„Korporacja przeżuła mnie i wypluła. Wypruwałem sobie żyły dla kasy, byle tylko wyleczyć kompleksy chłopaka ze wsi”

Oszczędzanie na ślub prawie mnie wykończyło fot. Adobe Stock, stokkete
„W wieku zaledwie trzydziestu lat zarabiałem więcej, niż byłem w stanie wydać. Po kilku latach harówki i niedosypiania mój organizm się zbuntował. Pewnego dnia po prostu straciłem przytomność i trafiłem do szpitala. Lekarze stwierdzili wycieńczenie organizmu. Nie bardzo mi to odpowiadało – musiałem przecież pracować, nie miał mnie kto zastąpić”.
/ 13.11.2022 12:30
Oszczędzanie na ślub prawie mnie wykończyło fot. Adobe Stock, stokkete

Kilka lat temu uciekłem ze wsi do miasta. Dostałem się na studia, zaoczne co prawda, ale jednak. Rodzice byli ze mnie bardzo dumni i obiecali pomoc, lecz dobrze wiedziałem, że sami cienko przędą. Od razu więc się zakręciłem i znalazłem robotę. Teraz widzę, jak wielkie miałem szczęście. Ilu ludzi przyjeżdża i miesiącami nic nie mogą znaleźć! A ja już na wstępie trafiłem do porządnej firmy.

Na początku mizerne pieniądze, ale nie narzekałem

A że jestem pracowity i potrafię zacisnąć zęby, szybko się na mnie poznali. Powoli awansowałem, zarabiając coraz większą kasę. Jednak nie mogę powiedzieć, żebym był z siebie do końca zadowolony. Bo, owszem, praca i studia, lecz dla rodziców rzadko znajdowałem czas. Jak się wolny weekend trafił, to wolałem ze znajomymi się spotkać czy do klubu iść niż na wieś jechać. Szybko jednak znalazłem dla siebie usprawiedliwienie. Tłumaczyłem sobie, że robię, co mogę, żeby nie odczuwali ciężaru mojej nauki w mieście, a poza tym mnie też się jakaś przyjemność czasem należy. Bawiłem się więc, a wyrzuty sumienia uciszałem drogimi prezentami dla rodziców na święta. Po studiach wcale nie zamierzałem wracać na wieś. Po co? Co miałem tam robić?

Po skończeniu politechniki zatrudniłem się w dużej firmie, w której odpowiadałem za jakość materiałów budowlanych. Jeździłem po świecie, konsultowałem i poznawałem różne technologie i byłem szczęśliwy. Miałem jeden poważny związek, ale to była pomyłka. A może zwyczajnie nie pasowaliśmy do siebie? Oboje całymi dniami zajęci pracą, więcej czasu spędzaliśmy ze znajomymi z firm niż w domu. Skończyło się tak, jak się skończyć musiało. Rozstaniem. Po tej miłosnej porażce rzuciłem się w wir roboty. Znowu awansowałem i dali mi podwyżkę. I tak w wieku zaledwie trzydziestu lat zarabiałem więcej, niż byłem w stanie wydać. Czas płynął. Po kilku latach harówki i niedosypiania mój organizm się zbuntował. Pewnego dnia po prostu straciłem przytomność i prosto z firmy zawieźli mnie karetką do szpitala. Lekarze stwierdzili wycieńczenie organizmu, zalecili odpoczynek, a najlepiej sanatorium albo długi urlop. Nie bardzo mi to odpowiadało – musiałem przecież pracować, nie miał mnie kto zastąpić. Prezes, owszem, zachęcał mnie do odpoczynku, ale widziałem, co naprawdę myśli. W korporacjach nie ma miejsca dla słabeuszy, więc skoro się nie wyrabiam…

Podejrzewam, że mimo wszystko zostałbym w robocie, gdyby nie pewna pielęgniarka, którą poznałem w szpitalu. Sympatyczna dziewuszka. W dodatku z powołaniem – ona naprawdę się o mnie martwiła. Namawiała mnie, żebym odpoczął.

Tłumaczyła, że zdrowie jest najważniejsze

– Moi rodzice prowadzą agroturystykę na wsi – mówiła. – Nic specjalnego, ale jest tam cisza i spokój. Mogę do nich zadzwonić, na pewno znajdzie się miejsce i drogo nie policzą. Albo i wcale, jak ich poproszę.

Nic o mnie nie wiedziała. Nie przypuszczała, że i ja pochodzę ze wsi, a jeżeli chodzi o kasę, to pewnie mógłbym tę ich całą agroturystykę kupić. Jednak nie wyprowadzałem jej z błędu. Bawiła mnie. Taka była naiwna i prostoduszna… To dziś rzadkość. W każdym razie dla mnie, korporacyjnej hieny. A jednak przekonała mnie, żebym wziął ten urlop. Pojechałem do jej rodziców, chociaż na żadne zniżki się nie zgodziłem. I poprosiłem ją, żeby dojechała w któryś weekend, jak tylko będzie miała wolne. Przyjechała. Oprowadziła mnie po okolicy. Opowiedziała, jak tu kiedyś było. Pokazała drewniane chałupy, dziś puste, bo młodzi wyjechali, a starzy pomarli. Widziałem, że się tym martwi.

– Niektórzy, choć niewielu, jak moi rodzice w agroturystykę poszli. Ale to i tak bieda – pokręciła głową. – Nie ma pracy, nic się nie dzieje. I gości w sumie mało. Ciężko jest. P

omyślałem o swoich rodzicach. O tym, że przecież im też jest ciężko. Ale ja się o nich tak nie zamartwiam… To wtedy przyszły mi do głowy dwa pomysły. Pierwszy, że fajna jest ta Jolka, normalna, i może warto jeszcze raz zaufać kobiecie. A drugi, że nadszedł czas na zmiany w życiu. I jeżeli się da, to nie tylko moim! Plan już mi się zarysował, teraz musiałem go tylko dopracować. Wymyśliłem sobie, że przecież u rodziców też można otworzyć agroturystykę. Mieszkają tuż pod lasem, w pięknej okolicy, a i zabytków w pobliżu nie brakuje. Jedynym mankamentem jest brak wody, ale to właśnie chciałem zmienić.

Wymyśliłem sobie, żeby na polu wykopać staw

Tam, gdzie kiedyś był podmokły teren, aż przeprowadzili rów melioracyjny. Tata obecnie i tak już nic nie uprawia – tyle, co dla nich samych ziemniaków posadzi, a mama jakieś warzywa zasieje. No i sad jest spory, mama zawsze jakąś dziką ilość przetworów robi. To też zresztą miałem zamiar wykorzystać. Musiałem tylko wszystko podliczyć, wymyślić dokładnie, jakie prace trzeba wykonać, co gdzie będzie. No i przekonać rodziców, że to świetny pomysł. Dlatego w jeden z kolejnych weekendów pojechałem do nich bez uprzedzenia. Mama na mój widok aż się przestraszyła.

– Co się stało, synku?! – zawołała, ledwie wyszedłem z samochodu.

– Nic, przyjechałem w odwiedziny – roześmiałem się, choć trochę było mi głupio.

Bo faktycznie, przedtem jedynie na święta się pojawiałem. Nic dziwnego, że mama od razu coś najgorszego podejrzewała. Gdy pod wieczór usiedliśmy do kolacji, przedstawiłem rodzicom swój plan – najprzystępniej, jak się dało. Oboje byli trochę przerażeni.

– Jak to? Staw w ornej ziemi? – tata tylko głową pokręcił. – Toż to się nie godzi!

– Ależ, synku, jakie to pieniądze potrzebne – mama aż zbladła. – A poza tym, kto chodzić przy tym będzie? My już trochę za starzy jesteśmy na takie cuda.

Byłem przygotowany na ich wątpliwości. Miałem przygotowane argumenty.

– Pieniądze to moja sprawa – powiedziałem. – Mam sporo odłożone. A poza tym nie mówiłem wam, ale mam dosyć tej pracy w mieście, korporacji, pośpiechu…

Opowiedziałem im w miarę delikatnie o tym, jak wylądowałem w szpitalu, i jak wygląda ta moja codzienna harówka od rana do nocy. Mama oczywiście się popłakała, a tata aż papierosa zapalił, co robił tylko w wyjątkowych sytuacjach.

– A kto będzie przy tym chodził? – uśmiechnąłem się.

– Właśnie taki mam plan, żeby w tę wieś wprowadzić trochę życia i pracy. Do kopania stawu i do roboty można zaciągnąć Waldka i Mietka. Maszyny wypożyczę, oni by tylko wszystkiego doglądali. Kopali przecież kiedyś rowy dla gminy, staw retencyjny pomagali zrobić. A nadal są bez roboty, prawda? To dorobią. Domki ze dwa mam zamiar postawić – to znów Andrzeja, Roberta i Przemka zatrudnię.

– Oj, dla nich to byłoby wybawienie! – mama aż klasnęła w ręce. – Andrzej za stary, nigdzie na budowę go nie chcą, a Robertowi trzecie dziecko się właśnie urodziło, więc każdy grosz mu się przyda.

– No widzisz? – ucieszyłem się, że mój plan jej się podoba. – A co do gotowania… No, mam siostry przecież, nie? Jedna po gastronomicznej nawet. W tym twoim zakładzie to nie płacą przyzwoicie, co Beatka? – zwróciłem się do siostry.

– No i na czarno robię – aż się jej oczy zaświeciły. – A Anka mi pomoże, gotować umie… Mamo, to jest super!

– Ale czekaj, synu, przecież tego wszystkiego doglądać trzeba, robót pilnować, chodzić przy tym – tata nadal nie był przekonany. – Ja za stary jestem, zresztą nie znam się na tym. A pieniądze duże, bałbym się…

– Ja się tym zajmę – powiedziałem.

– Ty w mieście siedzisz, a tu trzeba na miejscu być cały czas – tata wzruszył ramionami. – A sam nam przed chwilą mówiłeś, że czasu na nic nie masz przez tę pracę…

– Ale mówiłem też, że już tego miasta mam dość, prawda? – uśmiechnąłem się.

Dopiero wtedy do nich dotarło, co to znaczy

A mnie naprawdę zrobiło się głupio i wstyd. Bo mama popłakała się z radości, że wracam, a tata wyciągnął nalewkę z aronii, co to ją trzymał na specjalne okazje.

No tak, jestem jak syn marnotrawny… – westchnąłem z zażenowaniem.

No a potem się zaczęło. Wiedziałem, że pieniędzy mi starczy; miałem odłożone. Poza tym moje mieszkanie było warte fortunę. Sprzedałem sprzęt, meble, targowałem się o każdy grosz – w końcu inwestycja pokaźna, dużo kasy na wszystko potrzebowałem. Została mi jeszcze jedna sprawa do załatwienia. Jola. Wiedziałem, że mnie lubi, chętnie się ze mną spotyka, ale co innego luźny wypad do kina, a co innego decyzja o poważnym związku… A ja naprawdę chciałem z nią być. Bałem się jednak, że ona nie zechce. W końcu nie znaliśmy się długo, a poza tym jestem od niej kilka lat starszy. Nie wiedziałem też, czy zechce wyjechać z miasta i zamieszkać na wsi.

Dręczyła mnie jeszcze jedna sprawa. Bo być może imponowało jej moje stanowisko… A ja chciałem z niego zrezygnować! Jednak okazało się, że w ogóle tej dziewczyny nie znałem. Kiedy powiedziałem, że chcę rzucić tę robotę i wyprowadzić się na wieś, żeby spokojnie żyć – ucieszyła się. A zaraz potem zmarkotniała.

Czyli się wyprowadzisz… – westchnęła, nie patrząc na mnie.

– Tak – przytaknąłem. – I prawdę mówiąc miałem nadzieję, że ty też. Czy będziesz chciała wyjechać ze mną?

Może to nie były typowe oświadczyny, ale Jola je przyjęła. I od razu zaczęła się głośno zastanawiać, czym się tam zajmie.

– Słuchaj, plan mam taki, żeby zatrudnić jak najwięcej osób ze wsi tam – powiedziałem. – A jeżeli chodzi o ciebie, to zastanawiałem się, czy nie dałabyś rady zrobić na przykład kursu księgowej…

Ależ ja jestem po technikum ekonomicznym – uśmiechnęła się. – Sporo już zapomniałam, ale na pewno coś tam zostało.

– Jak to, po ekonomicznym? – zdziwiłem się. – A szkoła pielęgniarska?

– W zeszłym roku skończyłam studia – wzruszyła ramionami. – Tak się ułożyło.

I tak największy problem miałem z głowy.

Powoli finalizowałem wszystko w mieście

Wypowiedzenia jeszcze nie złożyłem, chciałem wyciągnąć jak najwięcej kasy, dopóki inwestycja nie będzie zakończona. I tak to szło. W tygodniu harowałem, w weekendy doglądałem budowy. Ale muszę przyznać, że specjalne nie miałem tam czego pilnować. Ludzi przeze mnie zatrudnieni byli tak wdzięczni i zadowoleni z pracy, że sami się pilnowali. Każdy wiedział, co ma robić, co do niego należy. Ja tylko odbierałem telefony i kupowałem materiały. Kiedy staw był gotowy, zacząłem urządzać teren obok. Też przy pomocy Waldka i Mietka. A co kwiatków i krzewów, to już im żony doradziły, co trzeba zasadzić. Zresztą, kobiety pierwsze się zorientowały, że to może być dla nich szansa. I kiedy w kolejny weekend pojawiłem na wsi, zasypały mnie pytaniami o tę inwestycję.

– Panie Jacku, a to agroturystykę pan tu zamierzasz zrobić? Letniaki będą zjeżdżać? – zagadnęła mnie sąsiadka.

Z jej synem chodziłem do szkoły i z tego, co wiem, on też teraz w mieście siedzi. Jak większość starych znajomych.

Taki mam plan – skinąłem głową. – Na początek tylko te dwa domki zbudujemy, ale w przyszłości ze 20 pokoi…

– To i sprzątać trzeba – zafrasowała się, patrząc na mnie uważnie. – Pościel zmieniać, podłogi myć, odkurzać…

A co, chciałaby pani? – zapytałem, choć doskonale znałem odpowiedź.

W taki oto sposób zyskałem pierwszą pracownicę. A potem już każdy przychodził i pytał, w czym mógłby pomóc. Muszę przyznać, że niektórzy wykazywali się naprawdę wielką inwencją. Bo wiadomo – całej wsi nie zatrudnię, nie ma takiej możliwości. Ale ludzie od razu oferowali, że mogą sprzedawać zdrową żywność – jajka, mleko, owoce, warzywa. Już planowali, ile kur na wiosnę dokupią.

– Jazdę konną można by wprowadzić – doradzał mi sąsiad. – Ja konie całe życie miałem, znam się na tym…

W marcu rok temu złożyłem wypowiedzenie

Potem dałem ogłoszenie o wolnych miejscach w domkach nad stawem. Napisałem, że to miejsce wymarzone dla wędkarzy i grzybiarzy, że cisza i spokój. I już w pierwszym roku osiągnęliśmy sukces! Może nie było pełnego obłożenia, ale właściwie całe lato i jesień przyjeżdżali jacyś goście. Moje siostry zaczęły gotować, sąsiadki sprzątają, sąsiedzi dorabiają przy drobnych naprawach i czyszczeniu stawów.

Mama z zapałem robi swoje przetwory – bo jedną z głównych zalet naszej agroturystyki jest swojskie, domowe jedzenie, którego zresztą goście nie mogą się nachwalić. A ja ożeniłem się z Jolą, siedzimy na wsi i jest nam dobrze. Tu dodam, że ostatnio dostałem propozycję powrotu do firmy. Oczywiście odmówiłem – tu też mam co robić, a zupełnie inaczej się żyje. Poza tym niedługo przyjdzie na świat mój syn, a ja chcę być przy nim tak często, jak tylko się da.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA