Czy trzeba było czekać aż do śmierci ciotki, by wyszło na jaw, że jestem niewinna? Mam tylko nadzieję, że patrząc z góry, już wszystko rozumie. I będzie nade mną czuwać.
Uwielbiałam te wizyty
Trzymałam w ręce zakurzony i nieco podarty egzemplarz „Pana Tadeusza”. Ten sam, o którego kradzież niesłusznie posądziła mnie 7 lat temu ciotka Zofia… Siedziałam na podłodze w jej pustym, brudnym mieszkaniu ogołoconym ze wszystkiego, co mogło wydawać się cenne, i nie potrafiłam powstrzymać się od płaczu. „Biedna, zawzięta staruszka!” – powtarzałam w myślach.
Starsza siostra mojej mamy była prawdziwą elegantką, ale nigdy nie wyszła za mąż, nie miała też dzieci. Mieszkała w ładnej kamienicy na warszawskim Mokotowie. Odwiedzałyśmy ją z mamą w pierwszą sobotę każdego miesiąca. To były nasze tradycyjne wyjazdy z rodzinnej O. do wielkiej stolicy.
Najpierw w domu cioci jadłyśmy wspólne śniadanie z pyszną kawą podawaną w cieniuteńkiej rodowej porcelanie – ciotka Zofia uwielbiała otaczać się pięknymi przedmiotami. Później szłyśmy na spacer, wieczorem do teatru. Czasem Zofia zabierała nas do swoich znajomych. Uwielbiałam te wyprawy do Warszawy. Z ciotką też byłam bardzo związana. Do czasu, gdy poróżniła nas ta książka.
Bez podstaw oskarżyła mnie o kradzież
To była nasza kolejna wizyta w Warszawie. Nic nie zwiastowało konfliktu. Ciotka wyglądała tylko na trochę zmęczoną. Mama zamartwiała się, że może ukrywa przed nami jakąś chorobę. Próbowałyśmy rozbawić Zofię rozmową, lecz cały czas miała skwaszoną minę. W końcu wypaliła mi prosto w twarz:
– Wiem, że kiedy byłyście tu ostatni raz, zabrałaś mojego „Pana Tadeusza”. Zniknął zaraz po waszej wizycie. Nie dzwoniłam w tej sprawie, ponieważ myślałam, że przywieziesz go dziś. Ale rozumiem, że po prostu mi ukradłaś ten cenny wolumin!
Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Co za straszny policzek wymierzony przez osobę, którą bardzo kochałam i szanowałam! Wybiegłam z domu tak szybko, że zapomniałam płaszcza z przedpokoju. Czekałam na mamę na dworcu. Próbowała mnie uspokoić. Mówiła, że ciotka ma już swoje lata i coraz słabszy kontakt z rzeczywistością, że powinnam jej wybaczyć.
Może i miała rację. Nie zmieniało to faktu, że ciotka mnie bardzo zraniła. Co gorsza, obraziła się na nas śmiertelnie i uważając, że w jej otoczeniu nie ma miejsca na złodziejki, zerwała z nami wszelkie kontakty. Mama jeszcze przez kilka miesięcy przyjeżdżała do niej, lecz zawsze wizyty kończyły się w ten sam sposób.
Ciotka krzyczała przez zamknięte drzwi, że dopóki książka się nie znajdzie, ani mama, ani ja nie mamy czego u niej szukać, bo woli umrzeć w samotności, niż mieć taką rodzinę. Jak na ironię – wykrakała! Tyle że najpierw zmarła moja mama. Dwa lata temu podczas wyjazdu do Zakopanego na narty dostała wylewu. Miała tylko 57 lat… Szok i wielka rozpacz. Była moją najlepszą przyjaciółką i jedyną, oprócz ciotki, bliską osobą… Nie mam rodzeństwa, ojciec odszedł od mamy, zanim się urodziłam.
Za późno na odbudowanie relacji
Zostałam sama. Wtedy znowu pomyślałam o upartej Zofii. Zadzwoniłam do niej z informacją o tym tragicznym wydarzeniu. Nie odbierała telefonu, więc nagrałam wiadomość na automatycznej sekretarce. Dla pewności wysłałam też list, ale ciotka się nie pojawiła. To był kolejny cios, jaki mi wymierzyła. Uniosłam się honorem. Skoro ma tak twarde serce, nie będę już wyciągać do niej ręki.
Wytrzymałam w tym postanowieniu niecałe trzy miesiące. Nie potrafię długo chować urazy w sercu, poza tym czułam się potwornie samotna. Myślałam wciąż o mamie, a przecież nie będę o niej rozmawiać z koleżankami. Tylko ciotka Zofia mi została, tylko ona ją znała. Z nią mogłabym powspominać mamę do woli. Zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam jeszcze raz.
W słuchawce usłyszałam, że „nie ma takiego numeru”. Czyżby ciotka zmieniła numer? Bylebyśmy z mamą dały jej spokój? Nie zniechęciło mnie to jednak. Przeszło mi nawet przez myśl, że może ciotka jest chora, że coś się stało. W końcu to już starsza osoba. Zdecydowałam: jadę!
Ledwo dałam radę wejść na trzecie piętro tej starej, ale wciąż doskonale utrzymanej kamienicy, tak bardzo trzęsły mi się nogi, w ustach miałam sucho. Bałam się kolejnego odrzucenia. Ale tego strachu, który ścisnął mi serce, kiedy nie zobaczyłam tabliczki z imieniem i nazwiskiem Zofii na drzwiach, nie da się z niczym porównać!
Waliłam w drzwi jak oszalała, aż w końcu tego hałasu nie wytrzymał jeden z sąsiadów. Wyszedł starszy pan i zniecierpliwiony zapytał, do kogo chcę się tak na siłę dostać, skoro od dwóch miesięcy nikt tam nie mieszka.
– Pani Zofia zmarła dwa miesiące temu – usłyszałam. – Dostała zawału. A pani kim właściwie jest? – spojrzał podejrzliwie.
– Jej siostrzenicą. Jedynym żyjącym członkiem rodziny – powiedziałam, drżąc na całym ciele.
– Rodziny? – zdziwił się sąsiad. – Pani Zosia powiedziała mojej żonie krótko przed śmiercią, że nie ma żadnej rodziny.
– Nieprawda! – nie panowałam już nad sobą i rozpłakałam się. – Miała mnie i moją mamę, ale odrzuciła nas, zerwała z nami kontakty! Przez głupotę…
– Ja nie wtrącam się w rodzinne sprawy – uciął starszy pan. – Na
pogrzebie było tylko kilku sąsiadów. A mieszkanie zamknięte. Nie było żadnych spadkobierców, więc niedługo ma zostać zlicytowane. Do widzenia pani.
Była uparta aż do śmierci
Po nitce do kłębka dotarłam do prawdy. Zofia zmarła tuż po mojej mamie. Nie przyjechała na jej pogrzeb, bo leżała wtedy w szpitalu. Dlatego telefon Zofii milczał. Zrozumiałam wszystko i było mi strasznie przykro. Ciotka była cudowną kobietą, miała nas, znajomych, a umarła w samotności, nikt z nas jej nie pożegnał. Nie musiało tak być! Wszystko przez to nieporozumienie z książką. Ciotka czuła się przeze mnie zdradzona, a ja nie potrafiłam przemówić jej do rozsądku. Byłam uparta i głupia! Umknęło nam tak wiele dobrych chwil.
Rozpoczęłam urzędową batalię. Udowodniłam, że jestem jedyną spadkobierczynią i w końcu dostałam klucze do mieszkania Zofii. Wszystko stało jak dawniej, tylko pokryte warstwą kurzu. Sprzątanie i segregowanie rzeczy cioci zajęło mi kilka dni. I właśnie podczas jednego z nich, kiedy z kolegą, którego poprosiłam o pomoc, odsuwaliśmy stary regał, znalazłam „Pana Tadeusza”.
Leżał tam, schowany głęboko, czekając na moment, by prawda wyszła na jaw, żebym została oczyszczona z winy. Musiałam go znaleźć, aby odzyskać spokój. Tylko dlaczego tak późno? Wszystko mogło potoczyć się inaczej!
Czytaj także:
„Od 6. roku życia wychowywałam córkę partnera jak własną. Gdy ten drań odszedł do innej baby, zabronił mi z nią kontaktu”
„Nie mogłem być już sponsorem dzieci, więc zerwały ze mną kontakt. Dla bandy egoistów stałem się bezużytecznym dziadem”
„Uciekłam ze wsi do miasta i udawałam wielką warszawiankę. Rodziny się wstydziłam i zerwałam z nią kontakt”