„Koleżanki z pracy uważały, że po ciąży powinnam im odstąpić swoje stanowisko. Przecież mam 500 plus i nadal mi mało?”

Koleżanki uważały, że nie powinnam wracać do pracy po ciąży fot. Adobe Stock, shock
– Jesteś samolubna, wiesz? Po prostu egoizm i brak empatii. Powinnaś się zająć swoimi dziećmi, skoro ich tyle naprodukowałaś, zamiast wracać do pracy. Po co tyrać, skoro nie trzeba? Bierzesz państwową kasę, pięć stówek na dziecko.
/ 25.11.2021 12:34
Koleżanki uważały, że nie powinnam wracać do pracy po ciąży fot. Adobe Stock, shock

Podłość ludzka nie zna granic. Niektórzy potrafią posunąć się naprawdę daleko, żeby tylko zdobyć wymarzoną posadę. Po trupach dążą do celu. Moje koleżanki z biura wymyśliły chytry plan, jak się mnie pozbyć. Ale nie ze mną te numery!

Wszystko zaczęło się od tego, że przydarzyła mi się trzecia ciąża. Z dwójką dzieci nasza rodzina wydawała mi się kompletna i wystarczająco absorbująca. Toteż nie ukrywam, że pozytywny wynik testu ciążowego trochę mnie podłamał. Ledwie odżyłam, poukładałam sobie wszystko, posłałam syna, a potem córkę do szkoły, a tu znowu trzeba wracać do pieluch, ech…

Jednak już po kilku dniach pragnęłam tego trzeciego kłopotliwego skarbu równie mocno jak dwóch poprzednich.

Ciąża i urlop macierzyński minęły mi zaskakująco szybko

A mój powrót do pracy zbiegł się z wdrożeniem programu rządowego „500 plus”. Szefowa, gdy mnie zobaczyła, zareagowała uśmiechem.

– Świetnie, że jesteś! Wiedziałam, że na kim jak na kim, ale na tobie można polegać – powiedziała na dzień dobry. – Liczyłam, że nas nie zostawisz.

Trochę się zdziwiłam, bo przecież już to przerabiałyśmy, dwa razy, i wtedy witała mnie normalnie. Teraz też pracowałam niemal do końca ciąży, nie wykorzystałam też całego urlopu. Jednak sytuacja w międzyczasie się zmieniła i mój powrót stał się niezdrową sensacją w całej firmie.

– Że też ci się chciało… Naprawdę dziwię się, że wracasz do pracy – stwierdziła jedna z koleżanek, gdy spotkałyśmy się na korytarzu. – Zwłaszcza przy tylu dzieciach! Przecież nie musisz.

– Ja bym na twoim miejscu siedziała w domu – wyznała druga.

Trzecia, Izabella, nic nie powiedziała, ale wyraźnie okazywała dezaprobatę dla mojego powrotu. Akurat w jej przypadku było to mocno nieprzyjemne i kłopotliwe, bo dzieliłyśmy jeden pokój. Z początku nie bardzo rozumiałam, o co chodzi. Jakoś nie mogłam uwierzyć, by moje trzecie dziecko budziło aż takie emocje.

Wariactwo jakieś

Zresztą nie zamierzałam się zajmować cudzymi frustracjami. Miałam dość własnych. Przecież po to między innymi wracałam tak szybko do pracy – by nie myśleć o sobie wyłącznie jak o karmicielce małych ssaków. zagadka rozwiązała się sama już po kilku dniach.

– Jesteś samolubna, wiesz, po prostu chodzący egoizm i brak empatii – oznajmiła w swoim kpiąco-ironicznym stylu moja przyjaciółka, pracująca trzy pokoje dalej.

– Taak… A dokładniej? Może przełóż z polskiego na nasze.

– Dokładniej to powinnaś się zająć swoimi dziećmi, skoro ich tyle naprodukowałaś, zamiast wracać do pracy.

Spojrzałam na nią uważniej, bo zwątpiłam: kpi czy mówi poważnie?

– Dobra. A tak naprawdę o co chodzi? Raczysz mnie oświecić?

– Ani trochę się nie domyślasz, pazerna istoto?

Pokręciłam głową.

– Po pierwsze przez swój samolubny powrót pozbawiasz niektórych szans. Po drugie laski nie rozumieją twojej nadgorliwości. Po co tyrać, skoro nie trzeba? Bierzesz państwową kasę, pięć stówek na dziecko i jeszcze ci mało?

– Ty tak na serio…?

– Ja? No weź… Niemniej one uważają, że skoro już masz kasę z pięćset plus, to powinnaś zostać z dzieciarnią w domu.

– Jakie one? Albo nie! Nie mów mi – powstrzymałam Jolkę. – Nie chcę wiedzieć. Im fochy przejdą za jakiś czas, a ja się uprzedzę.

– Na pewno? Bo ja bym na twoim miejscu uważała – ostrzegła przyjaciółka.

– Na pewno.

Tak już bywa. Ludzie potrafią być wredni i zawistni, tylko dlatego, że komuś układa się lepiej niż im. A mnie się układa. Nie bez wysiłku, ale daleko mi do życiowej łamagi. Mimo trójki dzieci jestem zadbana, dobrze ubrana, zadowolona; w domu mam porządek; najmłodsza latorośl nie choruje, nie marudzi, starsze dobrze się uczą, chodzą na zajęcia dodatkowe i nie stwarzają większych problemów.

Mój mąż jest przystojny, mądry, na dokładkę pobraliśmy się z miłości i nadal się kochamy.

Jednym słowem pełnia szczęścia

Jedyne, co budzi pewien mój niepokój, to finanse. Choć z zewnątrz może tego nie widać, ale oglądamy każdy grosz, zanim go wydamy. Nawet szyć się nauczyłam i dziergać, żeby zaoszczędzić. Zasłony, pościele, kapy, szale, czapki, ubrania dla dzieci czy nawet dla mnie – jak się nabierze wprawy, wychodzą tańsze, trwalsze i oryginalniejsze od tego masowego sklepowego chłamu.

A ja miałam niezłą wprawę. Więc wyglądałam modnie i ładnie, wcale nie wydając na to majątku. Tak jak sądziłam, sytuacja w pracy zaczęła się stabilizować i kilka kolejnych tygodni minęło w miarę bezkolizyjnie.

Koleżanki pogodziły się z moim powrotem i przestałam być wdzięcznym tematem do rozmów.

Pewnego dnia wezwała mnie do siebie szefowa. Bez złych przeczuć poszłam do jej gabinetu. Trochę się zaniepokoiłam, gdy nie odpowiedziała na moje powitanie. Przed nią na biurku leżała dokumentacja przetargowa, którą przygotowywałam i dostarczyłam parę dni temu.

– Powiedz mi, źle się czujesz, jesteś niewyspana, masz jakieś kłopoty w domu? – zapytała bez żadnych wstępów.

– Nie – odparłam zdziwiona, poczułam, jak serce zaczęło mi mocniej bić.

Działo się coś złego, tylko jeszcze nie wiedziałam co.

– Zatem nie widzę innego wytłumaczenia jak niedbalstwo. A tak się cieszyłam z twojego powrotu… Przecież nie pracujesz przy przetargach od wczoraj, wiesz, że tu każdy dokument ma znaczenie.

– Oczywiście, że wiem. Dlatego wszystko jest na tip top, tak jak zawsze – zapewniłam.

– Nie jest. Brakuje poświadczenia o naszej zdolności do wykonania zamówienia.

– Niemożliwe! Od tego zaczęłam!

Do przygotowania zamówienia publicznego w kraju potrzeba ton różnych papierów. Ale przy zamówieniu z Unii Europejskiej wymagają już dziesięciu ton dokumentacji.

Zaś dokument mówiący o tym, że oferent spełnia wszelkie wymagane kryteria – czyli że na przykład nasz klient nie został skazany za jakieś przestępstwo lub dopuszczenie się poważnego uchybienia związanego z działalnością zawodową, że należycie wypełnia swoje zobowiązania prawne i finansowe, że dysponuje odpowiednimi środkami technicznymi, by wykonać zamówienie, i tak dalej, i tak dalej – musi być potwierdzony oficjalnie przez władze krajowe lub oświadczenie klienta, poświadczone urzędowo.

Laikom może się to wymagać skomplikowane, więc niech wystarczy informacja, że bez tego jednego papierka reszta dokumentów była funta kłaków niewarta. Dlatego zawsze to od niego zaczynałam gromadzenie koniecznej dokumentacji dla klientów, którzy nas wynajmowali.

– Więc gdzie ono jest? – spytała zdenerwowana szefowa. – Wyparowało?! Gdybym tego nie sprawdziła i posłała, jak jest, mielibyśmy się z pyszna.

– Nie wiem, co mam ci odpowiedzieć. Dałabym sobie rękę uciąć, że wsadziłam dokument do teczki.

– Ale go w teczce nie ma, a ty tak łatwo nie szafuj swoimi kończynami. Masz trójkę dzieci, przydadzą ci się obie ręce. – ton sugerował, że jej nie przekonałam.

Właściwie trudno się dziwić

Termin składania dokumentacji mijał za tydzień. Jeśli nie zdobędziemy duplikatu zaginionego poświadczenia, nasz klient może sobie darować uczestnictwo w przetargu.

– Moim zdaniem jesteś przemęczona, choć twierdzisz, że nie. Stąd błąd, przeoczenie, bałagan, jak zwał, tak zwał. Najwyraźniej za dużo wzięłaś sobie na głowę. Jeśli uzupełnisz dokumentację, zapomnimy o sprawie, jeśli nie…

– Uzupełnię.

Udało się. Zdobyłam duplikat na czas i odtąd wszystko sprawdzałam po trzy razy. Myślałam, że więcej kłopotów nie będzie. Niestety miesiąc później szefowa wezwała mnie ponownie. W ogóle nie chciała słuchać moich tłumaczeń, że to niemożliwe, że mogę przysiąc, iż dopilnowałam wszystkiego, jak należy.

Zagroziła, że dostanę naganę z wpisem do akt, jeśli sytuacja się powtórzy. Nie zamierzałam do tego dopuścić, zwłaszcza że nie zawiniłam. Niemniej znowu zaginął istotny dokument, który na pewno dołączyłam do akt. Co się działo? To nie mógł być przypadek.

Prosto od szefowej poszłam do Jolki. Pożaliłam się jej i na koniec zapytałam:

– Gdy mówiłaś, że odbieram komuś szansę czy coś podobnego, miałaś na myśli kogoś konkretnego?

Jolka spojrzała na mnie z kpiącym uśmiechem.

– No nie wierzę. Śpiąca królewna obudziła się przed egzekucją.

– Nie drwij, tylko gadaj.

– Przecież cię ostrzegałam, ale nie chciałaś słuchać, nie chciałaś wiedzieć…

– Ale teraz chcę – ucięłam.

– Oczywiście, że miałam na myśli kogoś konkretnego. Chodziło mi o tę nową, Stefę, która, tak się przypadkiem złożyło, jest chrześnicą twojej Izabelli. Nie wiedziałaś?

– Nie. U ciebie w kadrach więcej się dzieje i masz szerszy dostęp do plotek. No ale ja nadal nie rozumiem. Przecież Stefa dalej pracuje, więc żadnej szansy jej nie odebrałam.

– Faktycznie nic nie łapiesz. Stefa ma aspiracje. Wygrała konkurs w połowie roku i zapragnęła czegoś więcej niż posady asystentki. Iza sobie wymyśliła, że skoro pojawiło się „pięćset plus”, ty już pewnie nie wrócisz, więc będzie u nas wakat. A ty im pokrzyżowałaś szyki. Stefa może głupia nie jest, i całkiem skuteczna, ale niestety zbyt niecierpliwa.

Byłam wściekła.

– Nie chce czekać na swoją kolej, nie chce powoli piąć się po szczebelkach kariery. Nie zdziwiłabym się, gdyby ostrzyła sobie ząbki na posadę szefowej. Zaś Izabela, zamiast hamować smarkulę, tylko ją judzi. Więc skoro nie zostałaś w domu z dziećmi, postanowiły wyeliminować cię inaczej i „zniknęło” parę kartek. Ciesz się, że arszeniku nie wzięły pod uwagę.

– Bardzo śmieszne! – prychnęłam. – Zamiast snuć zabójcze wizje, lepiej poradź, co ja mam zrobić. Jeśli to one, to są sprytne.

– Więc bądź sprytniejsza. Ja bym zastawiła pułapkę.

– Nie żartuj sobie, nie mówimy przecież o myszach.

– Zgadzam się z tobą, mówimy o dwóch głodnych kocicach. Gdzie zawsze kładziesz te swoje teczki?

– W dużej metalowej szafie, ale… rany, to byłaby podłość. Izka nie mogłaby… – ciężko mi było uwierzyć w winę Izabeli i instynktownie próbowałam jej bronić. – Przecież pracuje ze mną od lat. Ostatnio nawet przestała się nabzdyczać, normalnie gadamy, jak dawniej. Poza tym ja przychodzę pierwsza.

Jola uśmiechnęła się cynicznie.

– I co z tego, jeżeli zostawiasz ją samą w biurze po południu? Może spokojnie pogrzebać w twoich teczkach.

– Ale ja kiedy wychodzę, zawsze zamykam szafę na klucz.

Jolka wzruszyła ramionami.

– Co to za problem dorobić klucz? Miała dość czasu, gdy ciebie nie było. Zrobimy tak... – nachyliła się do mojego ucha i zaczęła tłumaczyć swój pomysł.

Trzy dni później złożyłam kompletną teczkę do metalowej szafy, którą zamknęłam na klucz.

Posprzątałam na biurku, pożegnałam się i wyszłam

Zamiast jednak skręcić w lewo do drzwi wyjściowych, skręciłam w prawo do schowka na miotły; sprzątaczki po południu go nie zamykały. Uchyliłam lekko drzwi i miałam doskonały widok na cały korytarz. Stanęłam tam i czekałam. Jeśli Jola ma rację…

Miała. Nie musiałam długo czekać. Stefa nadbiegła po minucie, minęła schowek i zniknęła w moim biurze. Coś takiego! Wysłałam SMS-a do Joli, która czekała w gotowości. Spotkałyśmy się przed moim biurem. Jola mnie zaskoczyła, bo przyprowadziła też szefową. Znienacka wparowałyśmy do środka. Stefa zamykała właśnie drzwi metalowej szafy, a Izabela grzebała już w teczce.

– A co panie robią? – zapytała szefowa.

Miny przyłapanych na gorącym uczynku sabotażystek – bezcenne. Stefania nie zdążyła wyciągnąć klucza z zamka – a ja swój wyjęłam z kieszeni i podniosłam do góry – więc nie mogły twierdzić, że sama go zostawiłam.

Po wszystkim szefowa mnie przeprosiła. Stefania i Izabela pożegnały się z pracą. Izy było mi przez chwilę trochę żal, w końcu tyle lat pracowałyśmy razem, przyzwyczaiłam się do niej i do jej humorów. Pewnych rzeczy nie da się jednak wybaczyć. Rozumiem, że chciała pomóc siostrzenicy, którą trzymała do chrztu i kochała niemal jak własną córkę, ale nie moim kosztem.

Wrednie się wobec mnie zachowała, miała w nosie, jak bardzo mi zaszkodzą ich knowania. Tłumaczenie „przecież miałaś swoje pięćset plus, więc po co ci ta praca”, brzmiało żałośnie. Ja mogłabym odpowiedzieć: „A co to jest tysiąc złotych na pięcioosobową rodzinę?”, ale nie chciało mi się z nią gadać.

Pięćset plus w założeniu miało pomagać rodzinom, być dodatkiem do budżetu, nie zaś alternatywą dla pracy czy wręcz pretekstem do jej pozbawienia. Jak to mówią, dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane, a podłość i głupota ludzka nie znają granic.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA