno, choć wiedziałam, że to brutalne.
– Nie będę jej już o nic prosić… – powiedziała staruszka po chwili.
– Nie trzeba prosić. Można iść do sądu – oznajmiłam sucho.
– Do sądu? – zdziwiła się.
– Na wnuczce spoczywa obowiązek alimentacyjny wobec pani.
– Jaki obowiązek alimentacyjny? – nadal nie rozumiała o czym mówię.
– Przez obowiązek alimentacyjny rozumiemy obowiązek dostarczenia środków utrzymania osobie, która nie jest w stanie utrzymać się sama albo znajduje się w niedostatku – wyjaśniłam jej. – Spoczywa on na najbliższej rodzinie. W tym przypadku na pani wnuczce, Monice.
Popatrzyła na mnie chwilę szeroko otwartymi ze zdumienia oczami, a potem zaprzeczyła ruchem głowy.
– Ja jej takiego świństwa nie zrobię!
Jak nie to nie. Pożegnałam się i ruszyłam do innych podopiecznych. Doskonale panią Stanisławę rozumiałam. Sprawa była naprawdę przykra. Ja spotykam się z podobnymi dramatami na co dzień, ale dla niej to zupełna nowość i straszny stres.
Nie będzie ciągać rodziny po sądach...
Po kilku miesiącach pani Stanisława przyszła do MOPS-u cała roztrzęsiona. Mówiła, że rano był u niej komornik. Miała do zapłacenia ponad 3200 zł zaległego czynszu.
– Rozmawiała pani z wnuczką? – sondowałam, co w swojej sprawie zrobiła. – Prosiła ją pani o pomoc?
– Nie, bo… Przyszłam nie w porę, Monika była zajęta…
– Poszła pani kolejny raz?
– Potem wyjechała na urlop…
Alimenty ze strony wnuków na rzecz dziadków nie są czymś niezwykłym. Często się zdarza, że staruszkowie nie mają innego wyjścia, jak wyegzekwować pomoc przy pomocy sądu. Próbowałam o tym powiedzieć pani Stanisławie, ale ona uważała, że pozwanie własnej wnuczki jest złe.
– Własną rodzinę mam ciągać po sądach? Nigdy! – zawołała.
Kierowniczka ośrodka nie uległa presji ze strony pani Stanisławy.
– Nie pokryjemy pani zaległych czynszów. Naprawdę, ośrodek pomocy społecznej nie jest od tego. Ma pani wnuczkę, z którą trzeba załatwić ten problem – wyjaśniła. – Przez lata pomagała jej pani, wzięła na jej rzecz kredyt. Teraz niech się zrewanżuje.
Pani Stanisława zasłabła po tej rozmowie. Wezwaliśmy karetkę. Z rozpoznanym zawałem trafiła do szpitala. Poprosiliśmy komornika, by zawiesił wykonanie egzekucji i nie ściągał należności z emerytury pani Stanisławy. Na razie się zgodził. Poszłam do ośrodka zdrowia, by porozmawiać z tą jej wnuczką. Przedstawiłam sprawę w kilku zdaniach. Poinformowałam ją, w jakim szpitalu, i na jakim oddziale leży jej babcia. Pokazałam jej pismo od komornika wzywające do zapłaty zaległego czynszu. Wysłuchała mnie w spokoju. Wydawało mi się, że zrozumiała.
Niestety już na drugi dzień przyszła do kierowniczki naszego ośrodka i… złożyła na mnie skargę.
– Nie życzę sobie, abyście mieszali się w moje rodzinne sprawy! Nachodzenie w miejscu pracy i moralizowanie jest wysoce nie na miejscu!
Kierowniczka ujawniła jej, że pani Stanisława jest pod naszą opieką od kilku lat. Nasza pomoc jest jednak niewielka. Nie jesteśmy w stanie spłacić jej zobowiązań.
– Państwo nie może wyręczać wnuków w opiece nad dziadkami. Kiedy pani ostatni raz rozmawiała ze swoją babcią? – zakończyła.
Może kiedyś zrozumie, przyjdzie, przeprosi...
Oczywiście nie uzyskała odpowiedzi na to pytanie. Pani doktor wyszła naburmuszona. Od razu pojechała do szpitala. Jedna z pielęgniarek była świadkiem, jak Monika powiedziała babci, że nie chce jej zagrzybionego mieszkania i prosiła, by przestała się żalić, że wnuczka się nią nie opiekuje.
– Wzięłam kredyt hipoteczny, muszę się wciąż szkolić, dokształcać. To wymaga czasu i pieniędzy. Ja nie mogę ci pomóc! – stwierdziła.
Pani Stanisława przepłakała całą noc. Gdy odwiedziłam ją następnego dnia rano, była jeszcze roztrzęsiona.
– Najważniejsze jest teraz pani zdrowie – powiedziałam.
– Była tu Monika… – zaczęła.
– Wiem. Nas także odwiedziła. Przykra sprawa.
– Pomoże mi pani? – zapytała.
– Po to tu przyszłam.
Już nie płakała. Mówiła cicho, ale pewnie. Chyba przemyślała sprawę.
– Gdyby nie choroba, pewnie bym sobie poradziła… Ale przekonałam się, że nie można inaczej… Własna wnuczka mnie tego nauczyła.
Pomogłam jej napisać pozew o alimenty. Pani doktor nie pojawiła się w sądzie. Reprezentował ją pełnomocnik. Nie zgłaszał sprzeciwu, gdy sąd przyznał pani Stanisławie alimenty w wysokości 800 zł. Odwiozłam schorowaną kobietę do domu.
– Powoli spłaci pani dług. Komornik zgodził się rozłożyć zobowiązanie na raty – powiedziałam. – Spółdzielnia nie oponowała.
– Dam sobie radę. Jak zawsze – skomentowała.
Aby ją wyrwać z marazmu posiedziałam z nią jeszcze dwie godziny. Opowiadała mi o Monice. Pokazywała mi jej zdjęcia sprzed lat.
– Nie miałam świadomości, co z niej wyrośnie…
– Może kiedyś zrozumie, przyjdzie, przeprosi – wlałam w jej serce otuchę.
– To była taka mądra i piękna dziewczyna – westchnęła.
– Proszę być dobrej myśli. Ludzie się zmieniają. A my nie zostawimy pani samej – zapewniłam.
Postanowiłam zapoznać panią Stanisławę z mieszkającym trzy ulice dalej panem Józefem. Ona nie może czuć się samotna. Musi odnaleźć jakiś cel w życiu. I to szybko.
Czytaj także:
„Kiedy mama na starość została sama, poczułam się winna. Zaczęłam sterować jej życiem, żeby nie mieć wyrzutów sumienia”
„Dla córki zrezygnowałam z własnego życia. Dawałam jej wszystko. Efekt? Wychowałam egoistkę i na starość zostałam sama”
„Mama wychowała 5 dzieci i na starość została sama. Poświęciła życie dla rodziny, ale los gorzko jej się odwdzięczył”