„Uciekłam ze wsi do miasta i udawałam wielką warszawiankę. Rodziny się wstydziłam i zerwałam z nią kontakt”

kobieta, która zerwała kontakt z rodziną fot. iStock by Getty Images, yavdat
„Od dziecka marzyłam, żeby wyrwać się do miasta. Świat, w którym żyłam, wydawał mi się okropny. Imię też miałam okropne: Bronisława. >>Bronia! Idź do krów!<< – wołała mama. >>Bronka! Pomóż przy sianie!<< – domagali się bracia”.
/ 07.08.2023 06:45
kobieta, która zerwała kontakt z rodziną fot. iStock by Getty Images, yavdat

Przyszłam na świat w małej wiosce na wschodzie kraju. Dorastałam w ubogim domu razem z pięciorgiem rodzeństwa. W takich rodzinach jak moja, wiedziało się, że chłopcy, gdy dorosną, będą pracować na roli, a dziewczęta wyjdą za mąż, będą rodzić dzieci i prowadzić dom. Pawła i Adama czekała więc harówka w gospodarstwie, a mnie, Tereskę i Irenkę zamążpójście.

Od dziecka marzyłam, żeby wyrwać się do miasta. Świat, w którym żyłam, wydawał mi się okropny. Imię też miałam okropne: Bronisława. „Bronia! Idź do krów!” – wołała mama. „Bronka! Pomóż przy sianie!” – domagali się bracia. A już najgorsza była babcia. Wiem, chciała mi okazać czułość, ale we mnie aż się gotowało, kiedy słyszałam to jej: „Bronisia!”. I jeszcze miałam być dumna, bo to po praprababce.

Miałam do osiągnięcia cel...

Moje rodzeństwo nigdy się nie buntowało przeciwko wiejskiemu życiu. Teresa mając lat dwadzieścia wyszła za mąż i szybko, rok po roku, urodziła dwójkę dzieci. Irka, choć ledwo skończyła zawodówkę, też już planowała ślub. Ja uczyłam się w technikum ekonomicznym, na które się uparłam, choć musiałam do niego dojeżdżać. Rodzice cieszyli się, że dobrze mi szła nauka i przebąkiwali, że po maturze powinnam zacząć rozglądać się za mężem.

Ja miałam inny plan. Przez cały czas trwania nauki odkładałam drobne sumy, które zarabiał „po ludziach”. W tajemnicy przed wszystkimi udało mi się znaleźć pracę w Warszawie. Zamierzałam pracować i studiować zaocznie.

Ledwie skończyłam szkołę, wyjechałam. Rodzicom powiedziałam, że chcę trochę zarobić na lepszy start. Myśleli, że wkrótce wrócę. Nie wyprowadzałam ich z błędu, choć wiedziałam, że wyjeżdżam na zawsze. Chciałam zacząć wreszcie nowe, prawdziwe życie. W tym celu musiałam zerwać ze starym, od którego uciekłam.

Obiecałam, że odezwę się, jak się trochę rozejrzę. Naprawdę jednak zamierzałam zupełnie zerwać kontakty z rodziną. W tym nowym, lepszym świecie sama też chciałam być kimś lepszym, niepotrzebny mi więc był balast w postaci zacofanej rodziny z zabitej dechami wiochy. Wstydziłam się takich krewnych.

Po przyjeździe do Warszawy konsekwentnie realizowałam swój plan. Oficjalnie zmieniłam imię na Karina. Pasowało do moich zamierzeń. Zaczęłam pracę, zapisałam się na studia i rzuciłam się w wir nowego życia. Nie chciałam uchodzić za prowincjuszkę, więc w każdej wolnej chwili zwiedzałam Warszawę i uczyłam się o niej, czego się dało.

Minęło kilka lat. Skończyłam studia, znalazłam lepszą, dobrze opłacaną pracę, byłam ceniona w towarzystwie i uchodziłam za rdzenną warszawiankę. Spore dochody pozwalały mi wynajmować mieszkanie w dobrej dzielnicy i modnie się ubierać. Już nie byłam prostą wiejską dziewuchą.

Z rodziną nie miałam żadnego kontaktu. Niedługo po przyjeździe do Warszawy zadzwoniłam do domu i wyjaśniłam, że zaczynam nowe życie, w którym nie ma miejsca na prowincjonalną przeszłość. Matka trochę popłakała, ale ja byłam twarda. Miałam konkretny cel i musiałam go osiągnąć.

I osiągnęłam! Wreszcie byłam szczęśliwa. Miałam przystojnego, zamożnego faceta, z którym spotykałam się często, ale nie mieszkaliśmy razem. Taki układ nam obojgu odpowiadał. W stolicy porzuciłam wszystkie „staroświeckie” zasady, które wpajano mi w domu. Przestałam chodzić do kościoła, otwarcie kpiłam z religii i norm moralnych, na równi z moim nowym towarzystwem, w którym się obracałam. Byłam wolna i nowoczesna. Pięłam się po szczeblach awansu zawodowego i towarzyskiego. Już nie pamiętałam o domu i rodzinie, o rodzinnej wiosce. Wydawało się, że tak już będzie zawsze.

Czy to napisała moja matka?

Pewnego dnia postanowiliśmy pojechać całą naszą paczką na zachód, do małej, ale modnej ostatnio miejscowości. Świetnie się bawiliśmy, a ponieważ modny właśnie stał się nordic walking, zachciało nam się go popróbować. Spacerowaliśmy więc po okolicznych lasach z kijkami w dłoniach, nabierając sił przed powrotem do pracy.

Ostatniego dnia naszego pobytu zaszliśmy na skraj małej wsi, gdzie znajdowała się kapliczka z figurą św. Antoniego. Miejscowi powiedzieli nam, że figura jest cudowna i można uprosić przed nią wiele łask. W kaplicy znajdował się zeszyt, w którym pielgrzymi wpisywali swoje prośby i podziękowania. Jeden z kolegów wziął go do ręki i zaczął czytać niektóre wpisy. Bardzo nas rozbawiły. Śmiałam się ze wszystkimi do chwili, gdy Artur piskliwym głosem wyrecytował: „Święty Antoni, proszę cię za moją córką Bronisławą. Ubłagaj Boga Miłosiernego, aby wróciła do domu. Czuwaj nad jej zagubioną duszą i pomóż jej odnaleźć właściwą drogę. Prosi cię o to zatroskana matka”.

Poczułam, jakby ktoś obuchem uderzył mnie w głowę. „To niemożliwe! – myślałam. – Przecież moja matka nawet nie wie o istnieniu tej miejscowości i tej kapliczki! To zbieg okoliczności!”. Mimo przekonania, że tak było, dziwna prośba, jakże pasująca do mojej sytuacji życiowej, sprawiła, że momentalnie straciłam humor. Kolegom powiedziałam, że rozbolała mnie głowa.

Miałam nadzieję, że szybko zapomnę o tej historii, ale myliłam się. Po powrocie do stolicy rzuciłam się w wir pracy i rozrywek z jeszcze większą intensywnością. Kiedy jednak zmęczona kładłam się do łóżka, w głowie zaczynało odzywać się natrętne: „Święty Antoni, proszę cię za moją córką Bronisławą…”. Łapałam się na myśli, że życie towarzyskie nudzi mnie i męczy. Mój związek zaczął się psuć, w końcu rozstaliśmy się. Czułam pustkę, której nic nie mogło zapełnić, ani praca, ani rozrywki, ani znajomi…

Któregoś dnia w tym stanie ducha pojechałam daleko za miasto, aby pospacerować po lesie i zastanowić się, co dalej robić. W małej mazowieckiej wiosce, dręczona jakimś dziwnym niepokojem, weszłam do kościoła. Było pusto, ciemno i cicho. Tylko w konfesjonale z boku świeciło się nikłe światełko. Siedziałam tak chyba z godzinę, nie bardzo wiedząc, co się ze mną dzieje.

– Jak mogę ci pomóc, dziecko? – poczułam na ramieniu dotyk.

Podniosłam zalaną łzami twarz. Nade mną pochylał się siwiuteńki ksiądz o błękitnych oczach.

– Chciałam się wyspowiadać, ale nie wiem jak, nie pamiętam… – wyjąkałam nieskładnie. – Dawno nie byłam w kościele… Chyba powinnam już sobie pójść…

– Nie odchodź! Tu jest twój dom! – powiedział nieoczekiwanie ksiądz, a ja rozszlochałam się na dobre.

– W domu też dawno nie byłam!

I nagle, wiedziona niewytłumaczalnym impulsem, opowiedziałam kapłanowi o swoim dzieciństwie, marzeniach o wielkim świecie i próbach ich realizacji. A także o dziwnym wpisie w zeszycie z prośbami do św. Antoniego.

To po prostu musiał być cud

– Nic z tego nie rozumiem i nie mam pojęcia, co mam ze sobą zrobić! – wyznałam szczerze.

– A wiesz, dziecko, że ten kościół jest pod wezwaniem św. Antoniego? – powiedział ksiądz. – Zobacz! W głównym ołtarzu jest jego obraz!

Spojrzałam przez łzy i zobaczyłam znajomą postać z Dzieciątkiem na ręku. Zadrżałam.

– Myśli ksiądz, że ja nie przez przypadek tu trafiłam? – zapytałam.

– Jestem pewien, że nie!

Nie wyspowiadałam się jeszcze tego dnia. Ale na małej plebanii, przy herbacie i szarlotce upieczonej przez przemiłą gospodynię, opowiedziałam księdzu o swoich niepokojach i rozterkach. Przy pożegnaniu proboszcz obiecał modlić się za mnie do św. Antoniego. Wróciłam do Warszawy, ale tydzień później byłam z powrotem w mazowieckiej wsi, tym razem, żeby się wyspowiadać. I jeszcze tego samego dnia wieczorem zadzwoniłam do domu.

Odebrała mama. Gdy usłyszałam w słuchawce jej głos, poczułam się nagle taka szczęśliwa. Jakby miód spłynął na moje serce.

– Bardzo cię kocham, mamo. – wykrztusiłam. – I przepraszam.

– Ja też cię kocham! Wracaj do domu, dziecko, wszystko się ułoży!

Dziś mieszkam w swojej rodzinnej wiosce na wschodzie Polski. Choć w dokumentach jestem Kariną, wszyscy wołają na mnie Bronka. Już mi to nie przeszkadza. Wyszłam za mąż, mam dwoje dzieci. Prowadzimy z mężem mały pensjonat, do którego przyjeżdżają ludzie pragnący odpocząć od miejskiego zgiełku, poszukać ciszy i nacieszyć się pięknem przyrody.

Kiedy opowiedziałam mamie o tajemniczej prośbie do świętego Antoniego, westchnęła i odparła:

– Ja się codziennie za ciebie modliłam, właśnie do świętego Antoniego. Myślę… Nie! Jestem pewna, że to po prostu jeden z jego cudów!

Ja też wierzę, że to dzięki interwencji świętego Antoniego odnalazłam drogę do Boga, wróciłam do rodziny i poznałam szczęście.

Czytaj także:
„Porzuciłam miłość i uciekłam ze wsi, by pławić się w miejskich luksusach. Niestety, przewrotny los zagrał mi na nosie”
„Za wszelką cenę chciałam uciec ze wsi wbrew ojcu. Przypłaciłam to utratą własnej rodziny”
„By robić światową karierę, uciekłam z zapyziałej polskiej wioski. Z deszczu pod rynnę - trafiłam na francuską wieś”

Redakcja poleca

REKLAMA