Ciężko pracowałem przez całe życie, więc coś mi się od niego należało. Także towarzystwo pięknych kobiet. Tylko że Iza wcale nie była tym, kim się wydawała na początku naszej znajomości.
Sukces trzeba świętować
Jestem właścicielem dobrze prosperującej firmy transportowej. Założyłem ją razem z żoną ponad dwadzieścia lat temu. Wtedy sam siadałem za kółkiem. Dzisiaj należymy do krajowej czołówki. Mamy swoich wypróbowanych klientów. Specjalizujemy się w transporcie towarów na wschód. Mamy bardzo dobrą opinię wśród firm handlujących z dawnymi krajami socjalistycznymi. Nasi kierowcy doskonale znają Węgry, Bułgarię, Rumunię, a także kraje byłej Jugosławii. Naprawdę ciężko pracowaliśmy na ten sukces.
A sukces działa na otoczenie jak magnes. Przyciąga wielu życzliwych, przyciąga „przyjaciół”, których lepiej unikać, i przyciąga kobiety. To jedna z piękniejszych stron sukcesu. Czasami jednak bywa bardzo niebezpieczna. Jak każdy mężczyzna mam swoje słabości. Od czasu do czasu lubię się dobrze zabawić. Z grupą kolegów wyjeżdżamy gdzieś daleko i przez weekend balujemy.
Na co dzień ciężko pracujemy i podejmujemy ryzyko kosztujące miliony złotych. Od naszych decyzji zależy nie tylko powodzenie biznesu, ale też zdrowie i życie naszych pracowników. Wyjazd i balanga to jest nasz sposób na rozładowanie stresu. Może niezbyt wyszukany, ale bardzo skuteczny.
Wszystkie swoje męskie wyjazdy organizujemy poza sezonem. Lato to czas urlopów i ten okres spędzamy z rodzinami, przeważnie w ciepłych krajach, by mieć pewność, że pogoda nie spłata nam figla. Nie jest tajemnicą, że w czasie owych męskich wypadów nie bawimy się wyłącznie we własnym gronie. Są z nami tak zwane osoby towarzyszące. Nie po wyjeżdżamy, by się nudzić i umartwiać. Mamy się odprężyć, wypocząć, naładować akumulatory przed powrotem do odpowiedzialnej pracy.
Była inna, niż wszystkie
Ostatni wyjazd był wyjątkowo udany. Dolny Śląsk, stary, poniemiecki pałac przebudowany na hotel i spa. Żyć nie umierać. Poznałem tam Izabelę. Wspaniała kobieta. Muszę przyznać, że mocno zawróciła mi w głowie. Iza jest przede wszystkim naturalna. We wszystkim, co robi – zarówno w zachowaniu, jak i postępowaniu. Niczego nie udaje. I niczego nie trzeba przy niej udawać!
Trudno o lepszą towarzyszkę dla mężczyzny. Zrozumieją to tylko ci, którzy od lat muszą się prężyć przed swoimi partnerkami, ci, do których ich ukochane kobiety mają wieczne pretensje o wszystko. Tylko ci, którzy obsypują grymaśne żony prezentami, a one i tak są niezadowolone, bo koleżanka dostała ładniejszy pierścionek, który świadczy o tym, że jej mąż bardziej ją kocha! Ci, którzy muszą wymyślać tysiące atrakcji, by ich kobiety choć na chwilę dały im spokój. Iza jest inna. Ona nie ma takich idiotycznych wymagań.
– Jesteś, jaki jesteś, Karolu! – mówi do mnie. – I takiego właśnie cię kocham.
Nie ma piękniejszych słów, które może usłyszeć mężczyzna. Nic dziwnego, że zakochałem się w Izie. Nie żałuję tego. Mam pięćdziesiąt osiem lat i wciąż ciężko pracuję. Chcę jednak mieć w życiu trochę radości, a nawet szaleństwa. Dlatego zaplanowałem wielką podróż z Izą po ciepłych krajach.
To była dobra propozycja
Facet, który siedział w moim gabinecie, z pewnością był prawnikiem. To oni noszą modne ostatnio, mocno przyciasne marynarki i wąskie spodnie wyglądające jak rajtuzy. Nie przeszkadza mi to zbytnio, ale wolę jednak strój klasyczny.
Mężczyzna się przedstawił, ale nie usłyszałem dokładnie nazwiska, więc położyłem przed nim moją wizytówkę. Zrozumiał ten gest i odpowiedział swoją wizytówką. Miałem przed sobą mecenasa Erwina K.
– Nasza kancelaria – zaczął, gdy sekretarka podała nam kawę – reprezentuje dużą organizację handlową, która chciałaby nawiązać współpracę z pańską firmą.
Zaczęło się obiecująco. Dobrych klientów nigdy dość. Czekałem jednak na dalszy ciąg informacji mecenasa. Dziwiło mnie trochę, dlaczego przysłano prawnika, a nie szefa firmy lub jednego dyrektorów. Prawnicy przychodzili do nas na końcu, gdy podpisywaliśmy kontrakty.
– Wiemy, że pańska firma doskonale radzi sobie w dawnych tak zwanych demoludach, a to są kierunki, które nas interesują. Stąd moja wizyta u pana – powiedział.
– Jakimi towarami handlujecie? – spytałem, wiedząc, że niektóre wymagają specjalistycznego oprzyrządowania.
– Najczęściej są to nasiona zbóż i traw pakowane w worki – odpowiedział prawnik. – Nie powinniście mieć żadnych problemów.
W ciągu kolejnych kilkunastu minut ustaliliśmy z mecenasem, że przyjmę dwa lub trzy próbne transporty, a potem podpiszemy długoterminowy kontrakt. Zapowiadał się wyjątkowo korzystny deal. Wprawdzie opóźni się nieco nasza podróż z Izą – w początkowej fazie współpracy z nowym kontrahentem muszę być na miejscu – ale gdy wszystko dobrze się ułoży, będę miał długi i piękny urlop.
Miesiąc później mecenas Erwin K. pojawił się znowu w moim biurze.
– Moi mocodawcy są bardzo zadowoleni ze współpracy z panem – zaczął. – Chcieliby podpisać stałą umowę.
– Myślę, że nic nie stoi na przeszkodzie – powiedziałem. Bardzo się przy tym starałem, by nie poznał, że zależy mi na tym kontrakcie.
– Pozwoliłem sobie przygotować projekt umowy – Erwin K. podsunął mi dość gruby dokument. – Proszę skonsultować się ze swoimi prawnikami. Wpadnę jutro około czternastej. Zgoda?
Nie chciałem takiego układu
Nie zdążyłem odpowiedzieć. Był tak pewny swego, że nie czekał, tylko zabrał swoją teczkę i wyszedł. Przejrzałem proponowaną umowę. Już pobieżna lektura – nie jestem prawnikiem – przyprawiła mnie o ból głowy. Wyglądało na to, że mecenas K. i jego mocodawcy chcą przejąć moją firmę. Na początek chcą 51 procent udziałów. Bezczelność!
Prawnik potwierdził moje przypuszczenia.
– Układ jest prosty – wyjaśniał mój mecenas. – Oni mają 51 procent, są tak zwanym cichym wspólnikiem, a ty nadal kierujesz firmą.
– O co tu chodzi? – spytałem. – Cichy wspólnik to kto?
– Ktoś, kto daje pieniądze, ma zyski, ale oficjalnie nie istnieje. Za wszystko ty odpowiadasz – odparł mecenas.
– Nie chcę takiego biznesu, to śmierdzi przekrętem! – stwierdziłem.
Mecenas K. przyszedł nazajutrz punktualnie. Tym razem nie był sam.
– Edwin K., mecenas, mój wspólnik – przedstawił swojego towarzysza.
– Panowie, nie wchodzę w ten interes – powiedziałem, zanim prawnicy rozsiedli się w fotelach. – Moja firma nie jest na sprzedaż ani w części, ani w całości.
– Może jednak zmieni pan zdanie – Edwin K. rzucił na stół kopertę, z której wysypały się kolorowe fotki. Na wszystkich ja i Iza byliśmy nadzy w różnych pozach.
– Być może pańska żona zechce się zainteresować romansem i podróżą z piękną Izą.
Zrozumiałem, że mają mnie w garści. Nie chciałem dopuścić do rozwodu. Musielibyśmy podzielić firmę albo byłbym zmuszony spłacić żonę, a takich pieniędzy nie miałem. Okazało się, że miłość Izy to była ściema. Podstawili mi ją, by mieć materiał do szantażu. Musiałem się zgodzić na ich propozycję. Przynajmniej na razie. Żonie powiem, że to dobry interes, że zarobimy miliony.
Współpraca z K. trwa już dwa miesiące. Pozornie wszystko jest w porządku, tiry jeżdżą po Europie, ale domyślam się, że uczestniczę w przestępczym procederze. Podejrzewam, że moimi samochodami przewożone są narkotyki ukryte w workach ze zbożem.
Wiem, że ten interes musi się zakończyć wpadką, a ja wyląduję w więzieniu. Nie wierzę w inny scenariusz. Przecież to ja za wszystko odpowiadam! Firma K. jest tylko cichym wspólnikiem. Prokurator zajmie moją firmę i majątek prywatny. Stracę wszystko! Przez głupi romans znalazłem się w sytuacji bez wyjścia. Nie wiem, czy mogę cokolwiek zrobić. Powoli pogrążam się w mroku. W ciągłym strachu czekam, co przyniesie kolejny dzień.
Czytaj także:
„Teściowa wie, że jej syn to bawidamek. Podstawiła mu pod nos kochankę, żeby się mnie pozbyć”
„Przyłapałam ojca na zabawianiu się ze sklepową z zoologicznego. Robił tarło przy akwariach, w domu czekała chora żona”
„Przez chorobliwą nieśmiałość długo byłem samotny. Wyleczyła mnie z niej przypadkowo spotkana blondynka”