„Matka mnie nie kochała, bo byłam grubym dzieckiem. Ojciec też nie, bo nie potrafiłam zatrzymać jej w domu”

kobieta która walczyła o akceptację własnej matki fot. Adobe Stock
Całe życie walczyłam, by zaakceptowała mnie osoba, która z definicji powinna mnie kochać za sam fakt istnienia. Matka.
/ 17.02.2021 11:12
kobieta która walczyła o akceptację własnej matki fot. Adobe Stock

Jak to zrobiłaś? Nie do uwierzenia, że można się tak zmienić!! Noo, teraz wreszcie wyglądasz... Kto by pomyślał, że z takiego brzydkiego kaczątka...Co im się tak podoba? Moje nowe ciało, to tylko ciasna sukienka, a ja nie mogę się w niej zmieścić... Byłam grubą dziewuchą, zawsze w spodniach i nie pasowałam do mojej ślicznej, wiotkiej mamy. Nie obchodziły mnie lalki, nawet Barbie.
W sukieneczkach z karczkiem wyglądałam okropnie, nawet w tych zagranicznych, przywożonych przez mojego tatę.
On też był jak góra; zwalisty i ciężki. Mówił głośno, chodził ciężko i na wszystkich koszulach miał plamy potu. I jeszcze furę kasy, więc bez trudu zdobył najpiękniejszą dziewczynę w mieście – moją mamusię. Kochał ją jak wariat. A ona jego nie, nawet za pieniądze, które wydawał na nią bez ograniczeń.

Chciała kochać mnie, bo człowiek musi mieć kogoś do kochania. Ale po strasznych cierpieniach, zamiast dzidziusia z amerykańskich filmów urodziła pięciokilowego kloca, podobnego do tatusia. Bardzo cierpiała, bo chciała mieć przy sobie elfa-poetę, a nie udało się jej ani z tatą, ani ze mną. Szybko zaczęła więc zostawiać mnie kolejnym opiekunkom, a sama jeździła po świecie. Mówiło się, że przygotowuje album fotograficzny, że to jej pasja, ale wszyscy wiedzieli, że ona po prostu od nas ucieka, bo nie lubi ani mnie, ani taty. Jego zresztą też nigdy nie było.
– Twój ojciec to wspaniały człowiek – mówiły kolejne opiekunki. – Musisz być grzeczna i bardzo go kochać.

Kochałam, dopóki nie zrozumiałam, że on też woli być daleko i że ma pretensje do mnie, bo nie umiem zatrzymać mamy w domu. Gdybym była słodka i urocza, gdyby można się było mną chwalić, to jego ukochana byłaby ze mną, a wtedy on, mógłby być z nami. Długo trwało, ale w końcu zrozumiałam i tym samym straciłam powód do grzeczności i kochania, a zyskałam pewność, że to przeze mnie mama i tata są nieszczęśliwi.
Nie mamy wspólnych fotografii, oprócz jednej zrobionej przez kogoś przypadkiem i znienacka. Widać na niej prześliczną kobietę w chmurze jasnych włosów. Patrzy na kogoś, kogo nie ma na zdjęciu, a odwraca się od tych, którzy są: grubego faceta i brzydkiej dziewczynki.
To wszystko działo się dawno, ale ja dobrze pamiętam, jak płakałam, kiedy mama znowu pakowała walizki a ojciec zamykał się w swojej części domu.

Po czekoladzie było mi trochę lepiej, więc jadłam i rosłam jak drożdżowa baba, a ponieważ wylewałam się ze wszystkich ubrań, zaczęłam nosić tylko wygodne dresy. Nikt mnie nie pilnował, więc nie wiedziałam, jak inaczej uśpić dziecinne smutki. Przestałam lubić inne dziewczynki, bo nie mogłam być taka jak one: kolorowa, lekka, roześmiana i dobra na wuefie.
Świadomie zaczęłam się zachowywać i ubierać, jak wielki, tłusty chłopak, ale chłopców też nie lubiłam, bo oni "słonicą" gardzili jeszcze bardziej.

Tylko noce były fajne. Mogłam śnić, że noszę obcisłe jeansy i że robię taką gwiazdę, jakiej nigdy nie widziano w naszej sali gimnastycznej, że nie chodzę, tylko fruwam i że ktoś mnie przytula.
Budziłam się taka głodna, że musiałam przed normalnym śniadaniem wepchnąć w siebie suchy chleb albo makaron, albo, co tam znalazłam w kuchni.

Wtedy po raz pierwszy matka jakby mnie zauważyła. Nawet pojechałyśmy do dobrego sklepu z ciuchami. Próbowała mnie jakoś przeistoczyć, ale ja byłam już zbuntowana i niechętna. Specjalnie chodziłam i siadałam jak prawdziwy słoń, ostrzygłam włosy prawie przy skórze i rozdrapywałam nieznaczny trądzik.
Była przerażona, ale WIDZIAŁA mnie! O to mi chodziło!
Czasami przychodzili goście i prawie wszystkie kobiety – równolatki mojej mamy były szczuplejsze ode mnie, miały piękne włosy i poruszały się jak węże. Nienawidziłam ich, ale szybko zniknęły z mojego życia, bo mama rozwiodła się z ojcem i odleciała w świat, jak piękny motyl, a my z ojcem zostaliśmy sami – dwie ropuchy, bez królewny!

Nie było tak tragicznie. Wystarczyło luźniej zawiązać sznurek w dresowych spodniach i zajadać głód uczuć. Dopiero na psychoterapii dowiedziałam się, że to normalna reakcja niekochanych dzieci.
Powinnam jeszcze coś napisać o szkole, ale nienawidzę tych wspomnień. Zaliczałam kolejne sprawdziany i klasówki, rósł stosik szkolnych świadectw z czerwonym paskiem, ale tak mną tam gardzili, że nawet nikt nie chciał ode mnie ściągać, nikt mnie nie poprosił, żebym podpowiadała na klasówkach... Biedny, opasły dzieciak uczył się po to, żeby zaimponować tym, którzy i tak mówili: "spadaj macioro!".

Nie wyjeżdżałam na wakacje. Mieliśmy piękny ogród, za domem ściana lasu, wystarczyło wsiąść na rower... Ale ja nie umiałam jeździć na rowerze! Nikt nie wierzy, jak to opowiadam. A kto niby miał mnie nauczyć?! Więc siedziałam w pokoju, nawet w największe upały i coraz bardziej świrowałam.
Mama czasami pisała widokówki z różnych stron świata. Nigdy nie podawała adresu, ale raz przysłała kartkę z widoczkiem pienistej fali oceanu i słońcem, które wyglądało, jak pomarańcza na niebieskim talerzu. Napisała: Tęsknię za Tobą, kochana córeczko.

Coś się we mnie poprzestawiało. Ja też tęskniłam. Strasznie. Chciałam do niej pojechać. Chciałam mieć mamę, która miała orzechowe oczy i wyglądała jak najpiękniejsze modelki, jak gwiazdy filmowe, ale nagle zrozumiałam, że jestem zbyt brzydka, żeby taka istota mnie pokochała i że nigdy tak się nie stanie, dopóki się nie zmienię i nie zasłużę na jej uczucie. Że nawet w bajkach o Pięknej i Bestii potwór musiał się przeistoczyć w przystojnego królewicza.

Nikt nie chciałby kochać żaby, więc musiała zrzucić żabią skórę! Kiedy to sobie przemyślałam, już wiedziałam, co robić. Moja metamorfoza trwała prawie dwa lata. Kosztowało mnie to wiele wysiłku i łez, ale po osiemnastu miesiącach nie było tamtej dziewuchy z ostrzyżoną głową i obgryzionymi paznokciami. Nie było zwałów tłuszczu ani nie tłustej cery Eskimosa. Z dużego lustra patrzyła na mnie wysoka, szczupła laska z włosami do ramion.

I te włosy – piękne, lśniące... I miała ta dziewczyna wypielęgnowaną twarz i zadbane ręce. Miała zmysłowe usta i oczy jak orzechy. I duży, kształtny biust i okrągłe biodra poniżej wąskiej talii.
To wszystko zawdzięczałam zielonym warzywom i trzem kromkom ryżowego pieczywa dziennie. Reszty dokonali: fryzjer, masażysta, styliści, instruktor gimnastyki i forsa mojego taty.
Sama nie zrobiłam nic, tylko z jednego ciała przeszłam do drugiego. W tym drugim – ciasnym próbowałam się zmieścić. I tak żyłam rozdwojona i niepewna, gdzie i kim naprawdę jestem.

Było mi przyjemnie, że ojciec się cieszy z odmienionej córki, że jest miły, a nawet mi nadskakuje. Jednak na dnie serca tlił się żal. Zastanawiałam się, dlaczego mnie nie widział, kiedy tak strasznie go potrzebowałam? Więc on się zbliżał, a ja odchodziłam. Nowa Wiktoria nie potrzebowała starego taty!

Na studia zdałam bez problemu, ale i na tym średnio mi zależało. Pozostawała sprawa z mamą: postarałam się do niej dotrzeć i poprosić o spotkanie. Dzięki samolotom i zjednoczonej Europie, bez kłopotów znalazłam się w zaczarowanym mieście malarzy i artystów. Paryż wydał mi się brudny, Sekwana - szara, padał deszcz i nic nie było takie jak w marzeniach.
Ona też nie była taka piękna, jak kiedyś, bo zgasły promienie, które otaczały ją w moich snach. Teraz zachwycała się odmienioną córką. Snuła plany wspólnych podróży do egzotycznych krajów. Mówiła nawet o wspólnym zamieszkaniu. Moja uroda podkreślała jej urodę, więc warto było mieć mnie przy sobie.
Siedziała przede mną wytworna pani i pochylała głowę tak, żeby światło padało na nią z tyłu. Rozmawiała ze mną uprzejmie, może nawet - serdecznie... ale, nie zachowywała się jak matka!

Chciałam zapytać czy byłaby taka miła, gdyby siedziała z nią gruba, pryszczata nastolatka? I za co mnie lubi? Czy tak, jak ojciec, za szczupłe ciało i gładką cerę? Chciałam powiedzieć, że jestem taka, jak wtedy, gdy ode mnie uciekała, tylko już nie pragnę jej miłości, bo wiem, że ona nie umie kochać! A skoro ona – matka nie umiała kochać własnego dziecka, dlaczego mają to robić obcy ludzie? Myślałam, że wszyscy lubią "za coś", że trzeba najpierw dużo dać, a potem czekać, aż się coś dostanie. Że wszystko polega na tym, jak się obronić przed kolejnym ciosem i że nie jest ważne, jakim się jest, tylko – jak się wygląda... Ale, nic nie powiedziałam.

Rozstałyśmy się sympatycznie i obiecałyśmy sobie, że będziemy pisać, telefonować i w ogóle – być w kontakcie. Ale po powrocie do domu zmieniłam komórkę, a dwa listy z ciepłych krajów leżą nie otwarte. Chodzę na terapię. Krzywda i złość leżą mi na sercu jak kamień. Mam się nauczyć wielu rzeczy, ale przede wszystkim, mam się pogodzić z samą sobą. To podobno początek drogi. W moim nowym ciele czuję się jak w ciasnej sukience. Założyłam ją dla innych i pewnie dlatego tak mnie uwiera. Kiedy poczuję się w niej swobodnie, może zacznę normalnie żyć?

Więcej prawdziwych historii:
„Mąż odszedł do innej, bo przy mnie nie mógł nic osiągnąć. Po roku wrócił z podkulonym ogonem, a ja go przyjęłam”
„Zakochałam się w ojcu dziecka mojej przyjaciółki. Ona nigdy by mi tego nie wybaczyła, ale nie umiem wygrać z uczuciem”
„Mąż zostawił mnie dla młodszej, mieszkam z mamą i jestem za stara na nowe życie. I nagle spotkałam dawną miłość...”

Redakcja poleca

REKLAMA