Bardzo chciałam dostać tę pracę. Dla dziewczyny z małego miasta etat w korporacji był szczytem marzeń. Aplikowałam wiele razy, często poniżej moich kwalifikacji, ale zawsze wygrywał ktoś inny, nie ja. Tym razem sami zadzwonili, szybko przeszłam wszystkie etapy rekrutacji, zdałam test BHP i zrobiłam badania lekarskie. Kiedy pierwszy raz jako pełnoprawny pracownik weszłam do tego szklanego budynku i stanęłam w windzie, przysięgłam swojemu odbiciu w lustrze, że nigdy nie dam się zwolnić. Pracować będę tu tak długo, jak sama zechcę. Choćby nie wiem co miało się tu dziać.
„Nie wiem co” zaczęło się natychmiast po przyjściu do pracy. Miła dziewczyna z kadr zaprowadziła mnie do szefowej działu.
– Wejdziemy razem do pani dyrektor – powiedziała. – Zaanonsowałam już, że będziemy. Bardzo cię potrzebują. Twoja poprzedniczka odeszła na zwolnienie lekarskie, a potem już nie wróciła.
Mijały minuty, kwadrans, później drugi. Dziewczyna z kadr musiała wracać do swoich zajęć, a sekretarka nadal nie prosiła mnie do środka. Nagle drzwi gwałtownie się otworzyły, a ja zerwałam się na równe nogi. W drzwiach pojawiła się ONA. Kobieta, przed którą wszyscy stawali na baczność. Była potężnie zbudowana, na niebotycznie wysokich obcasach, w czerwonej garsonce. Mocny makijaż nadawał twarzy groźnego wyrazu.
Jej recenzja była miażdżąca...
– Czy ty jesteś ta nowa? – zapytała mocnym głosem.
– Tak, dziś miałam się zgłosić do pracy – odpowiedziałam szybko.
– No i co, zgłosiłaś się?
Nie zrozumiałam.
– U mnie trzeba wyrażać się precyzyjnie – kontynuowała. – Działać też precyzyjnie. I szybko. Zrozumiałaś?
– Tak, proszę pani – odpowiedziałam pospiesznie.
– Pewnie nic nie potrafisz, a robota jest od zaraz. Dziś masz poznać zakres obowiązków, a do końca tygodnia już się z nich wywiązywać.
– Precyzyjnie, szybko i bezbłędnie – dodałam. Chyba niepotrzebnie, bo spojrzenie szefowej nie wróżyło niczego dobrego.
Praca nie była specjalnie trudna. Trzeba było dzwonić do klientów firmy z nową ofertą. Namawiać ich na kupno rozmaitych dodatkowych usług oraz rozszerzenie posiadanych pakietów. Nawet mi się to podobało, bo zawsze byłam gadatliwa. Miałam poczucie, że nieźle mi idzie w nowym miejscu. Szybko się okazało, jak bardzo się myliłam.
Pod koniec tygodnia szefowa zawołała mnie i Anię, moją bezpośrednią kierowniczkę. Czekała na nas z przygotowanym zestawem nagrań moich rozmów z klientami. Jej recenzja była miażdżąca.
– Jak ty mówisz? Co to za wsiowy akcent, a może wycięłabyś te polipy z nosa? Czy ty w ogóle rozumiesz, co sprzedajesz? Po jaką cholerę pytasz, jak oni się czują i czy mają dobry dzień? Co cię to obchodzi? Zdecydowanie za długo się z nimi certolisz. Musisz to robić dwa razy szybciej i o wiele skutecznej. Dzwonisz, szybko się umawiasz, szybki numerek i przechodzimy do płacenia.
– Jaki numerek? – wykrztusiłam.
– Bankowy, bankowy. Z tymi polipami na nic innego nie możesz liczyć – tu zaśmiała się jednoznacznie.
– A ty – zwróciła się do Ani – przypilnuj jej, bo inaczej stracisz premię za cały kwartał, a ona wyleci stąd szybciej, niż tu wjechała windą.
Tego dnia wyszłam z pracy zdruzgotana, przepłakałam pół nocy. – Jakie polipy, jaki wsiowy akcent? – pytałam siebie. Polipy u mnie? Przez całą szkołę śpiewałam w chórze, nigdy nikt mi na to nie zwracał uwagi. Zdesperowana postanowiłam nagrać swój głos w telefonie, żeby sprawdzić, czy to prawda, ale niczego takiego w swoim głosie nie usłyszałam.
Następne dni były jeszcze gorsze. Ania zrobiła się bardzo nieufna, cały czas kręciła się obok mojego biurka, podsłuchując, jak rozmawiam z klientami. Stałam się nerwowa, szło mi coraz gorzej. Swoje oferty składałam coraz mniej pewnym głosem, każde pytanie klienta zbijało mnie z tropu. Przestałam wyrabiać nałożone normy. W biurze zaczęłam siedzieć coraz dłużej. W bazach danych szukałam kolejnych osób, którym mogłabym złożyć ofertę. Czytałam notatki poprzedniczek, przygotowywałam się do rozmów bardzo starannie. Niestety, niewiele to dawało.
Koleżanki miały mnie za złodziejkę
Któregoś wieczoru, kiedy znów zostałam po godzinach, spotkałam chłopaka z ochrony. Wpadłam na niego niespodziewanie w części kuchennej, kiedy poszłam zrobić sobie kolejną herbatę. Przestraszył mnie trochę
– Co ty tu jeszcze robisz?! – zapytał ostro.
– Nie wyrabiam się. Muszę trochę nadgonić – odpowiedziałam szybko.
– Z którego działu jesteś? Domyślam się, że od Osy? – bardziej stwierdził niż zapytał.
– Od Osy? – zdziwiłam się.
– Tak mówimy na twoją szefową – odpowiedział. – Nie jesteś pierwsza, którą tak Osa ciśnie – usłyszałam na koniec.
To dało mi wiele do myślenia. Zaczęłam przyglądać się sytuacji dziewczyn w dziale. Wszystkie były młode, ale poszarzałe od stresu, spięte i już od rana podenerwowane. Nie było między nami miłego kontaktu. Nie było plotek, rozmów o ciuchach, dowcipów. Nawet w czasie krótkich chwil przerwy. Siedziałyśmy z nosami wbitymi w ekrany komputerów od rana do wieczora. Żadnych przyjaźni, żadnych wspólnych wyjść po pracy. Mnie mogły nie zapraszać, byłam nowa, ale same też nigdy się nie umawiały na piątkowy wieczór.
Drugi miesiąc pracy rozpoczął się bardzo nieprzyjemnie. Ktoś ukradł ze wspólnej lodówki jogurty, które trzymałyśmy na drugie śniadanie. Zjadł je, a opakowania wyrzucił do kosza w toalecie. Niestety to ja zawsze zostawałam najdłużej i podejrzenie padło na mnie. Nikt tego nie powiedział wprost, ale poczułam, że dziewczyny się ode mnie odsuwają. Byłam nowa, wiadomo.
Sytuacja zaczęła się powtarzać. Ktoś nie mógł znaleźć sałatki, inny puszki z pasztetem, a ja czułam na sobie coraz cięższe spojrzenia koleżanek. Co gorsza, właśnie obok mojego biurka zobaczyłam świeżą plamę po soku, dokładnie tego dnia, kiedy Ani zniknął karton.
– Przeginasz – wycedziła przez zęby, przechodząc obok mnie. Było jasne, że już znalazła winnego, a ja – chociaż mam uczulenie na pomidory – nie udowodnię tego, że nie jestem biurową złodziejką.
Byłam załamana. Osa czepiała się przy każdej okazji, dziewczyny miały mnie za złodziejkę. Ta praca, która miała być moim wielkim szczęściem, stała się koszmarem.
W piątkowy wieczór, kiedy już wszyscy poszli, a ja szykowałam plan na poniedziałek znów wpadłam na tego chłopaka z ochrony.
– Wiesz, mam kłopot – zagadnęłam go. – Z lodówki i szafek ginie jedzenie, kawa i soki. Obawiam się, że ktoś ma tu wielki apetyt, a koleżanki myślą, że to ja kradnę.
– Dlaczego? – zapytał.
– Bo jestem nowa, poza tym zawsze wychodzę ostatnia.
– Ty wychodzisz ostatnia, ale być może ten głodny przychodzi tu pierwszy. Nie pomyślałaś o tym?
Rzeczywiście, nie przyszło mi to do głowy. Pierwsza zawsze przychodziła Dorota, która dojeżdżała do Łodzi pociągiem. Była zawsze przed ósmą. Wcześniej jeszcze odprowadzała dzieci do przedszkola. Czyżby to ona? Lubiła słodycze, zawsze miała jakieś domowe ciasto. Może rzeczywiście brała kawę i soki do tych śniadań. W jej domu się chyba nie przelewało, obiło mi się o uszy, że mąż nie miał pracy. Postanowiłam się jej przyjrzeć.
Od poniedziałku dyskretnie obserwowałam, jak Dorota się zachowuje, co je, kiedy robi przerwę na kawę czy herbatę. Śniadania zawsze przywoziła ze sobą. Jakieś kanapki, jabłko i coś słodkiego. Nigdy nie wychodziła do bufetu. Kiedyś usłyszałam, jak mówi, że ceny tam nie są dla niej.
– No i co domowe, to domowe – podkreślała.
Nic podejrzanego w jej zachowaniu nie zauważyłam. Co więcej, ona była dla mnie najmilsza i najbardziej bezpośrednia.
Przyszła mi do głowy pewna myśl...
Pod koniec tygodnia komuś z biurka zginęła kawa. Z szuflady zamykanej na klucz.
– Koniec tego! – powiedziała Ania, zgłaszam to złodziejstwo do ochrony. W końcu mają tu dbać o nasze bezpieczeństwo i mienie.
– Czy są tu kamery? – zapytałam. Może jakieś nagrania?
– Coś ty, tu są tylko czujniki dymu. Kiedyś się włączyły i dodatkowo uruchomiły zraszacze, gdy Osa wypaliła za dużo papierosów jednego wieczoru – powiedziała Dorota.
Czy ja dobrze usłyszałam? Osa wieczorami wraca do biura? Nigdy jej tu nie widziałam...
Chłopaka z ochrony znalazłam bez trudu w firmowej książce telefonicznej. Zadzwoniłam.
– Cześć, mówi Ewa z działu rozwoju produktów. Spotkaliśmy się kiedyś przy ekspresie do kawy. Znalazłbyś chwilę, żeby ze mną porozmawiać? Mam być może jakiś pomysł w sprawie, o której już ci wspomniałam.
– Jasne – powiedział bez zastanowienia. Wiem, że kończysz o siedemnastej. Będę czekał przed głównym wyjściem.
Wyłączyłam komputer za trzy piąta, już szłam do windy, kiedy nagle przede mną pojawiła się Osa.
– Mam cię na oku – powiedziała. Jeśli jeszcze raz wyłączysz komputer minutę przed upływem czasu pracy, pożegnamy się z wpisaniem do akt. I nigdzie nie znajdziesz pracy. Wrócisz na wieś, bo tam jest twoje miejsce.
Zatkało mnie, nie byłam w stanie wykrztusić żadnej odpowiedzi. Zabolało mnie to strasznie.
Darek już był przy wyjściu, tak jak obiecał. Opowiedziałam mu o rozmowie sprzed chwili.
– Ciekawe, ciekawe… To znaczy, że ona wie, co się dzieje z waszymi komputerami. Albo ma kamerę, albo układ z administratorami waszej sieci komputerowej – powiedział.
– Czy ma do tego prawo? – zapytałam ochroniarza.
– Myślę, że niestety czas pracy może kontrolować – odparł.
– Coraz częściej myślę, żeby się stąd wynieść. Nie daję rady. Jak wracam do domu, wciąż myślę o pracy. W biurze cały czas myślę, żeby Osa do czegoś się nie przyczepiła, koleżanki nie są najmilsze… – zaczęłam się użalać.
– Dzwoniłaś, bo masz jakiś trop – przerwał mi Darek. Może o tym porozmawiamy? – zaproponował.
– Dziewczyny powiedziały mi, że kiedyś włączyły się w biurze czujniki dymu i uruchomiły zraszacz. Dym pochodził z papierosów palonych w pokoju Osy. To znaczy, że ona tu bywa, kiedy nas już nie ma. Czy można to jakoś sprawdzić?
Zaniosłyśmy nagranie do kadr
– Bez trudu. Windy można uruchomić za pomocą osobistych identyfikatorów, każde ich użycie jest rejestrowane. Jeśli była tu po godzinach pracy, musiała wjechać windą. Nie sądzę, żeby chciało jej się wchodzić na dziewiąte piętro.
– Czy te dane są gdzieś gromadzone? Można dotrzeć do archiwum, żeby sprawdzić, kiedy i o której nasza szefowa wchodzi i wychodzi z biura? – zapytałam, choć wiedziałam, że to bezczelne pytanie, ale Osa tak mi zaszła za skórę, że poszłam na całość.
– Pogadam z chłopakami, wydaje mi się, że przechowujemy te dane przez kilka tygodni. Może coś znajdziemy. – odpowiedział. – Nie jesteś pierwsza, która z Osą ma problem. Moja siostra też tu pracowała. Nie wytrzymała presji, najpierw się rozchorowała, późnej zwolniła. Dlatego chętnie ci pomogę. Jednak potwierdzenie, że dyrektorka przychodzi w nocy do biura nie jest żadnym dowodem na to, że grzebie w waszych rzeczach i wyjada jedzenie z lodówki, choć to tak bezczelne babsko, że wcale bym się nie zdziwił.
– Jak można potwierdzić, że to ona?
– Nagranie wideo. Trzeba by zamontować kamerę naprzeciwko lodówki, włączyć i czekać – powiedział Darek.
– Naprzeciwko lodówki stoi ta wielka kserokopiarka. Idealna, by ukryć za nią małą kamerkę – powiedziałam i nabrałam przekonania, że przy pomocy Darka uda mi się doprowadzić sprawę do końca i rozwikłać tajemnicę biurowego złodziejstwa.
– Czy dałoby się ją ustawić tak, żeby nagranie zaczynało się już po godzinach pracy, a kończyło rano?
– Tak. Bez trudu – odpowiedział Darek. Okazało się, że zorganiowanie takiego sprzętu wcale nie jest trudne.
Kamerka okazała się mała, prosta w obsłudze, a umieszczenie jej zajęło mi dosłownie chwilę. Sprzęt nie zwracał uwagi, włączony nadawał sygnał do internetu, całość nagrania była rejestrowana na komputerze. Pozostawało nam tylko czekać.
Trochę to trwało. Osa była na jakiejś konferencji, a nikt poza nią po nocach się nie kręcił. To bardzo mnie cieszyło. Po dwóch tygodniach kamera zarejestrowała, jak Osa wchodzi do kuchennego aneksu. Była druga w nocy. Wzięła jogurt i wyszła. Jogurt to jednak mało, pomyślałam i postanowiłam czekać na rozwój wypadków.
No i w końcu doczekałam się. Tuż po zakończeniu kwartału, kiedy okazało się, że udało nam się wykonać plan, Osa postanowiła uczcić ten fakt wyjątkowo. Na nagraniu widać, jak podchodzi do lodówki w towarzystwie jakiegoś faceta. Obydwoje ledwie trzymają się na nogach. Ona w ręku trzyma butelkę wódki, a on obejmuje ją w pasie. Zataczając się, dyrektorka otwiera lodówkę, chwyta za sok i niemal duszkiem wypija go wprost z kartonu.
Byłam pewna, że taki dowód okaże się wystarczający. Następnego dnia razem z dziewczynami zaniosłyśmy nagranie do kadr. Do sprawy kradzieży i mobbingu firma podeszła niezwykle poważnie. I nasza szefowa już z nami nie pracuje.
Czytaj także:
„Szefowa traktowała mnie jak niewolnicę. Za marne grosze urabiałam sobie ręce po łokcie, a jej wciąż było za mało”
„Księgowa wrobiła mnie w kradzież, a w moją niewinność uwierzyła tylko współwięźniarka. Dzięki niej przetrwałam za kratami”
„Szefowa traktowała mnie jak podnóżek, więc zrobiłam jej na złość. Z satysfakcją patrzyłam jak czerwienieje z nerwów”