„Kontrolowałem każdy krok żony, ale tylko dla jej bezpieczeństwa. A ta niewdzięczna baba postanowiła uciec!”

Kobieta kontrolowana przez męża fot. Adobe Stock
Kobiety są niewdzięczne! A moja żona to już pobiła wszelkie rekordy! Opiekowałem się nią, dałem wszystko, co według mnie było jej potrzebne do życia. A ona? Pełna kontrola, całkowita automatyka, najnowocześniejsze systemy. A tu… czyjaś skarpeta. W mojej sypialni! Skąd się wzięła?
/ 24.02.2021 10:31
Kobieta kontrolowana przez męża fot. Adobe Stock

Stałem jak wryty, wpatrując się w łóżko. Na idealnie posłanym prostokącie pościeli leżała skarpeta. Wyglądała jak kupa na równiutko przystrzyżonym trawniku. Wymiętolona, przybrudzona na podeszwie, z lekko przetartą piętą. Zresztą, pal licho wygląd! Gorzej, że nie miałem pojęcia, skąd wzięła się w samym środku mojego świetnie strzeżonego domu!

System monitoringu i elektronicznych zamków zintegrowany z alarmem i systemem powiadamiania firmy ochroniarskiej. Wszystko spięte komputerową siecią i podłączone do serwera mojej firmy. Siedząc w gabinecie w centrum Krakowa, mogłem przeglądać podglądy z kamer, zamykać i otwierać drzwi, włączać lub wyłączać czujniki ruchu. Pełna kontrola, całkowita automatyka, najnowocześniejsze systemy. A tu… czyjaś skarpeta. W mojej sypialni, do której wstęp ma tylko sprawdzona przez biuro detektywistyczne gosposia.

Nawet Luiza, moja schorowana żona, od dawna tu nie wchodzi. Zresztą, czytnik linii papilarnych przy drzwiach nie wpuściłby jej. Jakim więc k…a sposobem? Gorzej, miałem niejasne poczucie, że ta cholerna wełniana skarpeta coś mi przypomina. Coś lub kogoś, na kogo patrzyłem niedawno. Na czyjej nodze widziałem ją ostatnio? Zwalczyłem wzbierającą mi w gardle falę lęku i wytężyłem pamięć. To było dziś. Tak dzisiaj, na pewno.

Mam wszystko pod kontrolą!

Na pewno? A więc wstałem rano, jak zwykle o szóstej. Piętnaście minut w siłowni na poddaszu, potem prysznic, golenie, nowa koszula, garnitur. Kiedy byłem już gotów do wyjścia, znowu jak co dzień, przeszedłem do drugiego skrzydła domu, w którym mieszka Luiza. Nie spała już. Siedziała w szlafroku przed komputerem. Na mój widok szybko wyłączyła jakieś okno. Biedaczka, co sobie myśli? Że nie monitoruję jej ruchów w internecie? Dobrze wiedziałem, że wchodziła na jakieś żałosne strony społecznościowe i trajlowała z wirtualnymi znajomymi.

Pocałowałem ją w czoło, spytałem, czy czegoś jej trzeba. Podziękowała, nie patrząc mi w oczy. Wtedy pod bramę zajechał kierowca. Wpuściłem go zdalnie, za pomocą pilota, boczną furtką prowadzącą do garażu. Następnie pożegnałem się z żoną i ruszyłem do samochodu. Szofer podgrzewał już fotele – nie lubię wsiadać do wychłodzonego wozu.

W drodze do mojej firmy w centrum Krakowa, naszły mnie nostalgiczne myśli. „Luiza, moja poczciwa Luiza. Jak ona się zmieniła! A jednak, w przeciwieństwie do wielu kolegów, choćby z klubu golfowego, ani myślę wymieniać ją na „nowszy model”. Mam zasady. No, kocham ją po prostu. Poznałem ją 12 lat temu na biznesowej imprezie, na której była hostessą. Co to była za kobieta! Natychmiast się zakochałem.

Ale… Bez pardonu odrzuciła moje względy – już wtedy znaczącego biznesmena – i oznajmiła, że kocha innego. Wynająłem detektywa i kazałem sprawdzić konkurenta. Okazał się nim Pan Nikt. Jakiś Piotr, przeciętniak i nieudacznik. Wieczny student, jej rówieśnik, drobny kombinator. A do tego gołodupiec. Jeździł używanym samochodem (brr, jak można wsiąść do auta, którym wcześniej jeździł ktoś inny), próbował handlu jakimiś trefnymi towarami. Tandeciarz i detalista o nieco szemranych kontaktach. Coś tam zarabiał, niby rozwijał interes, ale tak naprawdę był zerem. A ona za nim szalała!

Nie mogłem przełknąć takiej porażki. Musiałem działać powoli. Najpierw detektyw zgromadził dowody – facet nie płacił podatków, handlował elektroniką z przemytu. Potem moi księgowi trochę wszystko podrasowali, a adwokat sporządził doniesienie o przestępstwie. Gówniarz trafił za kraty. Miałem go z głowy. Pół roku później byliśmy już z Luizą po ślubie.

Te wspominki urwały się, kiedy dotarłem do pracy. Wysiadłem z mercedesa, wjechałem windą do biura. Była godzina 8.15, do najbliższego spotkania miałem więc chwilę. Włączyłem komputer, sekretarka wniosła kawę. Tak jak lubię. Pół na pół ze spienionym mlekiem, posypana cynamonem, z gorzką, łamaną czekoladą na spodeczku. Popijając umiarkowanie gorący napój, tradycyjnie przejrzałem zapisy z kamer wokół mojego domu. Zwłaszcza z tej jednej, od południowo-zachodniej strony, gdzie rok temu wybudowało swój śmieszny domek młode małżeństwo.

Biedacy, myśleli, że kamera nad dzielącym nasze działki płotem strzeże jedynie granic mojej nieruchomości. Tymczasem ja mogłem dowolnie manipulować obiektywem, a nawet znacznie przybliżać obrazy. Nowaccy, bo tak się nazywali, późno zbierali się do pracy. Ranki woleli spędzać w kuchni, popijając kawę i migdaląc się. Lubiłem zerkać jak pan Nowacki wkłada rękę za połę szlafroka pani Nowackiej i pieści jej całkiem niebrzydkie piersi.

Zwykle na tym kończyli, on jechał do pracy, ona wchodziła do łazienki. Tam podglądu nie miałem, niestety. Czasami jednak, moja zakochana para biegła na piętro do sypialni na szybki numerek. Mieli tam żaluzje, których nie zamykali zbyt szczelnie. Ktoś obserwujący ich z daleka nic by przez nie nie zauważył, ale ja – dzięki zoomowi – mogłem wniknąć do środka. Fajnie się zabawiali.

Tamtego ranka nic specjalnego się jednak nie działo. Nowaccy siedzieli w kuchni i prowadzili chyba jakąś banalną rozmowę. Ona miała wełniane skarpetki, on majtki, które widziałem na nim już wczoraj. Fu, jak można być tak niehigienicznym?

Nawet informatyk był zaskoczony…

Zaraz, skarpetki! Tknięty nagłym przeczuciem skoczyłem do swojego domowego gabinetu i przejrzałem pliki z monitoringu. Tak! Kiedy chwilę później na monitorze ponownie ujrzałem Nowackich, byłem już pewien. Na łóżku w mojej pilnie strzeżonej sypialni leżała jej przeklęta skarpeta! Przygryzłem palce. Nie trzeba było być specjalnym orłem, żeby się domyślić, że ktoś wysłał mi wyraźny przekaz: „Znam wszystkie twoje drobne świństewka. Strzeż się, bo potrafię przeniknąć do twojej twierdzy!”.

„Kto to może być? – zastanawiałem się gorączkowo. – Kto złamał wszystkie moje zabezpieczenia?”. Nowaccy? Wątpliwe. Zaraz po uświadomieniu sobie, do kogo należy skarpeta, zadzwoniłem do biura detektywistycznego, którego od lat byłem najlepszym klientem. Sprawdzili mi ich w pół godziny. Zwyczajni ludzie. On – urzędnik bankowy. Ona – tłumaczka z angielskiego. Dom kupili na kredyt, nigdy nie byli karani, o informatycznych tajnikach nie mieli większego pojęcia.

Nie, tę zakochaną parkę mój przeciwnik użył jedynie jako narzędzia. Więc kto? Wydzwoniłem firmę obsługującą system moich domowych zabezpieczeń. Kiedy dyżurny usłyszał, kto dzwoni i co się stało – mimo późnej pory – przysłał swojego najlepszego informatyka. Intruz, który wszedł tutaj z tą przeklętą skarpetą w ręku powinien zostać nagrany przez kamery. Nie mówiąc już o tym, że nie miałem pojęcia, jakim cudem miałby sforsować elektroniczne zamki i oszukać czujniki ruchu oraz alarmu.

Może posłużono się moją gosposią? – zasugerowałem informatykowi. Facet nie odpowiedział, tylko zaczął klikać w klawiaturę i po sto razy przeglądać zapisy z kamer. Wypiłem dwa drinki i jedną kawę, gdy wreszcie przemówił.
– Gosposia nie ma z tym nic wspólnego.
– Więc kto? Przecież nie Luiza. Żona mieszkała w wygodnym apartamencie w drugim skrzydle domu. Odseparowana od reszty pomieszczeń, otoczona czujnikami i monitoringiem. Nie, żebym ją więził czy szpiegował. Przecież ją kocham. Chodziło tylko o jej bezpieczeństwo.

Od kiedy Luiza pięć lat temu zrobiła to straszne głupstwo, próbując odebrać sobie życie, wolałem na nią uważać. Co jej wtedy strzeliło do głowy? Najpierw zażądała rozwodu. Wrzeszczała, że przejąłem kontrolę nad jej życiem. Że niby jest ubezwłasnowolniona, inwigilowana, sterowana jak robot. A kiedy się nie zgodziłem – łyknęła fiolkę prochów. Na szczęście udało mi się ją odratować. Spędziła pół roku w prywatnej klinice psychiatrycznej. Wróciła stamtąd potulna i spokojna. Na wszelki wypadek postanowiłem ją jednak odseparować od wrogiego świata.

Jest taka delikatna!

Dostała wygodny apartament z wyjściem do ogrodu. Ma tam wszystko, czego zapragnie. Książki, salkę kinową, szybkie internetowe łącze…
– Muszę przyznać, że ten ktoś jest sprytny – oznajmił informatyk. – Włamał się do pańskiego serwera i zhakował wszystkie tajne pliki. Także podgląd z kamer.
– Stąd wiedział, że obserwuję tych Nowackich – warknąłem. Informatyk spojrzał na mnie nieodgadnionym wzrokiem. Czy mi się zdawało, czy uśmiechnął się z lekką ironią?
– Zeskanował też sygnały radiowe służące do otwierania drzwi i wyłączania alarmu – kontynuował. – Krótko mówiąc, widział wszystko to, co pan, i tak jak pan mógł sobie chodzić po tym domu. Przeszedł mnie dreszcz.
– Ale jakim cudem nie zarejestrowały go kamery? – zdziwiłem się. – Jest niewidzialny? Informatyk pokręcił głową.
– Kamery go zarejestrowały, ale on później zdalnie ten zapis skasował, a w jego miejsce wkleił jeszcze raz inny fragment monitoringu, na którym dom jest pusty. Koleś jest dobry – w głosie technika zabrzmiała nuta szacunku. – Ledwo udało mi się znaleźć w systemie ślady jego interwencji.

Przez chwilę stałem w bezruchu, wpatrując się w niego rozszerzonymi źrenicami. Potem zaczął kiełkować we mnie gniew.
– Do dupy jest ten wasz system zabezpieczenia – wycedziłem. – Chyba poszukam sobie innej firmy. Tamten, zamiast zacząć przepraszać, tylko się uśmiechnął. A potem dodał:
– System jest w porządku. Przynajmniej dopóki, dopóty hakerowi nie pomaga ktoś od wewnątrz. Aż zawrzałem z oburzenia.
– Co ty sugerujesz, ty… – nie dokończyłem.

Bo nagle zrozumiałem. Tylko jedna osoba oprócz mnie korzystała w tym domu z połączonej z moim firmowym serwerem sieci.
– Luiza! – jęknąłem, a tamten tylko skinął głową.
– Jutro rano zmienimy wszystkie kody i zeskanujemy system na obecność wirusów – powiedział po chwili.
– Mam nadzieję, że przez parę godzin do tego czasu nic się nie wydarzy.

Dlaczego ona jest taka dziwnie spokojna?

Pobiegłem do niej od razu. Ciekawe, bo wciąż jeszcze nie spała. Jakby się spodziewała mojej wizyty.
Jesteś głupia, naiwna i nieobliczalna! – od razu zaatakowałem. – Przez te twoje internetowe znajomości mieliśmy w domu intruza! Rzuciwszy jej to w twarz, zamilkłem na moment i obserwowałem reakcję. Czy zblednie? Zadrży? Będzie błagać o wybaczenie? Nic z tych rzeczy.

Siedziała z przyklejonym uśmiechem do twarzy i nieodgadnionym spojrzeniem. Jeszcze bardziej mnie to wkurzyło.
– Mógł nas okraść, zamordować, ale jak widzę ciebie to nie obchodzi! – ryknąłem.
– Nic jednak nie zginęło, prawda? – odezwała się niewinnym tonem. – A może nawet coś przybyło?
Tego było już dla mnie za wiele. Jednym szarpnięciem odłączyłem jej komputer od gniazda i grzmotnąłem nim o ścianę.
– Koniec z internetem! – wydarłem się. – Odcinam cię!

W ogóle się tym nie przejęła.
– Myślę, że wkrótce zmienisz zdanie – powiedziała spokojnym głosem, kiedy wychodziłem. Zatrzasnąłem za sobą drzwi prowadzące do jej apartamentu, wklepałem kod (Luiza go, rzecz jasna, nie znała) i poszedłem do siebie. Zmęczony jak diabli, bez kąpieli, zwaliłem się na łóżko. Oczy same mi się zamykały. Zbudził mnie brzęczyk alarmu. Poderwałem się na równe nogi i skoczyłem do komputera. Włączyłem podgląd systemu bezpieczeństwa i… zamarłem z przerażenia.

Czujniki ruchu wskazywały, że w domu mam intruza. Czerwona kropka pulsowała na poziomie –1, w piwnicy. Co włamywacz tam robił? Kradł wina?
– Mam cię, ptaszku – zatarłem ręce, kiedy pierwszy szok minął. Domowy monitoring miał funkcję automatycznego powiadamiania firmy ochroniarskiej. Przyjeżdżali w ciągu 10 minut! Dla pewności kliknąłem w ikonki z napisem „status zabezpieczeń”. I wstrzymałem oddech z wrażenia. Ani jedna z nich nie była aktywna! Nie działał alarm, system powiadamiania ani żadne zamki. O włamywaczu wiedziałem tylko ja!

Rzuciłem się po komórkę. Prosta sprawa – zadzwonię po ochroniarzy i na policję. Ekran smartfona był jednak czarny, a aparatu nie dało się włączyć. Cholera! Nie znam się na elektronice, ale zaraz sobie przypomniałem, że telefon ma aplikację pozwalającą zdalnie wyczyścić mu pamięć, a także wyłączyć. Miało to być zabezpieczeniem na wypadek kradzieży, ale teraz… obróciło się przeciwko mnie. Napastnik zdalnie wyłączył mi komórkę.

Serce zakołatało z przerażenia. „Co robić? Nie mogę nigdzie zadzwonić, alarm nie działa… Mogę najwyżej wychylić się z okna i wzywać ratunku” – myślałem gorączkowo. I wtedy mój wzrok padł na szafkę z myśliwską bronią. Miała zamknięcie, owszem, ale na kluczyk! Odzyskałem pewność siebie. Nie pozwolę nękać się we własnym domu! Otworzyłem, załadowałem sztucer i pistolet, a potem tak uzbrojony ostrożnie wyszedłem na schody. Postanowiłem nie czekać, aż bandzior wejdzie na górę. Dopadnę go tam, gdzie się zaszył. W piwnicy.

Z odbezpieczoną bronią w ręku cicho zbiegłem po schodach i zatrzymałem się przed stalowymi drzwiami do piwnicy. Dziwne, ale były zamknięte. Tamten jednak znał wszystkie kody, nie musiał się więc martwić, że zostanie uwięziony w podziemiu. Wklepałem PIN, wrota odskoczyły, wszedłem. Błysnęło światło, wycelowałem. W pomieszczeniu nikogo nie było. Za moimi plecami szczęknął zamek zamykających się drzwi. – Co się dzieje z tymi czujnikami? – spytałem na głos, dla dodania sobie otuchy.

A potem odwróciłem się i ponownie wklepałem kod. Tyle że tym razem nie zadziałał. „Niewłaściwy PIN” – wyświetlił się komunikat. I zaraz zgasło światło. Byłem uwięziony w ciemnościach. Wszystkiego mogłem się spodziewać, ale nie tego! Nie miałem zegarka, latarki ani kapci. Trząsłem się z zimna w piżamie. W odciętej od bodźców zewnętrznych, mrocznej piwnicy, każda sekunda zamieniała się w wieczność. Płakałem, wyłem, drapałem w drzwi. Oddałem w ciemność kilka strzałów.

Znalazłem się na skraju szaleństwa, kiedy cichutko pisnął elektroniczny zamek. Z drugiej strony ktoś wklepał odpowiedni kod.
– Przestań we mnie celować, jeszcze mnie niechcący postrzelisz i wylądujesz w więzieniu – spokojnym głosem powiedziała Luiza, kiedy drzwi otworzyły się, a ja w porannym świetle ujrzałem żonę.
– Co tu się dzieje? – wychrypiałem.
Jeszcze się nie domyśliłeś? – patrzyła na mnie z bezgraniczną pogardą. Zaprzeczyłem ruchem głowy.
– Wsadziłeś go na pięć lat za kraty na podstawie częściowo sfingowanych zarzutów – zaczęła mówić powoli. – Normalnie skazano by go na pół roku w zawieszeniu, ale ty wynająłeś adwokata, który został oskarżycielem posiłkowym.
– Mówisz o tym swoim Piotrze – nic nie mogło mnie bardziej zaskoczyć.
Dobrze wykorzystał czas spędzony w więzieniu – Luiza mówiła tym samym tonem. – Jeden kurs komputerowy, drugi. Kiedy wyszedł, wyjechał za granicę i zatrudnił się jako informatyk. Całymi latami szlifował swoje umiejętności… – zawiesiła głos, patrząc na mnie gniewnie.
– Aż w końcu się z tobą skontaktował przez internet i namówił do zemsty na człowieku, który cię kocha i się tobą opiekuje – dokończyłem za nią. Wzdrygnęła się.
– On mnie wciąż kocha, to fakt. Ty… nie. Nikogo nie jesteś w stanie obdarzyć uczuciem. Miłość mylisz z totalną kontrolą. Osaczasz ludzi, podporządkowujesz sobie. Sycisz swoją nad nimi władzą. Jesteś chorym i złym człowiekiem.

Nagle uświadomiłem sobie, że nie mam już siły nawet się na nią wkurzyć. Po nocy spędzonej w lochu byłem złamany i niezdolny, by się przeciwstawić bałamutnej żonie i jej kochasiowi.
– Co teraz? – szepnąłem.
– A co ma być? – spojrzała na mnie zdziwiona. – Odchodzę.
– Tak po prostu? Nie odpowiedziała. Odwróciła się i wbiegła na górę po schodach. Zrobiła to z lekkością, jakiej nie widziałem u niej od dawna.

Zobacz więcej kryminalnych historii:
„Zakochałam się w Januszu od razu. Gdybym wiedziała, że zamorduje mojego męża, dalej bym go kochała”
„Obrobiłem dom bandziora działającego w gangu porywaczy dla okupu. Tak odkryłem, gdzie jest moja siostra”
„Matka chciała mnie tylko dla siebie. Skłamała, że mój ojciec nie żyje. Nie zasłużyła na życie po tym, co zrobiła”

Redakcja poleca

REKLAMA