„Koleżanki dziwią mi się, że kocham swojego męża. Dla nich normą jest, że męża się toleruje, a nie lubi”

Koleżanki nie wierzą, że naprawdę kocham swojego męża fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY
„Mam wiele koleżanek, które mówią, że mężowie zmarnowali im najlepsze lata życia, że wyssali z energii i radości. W moim przypadku jest inaczej: mojego życia nie byłoby bez Henia. Nasza miłość przetrwała wszystko i jest cały czas tak samo silna, jak wtedy, gdy mieliśmy po 20 lat”.
/ 06.07.2022 16:25
Koleżanki nie wierzą, że naprawdę kocham swojego męża fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY

Nigdy nie goniliśmy za nierealnym, żyliśmy tu i teraz, zawsze blisko siebie, na dobre i na złe. Razem pokonamy każdą przeciwność losu. Czy kobieta w wieku 65 lat może powiedzieć o sobie, że jest szczęśliwa?

Otóż może, bo ja jestem szczęśliwa

Postanowiłam chwycić za pióro, co ostatnio czyniłam dość rzadko, by opowiedzieć trochę o swoim życiu. Często czytam o różnych ludzkich nieszczęściach, więc tym razem chciałabym napisać o szczęściu. Takim zwyczajnym, małym. I jeszcze o tym, jak wspólnie pokonaliśmy chorobę. Bo nasze małżeńskie szczęście zostało wystawione na próbę. Przez los, który nie wybiera. Mam wiele koleżanek, które mówią, że mężowie zmarnowali im najlepsze lata życia, że wyssali z energii i radości. W moim przypadku jest inaczej: mojego życia nie byłoby bez Henia. Dziewczyny czasem pytają czy naprawdę go kocham. Nie wiem, jak mogłabym odpowiedzieć na to pytanie przecząco!

Mój mąż to wspaniały człowiek. Przeżyliśmy ze sobą ponad 40 lat. Nie powiem, że zawsze w zgodzie. W każdym małżeństwie zdarzają się lepsze i gorsze dni. Cała sztuka polega na tym, żeby więcej było tych lepszych. I żeby zawsze umieć znaleźć kompromis.

– Kocham cię, moja duszko, co ja bym bez ciebie zrobił? – mówi do mnie często.

Nawet po 40 latach. Jestem już na emeryturze, mój mąż również, czyli wydawać by się mogło, że stoimy na życiowej bocznicy. Może ktoś tak mógłby pomyśleć, ale nam jest bardzo dobrze. Przez całe życie nauczyliśmy się poprzestawać na małym, nigdy na przykład nie marzyliśmy o własnym domu czy samochodzie. Od lat mieszkamy w bloku, tyle tylko że jakiś czas temu zamieniliśmy się z sąsiadami z parteru. Teraz mieszkamy więc na parterze. Zamieniliśmy się głównie ze względu na metraż. Gdy nasz syn Marek się ożenił i wyprowadził z domu, niepotrzebne nam były trzy pokoje.

Syn mieszka z żoną 3 ulice dalej, nie musimy więc nikogo przenocować, dwupokojowe lokum w zupełności nam wystarczy. Moja przyjaciółka, która jest w podobnej sytuacji, nie zrezygnowała z 3-pokojowego mieszkania tylko dlatego, że kilka razy w roku przyjeżdża jej córka z rodziną. Dla mnie i męża liczy się to, że czynsz jest mniejszy, a jeszcze trochę pieniążków udało nam się odłożyć na tak zwaną czarną godzinę. Nasze emerytury nie są za wielkie, powiedziałabym średnie, od czasu do czasu jednak nasz syn coś nam podrzuci. Najpierw się buntowałam, lecz nauczył się wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję (imieniny, urodziny, Dzień Kobiet, itp.), i zawsze postawił na swoim.

– Mamo, zapomniałaś, ile na mnie wydawaliście? Chyba teraz czas na rewanż – powiedział kiedyś, gdy kategorycznie odmówiłam przyjęcia pieniędzy.

Kochany chłopak z tego Marka!

Jak dwie krople wody podobny do mojego męża. Ożenił się z koleżanką z klasy. Może dlatego łatwo mi było wejść w rolę teściowej, ponieważ Kamila bywała u nas dość często, razem uczyli się do klasówek, potem do matury… Najpierw myślałam, że to tylko przyjaźń. Oni chyba też tak myśleli. Miłość przyszła niespodziewanie, pobrali się na studiach. Uznali, że chcą już być razem. Gdy urodziła się Madzia, udało mi się przejść na wcześniejszą emeryturę, żeby mogli dokończyć studia. Uznałam, że to jest ważniejsze niż moja kariera zawodowa. Cóż to zresztą za kariera? Ustąpiłam miejsca młodszym koleżankom. W szkole potrzeba ludzi młodych… A propos!

Życzę rządzącym, żeby ich dzieci uczyły sfrustrowane nauczycielki po 60-tce! Co za pomysły z tymi emeryturami! No nic. Przez 4 lata zajmowałam się małą Madzią, zanim poszła do przedszkola. Potem tylko dorywczo, gdy była chora. Nie chciałam, żeby młodzi brali zwolnienia, wiadomo, jak to dziś z pracą.

Kocham cię, buniu – tak właśnie do mnie mówiła od dziecka wnusia.

To Kamilka, synowa, ją tak nauczyła w okresie, gdy mała uczyła się mówić. Stwierdziła, że bunia brzmi ładniej niż baba. Poza tym uznałyśmy, że w dużym skrócie może to być zdrobnienie mojego imienia – Barbara. Basiunia. Bunia. Nigdy nie mieliśmy samochodu, a mój mąż należy do tych nielicznych mężczyzn, którzy nie zrobili prawa jazdy. Mieszkamy w samym centrum, więc wszędzie stąd blisko. No, może tylko do lasu daleko. Oboje uwielbiamy las. Mamy też ogródek działkowy, choć ostatnio rozmawialiśmy, żeby oddać go młodym. Wiosną, latem i jesienią, odkąd sięgam pamięcią, zawsze jeździliśmy rowerami. Przejechaliśmy razem więcej kilometrów niż niejeden samochód. Kochamy spacery po lesie, a jesienią grzybobranie.

Nigdy się z moim mężem nie nudziłam

Nie wyobrażam sobie, żeby mogło go kiedyś zabraknąć… Wieść o chorobie Henia spadła na nas niespodziewanie. Pewnie jak na każdego. Dla nas było to o tyle nieoczekiwane, że prowadziliśmy raczej zdrowy tryb życia, nigdy żadne z nas nie paliło, a alkohol piliśmy rzadko i w małych ilościach. Widocznie jednak tak musiało być. Wola boska. Los. Rak jelita grubego jest na drugim miejscu, jeśli chodzi o statystykę zachorowalności. Bałam się, że Henio się załamie, gdy usłyszy diagnozę. Najpierw mieliśmy nadzieję, że nowotwór nie jest złośliwy. Niestety, badania histopatologiczne wykazały co innego. Byłam przerażona, ale nie mogłam okazać strachu.

– Będę walczył – powiedział Henryk. – Dla ciebie. Dla nas. 

Dotrzymał słowa. 2 lata temu przeszedł najpierw operację chirurgiczną, a następnie radio- i chemioterapię. To była ciężka próba dla nas obojga. Ani przez chwilę nie wątpiłam, że musimy przejść przez nią zwycięsko. Co dzień odmawiałam różaniec w intencji mojego męża. Wspierałam go podczas chemii, którą znosił bardzo źle… Snuliśmy plany, co jeszcze musimy w życiu zrobić, dokąd pojechać. Gdy Madzia przyniosła zaproszenie na Pierwszą Komunię Świętą, dziadek musiał jej obiecać, że przyjdzie. I przyszedł! Dziś, w rocznicę komunii, choroba jest już wspomnieniem.

Wybieramy się do Rzymu

Ksiądz z naszej parafii organizuje latem wycieczkę, jesteśmy już na liście uczestników. Co prawda w przypadku raka trudno mówić o całkowitym wyleczeniu, ale jest dobrze. Nadchodzi kolejne lato w naszym życiu. Wierzymy, że wiele jeszcze przed nami. Nie zrezygnowaliśmy z dawnej aktywności, choć zdarza się, że jedziemy do lasu taksówką i umawiamy się z taksówkarzem, kiedy ma po nas przyjechać.

Tylko w weekendy zabiera nas Marek. Czasami nawet robimy sobie takie rodzinne wypady całą piątką. Przepełnia mnie szczęście, że udało się nam zwyciężyć, i jestem przekonana, że to dzięki sile naszej miłości. Nieprawda, że miłość z wiekiem przygasa. Tylko trzeba o nią dbać, wciąż podsycać ogień.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA