„Krzysia na łożu śmierci ofiarowała mi pieniądze za lata przyjaźni i opieki. Jej córka oskarżyła mnie o kradzież”

Kobieta oskarżona o kradzież fot. Adobe Stock, Angelov
W dniu pogrzebu, na gotowe, pojawiła się Jola. Usłyszałam, jak jeszcze w kościele rozmawiała z bratem o podziale majątku, czyli mieszkania matki. Potem sprowadziła na mnie prokuratora. Zachłanna hiena, wyrodna córka!
/ 23.06.2021 09:19
Kobieta oskarżona o kradzież fot. Adobe Stock, Angelov

Coraz bardziej władzę nad osobowością Krzysi przejmował ból. Bała się śmierci, przeczuwała ją.

Basia usiadła przy stole, poczułam zalatujący od niej zapach waleriany, której chyba z pół butelki łyknęła na uspokojenie.

– I co zrobisz? – zapytała. – Pójdziesz?

– Jak nie pójdę, to mnie doprowadzą. W kajdanach. Jak zbrodniarza.

– Krzysia to się w grobie przewraca – powiedziała Basia. – Mogłaby wrócić i nastraszyć tę swoją córunię albo… Przestałam jej słuchać.

Basia jest moją przyjaciółką od 30 lat i wiele jej zawdzięczam, ale potrafi być irytująca. Krzysia też czasami była wkurzająca, ale wybaczałam jej to. Biorąc pod uwagę jej życie, podziwiałam ją za pogodę ducha i złote serce. Ona była jak chrześcijański Bóg, który wybaczał, jeżeli tylko ktoś powiedział magiczne słowo „przepraszam”. Jak Waldek, mąż Krzysi, który, ilekroć miał zły humor, lubił przylać żonie.

– Oskarż drania – mówiłam jej, przykładając okład na podbite oko.

– Przeprosił – odpowiadała.

– Ma problem z nerwami i musi się rozładować.

– To niech rozładuje wagon z węglem! – warczałam, zła już nie tylko na niego, ale i na nią. – Ty nie jesteś worek treningowy. Ale Krzysia go kochała, tak jak kochała psa, który ją gryzł, syna, który ją lekceważył, i córkę, która przypominała sobie o matce tylko wtedy, kiedy czegoś od niej potrzebowała – kąta, pieniędzy czy darmowej opiekunki do dzieci.

A gdy Krzysia w wieku 50 lat poszła na rentę, Jolka wyprowadziła się za nowym mężem na drugi kraniec Polski i o matce zapomniała. A matka potrzebowała opieki. Zwłaszcza że trzy lata później jej ukochany Waldek zostawił ją dla młodszej i zdrowszej.

– Zrób mu rozwodowe piekło – radziłam. – Niech ci płaci alimenty.

– Nie – odparła z mocą. – Nie będę się płaszczyć. Niech idzie w diabły.

W jej oczach widziałam rozdzierający ból, ale i dumę. Mogła wybaczać razy, przekleństwa czy głupotę, a nawet przymykać oczy na jego skoki w bok, bo wracał i próbował przez jakiś czas wynagrodzić wyrządzoną jej krzywdę. Ale kiedy odszedł, zatrzasnęła za nim drzwi. I za to kochałam ją jeszcze bardziej.

Jej dzieci miały swoje sprawy, swoje życie

W pewnym sensie Krzysia uratowała moje trzecie małżeństwo – już zastanawiałam się, czy nie przegonić Jarka jak moich poprzednich, bo nie dorastał do moich oczekiwań. Ale wtedy, poprzez pryzmat życia Krzysi i Waldka, spojrzałam na niego inaczej. Może i nie potrafił być macho, ale kochał mnie, i kiedy się nad tym głębiej zastanowiłam, kochał mnie miłością dokładnie taką, jakiej potrzebowałam. A kiedy to zrozumiałam, przestałam szukać dziury w całym, otworzyłam się i do dziś – a upłynęło już 15 lat – tego nie żałuję.

Pewnie był to jeden z powodów, dla których przejęłam opiekę nad Krzysią, kiedy stan jej zdrowia się pogorszył. Nikogo innego nie miała, tylko mnie i Basię. Jej syn pracował jako leśnik w Bieszczadach, od czasu do czasu przysyłał jej suszone grzyby i kartki na święta. Córka, jak mówiłam, miała swoje życie i skoro matka już nie mogła nic ofiarować, to nie zawracała jej głowy swoim istnieniem.

Więc to ja i Basia robiłyśmy jej zakupy, gdy leżała z gorączką i zapaleniem płuc czy obłożonymi oskrzelami, co zdarzało się co najmniej raz na miesiąc. To my latałyśmy do szpitala, gdy na kardiologii ratowano jej serce czy wstawiano sztuczne biodro na ortopedii. Cukrzyca, astma, reumatyzm, artretyzm, migotanie przedsionków, oskrzela, stawy, halluksy… Wszystko to spadło na jedną biedną istotę, która żyła z sercem na dłoni i pragnęła tylko jednego – żeby kochali ją ci, których ona kocha.

Z biegiem czasu Basia nieco wycofała się z opieki nad Krzysią, bo sama miała problemy. Na szczęście jej rodzina była bardziej użyteczna, bo nie dałabym sobie rady na dwa fronty. Mój Jarek też mi pomagał, więc we dwójkę jakoś szło. Zakupy, lekarze, szpitale, rehabilitacje. Krzysia była coraz bardziej umęczona, coraz bardziej władzę nad jej osobowością przejmował ból, więc traciła radość życia i pogodne usposobienie na rzecz histerii. Bała się śmierci i tęskniła za rodziną.

Dzwoniła, pisała listy

Ale Jola nigdy nie miała czasu, robiła karierę zawodową, dzieci, mąż, mama rozumie… Nigdy nie zapytała, jak matka sobie radzi, czy nie potrzebuje pieniędzy, bo przecież ma tylko nędzną rentę. To jej brat zaczął przysyłać co miesiąc 500 złotych. Zresztą, z tego co wiedziałam, rodzeństwo też specjalnie nie było ze sobą zżyte. Cóż, takie rodziny zdarzają się zbyt często. Pewnego dnia, kilka miesięcy temu, Krzysia zadzwoniła do mnie w nocy.

– Karola – usłyszałam jej spanikowany głos. – Umieram. Przyjedź, błagam. Przyznam, że czasami miewam wyrzuty sumienia, bo zbyt często, słysząc te słowa z jej ust, czułam złość. Tak jak tamtej nocy. Odłożyłam słuchawkę i z jękiem skryłam się pod kołdrą. Jarek odsunął ją.

– To Krzysia? Co się dzieje?

– Jak zwykle umiera… Chcę spać. Jarek znów odsunął kołdrę.

– Karola – powiedział z łagodną naganą. – Dziękuj Bogu, że jesteśmy zdrowi. I mamy siebie. Ona tego szczęścia nie ma.

Oczywiście zwlokłam się z łóżka i oboje pojechaliśmy do Krzysi. Nie wyglądała najlepiej, nawet na jej standardy. Blada, drżąca, spocona. Z trudem oddychała. Jarek zadzwonił na pogotowie. Ja siedziałam przy łóżku, trzymając ją za rękę. Jej chwyt był kurczowy. Drugą ręką podała mi jakiś pakunek, który wzięła z szafki nocnej.

– Karola, wiem, że to koniec…

– Nienawidzę, kiedy tak mówisz!

– Czuję to… Jezu, nie mogę oddychać.

– Więc nic nie mów, kochana.

– Muszę. Weź to. To dla ciebie. Za to, co dla mnie zrobiłaś przez te wszystkie lata. Obiecaj mi, że wykorzystasz to dla siebie. Wiesz, że cię kocham. I ciebie też… Poczułam na ramieniu znajomy dotyk. Basia też już zdążyła dojechać.

– Nie wygłupiaj się – powiedziała przez łzy. – To jeszcze nie teraz.

– Teraz – wyszeptała Krzysia. Tym razem miała rację.

Straciła przytomność, nim przyjechała karetka. Reanimowali ją jeszcze w szpitalu, gdzie wszyscy czekaliśmy w nerwach. Zmarła nad ranem, gdy przez okna zaglądał świt.

Wróciłam do domu, usiadłam w fotelu. Jarek klęknął przede mną i zaczął wyciągać coś z moich ramion. Nawet nie zauważyłam, że przez ten cały czas trzymałam mocno to, co mi dała, jakby było liną łączącą mnie z moją przyjaciółką. Gdy mi to zabrał, rozpłakałam się. Czułam się, jakby umarł kawałek mojego serca. Mojej przeszłości. Mojego życia. Zawiadomiłam syna i córkę Krzysi o jej śmierci. Syn przyjechał, zajął się pogrzebem, podziękował nam za opiekę. W dniu pogrzebu, na gotowe, pojawiła się Jola.

Usłyszałam, jak jeszcze w kościele rozmawiała z bratem o podziale majątku, czyli mieszkania matki. Cieszyłam się wtedy tylko, że Krzysia tego nie słyszała. Paczka leżała na stole przez cały tydzień. Obchodziłam ją, jakby nie istniała. W końcu Jarek nie wytrzymał, usadził mnie na fotelu, położył paczkę na moich kolanach i dał nóż.

– Otwieraj – powiedział.

– Boję się…

– Widzę. Jesteś tak spięta, jakby na stole leżała bomba. Niech już wybuchnie, bo nie można wytrzymać. Miał rację, więc otworzyłam.

W środku było 15 tysięcy złotych, jedyny złoty wisiorek Krzysi w kształcie medalionu, który dostała od męża, gdy się o nią starał, i list.

To były naprawdę dwa tygodnie w raju!

Kochana Karolinko, moja najlepsza przyjaciółko, siostro i aniele stróżu. Nie wiem, jak mam Ci podziękować za całe życie poświęcenia. Długo się zastanawiałam. Całe życie marzyłaś o wyprawie do Egiptu, luksusowych hotelach i spa. Nie było Cię stać, a od lat nawet nie wyjechałaś na urlop, bo musiałaś się mną opiekować… Te pieniądze to oszczędności mojego życia. Daję Ci je, żebyś wydała je na wymarzony urlop z Jarkiem. Dwa tygodnie w raju. I noś wtedy mój ukochany wisiorek, a wtedy będę tam z Tobą. Chcę, żebyś bawiła się szampańsko. Kocham Cię, Krzysia.

Te pieniądze starczyły na urlop dla czworga – w końcu Basia też starała się, jak mogła, pomagać naszej przyjaciółce. Bawiliśmy się jak nastolatki. No, biorąc pod uwagę ograniczenia naszego wieku, oczywiście. To były rzeczywiście dwa tygodnie w raju. Krzysia cały czas była razem z nami – w naszych myślach, uczuciach, wspomnieniach. Dużo o niej rozmawialiśmy, ale były to wszystko wspomnienia dobre, ciepłe, zabawne, jakby te lata cierpienia i wyrzeczeń gdzieś zniknęły, wymazane ciepłym wiatrem, szumem fal Morza Czerwonego i porykiwaniem wielbłądów.

Następnego dnia po powrocie do domu dostałam wezwanie do komisariatu. Gdy w pokoju prokuratora zobaczyłam Jolę, poczułam, że dzieje się coś złego. I miałam rację. Oskarżono mnie o przywłaszczenie 15 tysięcy złotych, które Krzysia wybrała z konta na dwa tygodnie przed śmiercią.

– I proszę zobaczyć – córka Krzysi wskazała na mnie palcem prokuratorowi śledczemu. – Na szyi ma wisiorek mamy, jej najukochańszy. Pewnie zabrała jej, jak tylko mamusia zamknęła oczy. Razem z pieniędzmi. Mamusia czuła się bardzo źle i telefonicznie powiedziała mi, że na wszelki wypadek wyjmuje swoje oszczędności, żebym nie miała kłopotu po jej śmierci. Przyjechałam zaraz, ale pieniędzy nie było. Wisiorka też nie. I teraz widzę, że miałam rację co do tego, kto wziął pieniądze.

W końcu tylko ona i ta druga harpia miały klucze do mieszkania mamusi, były przy jej śmierci i przeszukały jej rzeczy. Nie wiem, co jeszcze zabrały. Po prostu mnie zatkało. Jak ona śmie!

– Harpie? To my przez ostatnie 20 lat opiekowałyśmy się twoją matką. Gdzie byłaś, gdy miała operacje, ataki, wylewy…

– To nie ma nic do rzeczy – przerwał mi prokurator.

– Czy wzięła pani pieniądze?

– Oczywiście, że wzięła – wtrąciła się Jola. – Przecież za nie spędziły obie z mężami dwa tygodnie w Egipcie w najdroższych hotelach. Zapłacili ponad 14 tysięcy złotych. I to były moje pieniądze!

– Nieprawda! – krzyknęłam. – Krzysia darowała mi te pieniądze jako zadośćuczynienie za lata opieki. I chciała, żebyśmy dokładnie tak je wydały. Spełniłam po prostu ostatnie życzenie umierającej przyjaciółki – spojrzałam na prokuratora, z trudem powstrzymując łzy. Mężczyzna popatrzył na mnie łagodnie, potem westchnął i spytał:

– Jakie ma pani na to dowody?

– List – powiedziałam. Jola prychnęła.

– Jaaasne. Prokurator kazał przynieść mi ten list, by dać go do analizy grafologicznej, na co Jola od razu powiedziała, że pewnie sfałszowałam pismo.

Tylko że list jakby zapadł się pod ziemię. Przeszukaliśmy całe mieszkanie. Nic. Nie mogłam sobie przypomnieć, co z nim zrobiłam – wzięłam, przeczytałam, i co? Czarna dziura w pamięci. Fakt, byłam wzburzona. Ale co mogłam z nim zrobić? Niestety, bez listu moje słowa o darowiźnie niewiele znaczyły.

Tak samo jak zeznania mojego męża, Kasi i jej męża, którzy ów list widzieli.

– Proszę wysokiego sądu – mówił adwokat córki Krzysi – świadkowie nie są bezstronni, gdyż sami skorzystali z owych pieniędzy i nie można mieć pewności, że nie mówią na korzyść oskarżonej. A oskarżona mogła pokazać im list sfałszowany. Mój adwokat – z urzędu – próbował wykazać, że darowizna była bardzo prawdopodobna ze względu na lata opieki, jaką roztaczałam nad Krzysią, lecz dla sądu nie miało to znaczenia.

Ani słowa świadków, którzy potwierdzali, że Jolanta od lat nie interesowała się swoją matką. Co więcej, Jola oskarżyła mnie, że z pieniędzy, jakie jej brat wysyłał matce ostatnimi laty, ja się utrzymywałam! A przecież to ja przez te lata dokładałam do utrzymania Krzysi, kiedy brakowało na leki czy rehabilitację. Oczywiście żadnych rachunków nie miałam, bo robiłam to dla przyjaciółki, a nie po to, by się z kimkolwiek rozliczać.

Sąd skazał mnie na spłatę zagarniętej sumy na rzecz córki Krzysi. A ponieważ nie mieliśmy pieniędzy, co miesiąc z mojej emerytury będzie odciągane 400 złotych. Czy żałuję, że pomagałam przyjaciółce, skoro tak to się zakończyło? Nie. Choć teraz żyje się nam jeszcze skromniej niż wcześniej, a mnie uznano za złodziejkę, mam czyste sumienie. Szkoda tylko, że musiałam oddać tej harpii wisiorek Krzysi. Karolina Przeżyłam 66 lat i zawsze starałam się być uczciwa.

Czytaj także:
Oświadczyłam się mojemu chłopakowi. Wszystko przez ciotkę, która miała 3 mężów
Mama zmarła, gdy miałam 4 latka. Tata kłamał, że nie mam innej rodziny
Syn mojego faceta specjalnie prowokuje awantury, żeby nas skłócić

Redakcja poleca

REKLAMA