Moja rodzina jest raczej nietypowa. Nigdy nie było między nami dobrze, to znaczy między mężczyznami. Mój dziadek źle się wyrażał o swoim ojcu, mój ojciec nie zostawiał suchej nitki na dziadku. Ja też nie mam o swoim ojcu dobrego zdania. To kawał łobuza i pijaka. Jedynie z moim bratem, Adamem, utrzymuję w miarę sympatyczne stosunki. Tak mamy. Może to geny albo coś takiego. Nie wiem.
Dziadek, odkąd pamiętam, nie przepadał także za mną. Nigdy nie był takim dobrodusznym dziadkiem, który rozpieszcza wnuka. Odzywał się do mnie oficjalnie i przypominało to raczej jakieś powarkiwanie, wyszczekiwanie rozkazów niż rozmowę z dzieckiem. Nie mam o to żalu ani pretensji. Widocznie tak miało być. Po prostu nie interesują mnie – ani mój ojciec, ani dziadek. Tak było do dnia, kiedy dziadek do mnie zadzwonił.
Zadzwonił i był podejrzanie miły...
Byłem zdumiony tym, że zadzwonił, i tym, że mówił wyjątkowo łagodnie.
– Andrzejku…
Andrzejku?! Tak to się chyba nigdy w życiu do mnie nie odezwał.
– Stało się coś niedobrego. Ze mną. Wiem, że możesz być zaskoczony, ale tak czuję, że zbliża się mój koniec. Dlatego, Andrzejku, chcę żebyś przyjechał do mnie.
– Może ojciec raczej albo Adam… – próbowałem się wykręcić.
– Jak przyjedziesz, to zrozumiesz. To musisz być ty – odparł na to senior.
– Ale co? Trzeba pomóc dziadkowi w czymś?
– Mnie już za wiele nie pomoże. Robię takie podsumowanie i wychodzi na to, że nie byłem dla ciebie dobrym dziadkiem. No i czuję, że muszę ci to jakoś wynagrodzić.
Milczałem przez chwilę. W szoku byłem.
– Faktycznie, nie był dziadek dobrym dziadkiem, ale to już nie ma specjalnego znaczenia. Przynajmniej dla mnie – przyznałem wreszcie.
– Proszę…
Oho! Taka nuta? Pojechałem do niego. Nawet nie dlatego, że się czegoś dobrego po dziadku spodziewałem. Raczej dlatego, że byłem zwyczajnie zaciekawiony całą sprawą. Drzwi zastałem otwarte, dziadek leżał na tapczanie i wyglądał jak z krzyża zdjęty.
– Siadaj, Andrzejku.
– Ale co się z dziadkiem dzieje? Może trzeba jakiegoś lekarza?
– Nie! Żadnych konowałów. Tramwaj przyhamował gwałtownie kilka dni temu, przewróciłem się i uderzyłem w coś głową. Jakoś dotarłem do domu, ale czuję się słabo. Tracę czucie w ręce. Szklanka mi wypadła, potłukła się. Miesza mi się trochę w głowie…
– To ja bym jednak proponował lekarza.
– Nie i już. Oni mnie zabiorą do szpitala, a ja wolę tu umrzeć, na swoim, a nie z jakimiś obcymi ludźmi w sali.
– Ale jeszcze dziadek nie umiera… Chyba.
– Kto to może wiedzieć. Jak przychodzi pora, to przychodzi. Ze śmiercią nie ma sensu się wykłócać. Możesz zrobić mi coś do picia? Strasznie mi w gardle zaschło.
Zrobiłem mu herbatę i podałem w starym ciężkim kubku. Pomagałem mu pić.
– No, już lepiej. Trochę. Weź kartkę i coś do pisania. Powinny leżeć na biurku. Masz? To pisz: „Drogi Zbigniewie…”.
– To do mojego ojca?
– Tak. On by tu nie przyjechał. Ja go nawet rozumiem. Wiele złego się pomiędzy nami działo. Jedynie ty możesz posklejać to, co zostało z naszej rodziny. Dlatego to ciebie o to poprosiłem. Piszesz? To tak: „Drogi Zbigniewie. Wiem, że są sprawy, których mi nigdy nie wybaczysz. Wiem, że ty wiesz, co było moim najgorszym grzechem. Za późno już na żale, i to, co się stało, już się nie odstanie. To, co wiesz, zakopałem przed laty. Dziś to będzie warte miliony, ale trzeba to sprzedawać bardzo ostrożnie i nie naraz”.
– Co dziadek? Na banki napadał?
– Pisz! „To wszystko zostawiam tobie i chłopcom. Miejsce, gdzie to zakopałem, jest zapisane pod obwolutą książki…”.
– Jakiej książki?
– No właśnie, to najważniejsze. Pisz tak: „To jest ta książka, na której czytaniu przyłapałem cię, jak miałeś jedenaście lat, i tak strasznie zlałem cię pasem”. Tak go wtedy zlałem, że musiał to zapamiętać – dodał stary.
– To wszystko?
– Poczekaj. Nic nie mów. Strasznie boli…
W końcu powiedziałem wszystko bratu
Dziadek zaczął jęczeć i odpływać. Wzrok mu zmętniał. Zadzwoniłem na pogotowie. Przyjechali nawet szybko. Chyba już z dziadkiem było niedobrze, bo go natychmiast zabrali do szpitala. Zadzwoniłem do ojca, ale nie odebrał. Pewnie leżał pijany jak zwykle.
Co to za historia? Co dziadek zakopał i gdzie? Podszedłem do półek z książkami. Trochę tego zgromadził. Zacząłem wyciągać te z obwolutami. Zdążę przecież opowiedzieć ojcu o wszystkim, nawet jeśli to ja znajdę tę mapę czy co to jest – pomyślałem. – I w sumie po co mu jakiś skarb? Żeby jeszcze więcej wódki kupował? Jak znajdę, to mu coś kupię. Adamowi też. W końcu jest moim bratem.
Wyobraźnia zaczęła mi pracować na pełnych obrotach. Złoto? Diamenty? Dzieła sztuki? Co dziadek ukrył i skąd to miał? Z grzechu, sam to podyktował. Zabił kogoś czy tylko obrabował? Oszukał? Boże, jakie te książki są zakurzone. Kasłałem, ale wyciągałem kolejne i rzucałem na podłogę. Brodziłem już po kolana w literaturze, lecz ciągle nie trafiłem na tę jedną. Najważniejszą.
Znalazłem za to kolekcję listów i to mnie na chwilę wciągnęło. Dziadek, jak się okazało, był bardzo romansowy. Ciekawostka. Nigdy bym sam na to nie wpadł. Pod wieczór usiadłem na stercie papierów kompletnie załamany. Nic, co byłoby wskazówką do skarbu. Postanowiłem pojechać do ojca.
Stary nie spał i wyglądał w miarę trzeźwo. Powiedziałem mu, że dziadek leży w szpitalu, ale nie zrobiło to na nim wielkiego wrażenia.
– Złego tak szybko licho nie bierze. A co ciebie do niego zagnało?
– Dzwonił, że źle się czuje. I rzeczywiście.
List palił mnie w kieszeni. Spróbowałem podstępu.
– Dziadek mówił, że mu przykro, że bywał niedobry dla ciebie. Wspominał coś o laniu pasem. No, wiesz, bo czytałeś jakąś zakazaną lekturę czy coś takiego. Pamiętasz?
– Nie. Dziadek walił mnie w dupę pasem mniej więcej raz na dwa dni.
– Ale tam chodziło o książkę, że ją czytałeś a nie powinieneś, nie pamiętasz?
– Coś ty się nagle taki czytelnik zrobił? Nie pamiętam. Może i za książkę też mnie bił. I za matkę, i za obiad, i za pały, i za cokolwiek. Daj sobie z nim spokój, to zły człowiek.
– To w końcu twój ojciec...
Zadzwonił telefon. Ze szpitala. Poinformowali, że dziadek właśnie zmarł.
– No tak. To pewnie jeszcze pogrzebem mam się zająć. Zadzwoń do Adama, niech on się za to weźmie. Albo ty.
Wzięliśmy się obaj. Ja i Adam.
Było skromnie i bez emocji. Trumna do piachu, uklepywanie łopatami i cześć. Pojechaliśmy potem do mieszkania dziadka. Drzwi otworzyła elegancka kobieta.
– Dobrze, że panowie już tu są. Chodzi o to, żeby nie zwlekać z zabraniem tego wszystkiego, bo chcę jak najszybciej zrobić remont.
– W mieszkaniu naszego dziadka?
– To nie jest mieszkanie waszego dziadka ani tym bardziej wasze. To moje mieszkanie. Pan Ignacy sprzedał mi je już dwa lata temu tylko pod takim warunkiem, że miał prawo w nim mieszkać aż do śmierci. Ale skoro umarł, to sami rozumiecie…
Uśmiechnęła się promiennie. Miała wszystkie papiery.
Adam powiedział, że jego nie interesują stare śmierdzące graty i żebym sobie wziął, co zechcę. Ja postanowiłem zabrać wszystkie książki i papiery. Może jeszcze na coś natrafię.
Grzebałem w nich bezskutecznie ze dwa tygodnie. Wreszcie się poddałem. Postanowiłem opowiedzieć o wszystkim Adamowi, może jemu coś wpadnie do głowy.
– Jak mówisz? Że miliony? Zakopał? Dziwna historia. Moim zdaniem to on już był trochę tą chorobą walnięty i to tylko takie brednie – stwierdził brat. – Przecież ktoś z nas coś by wiedział albo czegoś się domyślał. Zakopał! Gdzie mógł zakopać? Chyba że na działce. Pamiętasz? Miał taką działkę, takie ogródki działkowe, za torami. Musiałeś tam być w dzieciństwie. Ja bywałem.
– Trafisz tam?
– Co mam nie trafić, trafię.
Taki był z niego dowcipniś...
Wszystko się zmieniło. Zamiast pola wyrosło osiedle. Ale tory nadal się ciągnęły tak jak kiedyś, a za nimi były ogródki działkowe.
– I co robimy? – rzuciłem.
– Zapytamy, tu jest jakieś biuro, administracja pewnie – zdecydował Adam.
Facet w zielonej budzie był zaskoczony.
– Jak to Ignacy nie żyje? O, mój Boże, to taki porządny człowiek był.
– Porządni też umierają – powiedział mój brat i poszliśmy wskazaną alejką.
Działka była zarośnięta, altanka się zapadła.
– Co za syf. Co robimy?
– Nie wiem, może znajdźmy jakąś łopatę i pokopmy… – rozejrzałem się.
Łopata, a nawet dwie leżały w tym, co zostało z altanki. Wzięliśmy się ostro do pracy.
– A co panowie? Takie porządki jesienne? – to pijus z zielonej budy przyszedł, bo mu się pewnie nudziło.
– Zaniedbane, to trzeba trochę uporządkować – odparł Adam, zawsze bystrzejszy.
– No jasne. Sąsiedni właściciele się skarżyli, że perz im się roznosi i ten cholerny dziki chmiel. Ale po co to aż tak głęboko kopać?
– Taki mamy styl. Raz, a porządnie.
– No, to jak tam już panowie sobie chcą. Ale Ignacego szkoda. A wiecie, czego będzie mi najbardziej brakowało?
– No nie…
– Jego dowcipów. To był najśmieszniejszy chłop, jakiego znałem. On za dobry kawał dałby się pokroić. Uwielbiał z nas tu łacha drzeć. Panowie, czego on nie wymyślał… Ale to panowie pewnie sami dobrze wiedzą. I umarł chłopina. Szkoda. Komu on teraz robi swoje kawały? Pewnie Świętemu Piotrowi, he he.
Coś zazgrzytało pod łopatą. Adam wyciągnął, schyliłem się zły, że pijaczyna patrzy nam na ręce. Ale to był tylko kawał rozbitej cegły.
– Dalej nie kopcie. Tu kiedyś było bagiennie, to oni najpierw gruz zwozili z rozwalonej Warszawy. I na tym gruzie nasze działki.
Czytaj także:
„Syn jest doświadczonym kardiochirurgiem, ale ostatnia operacja mu się nie udała. Operował... obecnego faceta byłej żony”
„Moja żona była obłudną, pozbawioną serca materialistką. Rzuciła mnie, bo nie było mnie stać na drogie wakacje i nowe mieszkanie"
„W liceum skrycie podkochiwałam się w Andrzeju. Teraz, po 35 latach, postawiłam sobie za cel wyciągnąć go z kłopotów”