„Koleżanka załatwiła mi posadę asystentki pani prezes. Podstępna żmija wykorzystała mnie, aby wskoczyć na jej miejsce”

kobieta, która przyszła do nowej pracy fot. Adobe Stock, BullRun
„– Mogłabym wyjść dobrze za mąż, jednak za dużo w życiu widziałam – powtarzała Elka. – Te bogate żony, które nie mają własnej kasy, siedzą w spa jak króliki w klatkach, czekając, aż ich ukochani wrócą z kolejnego „zebrania zarządu”. O nie! Ja będę żyła inaczej”.
/ 28.05.2022 10:15
kobieta, która przyszła do nowej pracy fot. Adobe Stock, BullRun

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Elka, koleżanka ze szkolnej ławki, i zaproponowała mi pracę w swojej firmie. Miałam zastąpić asystentkę pani prezes, która z powodu zagrożonej ciąży musiała iść na zwolnienie lekarskie.

– Pakuj się, Bożenko, to twoja szansa – powiedziała, a potem dodała surowym tonem: – Nie zawiedź mnie! Poleciłam cię, bo wiem, że jesteś bystra i pracowita, a takich dziewczyn nam brakuje. Ale jeśli nie czujesz się na siłach, przeraża cię praca po 12 godzin dziennie i życie w stolicy, lepiej powiedz mi to już teraz. Nie chcę się wygłupić przed szefową.

– Co ty, Ela! Nic mnie nie przeraża! – zapewniłam od razu. – I na pewno cię nie zawiodę.

Od kilku miesięcy bezskutecznie szukałam pracy w naszym miasteczku. Dla jednych miałam za wysokie kwalifikacje po studium ekonomicznym, dla innych zbyt małe (bo nikt mnie nie protegował). Chociaż szalenie się tego wstydziłam, schowałam swoją dumę do kieszeni i poszłam do urzędu pracy po zasiłek. Całe dnie siedziałam przed komputerem, przeglądając na zmianę oferty pracy w mojej okolicy albo anonse chłopaków szukających tej jedynej. Bo w miłości, tak jak i w pracy też nie miałam szczęścia. Dopiero telefon Elki wyrwał mnie z dna rozpaczy.

Imponowała mi przebojowością

Znałyśmy się od podstawówki. Kiedyś nawet siedziałyśmy w tej samej ławce, potem każda z nas miała inną paczkę przyjaciół, lecz od czasu do czasu spotykałyśmy się na babskich pogaduchach. Zazdrościłam jej przebojowości. Pędu do lepszego życia. Nie wiem, jak ona to robiła – bo nie była ani piękna, ani zgrabna, ani nawet zbyt mądra – ale zawsze miała najładniejszych chłopaków lub najbogatszych w okolicy. Niejeden jej się oświadczył, lecz ona w odpowiedzi tylko wybuchała śmiechem.

– Czy ty myślisz, że chcę skończyć jako żona jakiegoś badylarza? Siedzieć w domu, rodzić dzieci i cieszyć się tym, że raz do roku pojedziemy sobie na wczasy do Chorwacji? Dziewczyno, ja chcę się stąd wyrwać! – tłumaczyła mi podczas wspólnych wieczorów. – Popatrz na ten świat w telewizji. On naprawdę istnieje, trzeba tylko po niego sięgnąć.

I sięgała. Zaraz po technikum ekonomicznym Elka wyjechała na studia do Warszawy. Choć nie dostała się na uniwersytet, szybko otrząsnęła się po porażce i poszukała prywatnej uczelni. Żeby się utrzymać, znalazła pracę. Musiała być nieźle płatna, bo Ela przyjeżdżała do naszego miasteczka w najmodniejszych ciuchach. Wkrótce też przesiadła się z pociągu do własnego auta.

– Też bym tak chciała… – wyznałam jej z westchnieniem.

– Masz ładną buzię, zrobiłabyś furorę w stolicy – stwierdziła, oglądając mnie okiem ekspertki.

– Furorę? Ja mówię o pracy, nie o facetach – żachnęłam się.

– Jedno z drugim da się znakomicie połączyć – zaśmiała się Ela, zaciągając się papierosem.

Imponowała mi. Czuło się, że ma u swych stóp cały świat!

Po studiach zaczęła pracę w pewnym koncernie i to nie jako szeregowy pracownik, ale od razu kierowniczka czegoś tam.

– Liczą się znajomości i otwarty umysł. Pruderię zostawiam w domu! – Powtarzała. – Mogłabym wyjść dobrze za mąż, jednak za dużo w życiu widziałam. Te bogate żony, które nie mają własnej kasy, siedzą w spa jak króliki w klatkach, czekając, aż ich ukochani wrócą z kolejnego „zebrania zarządu” i spojrzą na nie łaskawym wzrokiem, a może nawet przytulą z litości. O nie! Ja będę żyła inaczej.

Kiedy więc zadzwoniła z propozycją, poczułam, że oto nadeszło MOJE pięć minut.

„Będę taka jak ona” – obiecałam sobie, wsiadając do pociągu.

Pierwszy dzień pracy nie należał do łatwych. Rano Elka obejrzała mnie krytycznie.

– Trzeba ci kupić jakieś ciuszki, żebyś wyglądała jak kobieta sukcesu, pewna siebie – orzekła stanowczo. – Ale nie martw się, we wszystkim ci pomogę. Za to ty… Bożenka, chcę, żebyś była moimi oczami i uszami – powiedziała, zniżając głos do szeptu. – Masz być najwspanialszą asystentką ze wszystkich asystentek na świecie, zawsze uśmiechniętą i dbającą o dobry humor szefowej. No idź, pokaż się jej – pchnęła mnie w kierunku gabinetu pani prezes.

Zapukałam cicho. Drżałam z przerażenia i podniecenia. Za swoimi plecami czułam oddech Elki, a przed sobą miałam wielki, nieznany mi dotąd świat. Na słowo „proszę” nacisnęłam klamkę i pchnęłam mocno drzwi.

– Masz na imię Bożena, prawda? – spytała pani prezes.

Była elegancką kobietą w średnim wieku. Szczupłą, niemal chudą. W swoich wypielęgnowanych dłoniach trzymała moje CV.

– Nie wygląda to imponująco – stwierdziła lodowatym tonem. – Ale Ela mówiła, że jesteś niezwykle szybka i oddana, a takich ludzi nam brakuje w Warszawie. Przychodzą do nas nieopierzone studentki z Bóg wie jakimi kwalifikacjami i wymaganiami, a my potrzebujemy, aby ktoś oddał nam swoje serce i czas… Chcesz  więc dla nas pracować? – spojrzała na mnie, a skóra na jej twarzy jeszcze bardziej się napięła.

– Tak, zrobię wszystko, czego pani ode mnie oczekuje!

Kobieta zmierzyła mnie spojrzeniem od stóp do głów.

Na początek zaparz mi kawy. Latte z puchową pianką, bez cukru. A potem, cóż… Zrób coś z tą spódnicą i bluzką rodem ze szkolnej akademii – wycedziła i zajęła się dokumentami.

Chciałam się do nich upodobnić

Po wyjściu natychmiast pobiegłam do Elki. Nie wiedziałam, ani gdzie jest kuchnia, ani tym bardziej jak przygotowuje się latte z pianką. Elka natychmiast przyszła mi z pomocą. Wykonała jakiś magiczny telefon, po którym w jej pokoju pojawiła się przestraszona dziewczyna. Tonem nieznoszącym sprzeciwu Elka nakazała jej pomagać mi we wszystkim.

– Ty masz być tą nową asystentką? – zwróciła się do mnie dziewczyna, gdy wyszłyśmy do kuchni. – Jestem Iga, pracuję tu na stażu. Jeśli chcesz zostać na stałe, musisz się bardzo starać. Nie ma lekko przy tych dwóch – wskazała mi drzwi pokojów pani prezes i Eli.

Uśmiechnęłam się i podziękowałam jej za opiekę.

– Nie ma sprawy! Pan każe, sługa musi – zaśmiała się Iga. – A teraz pędź ile sił w nogach, bo szefowa się wścieknie, jak temperatura kawy spadnie chociaż o jeden stopień!

Iga przez cały dzień była dla mnie bardzo miła. Do chwili, kiedy nie zobaczyła, jak wychodzę z Elką z biurowca…

Następne dni okazały się jeszcze trudniejsze. Dziewczyny w biurze przyglądały mi się uważnie, milkły, kiedy wchodziłam do ich pokoi. Pomagały, odpowiadały na pytania, ale nie było w tym nic z poprzedniej wylewności. Nie wiedziałam, co się dzieje. W sumie nie interesowało mnie to. Chciałam być oddaną i sumienną pracownicą. Przecież nie mogłam zawieść Eli, która wyciągnęła do mnie pomocną dłoń. Dla niej zmieniłam styl ubierania.

Na bazarze kupiłam ciuchy, które choć trochę przypominały stroje dziewczyn z biura. Wywołałam tym pobłażliwy uśmiech u szefowej – jednak zauważyła odmianę. Po trzech miesiącach przedłużyła mi umowę na czas nieokreślony i podniosła pensję.

– Żebyś miała na ubrania ze sklepów – dodała.

Chłonęłam wiedzę jak gąbka

Byłam oczami i uszami Eli. Codziennie wieczorem relacjonowałam jej dzień mojej szefowej. Co robiła, z kim rozmawiała i o czym. Bo coraz częściej towarzyszyłam pani prezes w spotkaniach biznesowych. Stawałam się wtedy tłem niczym ściany pokoi, w których dyskutowano o jakiejś podaży, rynkach światowych i akcjach. Początkowo niewiele z tego rozumiałam, lecz dokształcałam się. W weekendy, siedząc przed komputerem albo z nosem w książkach, zgłębiałam tajniki trudnego dla mnie słownictwa.

– Dzielna dziewczynka – chwaliła mnie Ela. – Tylko się z tym nie zdradzaj. Szefowie nie lubią mądrzejszych od siebie!

Siedziałam jak mysz pod miotłą, starając się przy tym być niezastąpioną pracownicą. Nadać faks o 5 rano do Tokio? Nie ma sprawy! Zmienić rezerwację biletów lotniczych o 2 w nocy? Załatwione! Posiedzieć dłużej, żeby na rano przygotować sprawozdanie dla wszystkich członków zarządu? Proszę uprzejmie!

W moim kalendarzu nie było wolnych wieczorów ani weekendów. Zresztą z kim mogłabym je spędzać? Nie miałam żadnych znajomych poza Elką, a ona nie chciała się ze mną afiszować na mieście. Dla dziewczyn w biurze byłam trędowata. Do domu nie zamierzałam jeździć. Dobijał mnie marazm rodziców i ciągłe pytania o narzeczonego. Za nic mieli moją pracę, sukcesy, nowe umiejętności, zarobki. Dla nich liczyło się tylko, czy mam kogoś i kiedy będą mogli pochwalić się zięciem przed sąsiadami. Siedziałam więc w wynajętej klitce i połykałam kolejne tomy książek z ekonomii i marketingu.

– Ciekawie ujęłaś ten temat w sprawozdaniu – zagadnęła mnie kiedyś pani prezes. – Szybko się uczysz, może pójdziesz na studia zaoczne? Mamy fundusz dla dobrze rokujących pracowników.

– Naprawdę?! – ucieszyłam się, ale pod wpływem jej chłodnego wzroku pohamowałam radość. – Bardzo dziękuję za zaufanie. Tak, chcę się uczyć.

– Tylko to nie może kolidować z twoją pracą – zastrzegła.

– Oczywiście – dodałam żarliwie. – To zrozumiałe.

Wkrótce zostałam studentką marketingu. Moja pensja znów nieznacznie wzrosła, żeby – jak powiedziała szefowa – starczyło na podręczniki. Byłam taka szczęśliwa! Najpierw Ela, a teraz ona zobaczyły we mnie wartościowego człowieka!

Pracowałam jeszcze sumienniej i jeszcze ciężej. I tak przez dwa lata. Od świtu do nocy biegałam za panią prezes, załatwiałam jej sprawy służbowe i prywatne, cieszyłam się jej radościami i martwiłam smutkami, a potem wszystko równie skrupulatnie relacjonowałam Eli. I pewnie nadal byłabym „wiernym psem gończym”, gdyby nie tamten grudniowy poranek.

Jak zwykle przybiegłam do pracy przed wszystkimi i zajęłam się planowaniem dnia mojej szefowej, kiedy zadzwonił telefon.

– Z panią prezes Elżbietą W. poproszę – w słuchawce usłyszałam znajomy głos naszego strategicznego klienta.

– Przepraszam najmocniej, ale pan się chyba pomylił. Pani kierownik… – nie dokończyłam.

– JA się nigdy nie mylę. To ty, złotko, nie jesteś na bieżąco – powiedział suchym tonem.

– Chyba ma pan rację – zaczęłam mówić ostrożnie.

– Powiedziałem wyraźnie, od dzisiaj rozmawiam tylko z twoją nową panią prezes. Przekaż jej, że dzwoniłem z gratulacjami, a jutro zapraszam ją na lunch.

„Nowa pani prezes? Elka? – myślałam zszokowana. – Ale jak? Dlaczego się nie pochwaliła? Przecież to awans!” – w mojej głowie kłębiły się setki pytań. Już miałam zadzwonić do Eli z gratulacjami, kiedy przypomniałam sobie o byłej szefowej. „Ona też awansowała? Jak teraz pogodzi pracę z wychowaniem dziecka? Tak się cieszyła z tej ciąży… Nie jest już młoda. Widziałam, jak szalała ze szczęścia i niepokoju. Bała się o dziecko, pracę, o przyszłość…”.

Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos kroków. W drzwiach pokoju zobaczyłam panią prezes.

– Dzień dobry – poderwałam się natychmiast z miejsca.

Powstrzymał mnie jej wzrok. Nie chłodny czy lodowaty, jak do tej pory, ale przeraźliwie smutny.

– Co się stało? – zapytałam.

– Nie wiesz, naprawdę nie wiesz, Bożenko, co się stało? Przecież to twoja zasługa – powiedziała i ruszyła do pokoju.

O nie! Co ja narobiłam?!

Poszłam za nią. Stała tyłem do mnie wpatrzona w krajobraz za oknem.

– Nie wiem, o co pani chodzi. Co ja takiego zrobiłam?

Odwróciła się, spojrzała na mnie i wycedziła przez zęby:

Wbiłaś mi nóż w plecy.

– Ja?

– Tak, ty, moja najlepsza pracownica – oparła się plecami o futrynę okna. – Moja solidna, dzielna Bożenka. Jedyna dziewczyna w tym molochu, której ufałam i powiedziałam o Adamie, o naszej miłości i tym największym szczęściu… – ręką dotknęła swojego brzucha.

– Tak, wiem.

– Wiesz? Prosiłam, żebyś to zatrzymała dla siebie. Bałam się, że jeśli się to rozniesie, stracę tak misternie budowaną przez lata pozycję. I co? I powiedziałaś o wszystkim Elce, a ona zmiotła mnie z powierzchni ziemi.

– Czyli... pani nie awansowała – czułam, że spadam.

– Awans? Co ty pleciesz? Udajesz głupszą niż jesteś, żmijo!

– Nie, to nie tak, ja nie chciałam. Tak bardzo się cieszyłam, że jest pani szczęśliwa. Boże, co ja narobiłam! – nie mogłam dłużej stać przed tą załamaną kobietą.

Chwyciwszy płaszcz, wybiegłam z biura. W drzwiach wejściowych zderzyłam się z Igą. Chciałam ją wyminąć, uciec, schować się, ale mocno mnie przytrzymała.

– Co się stało? – zapytała.

– Nie wiesz? No tak, zaraz się dowiesz, że zniszczyłam panią prezes. Iga, jaka ja byłam naiwna! Wierzyłam Elce, to ona ściągnęła mnie do Warszawy. Myślałam, że mi pomaga, więc jestem jej winna wdzięczność. Paplałam o wszystkim i wszystkich, żeby była zadowolona – płakałam.

– Przecież każdy wiedział, że jesteś wtyczką. Tylko nikt nie rozumiał dlaczego – stwierdziła rzeczowo i spokojnie Iga.

– Ale to nie tak. Nie donosiłam, rozumiesz? Elka mi pomogła, a potem wykorzystała przeciwko wam i szefowej. Głupią Bożenkę, nierozgarniętą dziewusię z zabitej dziurami mieściny…

– No, nie roztkliwiaj się tak nad sobą – roześmiała się Iga. – Grunt, że myślisz, dziewczyno, wyciągasz wnioski. A nasza kochana pani prezes kiedyś postąpiła tak samo jak Elka. Nie żałuj ich. To miejsce to bagno.

– Tak mówisz, a nadal tutaj siedzisz – otarłam łzy.

– Ja za dwa dni kończę staż i znikam. I tobie też radzę to zrobić. Dobrze, że płaczesz, że jest ci wstyd, to znaczy, że jeszcze jesteś człowiekiem, nie hieną.

– Co ja mam teraz zrobić? – zapytałam ją szczerze. – Przecież nikogo tutaj nie znam…

– Znasz mnie, a to wystarczy – Iga przytuliła mnie mocno.

Czytaj także:
„Na własnej piersi wychowałam malkontentkę. 5-letnia córka marudziła i dyrygowała nami, jak kukłami w teatrze”
„Córka nachapała się naszymi pieniędzmi i wyparła się rodziny. >>Uśmierciła<< matkę i ojca, bo wstydziła się, że jest ze wsi”
„Myślałam, że mój szef to samolubny drań, który zdradza żonę z głupoty czy dla rozrywki. Ale on to robi, bo... ma powód”

Redakcja poleca

REKLAMA