„Po 30 latach mąż odszedł do miłości życia. Po roku kochanka go rzuciła, a on błagał mnie o wybaczenie, chciał wrócić”

kobieta która przyjęła męża z powrotem fot. Adobe Stock
„Moje małżeństwo było udane, tak mi się przynajmniej wydawało. Widocznie tylko mnie, bo rok temu mój mąż oświadczył, że właśnie spotkał kobietę swojego życia i postanowił, że to ostatni moment, żeby coś w życiu osiągnąć. Myślałam, że to jakiś głupi żart, ale po tygodniu spakował swoje walizki i na odchodne rzucił, że wspaniałomyślnie zostawia mi mieszkanie”.
/ 25.01.2022 10:40
kobieta która przyjęła męża z powrotem fot. Adobe Stock

- No ile mam cię jeszcze namawiać na ten wyjazd? Nie daj się prosić... – Jolka, moja przyjaciółka i zarazem sąsiadka próbowała wyciągnąć mnie na weekend do małego górskiego pensjonatu.

Najwyraźniej postanowiła pomóc mi na dobre pożegnać się ze „starym” życiem i przywitać „nowe”.
Zresztą i tak dużo mi pomogła odkąd zostałam zupełnie sama. No, może nie tak zupełnie, w końcu ciągle mam jeszcze córkę i syna, ale wiadomo jak to jest, kiedy dzieci dorosną i założą własne rodziny. Młodzi są teraz tacy zajęci. A mój rodzinny świat budowany przez 30i lat, runął pewnego dnia jak domek z kart.

Wszystko zawaliło się 2 lata temu

Jeszcze dwa lata temu, gdyby ktoś powiedział mi, że zostanę sama w pustym dużym mieszkaniu to pomyślałabym, że chyba mnie z kimś pomylił. Moje małżeństwo, choć zawarte w młodym wieku, było udane.

Tak mi się w każdym razie wydawało. Widocznie tylko mnie, bo jakiś rok temu mój mąż po powrocie z sanatorium, na którym miał podreperować kiepski stan swojego serca, oświadczył, że właśnie spotkał kobietę swojego życia i postanowił, że to ostatni moment, żeby iść za głosem serca i coś w życiu osiągnąć. Widać w tym sanatorium dobrze przykładają się do „sercowych” problemów swoich pacjentów i serwują im jakieś cudowne lekarstwa na odmłodnienie i szczyptę odwagi.

Z początku myślałam, że to jakiś głupi żart, jego słowa nie docierały do mnie. Ale kiedy po tygodniu spakował swoje walizki i wyprowadził się, mówiąc na odchodne, że wspaniałomyślnie zostawia mi mieszkanie, bo w końcu są jeszcze dzieci, załamałam się kompletnie.

Pierwsze tygodnie „wolnego” życia minęły jak w letargu. Naszpikowana środkami na uspokojenie, spędzałam całe dni w łóżku, na przemian płacząc, złorzecząc i przeklinając cały świat. Miałam do męża żal, nienawidziłam go, a jednocześnie ciągle kochałam. Potem zaczęłam szukać winy w sobie.
– Może nie jestem już dość atrakcyjna, skoro zostawił mnie po prawie 30 latach małżeństwa dla zadbanej i pewnej siebie 40-latki? – zastanawiałam się, spędzając kolejny dzień w łóżku i bezmyślnie przerzucając kanały w telewizorze.

Dzieci próbowały rozmawiać z ojcem i przemówić mu do rozsądku, ale na niewiele się to zdało. Wspierały mnie. Wpadały z wizytą codziennie, choćby po to, żeby powiedzieć, że nienawidzą ojca równie mocno.

W takich chwilach głos rozsądku brał we mnie górę i próbowałam wytłumaczyć im, że dla nich to ciągle ojciec, choć wobec mnie zachował się jak ostatni drań. Wychowana w tradycyjnej rodzinie ciągle broniłam wartości wyniesionych z domu i wspaniałomyślnie próbowałam nie stać między dziećmi a ojcem. W końcu to mnie zostawił, a nie ich. Ale na niewiele się to zdało. Zresztą, mój stan psychiczny był na tyle zły, że córka nawet zaproponowała, że przeprowadzi się do mnie.

Wtedy zrozumiałam, że nie mogę żyć w taki sposób

– Trudno, stało się – pomyślałam. – Stało się to, co myślałam, że zdarza się tylko w filmach... Jestem porzuconą starą babą po menopauzie – skwitowałam w myślach gorzko swoje położenie.

Najskuteczniejszą terapeutką w moim „powracaniu” do świata i ludzi okazała się wtedy właśnie Jolka. Prawdę mówiąc wcześniej nie myślałam nawet o niej jak o przyjaciółce. Ot, dobra koleżanka i tyle. Znałyśmy się wiele lat – w końcu mieszkanie na jednym piętrze przez 15 lat – to nie byle co. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy ma się dzieci, które chodzą do jednej klasy w szkole. Lubiłam wpadać czasem do niej na herbatę i ciasto. Domowe wypieki jakoś nigdy nie były moją mocną stroną, choć gotować obiady nawet lubiłam, za to Jolka mogła nie wychodzić z kuchni. Wprost uwielbiała pichcić, gotować i... częstować.

Żartowałam z niej często, że powinna pomyśleć o otworzeniu własnej kawiarenki. Aż w końcu pewnego dnia Jolka z tajemniczą miną oświadczyła, że podjęła życiową decyzję. Zwolniła się z biura, w którym była księgową, wynajęła skromny lokal w naszej dzielnicy i otworzyła mały punkt gastronomiczny. Jak się potem okazało, ta decyzja była strzałem w dziesiątkę, bo w okolicy było sporo małych firm i praktycznie żadnej kawiarni czy restauracji, poza jedną znaną, za to bardzo drogą.

Jolka była samotna matką dwóch dziewczynek. W sumie bardziej pasowało do niej dzisiejsze określenie – samodzielna mama niż samotna. Mąż zginął w wypadku, kiedy jej bliźniaczki miały dwa latka i cały ciężar wychowywania dzieci spadł na nią.

Życie jej nie oszczędzało, ale nigdy nie skarżyła się na nic, nie narzekała. Zawsze pogodna, pełna życia, z dobrym słowem dla każdego, dla swoich córek była matką i ojcem w jednym. Patrząc na nią zazdrościłam jej czasem tej odwagi do życia po swojemu, do odrobiny szaleństwa. Ale zaraz w duchu karciłam się, pamiętając jak wielka tragedia ją spotkała. Swoją historię opowiedziała mi podczas jednego z weekendów na naszej działce pod miastem. Spłakałyśmy się wtedy obie jak bobry.

I teraz właśnie, w chwili, kiedy całe moje życie wywróciło się do góry nogami, to Jolka wiedziała jak postawić mnie na nogi.
– Nie musisz ukrywać, że płaczesz i że jest ci źle. Ani tego, że chcesz wykrzyczeć całemu światu swój ból, złość i żal – cierpliwie tłumaczyła, kiedy próbowałam udawać, że „jakoś” sobie radzę.
– Elu, to jest normalna reakcja. Gdybyś czuła się inaczej, to byłoby nienormalne. W końcu przeżyliście ze sobą 30 lat. To szmat czasu. I nie ma co wstydzić się tego, że cierpisz – analizowała moją sytuację.

W głębi duszy wiedziałam, że potrzebna mi była taka rzeczowa ocena tego, co się stało. Ale ważne też były ciepłe słowa, które wtedy od niej usłyszałam.
– Nawet nie myśl, że jesteś sama. Choć to prawda. Na twój ból nie ma cudownego lekarstwa. Rana musi się zabliźnić, a to będzie trochę trwało. Może rok, może dwa. A może i pięć lat. Ale potem minie – tłumaczyła. – Ale przecież masz dla kogo żyć, masz dzieci, masz rodziców, przyjaciół, no i masz mnie. Ja wiem, jak to jest kiedy człowiek zostaje sam... – pocieszała mnie w wiosenne, potem letnie i jesienne wieczory.

I rzeczywiście, po roku ból zelżał

Już nie czułam nienawiści. Już nie chciałam zemścić się na mężu. Choć uśmiechnęłam się złośliwie, kiedy córka poinformowała mnie, że ojciec już mieszka sam, bo jego nowa partnerka „pomyliła się” i wyjechała w Polskę szukać szczęścia gdzie indziej.
– Co cię nie zabije to cię wzmocni – powtarzałam sobie czasem.
I było mi lepiej. Zdarzały się nawet dni, kiedy uśmiechałam się do swojego odbicia w lustrze.

Pewnego dnia Jolka postanowiła zrobić mi niespodziankę i zarezerwowała tydzień w górskim pensjonacie dla nas obu. Pomyślała, że taki wyjazd pomoże mi oderwać się od codzienności i bardziej optymistycznie spojrzeć na świat. No i zadecydować co dalej, bo ile można żyć wspomnieniami? Wiedziałam, że przychodzi czas, żeby zdecydować się na rozwód lub przynajmniej sądowną separację i oficjalne uregulowanie spraw majątkowych. Drżałam na myśl, że mój mąż może pewnego dnia wrócić jakby nigdy nic do naszego mieszkania i po prostu w nim zamieszkać.

Niby potrafiłam już chłodno i z dystansem spojrzeć na sytuację, ale jakoś nie miałam siły, żeby zabrać się za te wszystkie formalności.
– No dobrze. W sumie co mi szkodzi? – zapytałam chyba bardziej samą siebie niż Jolkę i uśmiechnęłam się. – W końcu mnie się też coś od życia należy, prawda? – tym razem pytanie było skierowane do Jolki.
– Wreszcie... – moja przyjaciółka odetchnęła z ulgą. - Już myślałam, że cię nie przekonam – dodała.
– A właściwie to dlaczego wpadłaś teraz na pomysł wyjazdu? – zapytałam. W końcu była jesień. To nie jest pora, kiedy ludzie wyjeżdżają na urlop.
– Sama nie wiem. Coś mnie tknęło, kiedy przeglądałam gazetę i zobaczyłam ogłoszenie tego pensjonatu. Po prostu wzięłam telefon i zadzwoniłam. Czasem trzeba iść za głosem intuicji – dodała.

Dwa dni później załatwiłam w pracy tydzień wolnego i spakowane w nowe walizki stałyśmy na dworcu, czekając na pociąg. Humory nam dopisywały, mimo że jesienna pogoda raczej nie obiecywała zbyt wiele.

Po kilku godzinach dojechałyśmy na miejsce i zapytałyśmy na dworcu o nasz pensjonat. Okazało się, że jest oddalony o kilka kilometrów, więc udałyśmy się na postój taksówek.

Kierowca, który wiózł nas do hotelu okazał się przemiłym człowiekiem i obiecał pokazać nam następnego dnia okolicę. Nawet dziwiłam się sama sobie, że tak miło i łatwo rozmawia mi się z obcym mężczyzną. Po odejściu męża stałam się bardzo nieufna i zamknięta na innych, zwłaszcza na mężczyzn.
– Jolu, powinnam ci podziękować i zaprosić na dobra kawę – mówiłam ostatniego dnia naszego pobytu, który minął zdecydowanie za szybko. Przed odjazdem postanowiłyśmy wybrać się na ostatni spacer po miasteczku. Przechodziłyśmy akurat obok jednego z uzdrowisk, kiedy w parkowej alejce mignęła mi znajoma sylwetka.

Serce zabiło mocniej.
– Chyba się przewidziałam – pomyślałam szybko. Ale w głębi duszy czułam, że to nie była pomyłka. – Jola, wracajmy – złapałam przyjaciółkę za rękę.
Chyba źle wyglądałam, bo Jolka spojrzała na mnie i od razu zrozumiała, że coś jest nie tak.
– Coś się stało? – zapytała.
– Wiesz, to chyba niemożliwe, ale wydaje mi się, że widziałam Andrzeja – imię męża jakoś obco zabrzmiało w moich ustach.

Chyba nie wymawiałam go od dnia jego wyprowadzki. Zresztą od tamtej pory kontaktował się ze mną dokładnie dwa razy wyłącznie przez telefon. Ale jak można nie rozpoznać kogoś, z kim spędziło się 30 lat życia - myślałam gorzko.
– Spójrz tam – pokazałam głową w kierunku ławki po drogiej stronie alejki. Nagle nabrałam jakiejś odwagi żeby stanąć z nim twarzą w twarz i pokazać, że dałam sobie radę. Że poradziłam sobie w życiu bez niego.
– Chodźmy tam, muszę się przekonać – pociągnęłam Jolkę za sobą.
Miałam rację. To był on. Wyglądał jakoś tak smutno i... zrobiło się go żal. Z początku mnie chyba nie rozpoznał. Podeszłyśmy bliżej.
– Andrzej? – zapytałam. Podniósł głowę gwałtownie.
– Ela? Ela, to ty? – popatrzył na mnie. – To musi być jakiś znak – dodał szybko. – Skąd wiedziałaś, że tu jestem? – zapytał.
– Nie wiedziałam. Przyjechałam tu odpocząć. I proszę – przez rok nie spotkaliśmy się w jednym mieście, a teraz spotykamy się na drugim końcu Polski – dodałam chłodno. – Co ty tu robisz? Czyżbyś znów leczył swoje serce? – byłam złośliwa, ale chciałam mu dopiec. Widać moja rana nie zagoiła się jeszcze dobrze.

Przechodzący obok ludzie przystanęli z boku i przysłuchiwali się naszej rozmowie. No i koło mnie wciąż stała Jolka, stając się przymusowym świadkiem naszej pierwszej rozmowy „po latach”.
– Elu, ja... ja... – Andrzej próbował mi coś powiedzieć. – Ja tyle razy chciałem zadzwonić, porozmawiać, wrócić do ciebie. Tamto – to była pomyłka. Szybko to zrozumiałem, ale nie miałem odwagi przyznać się przed tobą – mój mąż mówił głośno, nie zważając na obecność obcych ludzi ani Jolki.
– Czy ty jesteś w stanie mi wybaczyć? Czy możesz chociaż spróbować? – pytał.
A ja nie wiedziałam co zrobić. Zdradził mnie i porzucił. Przez ponad rok nie odezwał się ani słowem. A teraz pyta mnie o przebaczenie...

Ileż to razy płakałam marząc o takiej chwili. O momencie, kiedy mój mąż wraca do mnie – pomyślałam smutno. Ale to było tak dawno temu. Teraz jestem inną osobą – skarciłam się szybko w myślach za ten sentyment. A jednak ciągle czułam, że to nie jest obcy człowiek.
– Nie wiem. To nie jest dobre miejsce na taką rozmowę – powiedziałam oschle, choć starałam się, żeby to nie zabrzmiało zbyt chłodno.
Nie wiem czy mogę ci przebaczyć, ani do ciebie wrócić. Ale możemy porozmawiać. Umówmy się za tydzień. Każde z nas będzie miało czas, żeby przemyśleć wszystko – dodałam.

Podróż powrotna upłynęła nam na kolejnym analizowaniu tego wszystkiego, co wydarzyło się w ciągu ostatniego roku. Przyjaciółka nie przekonywała mnie do żadnej decyzji – ani nie namawiała do przyjęcia niewiernego męża, ani też do rozwodu z nim.
– Zastanów się nad wszystkimi „za” i „przeciw” i wtedy podejmij decyzję. To spotkanie miało w sobie rzeczywiście coś ze zrządzenia losu – rozważała na głos. – W takich sytuacjach człowiek zastanawia się w jakim stopniu jego życiem rządzi przeznaczenie – dodała w zamyśleniu.

Decyzję podjęłam po kilku tygodniach

Pozwoliłam Andrzejowi wrócić do domu. Ale powiedziałam mu też, że choć ciągle jest mi bliski, to musi upłynąć dużo czasu nim odzyska moje zaufanie.

Od tamtego spotkania w parkowej alejce minęły 3 lata. Nigdy nie żałowałam swojej decyzji, bo mimo wszystko nigdy nie przestałam kochać męża. Choć takie doświadczenia, jak nasze kładą się cieniem na związek, to myślę, że warto było spróbować. Teraz budujemy nasze małżeństwo od nowa.

A z tego wszystkiego, co się stało, zrozumiałam też jak dobrze jest mieć prawdziwych przyjaciół wokół siebie.

Czytaj także:
„Siostra ma do mnie żal, że mi się powiodło, a jej nie. Tylko gdy ja harowałam, ona tylko wyciągała rękę po więcej”
„Mój syn choruje na ostrą białaczkę szpikową. Przeżył tylko dlatego, że rozpadło się małżeństwo moich rodziców”
„Żeby łatwo zarobić, udawałam, że urodziłam śmiertelnie chore dziecko. Te głupie baby płaciły mi bez zastanowienia...”

Redakcja poleca

REKLAMA