„Koleżanka z pracy wcisnęła mi bajkę o umierającej matce, bo chciała grzać tyłek na wczasach. Żmija jeszcze nie wie, z kim zadarła”

Zawiedziona kobieta fot. Adobe Stock, Suteren Studio
„Wzięłam to Elki zlecenie. Niewiele mi o nim powiedziała, rzuciła tylko, że wysłała mi mejla i wszystko znajdę w załącznikach, za projekt dostanę 400 złotych, a ona już musi lecieć, mama czeka, bo >>sama rozumiesz, to stan pozawałowy, a matkę ma się jedną<<”.
/ 24.10.2022 10:30
Zawiedziona kobieta fot. Adobe Stock, Suteren Studio

– Proszę cię. Nie dam rady zrobić tego projektu. Mama wylądowała w szpitalu, muszę do niej jechać, stan jest podobno kiepski – roztrzęsiona Elka stała nade mną i niemal chlipała mi w rękaw.

– Nie możesz poprosić kogoś innego? – spytałam niepewnie. – Sama mam na cito sto różnych spraw. I przez tydzień nie będę spała, żeby się z nich wywiązać.

– Pytałam, ale nikt nie chce wziąć tego zlecenia. Wszyscy tłumaczą się jak ty…

Czy mi się wydawało, czy naprawdę parę łez skapnęło jej z długich rzęs? Nie powiedziałabym, że jesteśmy przyjaciółkami. Nie powiedziałabym nawet, że się lubimy. Po prostu pracowałyśmy w jednej firmie i tyle nas łączyło. Za Elką zresztą nikt specjalnie nie przepadał. Krążyły słuchy, że jest wredna i fałszywa. Podbiera innym pomysły, a potem wmawia szefowi, że to wszystko sama wymyśliła.

– No to dlaczego szef nadal ją tu trzyma? – zapytałam zdziwiona, gdy opowiedziano mi pierwszą taką historię.

– Nie wiesz? – Aldona zniżyła głos.

– A co mam wiedzieć? – odpowiedziałam pytaniem.

– Mają romans – pokiwała głową.

– Szef i Elka?!

– No a jak? Stąd to specjalne traktowanie. Sama wiesz, że w takich sytuacjach ona jest w stu procentach kryta.

Nie umiałam go jednak zidentyfikować

– Ale to niesprawiedliwe! Niemoralne – zaprotestowałam, mając na myśli kradzieże czy raczej przywłaszczenia, choć na jedno wychodzi, cudzych projektów.

– Amerykę odkryłaś? Wszyscy to widzą i wiedzą, ale nikt nie powie słowa. Bo każdy chce mieć pracę, rozumiesz?

Teraz to ja pokiwałam głową. Wzięłam to Elki zlecenie. Niewiele mi o nim powiedziała, rzuciła tylko, że wysłała mi mejla i wszystko znajdę w załącznikach, za projekt dostanę 400 złotych, a ona już musi lecieć, mama czeka, bo „sama rozumiesz, to stan pozawałowy, a matkę ma się jedną”.

Owszem, rozumiałam, i to bardzo dobrze nawet. Sama już mamy nie miałam, zmarła dwa lata temu na raka żołądka. Jeszcze mi nie przeszła żałoba po niej, jeszcze wciąż budziłam się w nocy z płaczem, odruchowo wybierałam numer jej komórki, i odpowiadała mi głucha cisza... Wieczorem zajrzałam do poczty, jednak żadnego mejla od Elki nie było. Rano przez godzinę próbowałam się do niej dodzwonić. W końcu odebrała, lecz zaraz rzuciła, że nie może rozmawiać.

– A ten mejl? – zawołałam.

– Poszukaj w moim komputerze. Prawdopodobnie zapomniałam go wysłać.

Poddałam się, chociaż dziwnie znajomy wydał mi się sygnał, który usłyszałam w słuchawce podczas naszej rozmowy. Nie umiałam go jednak zidentyfikować. W komputerze Gośki znalazłam plik ze zleceniem. Nie było to tak bajecznie proste, jak zapewniała. Aby je zrealizować, potrzebowałam o wiele więcej czasu niż w założeniu. I znacznie więcej wysiłku, w tym poniesienia pewnych kosztów finansowych.

Znów zadzwoniłam do Elki. Tym razem jednak usłyszałam: „Abonent czasowo niedostępny”. „Pewnie jest w szpitalu”– uznałam. Ale wieczorem również nie odbierała. Ani do mnie nie oddzwoniła.

Co miałam robić? Zabrałam się do tego cholernego projektu. Wyszłam z firmy ostatnia, a potem do drugiej w nocy ślęczałam przy domowym komputerze.

Nazajutrz było podobnie. Elka nie odbierała, mnie czekał kolejny wieczór spędzony nad zleceniem. Czwartego dnia stało się – przysnęłam przy biurku. I nagle przez sen usłyszałam swoje imię. Rozpoznałam głos Aldony:

– Patrz na nią – mówiła do kogoś. – Zasnęła z przemęczenia. Szkoda mi jej, że tak się dała wrobić tej Gośce. I nie dość, że nigdy pod tym projektem nie ujrzy swojego nazwiska, to jeszcze dostanie za to zaledwie 10 procent całości wynagrodzenia.

– Stary numer Elki! – zachichotała ta, do której Aldona mówiła.

Uniosłam głowę, ale dziewczyny znikły

„Chyba mi się to przyśniło” – stwierdziłam. Ale to, co usłyszałam (czy na pewno tylko we śnie?), nie dawało mi spokoju. W przerwie na obiad zagadnęłam Aldonę:

– Słuchaj, wydaje mi się, że nie powiedziałaś mi wszystkiego o Elce.

– A co byś jeszcze chciała wiedzieć? Intymnych szczegółów z jej pożycia z naszym szefem nie znam.

– Nie o to mi chodzi. Powiedz mi, mówiła ci coś o zleceniu, które wzięłam za nią?

– Nie. Ale z doświadczenia wiem, jak to się skończy. Ona wygrzewa się na Seszelach, a ty już zaiwaniasz jak ta mrówka.

– Na jakich Seszelach? Pojechała do chorej matki – zapewniłam Aldonę.

– Ach, to taki kit ci sprzedała…

– Może naprawdę ma chorą matkę, nie pomyślałaś o tym? – oburzyłam się.

– Może ma. Ale z tego co wiem, jej matka niedawno po raz drugi wyszła za mąż i na te Seszele wybrały się właśnie obie.

– I co teraz? – spytałam.

– Teraz? – powtórzyła Aldona. – No wiesz, wzięłaś to zlecenie, to je musisz zrobić. Najgorsze, że szef już o tym wie. Dasz ciała, to się skupi na tobie i ciebie wyleją, nie ją. A czekaj – zainteresowała się nagle. – Wiesz, ile za nie dostaniesz?

– Cztery stówy – wyznałam.

– Dodaj to tego jedno zero, a zobaczysz, ile dostanie ona...

Jak niepyszna wróciłam do swojego biurka

Jeżeli nie zdążę z projektem, to ja poniosę konsekwencje, nie ona. A pieniądze? Jak udowodnię, że ona za frajer weźmie sobie ponad trzy tysiące? Z zaciśniętymi zębami kontynuowałam pracę. Taka już byłam – sumienna i dokładna. Oraz bardzo naiwna…

Udało mi się zdążyć. W dodatku projekt wyszedł mi naprawdę dobrze, z czego byłam bardzo dumna. Już miałam wysyłać go do samej góry, czyli zarządu firmy, gdy nagle się zatrzymałam. Mejl pójdzie do zarządu firmy, czyli po prostu do szefa. Szef moje nazwisko wymaże, a wstawi nazwisko Elki. Kombinowałam, jak tu ominąć szefa.

I wymyśliłam. Wydrukowałam projekt, powieliłam w ośmiu kopiach i poszłam spać. Następnego dnia rano pomaszerowałam do sali konferencyjnej, gdzie od kwadransa konferowali członkowie zarządu. Zapukałam, weszłam. Przywitałam się i, przepraszając za najście, rozdałam wszystkim kopie projektu.

– Co to jest? Miała mi to pani wysłać wczoraj mejlem – warknął prezes.

– Nie mogłam, panie prezesie. Bardzo przepraszam, ale była awaria prądu.

– Dobrze – wziął ode mnie swój egzemplarz, po czym zwrócił się do pozostałych:

– Pozwólcie, panowie, że prześlę wam to pocztą elektroniczną. Muszę jeszcze przeczytać całość. Mam nadzieję, że nie zapomniała pani podpisać projektu nazwiskiem pani Elżbiety, która jest na urlopie, a pani zleciła tylko końcowe poprawki.

– Pani Elżbieta zleciła mi napisanie projektu. Od początku do samego końca. Dlatego projekt jest wyłącznie mojego autorstwa – wyrzuciłam z siebie.

Zapadła cisza. Szef poczerwieniał i już chciał coś powiedzieć, gdy wypaliłam:

– Bardzo przepraszam, że zapytam o to przy wszystkich. Ale chciałabym się dowiedzieć, czy za ten projekt dostanę, jak w umowie, obiecane cztery tysiące?

– Cztery tysiące? – zdziwił się jeden z członków zarządu.

– Pani Elżbieta za ostatnie zlecenie dostała takie honorarium – odparłam.

– Ciekawe... Trzeba to sprawdzić, najwyraźniej ktoś mocno zawyżył tę kwotę – zauważył pan w czerwonej muszce.

– Sprawdzę – warknął szef.

– Rozumiem więc, że nie Seszele, ale urlop nad krajowym morzem mogę już planować? – zapytałam z niewinną miną.

Szef szuka pretekstu, żeby się mnie pozbyć

– Z pewnością – odpowiedział facet w muszce. – Początek pracy jest niezwykle ciekawy, a całość wygląda na bardzo profesjonalną robotę. Osobiście przejrzę i skontaktuję się z panią. Pozwolisz, Wacku? – popatrzył na prezesa.

Prezes niechętnie kiwnął głową. Tego samego dnia na moim biurku zaterkotał telefon. Pan w czerwonej muszce pogratulował mi ujęcia tematu. Stawka za projekt, jak powiedział, nie ulegnie zmianie, poza tym w najbliższym czasie mogę liczyć na premię. A Elka? Wróciła w końcu z piękną, brązową opalenizną, której raczej nie nabyła w szpitalu miejskim w Krakowie.

Szef podobno szuka pretekstu, żeby się mnie pozbyć. Mam w końcu jeszcze jednego haka na niego: Elkę. Nie w mojej naturze leży powiadamianie żon szefów o biurowych romansach ich mężów, ale przynajmniej lepiej sypiam, wiedząc, że mam taki argument. Takiego małego asa w rękawie.

Czytaj także:
„Przez 15 lat prowadziłam podwójne życie, oszukiwałam męża i dzieci. Moją grę kłamstw i pozorów przerwała... choroba”
„Romans z facetem młodszym o 15 lat był jak rollercoaster. Ciągle bałam się, że straci mną zainteresowanie i odejdzie do innej”
„Zaliczyłam płomienną noc z… szefem mojego brata. Gdy dowiedziałam się, co zrobiłam, myślałam, że zapadnę się pod ziemię”

Redakcja poleca

REKLAMA