Moi rodzice nie należeli do ludzi szczególnie zaradnych życiowo. Ciężko pracowali, ale nigdy nie dorobili się kokosów. Dlatego w naszym domu nie było mowy o żadnych ekstrawagancjach typu: wyjazdy za granicę, kupowanie modnych ciuchów, chodzenie na kinowe premiery, czy też urządzanie imienin członka rodziny, na które wydawało się więcej niż 20 złotych. No ale jak się ma zwykłą urzędniczą pensję, a na wychowaniu ośmioro dzieciaków…
Mimo to, nie narzekam na swoje dzieciństwo. Choć żyliśmy bardzo skromnie, w naszym domu nigdy nie brakowało tego, co najważniejsze – miłości. To prawda, że czasem trudno jest nią zapełnić burczący żołądek. Kiedy jednak ma się obok siebie kochających bliskich, łatwiej przejść przez trudny czas, a zwykły chleb posmarowany margaryną i posolony smakuje, jakby było na nim masło i wędlina. Rodzice przez całe życie wkładali nam do głowy dwie prawdy.
Po pierwsze, że należy się uczyć
– Dzięki temu – słyszeliśmy od mamy – będziecie mogli zrealizować swoje marzenia. A po drugie, że trzeba oszczędzać.
– Jest takie przysłowie: „Grosz do grosza i będzie kokosza” – mówił nam tata i zawsze dodawał z poważną miną, nie wiedzieć czemu grożąc nam przy tym palcem: – Zapamiętajcie to sobie na całe życie!
Tak więc wszyscy, w myśl rodzicielskich zaleceń, uczyliśmy się dobrze i cała nasza ósemka zdała, po kolei, na studia. Ja wyjechałem do Krakowa, gdzie w kolejnych latach akademickiego życia realizowałem drugie zalecenie, które mówiło o groszach i kokosze. Można powiedzieć, że z czasem stałem się nawet trochę skąpy.
Jeśli kupowałem dżinsy, to tylko na bazarze. W sklepie kosztowały 200 złotych, u nich 60. Podkoszulek na straganach wart był 20 złotych, a w galerii handlowej już 90. W czasie studiów zaprzyjaźniłem się z Edwardem, który próbował mnie przekonać, że jest jeszcze jedno ważne życiowe przysłowie: „Jak cię widzą, tak cię piszą”.
– Jak będziesz się ubierał w lumpeksach, to szefowie nie będą traktowali cię poważnie – przekonywał. – Będziesz dla nich gościem, który może coś tam wie, ale na którym nie bardzo można polegać.
– Nie bój, nie bój – hamowałem jego zapędy wychowawcze. – Liczy się to, co człowiek ma w głowie, a nie na głowie.
Wreszcie nadszedł upragniony koniec studiów
Był to czas, żeby przygotować się do wystartowania w życiowym maratonie. Rozpocząłem poszukiwania pracy, ale coraz to niepewnie oglądałem się za siebie, jakbym się obawiał, że ktoś doczepił mi do paska solidną gumkę, która po krótkim sprincie błyskawicznie ściągnie mnie na miejsce startu. Byłem niepewny i lekko wystraszony, choć jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że pod względem wiedzy, na pewno mógłbym konkurować z najlepszymi.
Edek miał więcej tupetu niż ja. Był dobrym studentem i trochę bezczelnym młodym człowiekiem, który, w przeciwieństwie do mnie, potrafił sprzedać siebie. Pewnego dnia zaproszono go na rozmowę do wybranej przez niego firmy. Przez cały czas lekceważąco bawił się pożyczonymi kluczykami od samochodu. Był wyluzowany i pewny siebie.
– Najważniejsze, stary, to nie pękać przed facetem lub kobitką, którzy cię przesłuchują. Oni nie są w stanie sprawdzić, czy masz w głowie siano, groch z kapustą, czy też systematycznie poukładaną wiedzę. Po prostu, tego nie da się zrobić, nawet w godzinnej rozmowie.
– Są jeszcze dyplomy.
– Sam wiesz, że na drugim roku z angielskiego powinienem mieć trójkę na końcowym egzaminie, ale pani profesor miała do mnie słabość, no i mam czwórkę. Jak widzisz, stopnie o niczym nie świadczą. Kiedy więc wchodzisz do pokoju, gdzie czeka kadrowa, to miej pewność, że najpierw będzie patrzyła, czy jesteś dobrze ubrany, potem w trakcie rozmowy sprawdzi, czy potrafisz się wysławiać. Liczy się pierwsze wrażenie...
Edward dostał tamtą pracę. Kiedy ja podczas rozmowy kwalifikacyjnej spróbowałem skorzystać z jego luzackiego sposobu bycia, z nerwów wypadłem poniżej przeciętnej… Nie chcę nawet wspominać tego blamażu. W efekcie znowu zacząłem przeglądać ogłoszenia firm, które szukały młodych pracowników. Oczywiście zanim znalazłem interesującą ofertę, chwytałem się różnych zajęć, ale podpisanie jakiejkolwiek umowy o pracę nie wchodziło w rachubę. Wreszcie pewnego dnia wyczytałem, że międzynarodowa firma poszukuje faceta, którego opis (wykształcenie i umiejętności językowe) pasował do mnie jak ulał. Edek zaproponował, że przećwiczy ze mną grę z kluczykami samochodu. Odmówiłem.
– Dlatego nie wróżę ci sukcesu – usłyszałem od kumpla. – W życiu trzeba być trochę aktorem, należy umieć udawać. Spójrz na piłkarzy. Kiedy jeden sfauluje drugiego, to poturbowany turla się na boisku, jakby mu właśnie wyrwano nogę razem z płucami. Sędzia daje się nabierać, gwiżdże faul i niby przed chwilą rozjechany czołgiem delikwent, podrywa się z murawy do gry. Co więcej, zasuwa na boisku, aż się za nim kurzy.
Mimo tych argumentów nie dałem się namówić na zagranie roli, która nie była dla mnie napisana. Zamiast tego, na dzień przed spotkaniem kwalifikacyjnym wypatrzyłem na bazarze piękne półbuty. Od pierwszej chwili nie mogłem oderwać od nich wzroku.
To było cudo
Doskonale skrojone, pięknie wybarwiona skóra, delikatna podeszwa, ładny krój szwu. Kiedy przyjrzałem im się z bliska, okazało się, że skóra jest imitacją, a szew jedynie nadrukiem. Ale przecież nikt nie będzie klękał i oglądał moich butów z bliska. No i cena – jedyne 70 złotych. Wyszedłem z bazaru z butami w pudełku, które niosłem, jakby były sztabką złota. „Na pewno jutro będą stanowić jasny sygnał, że potrafię o siebie zadbać i nie żałuję pieniędzy na swój wygląd zewnętrzny” – kombinowałem w duchu.
Na godzinę przed spotkaniem włożyłem buty, które poprzednio tylko przymierzyłem. Czułem się w nich świetnie, pasowały do moich spodni jak ulał. Podkreślały luzacki styl. O umówionej godzinie stawiłem się w sekretariacie. Pracująca tam panienka spojrzała na mnie znudzonym wzrokiem.
– Dyrektor nieco się spóźni – stwierdziła niezwykle zajęta żuciem gumy. – Niech pan sobie siądzie i poczeka.
Usiadłem na wskazanym miejscu i… jakby wszyscy o mnie zapomnieli. Po godzinie wreszcie pojawił się dyrektor. Spojrzał na mnie, jakbym był niewidzialny i zniknął w gabinecie. Wtedy zaczęło dziać się coś z moimi stopami. Tamtego dnia na dworze panował upał. Nogi mi się spociły. Najpierw stopy zaczęły mnie swędzieć, a potem coraz mocniej piec. Przekładałem je pod krzesłem, opierałem o noski, ale rozlewający się w nich ogień parzył mnie coraz bardziej boleśnie. Ale nie mogłem przecież zdjąć z nóg tych przeklętych butów i wejść do gabinetu dyrektora na bosaka. Nikt jednak mnie nie wzywał. Ogień z coraz bardziej bolących stóp niemal sparaliżował mi kolana. Zagryzłem mocno wargi, by nie krzyczeć z bólu. Po kolejnej godzinie wreszcie sobie o mnie przypomniano i wezwano na rozmowę.
Kiedy przekroczyłem próg pokoju, rozsadzająca mnie od wewnątrz wściekłość, wywołana wielogodzinną katorgą, wreszcie wybuchła. Zamiast grzecznie odpowiadać na zadawane pytania, wykrzyczałem, że mam gdzieś firmę, która już na początku lekceważy swoich przyszłych pracowników. Nie zamierzam pracować w miejscu, gdzie dyrektor nie potrafi się przywitać z czekającym na niego petentem, mimo że sam spóźnił się godzinę na umówione spotkanie. Mam też głęboko w poważaniu sekretarkę, która potrafi tylko żuć gumę i nie wpadnie jej do głowy pomysł zaoferowania oczekującemu szklanki wody.
– Jestem najlepszy w tym, cobyście chcieli od swojego pracownika – zawołałem na koniec. – Mam w małym palcu wszystkie wymagane przez was umiejętności. Ale nie będę pracować dla ludzi, którzy nie szanują innych.
Kiedy wyszedłem z sekretariatu, natychmiast przysiadłem na korytarzu, żeby zerwać z nóg te przeklęte buty.
Ze środka buchnął smród jakiejś chemii
Wysoka temperatura i pot sprawiły, że puściły kleje, które niemal poparzyły mi skórę. Wróciłem do domu na bosaka. Kilka dni później znalazłem w skrzynce firmową kopertę. W środku znajdował się list, odręcznie napisany przez dyrektora, na którego tak nakrzyczałem. Facet przepraszał mnie za swoje zachowanie i oferował trzymiesięczny okres próbny, który pozwoliłby ocenić moje umiejętności. W tej firmie pracuję już od dwóch lat. Jestem jednym z lepiej ocenianych pracowników. A wszystko dzięki pewnym bardzo kiepskim butom... Czyli właściwie porady mojego przyjaciela zupełnie się nie sprawdziły.
Czytaj także:
„Wiedziałam, że szef jest humorzasty, ale teraz przeciągał strunę. Chciałam mu pomóc, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewałam”
„Wdałam się w romans z szefem wszystkich szefów. Czuję się jak Kopciuszek, który wreszcie spotkał swojego księcia”
„Szef dyskryminował mnie w pracy, bo jestem kobietą. Zaciągnęłam drania do łóżka, żeby dopiąć swego i dostać awans”