Góra prezentów przestawała mieścić się na kanapie, a goście wciąż donosili nowe. Od Hanki dostałam piękną bordową apaszkę, Małgosia z mężem podarowali mi cykl kryminałów, a koleżanki z pracy zrzuciły się na robot kuchenny, o jakim marzyłam od dawna. Dostałam też mnóstwo ozdobnych figurek, ramek, szkatułek, świecidełek i innych drobiazgów, które uwielbiam. Wszystkie prezenty były udane i widziałam, że wręczający je naprawdę się postarali. Bo i okazja była nie byle jaka – kończyłam właśnie 50 lat.
Magiczne pół wieku życia
– Dziękuje, kochani, dziękuję. Sprawiliście mi wielką radość – powtarzałam z prawdziwą wdzięcznością.
– Sto lat, moja droga! A jeszcze lepiej 200! – wycałowała mnie przyjaciółka z dzieciństwa.
Weszła właśnie w grupce z kilkoma koleżankami, z którymi chodziłyśmy do klasy w podstawówce, były jak papużki nierozłączki i trzymały się razem nawet po skończeniu szkół. I zawsze miałyśmy temat do rozmów, choć nasze losy ułożyły się bardzo różnie.
Dziewczyny – jakoś nie potrafiłam myśleć o nas „dojrzałe kobiety” – trochę pracowały, ale po założeniu rodzin przede wszystkim zajmowały się dziećmi i domem, potem nie mogły doczekać się wnuków, a gdy te zaczęły pojawiać się na świecie – z radością znowu rzucały robotę, żeby pomóc przy ich wychowaniu. Nie to, co ja: wysłałam córkę do żłobka, wiedząc, jak ważny jest od małego kontakt z rówieśnikami, a sama wróciłam do biura. Kiedy Ania była w przedszkolu, zdążyłam jeszcze skończyć policealną szkołę zaoczną, dzięki czemu zaczęłam lepiej zarabiać. Mój mąż był nowoczesnym mężczyzną i nigdy mu nie przeszkadzało, że żona nie czeka w domu z obiadkami, ba – potrafił ugotować je sam i cieszył się z moich sukcesów w pracy.
Tak bardzo mi go brakowało i nie mogłam długo wybaczyć losowi, że go zabrał: mój ukochany zginął w wypadku, staranowany przez pijanego kierowcę. Choć wielu mówiło, że jestem jeszcze młoda i powinnam sobie ułożyć życie na nowo, nigdy już nie wyszłam za mąż. Skupiłam się na wychowaniu córki i na sobie.
– Żeby się spełniły wszystkie twoje marzenia. I niech ci się wiedzie – życzyły mi jedna po drugiej, wręczając bukiety kwiatów.
Na koniec stanęły obok siebie jak na jakiejś uroczystości i Elka wyciągnęła rękę z… kopertą. Czy one zwariowały? Dają mi pieniądze? Musiały zrozumieć zdziwienie na mojej twarzy, bo Gosia szybko wyjaśniła:
– Chyba nie myślisz, że dałybyśmy ci pieniądze, nie wysilając się na poszukanie dobrego prezentu? Takiego specjalnie dla ciebie? Mamy nadzieję, że ci się spodoba.
Wzięłam kopertę i ostrożnie ją otworzyłam
W środku był złożony karteluszek – talon do salonu fryzjerskiego w sąsiednim dużym mieście, świetnego i nieprzyzwoicie drogiego. Chodziły słuchy, że zatrudnione w nim fryzjerki potrafią zdziałać cuda. Stałam na środku oszołomiona, nie wiedząc, co powiedzieć. Przecież nie planowałam obcinać swoich pięknych loków, a podciąć końcówki to mogę u osiedlowej fryzjerki, co to za sztuka i po co za to tyle płacić?
– Dziękuję, nie spodziewałam się – wykrztusiłam grzecznie. – Nie musiałyście…
– Ale kochana, nie opowiadaj – wcięła się Elka. – Przecież nie możesz iść do byle jakiego zakładu. Końcówki końcówkami, ale do obcięcia jest ci potrzebny jakiś porządny specjalista.
Obcięcia?! Co też im przyszło do głowy?
– Masz piękne włosy, rzadko której kobiecie w naszym wieku takie się zdarzają. Ale czas je obciąć – zawyrokowała Małgośka.
Że co?
– Nie mów tylko, że masz zamiar hodować je do pasa, aż wszystkie będą siwe. Przecież pięćdziesięciolatce nie wypada nosić długich włosów. To już nie dla ciebie.
Gdyby jubilatki na urodzinach mogły zamieniać się w kamień, to mnie to właśnie by się przytrafiło. Stałam jak zamurowana, słuchając tych niedorzeczności, ale dziewczyny chyba wzięły to za oszołomienie takim wystawnym prezentem i jedna przez drugą trajkotały o krótkich, odmładzających fryzurach, farbowaniu, układaniu i tym, co wypada, a czego nie wypada pięćdziesięciolatce. Jeszcze chwila, a usłyszę, że powinnam wyrzucić z szafy wszystkie spódnice do kolan – a mam przecież takie zgrabne nogi – schować się pod bezkształtnym płaszczem i najlepiej położyć na łóżku, czekając na śmierć. O, co to, to nie. Prawie się zagotowałam, grzeczność nie pozwoliła mi jednak wygłosić im kazania, podziękowałam więc raz jeszcze, zaprowadziłam je do stołu z szampanem, a potem rzuciłam się w wir zabawy.
Tańczyłam tyle, że rano nie mogłam się zwlec z łóżka z powodu bolących łydek. A może dziewczyny mają rację, rzeczywiście nie jestem już taka młoda i w moim wieku nie powinnam robić pewnych rzeczy? Może czas się pogodzić ze zmianą wyglądu, obciąć włosy i osiwieć w bujanym fotelu?
Wieczorem opowiedziałam Ani, co mnie spotkało
Na takich rozmyślaniach spędziłam leniwą niedzielę. Po południu odgrzałam resztki z wczorajszego przyjęcia, obejrzałam jakiś lekki film, a potem włączyłam tablet, czekając na połączenie. Ania, moja córka i moja duma, nie mogła przyjechać osobiście na moje okrągłe urodziny, bo od kilku miesięcy odbywała staż w firmie prawniczej za granicą. Sama go sobie załatwiła, sama potrafiła utrzymać się w wielkim mieście, a raz nawet kupiła mi bilet i poleciałam ją odwiedzić. Wykapana córeczka mamusi, byle do przodu. Umówiłyśmy się, że zadzwoni do mnie wieczorem. Na szczęście dzięki nowym technologiom – z których oczywiście jak każda nowoczesna kobieta nauczyłam się korzystać – mogłyśmy się widzieć na ekranach i czułam, jakby była tuż obok, a nie kilka tysięcy kilometrów dalej.
– Mamo! – krzyknęła rozradowana. – Życzę cię wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia!
– Ale ja przecież nie wychodzę za mąż ani nic – zaśmiałam się.
– Jakie nic? Przecież mówi się, że pięćdziesiątka to nowa dwudziestka. Dzieci odchowane, kariera stabilna, kredyty spłacone, nic, tylko znowu szaleć jak kiedyś.
„Oj, żebyś ty wiedziała, Aniu, że chętnie bym jeszcze poszalała. A na pewno nie dała się zamknąć w wizerunku starszej pani, której nie wypada już robić wielu rzeczy” – myślałam. Po czym streściłam jej wczorajszą rozmowę z koleżankami i prezent od nich z sugestią, żebym ścięła włosy.
– Chyba oszalały. A ja je miałam za takie same, jak ty jesteś – stwierdziła krótko córka. – Nie słuchaj ich i żyj, jak chcesz. Przecież byłaś u mnie i widziałaś, że tu każdy wygląda, jak chce, a inni mają to w nosie.
Co prawda, to prawda
Spacerując z Anią między muzeami, wystawami i zabytkowymi budowlami, nie mogłam się nadziwić ludziom z wielkimi tatuażami, różowymi włosami, niestarym jeszcze kobietom z siwymi, nieufarbowanym włosami, dziewczynom przy kości w krótkich mini i ludziom, którzy wyskoczyli na zakupy do sklepiku pod domem… w piżamach. A teraz zrozumiałam, jak im zazdroszczę takiego luzu.
– Nie słuchaj ich, mamo – powtórzyła Ania. – Nie może być tak, że czegoś nie wypada tylko z powodu wieku albo dlatego, że jesteś kobietą. Jak będę miała dzieci, to twoim wnuczkom nie będę niczego takiego wmawiać. Mogą się nawet ogolić na łyso i zostać kierowcami tirów, jeśli dzięki temu będą szczęśliwe.
Moja mądra córka. Dzięki niej dotarła do mnie prosta prawda, że póki nie szkodzę innym, mogę robić, co chcę, i wyglądać jak chcę – i nikomu nic do tego. Do fryzjera, owszem, pójdę, bo nie odmówię sobie takiej przyjemności. Poproszę o zabieg nawilżający i regeneracyjny, żeby wzmocnić włosy. Niech rosną jeszcze dłuższe i gęstsze. Oraz zażyczę sobie niebieskie pasemka. Ciekawe, co powiedzą na to dziewczyny i inni ludzie. Choć w sumie – co mnie to obchodzi?
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”