„Ktoś wrzucił moje foty na strony erotyczne. Myślałam, że to zemsta ucznia na nielubianej nauczycielce, ale prawda była inna”

nauczycielka fot. Adobe Stock, motortion
„W pewnym momencie atmosfera wokół mnie się zmieniła. To już nie były tylko chichoty. Wyraźnie widziałam drwiące spojrzenia, a w najlepszym wypadku zaciekawienie wśród mijających mnie uczniów. Zaczęłam wyłapywać poszczególne słowa i fragmenty zdań wypowiadane przytłumionymi głosami: >>niewiarygodne<<, >>cicha woda brzegi rwie<<, >>ale żenada<<”.
/ 15.11.2022 14:22
nauczycielka fot. Adobe Stock, motortion

To nieprawda, że nauczyciele mają dwa miesiące wakacji. Pod koniec roku szkolnego są posiedzenia rady pedagogicznej, a część z nas musi stawić się w szkole już w sierpniu. Ktoś przecież musi zrobić organizację roku szkolnego, czyli zaplanować lekcje każdej klasy i każdą godzinę pracy nauczycieli. Tamtego lata siedziałam nad tym z dwiema innymi nauczycielkami przez ponad tydzień.

Co chwila do którejś z nas docierały prośby. „Kochana, możesz mi dać wolne piątki?” – to się powtarzało najczęściej. „Basiu, możesz mi nie dawać w poniedziałki pierwszej zmiany?” Czasami zdarzały się bardziej szczegółowe, typu „w środy koniecznie muszę zaczynać po jedenastej” albo „tylko proszę, żadnych okienek!”. Zaspokojenie wszystkich tych roszczeń jest niemożliwe, co często skutkowało obrażonymi minami koleżanek, kiedy odkrywały, że we wtorki będą musiały przychodzić na ósmą i nie będą miały wolnych piątków.

Na szczęście później zaczynały się już zajęcia i mogłam się skupić na tym, co naprawdę lubiłam, czyli nauczaniu młodzieży. Miałam trzydzieści pięć lat, byłam chemiczką, lubiłam pokazywać uczniom reakcje, przeprowadzać eksperymenty. Miałam wrażenie, że licealiści lubili moje lekcje. Nie kazałam im się uczyć rzeczy nieprzydatnych, chociaż czasami ten przedmiot wymaga wkucia tego czy owego.

Najważniejszy był dla mnie żywy kontakt z chemią. Moi uczniowie robili własne projekty, na lekcjach mogli nagrywać filmiki telefonami z przeprowadzanych doświadczeń. Chyba dlatego tak późno zorientowałam się, że coś jest nie tak.

Wszystkiego się spodziewałam, ale nie tego

Któregoś dnia zauważyłam, że mój były uczeń robi mi ukradkiem zdjęcie. I to nie w szkole, tylko przed nią, kiedy już wychodziłam. Zaniepokoiło mnie to na tyle, że powiedziałam o tym bratu, który był prawnikiem. Szybko przekazał mi informację na ten temat.

– Robienie zdjęć nie jest nielegalne, każdy może używać sprzętu elektronicznego jak chce – orzekł brat. – Nielegalne jest publikowanie wizerunku osoby bez jej zgody. Jeśli znajdziesz gdzieś swoje zdjęcia, to możesz to zgłosić odpowiednim organom, najlepiej od razu policji – doradził.

Fotografował mnie uczeń, który skończył u nas edukację trzy lata wcześniej. Uczyłam go, ale przecież nie miałam jego aktualnego adresu. Jak miałabym sprawdzić, czy gdzieś nie opublikował moich zdjęć? Machnęłam więc na to wszystko ręką.

Dobrze pamiętam, że w pewnym momencie atmosfera wokół mnie się zmieniła. To już nie były tylko chichoty. Wyraźnie widziałam drwiące spojrzenia, a w najlepszym wypadku zaciekawienie wśród mijających mnie uczniów. Zaczęłam wyłapywać poszczególne słowa i fragmenty zdań wypowiadane przytłumionymi głosami: „niewiarygodne”, „cicha woda brzegi rwie”, „niezła aparatka”, „ale żenada”…

Zrozumiałam, że ktoś rozpuścił o mnie jakąś wredną plotkę i teraz wszyscy się nią emocjonują. Kilka lat wcześniej mieliśmy podobną sytuację. Sprawa otarła się o kuratorium i policję, a potem sąd rodzinny, bo wtedy prześladowaną osobą była nieletnia.

Pamiętacie sprawę Eweliny? – zapytałam w pokoju nauczycielskim, a koleżanki przytaknęły. – Jak to się stało, że sprawa z jej prześladowaniem wyszła na jaw?

Przypomniano mi, że Ewelina sama wpadła na trop grupy na Facebooku, gdzie zamieszczano obrzydliwe komentarze pod jej adresem, a do tego pojawiły się tam jej zdjęcia z przebieralni przy sali gimnastycznej, w samej bieliźnie, a nawet nagranie z ukrycia, kiedy korzysta z toalety. Kiedy to zobaczyła, próbowała zrobić sobie krzywdę... Na szczęście jej się nie udało, a sprawców czy raczej sprawczynie namierzono i ukarano.

– Dlaczego pytasz? – zaciekawiła się Basia, moja najlepsza przyjaciółka.

– Mam pewne podejrzenia – powiedziałam. – Moje zdjęcia chyba krążą w sieci. Ktoś chyba wymyślił jakąś historię na mój temat i wygląda na to, że uczniowie się tym emocjonują.

Basia uczyła informatyki i wcale nie była „dinozaurem komputerów”. Przeciwnie, do naszej szkoły przyszła po tym, jak rzuciła pracę w korporacji, gdzie zarządzała zespołem programistów. Powiedzieć, że była dobra w swoim fachu, to nic nie powiedzieć. Gdy zmarszczyła brwi i powiedziała, że „poryje w sieci”, po prostu czekałam na wynik. Mój spokój prysł, kiedy cała blada i zdenerwowana, poprosiła o rozmowę na osobności.

– Przetrzepałam profile na portalach części naszych uczniów – wyznała. – Sprawdziłam, do jakich grup należą, na jakich forach się udzielają. I znalazłam coś… Powinnaś to zobaczyć, ale ostrzegam cię, to paskudna sprawa – uprzedziła mnie Basia.

Sama nie wiem, czego się spodziewałam. Zdjęć, jak mam głupią minę, podpisanych „durna chemica”? Czegoś w tym stylu. Byłam dorosła, myślałam, że sobie poradzę, ale to, co mi pokazała przyjaciółka, przerosło mnie. Ktoś założył mi profile na trzech portalach internetowych z… amatorskimi filmami porno. Basia obawiała się, że te trzy serwisy to zaledwie wierzchołek góry lodowej.

Swoją złość przelałam na uczniów

Zdjęcia mojej twarzy doklejone w programie graficznym do ciała innej kobiety widniały na stronach reklamujących się ohydnymi sloganami: „Napalone mamuśki rżną się za darmo” czy „ta wyposzczona kocica czeka, aż ją przelecisz”. To te łagodniejsze teksty… Wszystkie były wulgarne i zachęcały do wpłacania pieniędzy za abonament dający dostęp do numerów „gorących mamusiek”. Oczywiście nie było tam mojego numeru, bo przecież nie dostałam żadnej wiadomości od internetowego zboczeńca, ale to było marną pociechą… To, co tak bawiło i ekscytowało pół szkoły, to był fakt, że po godzinach pani od chemii zmienia się w „napaloną kocicę” i pokazuje nagi biust na stronach porno.

– Kto to mógł zrobić…? – zapytałam bezradnie, czując, jak łzy cisną mi się do oczu. Przecież zawsze byłam fair wobec dzieciaków. Nigdy nikogo nie gnębiłam, pozwalałam na luz na lekcjach, starałam się traktować wszystkich życzliwie i z sympatią.

– Ciężko będzie dojść – westchnęła Basia. – Wiesz, to że ktoś to widział, nie świadczy o tym, że ma z tym coś wspólnego. Ludzie klikają w linki, które przesyłają im znajomi, to nic nienormalnego. To, że oni traktują to jako sensację, też jest zrozumiałe. Tu chodzi o namierzenie osoby, która to wszystko wymyśliła i zorganizowała. Inni nie będą kompletnie nic wiedzieć, oni zostali w to wkręceni.

Z Basią jako przewodniczką po cyfrowym świecie napisałam do administratorów każdej z tych stron z żądaniem usunięcia moich zdjęć i ujawnienia danych użytkownika, który je tam zamieścił. O ile pierwsze roszczenie zaspokojono błyskawicznie, o tyle nikt nie był w stanie wskazać tego, kto te zdjęcia przesłał. Fotki były starannie obrobione i mogły być zrobione wszędzie, ale jakoś przeczuwałam, że były uczeń czający się na mnie za rogiem miał z tym związek. Przypomniałam sobie jego nazwisko i poszłam do dyrekcji.

– Pani Marcelino, ja nic nie mogę zrobić, chyba że na polecenie policji albo prokuratury.

Inni nauczyciele mi współczuli, większość była oburzona, inni przerażeni, że następnym razem padnie na nich. Na moją prośbę sprawa jednak była powoli wyciszana. Ostatnie, czego mi było trzeba, to publiczne szukanie winnego i przesłuchiwanie uczniów. Basia miała rację, zrobiła to jedna osoba, inni byli tylko pionkami.

Nie mogłam się skupić na nauczaniu. Patrzyłam na moich uczniów i wiedziałam, że ktoś z nich mi to zrobił. Ktoś próbował mnie zniszczyć i niestety mu się udało. Straciłam serce do uczniów. Stałam się zimna, nadmiernie wymagająca i złośliwa. Uważałam, że mam do tego prawo. „Wy śmialiście się ze mnie, teraz ja pośmieję się z was! Siadaj, pała!”. Podejrzewałam każdego, zmieniałam się powoli w paranoiczkę. Miałam ochotę ich zniszczyć, złamać, sprawić, żeby nie mogli spać i bali się jak ja.

Wtedy przyszła do mnie Marcysia. Zawsze miałam do niej słabość, była moją imienniczką i fajną, wesołą dziewczyną chwytającą chemię w lot.

– Słucham? – rzuciłam ostro, kiedy weszła do sali przed lekcjami.

– Pani profesor… – zaczęła cicho. – My wiemy, o co chodzi, ale przyszłam pani powiedzieć, że to nie my… Przynajmniej nikt z naszej klasy. Naprawdę! Przysięgam!

– Wiecie, o co chodzi, tak? – usłyszałam swój własny, pełen jadu głos. – Ale widzisz, dziecko, ja nie mam pojęcia, o czym mówisz.

– O tym, że pani stała się ostra. Te niezapowiedziane kartkówki, wyśrubowana punktacja na sprawdzianach, pały za projekty. Pani profesor, ja chcę iść na medycynę, zależy mi na dobrych ocenach z chemii. Inni też…

Wiedziałam, co chce powiedzieć, że karzę ich za niewinność. To nie oni uknuli całą tę intrygę, a ja z wściekłości zaniżałam im oceny. Wiedziałam, że dziewczyna ma rację, ale gniew palił mnie żywym ogniem. To ja byłam ofiarą! A nikt nie wiedział, kto był moim oprawcą!

Wiecie, kto to wymyślił? – zapytałam wprost, gdy zaczęła się lekcja. – Musicie coś wiedzieć. No?

Marcelina bardzo chciała pomóc. Szła na medycynę, zależało jej na piątce na koniec roku. Ale jedyne, co mogła zrobić, to pokazać Basi te linki, które przysłali jej koledzy. Ktoś ponoć dostał to z anonimowego kontaktu, otworzył i rozesłał dalej. Basia skopiowała te dane i obiecała, że znowu „poryje w sieci”.

Chciała się na mnie zemścić...

Cały ten stres spowodował u mnie spadek odporności. Dwa przeziębienia jakoś przechodziłam, ale w końcu dopadło mnie ostre zapalenie oskrzeli. Lekarz nakazał mi leżeć w łóżku, miałam odpoczywać dwa tygodnie. Jakoś nie tęskniłam za szkołą. Basia odwiedziła mnie w moim domu pod koniec zwolnienia.

– Wiem, kto to zrobił – powiedziała na progu matowym głosem. Wyglądała na zdruzgotaną.

– Kto? Wiem! – zaczęłam od razu zgadywać. – Igor, tak? Wiedziałam, że nie daruje mi tej trói na koniec zeszłego roku! Nie, czekaj! Tatiana z drugiej klasy! To na pewno ona! Raz ją usadziłam na lekcji i…

To Mirka – przerwała mi Basia, przygryzając wargę. – Dotarłam do jej IP. Musiałam się włamać, ale to drobny szczegół.

Mirka? Mirosława… Przeszukiwałam pamięć, by skojarzyć imię z twarzą dziewczyny.

– Mirosława? – byłam przekonana, że Basia pomyliła imię. Nigdy nie miałam takiej uczennicy.

I nagle dotarło do mnie, dlaczego przyjaciółka wygląda, jakby ją ktoś kopnął w brzuch. Mirka nie była uczennicą naszej szkoły, tylko… nauczycielką geografii. Dlaczego to zrobiła? W czasie dochodzenia, którego zażądałam, wyszło, że miała do mnie żal, bo nie dałam jej wolnych piątków, kiedy robiłam organizację roku. Była wściekła, bo już sobie zaplanowała, że będzie miała co tydzień trzy dni wolnego na wypady z narzeczonym.

Ten jej narzeczony pomagał jej zemścić się na mnie. Nasz były uczeń nie miał z tym nic wspólnego, wszystkie zdjęcia zrobił mi z ukrycia obcy mężczyzna, którego nawet nie zauważyłam. Wyniki śledztwa mnie załamały. Mirka rozmawiała ze mną codziennie, współczuła mi i dawała wsparcie, ba, nawet podsuwała kandydatury na winowajcę! Była nauczycielem, pedagogiem, pracowała z młodzieżą i taka osoba posunęła się do szczeniackiej akcji!

Chociaż sprawa trafiła na policję i Mirkę zwolniono dyscyplinarnie, dyrekcja prosiła o dyskrecję. Ponoć „taki szum byłby niekorzystny dla uczniów i renomy szkoły”. Rozumiałam ją, ale mimo wszystko czułam się znowu jak ofiara. Wszyscy mogli oglądać „moje” gołe cycki, ale o tym, że nasza nauczycielka geografii była socjopatką, już nie mogli się dowiedzieć.

Cóż, uszanowałam życzenie dyrekcji, ale wiadomo, jak to jest z internetem. Nie sposób go kontrolować. Do dziś nikt nie wie, jak nasi uczniowie, ich rodzice i wiele innych osób dowiedzieli się, kto był moim prześladowcą. Wiem, że Mirka wyjechała z miasta i nie pracuje już w oświacie.

W szkole sytuacja wróciła do normy. Przestałam odgrywać się na uczniach, znowu jestem lubiana. Na koniec roku dostałam najwięcej kwiatów i prezentów, a to chyba o czymś świadczy. Od nowego roku niestety nie pracuje już z nami Basia. Nie, nie wróciła do korporacji. Pracuje w policji. Tropi przestępców w sieci, namierza tych, którzy myślą, że wirtualna rzeczywistość zapewni im bezkarność. Ostatnio ją odwiedziłam w biurze. Na parapecie stał bukiet kwiatów, ale nie tradycyjny, tylko z czekoladek. Zapytałam, z jakiej okazji go dostała.

– Sam komendant mi przysłał. Nie wiesz, co było wczoraj? Mój dzień! – roześmiała się, ale nie chciała podać żadnych szczegółów.

Sprawdziłam, jak dotarłam do domu. Tego dnia obchodziliśmy Dzień Bezpiecznego Internetu. Chciałabym, żeby naprawdę był bezpieczny. Dla nas i dla naszych dzieci. Chociaż, jak tak pomyślę, może nie trzeba o całe zło obwiniać internetu. Może czasami trzeba się rozejrzeć, jacy ludzie nas otaczają. Bo internet to tylko narzędzie. Nie jest ani zły, ani dobry. A ludzie tak.

Czytaj także:
„Żona nagoniła mi kochankę, żeby nie musieć ze mną sypiać. W zamian zaoferowała jej posadę w naszej firmie”
„Mama całe życie wmawiała mi, że ojciec porzucił mnie i nie chce mnie więcej znać. Po latach odkryłam, że to ona mi go zabrała”
„Zamiast szukać pracy, czytałam poradniki, jak zostać milionerką. Pieniędzy tylko mi ubywało, a małżeństwo wisiało na włosku”

Redakcja poleca

REKLAMA