„Koleżanki myślą, że z gotowania umiem tylko zalać zupkę błyskawiczną. Postanowiłam im udowodnić, na co mnie stać”

kobieta fot. iStock by Getty Images, StockRocket
„Kiedy robiłam imprezę, to wszystkie moje znajome taszczyły ze sobą po dwa pojemniki z jedzeniem. Wyglądało to tak, jakby myślały, że zaserwuję im tylko sucharki i herbatę. A ja przecież za każdym razem kupowałam różne wędliny, sałatki i ciacha”
/ 30.08.2024 13:15
kobieta fot. iStock by Getty Images, StockRocket

Nie wszyscy mają smykałkę do gotowania, a ja niestety zaliczam się do grupy nieobdarzonych takim talentem. Całe szczęście minęły już czasy, gdy od pań oczekiwano, by zdobywały serca panów przez podniebienie. W związku z tym w naszym domu kwestię żywienia rozwiązujemy doraźnie.

Po prostu nie umiem gotować

Jakieś podstawy mam opanowane – ugotować zupę potrafię, proste danie główne przygotuję, nieskomplikowaną sałatkę na wieczór skomponować dam radę. Przyznaję jednak, że nierzadko sięgamy po gotowe dania na wynos, opróżniamy słoiki od babć, a czasem też decydujemy się na dostawę do domu czegoś smacznego z pobliskiej knajpki.

Ja i mąż jesteśmy aktywni zawodowo, a on nie ma do mnie żalu o to, że nie szykuję posiłków jak na królewskim dworze. Mało tego, mąż akceptuje mój kompletny brak talentu kulinarnego i bez przerwy mi powtarza, że wcale nie oczekuje ode mnie spędzania godzin w kuchni wbrew mojej woli. Po prostu nie przepadam za gotowaniem i chyba dlatego też nie radzę sobie z tym najlepiej.

Wszyscy krewni pogodzili się z moim brakiem umiejętności w tej dziedzinie. Jest jednak pewna grupa osób, która nie daje mi świętego spokoju.

Chodzi mi o moje koleżanki. Są na tyle sympatyczne, że nie wytykają mi bezpośrednio mojego braku talentu i nie dogryzają na spotkaniach towarzyskich, ale tak naprawdę wcale nie muszą tego robić.

Dogryzały mi

W końcu wystarczy, że za każdym razem, gdy się spotykamy, trajkoczą o gotowaniu. Wtedy czuję się jak piąte koło u wozu. Zupełnie jakbym była jakimś nieudolnym leniem z dwiema lewymi rękami.

– Wiecie, że ja dolewam odrobinę wody gazowanej do ciasta naleśnikowego? Dzięki temu wychodzą niesamowicie lekkie i puszyste. Ostatnio wygrzebałam w internecie super przepis. Niby zwyczajne naleśniki, ale jednak zupełnie inne – zachwycała się jedna z koleżanek. – Anita, ciebie też mam dopisać do listy chętnych? – zapytała mnie, dając mi tym samym do zrozumienia, że nie znajduję się w gronie zainteresowanych osób.

– No pewnie.

– Spoko. Mam ci też przesłać ten przepis na karkówkę, który chciały dziewczyny?

– Tak, poproszę…

– To nic skomplikowanego. Na pewno świetnie sobie poradzisz

Gadki o żarciu to jedno. Zupełnie czymś innym była kwestia, że kiedy robiłam imprezę, to wszystkie moje znajome taszczyły ze sobą po dwa pojemniki z jedzeniem. Wyglądało to tak, jakby myślały, że zaserwuję im tylko sucharki i herbatę. A ja przecież za każdym razem kupowałam różne wędliny, sałatki i ciacha. Coś tam też sama przyrządzałam. Ale moje dania po prostu znikały w gąszczu tych wszystkich pyszności, które przynosiły.

Postanowiłam im udowodnić

Kompleks niższości pod tym względem towarzyszył mi od dłuższego czasu. Z roku na rok przybierał na sile, aż w końcu powiedziałam: „dość”. Zdecydowałam się zawalczyć o szacunek do samej siebie. Wpadłam na pomysł zorganizowania imprezy, podczas której pokażę wszystkim, na co mnie stać! Udowodnię, że gdy tylko zechcę, jestem w stanie zdziałać cuda!

– Daj spokój, nie ma takiej potrzeby… – westchnął mój mąż.

– Ty również we mnie wątpisz?

– Nie zależy mi na tym, byś się forsowała. Po co robić coś na siłę, skoro sprawia ci to przykrość? Nie musisz nic nikomu udowadniać.

– Ale zależy mi, by samej sobie coś udowodnić!

– Jeśli chcesz, to możesz w weekend przygotować obiad dla mnie i naszych dzieci. To w zupełności wystarczy…

– Obiad to pestka. Zależy mi na zorganizowaniu całego przyjęcia!

– No to jednak robisz to dla swoich koleżanek

Westchnął parę razy, jednak kiedy przyszedł czas wcielić w życie mój zamysł, stanął na wysokości zadania. Rozdrabniał, ciachał, siekał, ocierał krople potu spływające po mojej twarzy, wyrzucał odpadki i na bieżąco mył niezbędne przybory kuchenne.

Miał mnóstwo roboty, gdyż podeszłam do tematu z wielkim rozmachem. Wykonałam serię telefonów do przyjaciółek, uprzedzając każdą z nich, że jeżeli przyjdzie z jakimś prowiantem, zatrzasnę jej drzwi przed nosem.

Zawzięłam się

Wymyśliłam prawdziwie wyrafinowane dania na przyjęcie. Będą roladki ze szpinakiem i łososiem, sałatka z pestkami dyni i orzechami, pieczarki z serem i jajkiem na zielonych liściach, pyszne udka z piekarnika i mięciutka karkówka z miodem i musztardą. Do tego zupa po meksykańsku z mieloną wołowiną, smażona kapustka i zakupione specjały – kiełbaski, sery i kwaszone ogórki.

Na osłodę życia przygotowałam sernik rodem z Ameryki i szarlotkę – wszystko własnoręcznie zrobione. A gdyby komuś było mało, to jeszcze będą tartaletki nadziewane tuńczykiem z żółtym serem i majonezem! Wytrawne, ma się rozumieć…

Przygotowania do przyjęcia zajęły mi dwa dni i kosztowały sporo nerwów tuż przed imprezą. W każdą potrawę włożyłam jednak tyle wysiłku i zaangażowania, że jakoś się udało. Dokładnie sprawdzałam wszystkie dania, zanim je zaserwowałam. Podczas gdy goście zasiedli przy stole, ja dawałam mężowi gotowe jedzenie na łyżce lub widelcu. Gdyby cokolwiek było nie tak, bez wahania wyrzuciłabym całe danie do kosza. Zależało mi na tym, by wszystko wyszło perfekcyjnie!

– Parzy! – syknął Piotrek, stojąc przy kuchence.

– No dobrze, ale smakuje? – dopytywałam.

– Nie wiem… – stękał, usiłując schłodzić zawartość ust.

– No to chuchaj! O, właśnie tak… I jak, smaczne?

– Tak, pyszne…

– W takim razie podawaj na stół.

Pałaszowali aż miło

Każda potrawa przeszła przez ten sam ceremoniał. Skontrolowaliśmy dosłownie wszystko, nawet tarteletki – akurat wyszło tak, że mężowi dałam tylko nadzienie do degustacji. Kiedy kiwnął głową, dając znać, że smaczne i można serwować, nałożyłam farsz do sześciu kupionych wcześniej kruchych foremek i ułożyłam je na talerzu. Odetchnęłam z ulgą, bo to było ostatnie danie przed deserami, więc mogłam wreszcie przysiąść z gośćmi przy stole.

Naprawdę jedli z wielkim apetytem. Faceci pałaszowali, aż im się uszy trzęsły, a dziewczyny kiwały głowami i grzecznie wypytywały o potrawy – czy były pracochłonne, czy się namęczyłam, skąd mam przepis i czy mogę się nim podzielić. Odniosłam pełen triumf.

W pewnej chwili jednak zobaczyłam, że mój Piotrek rzucił się na tartaletki jak wygłodniała bestia! Zauważyłam to, kiedy dokańczał czwartą, a na talerzu zostały już tylko dwie ostatnie. Błyskawicznie chapnął następną i zaczął ją pchać do ust, jakby to były jakieś zawody. Zrobiłam się niespokojna, ale udawałam, że nic się nie dzieje… Gdy Piotr wepchnął do ust przedostatnią babeczkę, dostrzegła to też jedna z moich koleżanek.

– Piotruś, daj mi gryza, ty egoisto jeden! – rzuciła i już miała capnąć ostatnią, gdy nagle stało się coś przezabawnego.

Nie wiem co go opętało

Piotrek, który zazwyczaj był raczej ospały, zerwał się z siedzenia i przechwycił ostatnią tartaletkę. Wolał zaryzykować niestrawność, niż pozwolić mi stracić rezon.

– Moja jest! – wyszczerzył zęby, starając się obrócić sytuację w żart.

– O rany Julek! – parsknęła śmiechem kumpela. – Tak długo go morzyłaś głodem, że zaraz nas tu wszystkich zje! – dorzuciła i w tym momencie cała ekipa ryknęła śmiechem.

Szczerze mówiąc, nie za bardzo rozumiałam całą sytuację, ale śmiałam się razem z innymi. Ledwo zdążyłam usiąść, a tu gościom zachciało się już ciasta. Wstałam więc i poszłam do kuchni, żeby je pokroić, a Piotrek za mną. Kiedy tylko zostaliśmy we dwójkę, od razu zapytałam go o te babeczki.

– Co to miało być z tym nagłym atakiem na półmisek? Z tymi dziecinnymi wygłupami, żeby podjadać jedzenie?

– Były pyszne! – rzucił, robiąc dość głupkowatą minę.

– Wciągnąłeś wszystkie?

– Chyba nie wszystkie. Inni też się częstowali…

– Niby kto?

– Jakoś nie zwracałem uwagi – mruknął i nie dało się kontynuować tej rozmowy, bo właśnie podeszła znajoma, niosąc naczynia do zmywania.

Wszystko zrozumiałam

Gdy Piotrek i koleżanka zanieśli talerzyki z wypiekami do salonu, zajęłam się wkładaniem naczyń do zmywarki. Podczas porządkowania przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Otworzyłam szufladę, wyjęłam łyżeczkę i spróbowałam odrobinę nadzienia z tartaletki z talerza Piotrka.

Nie wyczułam niczego niepokojącego. Tuńczyk, ser żółty, majonez… Smakowało całkiem nieźle, był wyrazisty smak i zero wpadki. Najwyraźniej mężowi naprawdę posmakował ten farsz…
Następnie na moment znieruchomiałam, po czym błyskawicznie chwyciłam nietkniętą tartaletkę. Odgryzłam kawałek i nagle wszystko stało się jasne… Zrozumiałam, co w rzeczywistości uczynił mój kochany mąż. Piotrek tak żarłocznie na nie napadł, aby uchronić mnie przed wstydem.

Pochłonął sześć paskudnych ciasteczek, żeby biesiadnicy nie kpili z moich talentów kuchennych. Ponieważ ja, nierozgarnięta, to słone nadzienie włożyłam do słodkich foremek! Dopiero teraz dotarło do mnie, że kupiłam dwa rodzaje – słone do farszu, a słodkie na krem i ubitą śmietankę! Na następny deser, z którego ostatecznie zrezygnowałam.

W tym całym zamieszaniu i chaosie przez przypadek wzięłam nie te, co trzeba, a Piotrek zorientował się dopiero kiedy usiedliśmy do stołu! To musiało być okropne! Przez całe przyjęcie zerkałam na niego z podziwem i wdzięcznością, ale nie miałam okazji, żeby poruszyć ten temat. Dopiero kiedy goście sobie poszli, a my zamknęliśmy drzwi za ostatnią osobą, przytuliłam go mocno.

Uratował mój honor

– Dzięki… – rzuciłam.

– Niby za co? – próbował udawać, że nie wie, o co chodzi.

– No za te ciastka! Uratowałeś sytuację, jesteś wspaniały.

– Zaraz, co…?

– Ech, to wtopa z mojej strony. Zjadłeś tego tuńczyka na słodko, bohaterze ty mój.

– Taa, ciężko było, nie powiem. Ale wpadłem na myśl, że po tym wieczorze wszyscy będą wspominać tylko te tartaletki… I cały twój wysiłek szlag trafi.

– Jesteś wspaniały… Ale czemu po prostu ich nie sprzątnąłeś ze stołu i nie zaniosłeś do kuchni?

– A co by było, gdyby ktoś to dostrzegł i zaczął dociekać, o co chodzi? Gdybyś ty o to zapytała? No właśnie, sama widzisz. Poza tym, nie ukrywam, że troszkę mnie wtedy panika ogarnęła.

– Ach, mój rycerz na białym rumaku. Muszę ci to w jakiś sposób zrekompensować – wtuliłam się w niego jeszcze mocniej, bo pora nie była aż tak późna.

– Wybacz mi, skarbie. Ale po tych tartaletkach muszę trochę odpocząć. Może dam radę jutro, bo w tym momencie to ledwo się ruszam…

Wzięliśmy prysznic i położyliśmy się do łóżka, a temat docenienia wysiłku mojego męża podjęliśmy dopiero następnego dnia rano. Później zadzwoniło do mnie parę przyjaciółek z pytaniami o przepisy. Dwóm z nich podałam nawet ten na przyrządzenie tartaletek, których nikt nie miał okazji skosztować.

Anita, 36 lat

Czytaj także:
„Chcieliśmy rozwinąć skrzydła za granicą, ale teściowa ściągała nas w dół. Mieliśmy się tu kisić przez żale starej baby”
„Przyjaciółka zabawiała się z moim mężem, a ja milczałam. Czekałam na dobry moment, by zgotować mu zemstę na zimno”
„Przez 20 lat stałam przy garach, a mój mąż robił karierę. Teraz pozwałam go sądu, by mi za to wszystko zapłacił”

Redakcja poleca

REKLAMA