„Konkurowałam o względy sąsiada z osiedlową cwaniarą. Obie z nas rozkochał i... się wyprowadził. Po cichu i bez słowa"

zawód miłosny na sąsiedzie fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Po jakimś czasie okazało się, że nie byłyśmy jedyne z panią Lalą. Oto zaczęły go szukać także inne babki, u których wykonywał drobne naprawy i – przy okazji – się z nimi zaprzyjaźnił".
/ 11.11.2022 14:30
zawód miłosny na sąsiedzie fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Mieszkam na niedużym osiedlu w zielonej dzielnicy miasta. Prawie wszyscy lokatorzy znają się tutaj choćby z widzenia, mówią sobie dzień dobry i życzą miłego dnia, co jest bardzo sympatyczne, bo nie ma nic gorszego niż ponure i nieżyczliwe twarze wokół.

Kiedy pojawia się ktoś nowy, od razu ciekawskie sąsiadki zaczynają robić wywiad, kto taki się tu wprowadził, skąd, kim jest, co robi i tak dalej… Po niedługim czasie jest rozpracowany do trzeciego pokolenia, co może się wydawać dziwne w czasach RODO, ale wcale dziwne nie jest, bo przed kobiecym okiem i uchem nikt się nie schowa.

Pół roku temu do mieszkania vis à vis mojego M-2 wprowadził się samotny pan, który od razu wzbudził moją sympatię, bo nie tylko od razu się przedstawił, mówiąc, że będziemy odtąd sąsiadami, ale w dodatku zadeklarował, że jest tak zwaną złotą rączką, więc gdyby coś się u mnie popsuło, jest do dyspozycji. Wystarczy zapukać.

Sprawiał naprawdę miłe wrażenie

Nie należał wprawdzie do najmłodszych i najprzystojniejszych, mimo to był całkiem, całkiem. Od razu pomyślałam, że skoro w okolicy mieszka tyle samotnych kobiet, pan będzie rozrywany i jako fachowiec, i jako ewentualna zdobycz miłosna… Mam wiele znajomych rozwódek, wdów i panien. I oto nagle u wszystkich krany, parkiety, płytki ceramiczne i w ogóle wszystko zaczęło wymagać naprawy i konserwacji, więc do pana złotej rączki ustawiały się procesje kobiet, z których każda wymagała natychmiastowej pomocy.

Bardzo często dzwoniły do moich drzwi, bo sąsiada nie było w domu. Zostawiały swoje namiary i prosiły, żebym na pewno i koniecznie podała mojemu sąsiadowi ich adresy. Podawałam, co mi szkodziło. Szczególnie aktywna była wdowa po właścicielu minidelikatesów mieszczących się w okrąglaku koło pętli autobusowej. Sklep prosperował znakomicie, bo wszyscy wracający do domów robili tam ostatnie zakupy, więc pani Lala (tak na nią wszyscy mówili) miała kasy jak lodu.

Kręcili się wokół niej rozmaici kandydaci do ręki i portfela, ale pani Lala była ostrożna. Mówiła, że już z pierwszym małżonkiem przeszła krzyż pański, więc nie chce ryzykować powtórki z rozrywki. Jeśli się na któregoś zdecyduje, to musi być pewna swego.

Przez trzy lata, które minęły pani Lali we wdowieństwie, sprawdziła kilku panów, jednak żaden jej nie pasował.

W końcu zaczęła więc testować mojego sąsiada

Ale tutaj trafiła kosa na kamień, bo i ja miałam dosyć samotności i postanowiłam z nią skończyć. Co więcej, byłam młodsza od pani Lali, jestem od niej ładniejsza i mam jeden spory atut: złota rączka od początku zerkał na mnie z wyraźnym upodobaniem. Uznałam więc, że w razie czego wybierze właśnie mnie! Było mi nawet żal pani Lali, więc przy najbliższej okazji powiedziałam żeby sobie nie zawracała głowy, bo raczej nie ma szans.

Trochę się posprzeczałyśmy, bo i ona nie pozostała mi dłużna. Stwierdziła, że tylko dureń zamieniłby ją, dojrzałą, doświadczoną kobitkę z forsą i sklepem na mnie – tylko z kawalerką w bloku z wielkiej płyty. Postanowiłam jej udowodnić, że bardzo się myli!

Zaczął się wielki wyścig…

Pan złota rączka – któremu na imię Antoni – na zmianę jadał kolację ze śniadaniem albo u mnie, albo u pani Lali. Obie zabierałyśmy go na wycieczki za miasto; ona dobrym, ja kiepskim autem. Obie robiłyśmy wszystko, żeby Antoniemu udowodnić, że ta druga się dla niego nie nadaje, że powinien swój talent, czas i pieniądze ulokować najlepiej jak się da, to znaczy – u jednej z nas.

Muszę dodać, że Antoś chętnie korzystał z naszych ofert. W ogóle nie ukrywał, że skacze raz do jednej, raz do drugiej, i że trudno mu się zdecydować. Im bardziej był niepewny, tym mocniej się starałyśmy. Nie ma co ukrywać – pół osiedla miało niezły ubaw z naszej trójki! Jak to się skończyło? Ano, nijak…

Pan Antoni się wyprowadził...

Pewnego dnia nasz pan złota rączka po prostu nagle się wyprowadził. Po cichu spakował manatki i poleciał za granicę, gdzie kumpel załatwił mu robotę zarządzającego remontem u jakiejś samotnej, bogatej babki. Z nami się nawet nie pożegnał, nie powiedział ani be, ani me, nie zatelefonował, nie podziękował i nie przeprosił. Ot, wsiadł w samolot i tyle go widziałyśmy.

Po jakimś czasie okazało się, że nie byłyśmy jedyne z panią Lalą. Oto zaczęły go szukać także inne babki, u których wykonywał drobne naprawy i – przy okazji – się z nimi zaprzyjaźnił.

Naturalnie żadnej niczego nie obiecywał, swoje obowiązki wykonywał solidnie i terminowo, od żadnej nie pożyczał pieniędzy, nie robił długów, po prostu korzystał z tego, co mu proponowałyśmy, a o co on właściwie nie zabiegał…

Więc do kogo i o co można mieć pretensje?

Do mieszkania po Antonim wprowadziła się młoda dziewczyna. Nie kłania się nikomu, trzaska drzwiami, głośno nastawia muzykę i nie szanuje ciszy nocnej, ale przynajmniej sprawa jest jasna i wiadomo, czego się można po niej spodziewać. Bo najgorzej jest z takimi, co to robią dobre wrażenie.

Kobieta się nabiera i potem żałuje, że była taka naiwna. Ilekroć więc słyszę, że dobrze mieć sąsiada mówię – ja tam wolę nie mieć żadnego.

Czytaj także:
„Mąż mnie obraża i kontroluje, a ja… nie umiem odejść. Płaczę w poduszkę, a potem znowu wstaję i robię mu śniadanie”
„Nowa pracownica robiła błędy, jak dziecko z podstawówki. Długo mi zajęło nim odkryłam, że to nieoszlifowany diament”
„Gdy siostra dowiedziała się, że nie jest córką naszego ojca, zaczęła traktować go jak obcego. Mściła się, gdy mnie faworyzował”

Redakcja poleca

REKLAMA