Pracę w firmie transportowej o romantycznie brzmiącej nazwę „Kalinka” udało mi się zdobyć po długich poszukiwaniach. Wcześniej pracowałam w niewielkim przedsiębiorstwie handlującym materiałami budowlanymi.
Kiedy mój szef odszedł na zasłużoną emeryturę, okazało się, że jego dzieci mieszkają za granicą i zupełnie nie są zainteresowane przejęciem rodzinnego biznesu.
Wypowiedzenie z odprawą
Pan Wacław – miły pan dobrze po sześćdziesiątce – zachował się bardzo w porządku i całej załodze dał trzymiesięczną odprawę. Wiem, że to poważnie obciążyło jego, wcale nie aż tak duży, budżet, dlatego jestem mu bardzo wdzięczna.
– Dobrych pracowników trzeba doceniać, a ja już nie mogę docenić was w żaden inny sposób niż tymi pieniędzmi. Może nieco pomogą zanim uda się wam znaleźć nowe zatrudnienie – widać było, że nasz szef naprawdę żałował, że musi nas zwolnić. – Niestety zdrowie już nie to i dalej nie jestem w stanie prowadzić działalności. Zresztą podatki i obciążenia coraz wyższe, konkurencja duża. A ludzie wcale znowu tak dużo teraz nie budują, żeby klienci pchali się drzwiami i oknami. Ja już nie ma siły tak się z tym dalej szarpać.
– Ależ panie Wacławie, my pana doskonale rozumiemy. Teraz czas na zadbanie o działkę i podróże z żoną. W końcu cóż może być lepszego niż życie wesołego emeryta? –Krystyna, nasza sekretarka, która właściwie zarządzała całym biurem, zaklaskała w ręce.
– Za nowe, lepsze czasy – dodał Michał, wznosząc symboliczny toast wodą mineralną.
Podczas pożegnania nie piliśmy szampana, ale zorganizowaliśmy poczęstunek z kawą i ciastem.
– W końcu to też bąbelki – puścił zawadiacko oko, jak to tylko on potrafi.
Bezrobocie pełne nadziei
I tak po prawie 10 latach zostałam bezrobotna. Do firmy pana Wacława trafiłam na staż zaraz po studiach i zostałam. Skończyłam rachunkowość i finanse, a tutaj pełniłam funkcję księgowej, łącząc ją z telefoniczną obsługą stałych klientów.
Może nie robiłam jakiejś oszałamiającej kariery, ale lubiłam tą naszą rodzinną atmosferę, spokojną pracę i życzliwy zespół, który naprawdę pomagał sobie w każdej sytuacji. A pensja też była w porządku.
– Na pewno coś znajdziesz, przecież dla księgowych jest teraz dużo ofert – mój narzeczony był pełen optymizmu, gdy przyszłam po ostatnim dniu pracy i z entuzjazmem zasiadłam do komputera, by szukać ofert.
Ogłoszeń rzeczywiście było dużo, ale raczej nie w naszym małym miasteczku. Tutaj działało zaledwie kilka firm i tak naprawdę wszystkie miały obsadzone stanowiska. A w urzędach to wiadomo jak jest. Najczęściej zatrudniani są ludzie z polecenia, więc na takie stanowisko nawet nie liczyłam.
Mijały kolejne tygodnie, a ja powoli traciłam entuzjazm. Wysyłałam mnóstwo CV, ale one pozostawały bez odpowiedzi.
– Czy ktoś w ogóle czyta te dokumenty? – coraz częściej traciłam cierpliwość. – Czy oni tyko tak udają, że poszukują pracownika, a tak naprawdę i tak już mają wybranego kandydata?
– Ej Basia, trochę cierpliwości. Na pewno się uda. Bo komu, jak nie tobie? Jesteś przecież świetna w tych wszystkich swoich liczbach, podatkach i ustawach – trzeba przyznać, że na Kamila i jego odwieczny optymizm zawsze mogłam liczyć.
Gdy już niemal całkowicie straciłam nadzieję i miałam przejść się z CV po okolicznych sklepach, by spytać, czy nie poszukują przypadkiem sprzedawcy, zadzwonił mój telefon.
Telefon z „Kalinki”
– Dzień dobry dzwonię z firmy „Kalinka”. Czy nadal jest pani zainteresowana stanowiskiem, na które aplikowała? – zapytał ktoś po drugiej stronie telefonu.
„Jaka >>Kalinka<<? Gdzie ja wysłałam te dokumenty? – moje myśli biegły niczym szalone, próbując sobie cokolwiek przypomnieć”.
Ale moja rozmówczyni nie czekała na odpowiedź i kontynuowała.
– Zapraszam na rozmowę w czwartek o 10:00 w naszej siedzibie. Więcej informacji uzyska pani na miejscu. Halo. Halo??? Słyszy mnie pani? – kobieta była zniecierpliwiona.
– Tak, tak. Oczywiście. Będę o 10:00. – odparłam.
Okazało się, że dumnie brzmiąca „Kalinka” to przedsiębiorstwo logistyczno-transportowe z P., większego miasta wojewódzkiego oddalonego od mojego o około 40 km. Rzeczywiście wysłałam tam swoje CV na stanowisko w dziale finansowym, ale zupełnie nie zwróciłam uwagi na tę dziwną nazwę, która zupełnie nie pasowała do branży TSL.
Do rozmowy jednak pilnie się przygotowałam. Prześledziłam Internet i na firmowej stronie oraz profilach w mediach społecznościowych dokładnie sprawdziłam mojego potencjalnego pracodawcę. To duże przedsiębiorstwo zajmujące się głównie transportem ponadgabarytowym na terenie Polski i Europy (głównie Niemcy, Dania, Francja, Holandia i Włochy). Właściciel: Zbyszek i Kalina T. A więc to stąd ta nieco infantylna nazwa.
Biuro zrobiło na mnie duże wrażenie. Całe piętro w nowoczesnym biurowcu położonym blisko centrum.
– To gdzie pani wcześniej pracowała? – rekruterka zadała mi standardowe pytanie.
Opowiedziałam jej o firmie budowlanej pana Wacława, jego odejściu na emeryturę i zamknięciu działalności.
– Wykonywałam rozliczenia faktur, zajmowałam się podatkami i składkami ZUS, prowadziłam kadry i płace, ale wspierałam też trochę dział handlowy w procesie obsługi klienta – wyjaśniłam.
– Świetnie, cenimy dobrych specjalistów od finansów, którzy potrafią współpracować w zespole i wiedzą, jak wczuć się w potrzeby firmy. Księgowi zbyt często skupiają się jedynie na cyferkach i zmianach w artykułach ustaw – widać było, że moje umiejętności interpersonalne przypadły jej do gustu. – To dziękujemy i w razie zainteresowania skontaktujemy się z panią – zakończyła rozmowę.
Ta standardowa regułka nieco mnie rozczarowała. Podejrzewałam, że wcale nie zrobiłam tak dobrego wrażenia, jak początkowo mi się wydawało.
Posada z fajną pensją
Jednak minął zaledwie tydzień, a głos w słuchawce telefonu zaprosił mnie do siedziby firmy.
– Potencjalnie jesteśmy zainteresowani pani kandydaturą, ale szef chce jeszcze osobiście porozmawiać – sekretarka zaprosiła mnie do biura.
Rozmowa z właścicielem firmy okazała się rzeczowa i konkretna. Otrzymałam propozycję umowy próbnej na okres 3 miesięcy z dość atrakcyjną stawką.
– Jak się pani sprawdzi, podpiszemy umowę na czas nieokreślony. To oczywiście będzie wiązać się z podwyżką. – zapewnił mnie szef.
I tak wkroczyłam w nowy etap na mojej ścieżce kariery. „Kalinka” była prężnie działającym przedsiębiorstwem, które cały czas się rozwijało. Pokaźna liczba samochodów ciężarowych z różnymi typami naczep, elegancko prezentująca się recepcja i nowoczesne wnętrza biur robiły świetne wrażenie.
– Może to jeszcze nie jakaś korporacja, ale sektor MŚP z dużym potencjałem – myślałam po podpisaniu umowy.
Pracę miałam zacząć od poniedziałku. Sekretarka (a raczej asystentka szefa) zaprowadziła mnie do działu finansowego, który składał się z dwóch pokoi. Jeden zajmowała moja bezpośrednia przełożona, która tego dnia była nieobecna. W drugim, o wiele obszerniejszym, zobaczyłam 4 biurka.
– To jest pani Basia, która zastąpi Anię. Wprowadźcie ją, proszę, w jej obowiązki – asystentka dokonała prezentacji. – Jak pani będzie miała jakieś pytania, to ja pracuję na końcu tego korytarza po prawej. Udanego pierwszego dnia pracy – zwróciła się do mnie i wyszła.
Spojrzałam wtedy na moje nowe koleżanki. Jedna z nich niezbyt chętnie podniosła się znad biurka i przedstawiła się:
– Agnieszka – podała mi rękę.
Czy ja ją skądś znam?
Po prezentacji nikt za bardzo nie kwapił się, żeby mi pomóc i wytłumaczyć, od czego dokładnie mam zacząć. Zobaczyłam, że wysoka blondynka w obłędnym sweterku, siedząca tuż pod oknem, jakoś wnikliwie mi się przygląda.
„Zaraz, jak ona miała na imię? A tak, Wiktoria. Jak zwycięstwo”. Jej twarz wydała mi się znajoma, ale zupełnie nie mogłam sobie przypomnieć skąd. A może tylko była do kogoś podobna?
Atmosfera przez cały dzień była dość napięta. Zrzuciłam to na pierwszy dzień i to, że musimy się wszystkie ze sobą jakoś oswoić. Dziewczyny pracują tutaj od dawna, mają zwartą grupę, a ja w końcu jestem nowa.
– I jak w nowej pracy? Fajne miejsce? – Kamil już od drzwi zasypał mnie pytaniami.
– A wiesz, że było jakoś drętwo, ale to pewnie tylko na początku. – zdałam mu relację.
– Jasne, musicie się poznać. Pierwsze kroki nigdzie nie są łatwe. – odparł z uśmiechem.
Tylko, że z dnia na dzień niewiele się poprawiało. Gdy wchodziłam rano do biura, widziałam, że dziewczyny coś ze sobą szepczą. Na mój widok zwykłe milkły. Żadna z nich nie zaproponowała mi pomocy czy jakiegoś szerszego wprowadzenia w obowiązki.
Nie mogłam się z nimi dogadać
Dopiero moja nowa szefowa, która wróciła z kilkudniowego urlopu, dokładniej wyjaśniła mi działanie firmowego systemu. Miałam rozliczać czas pracy kierowców, diety, benzynę i inne firmowe wydatki, które można odpisywać od kosztów uzyskania przychodów.
Koleżanki wprawdzie otwarcie mnie nie atakowały, ale zupełnie ignorowały. Widziałam, że stanowią zwartą paczkę, której przewodniczy ta blondynka wyglądająca niczym jakaś modelka z żurnala. Wiktoria. Zwykle między 12:00-13:00 wychodziły na lunch. Żadna z nich nie zaproponowała mi, żebym poszła z nimi. W końcu nie wytrzymałam i sama zapytałam.
– Gdzie chodzicie na obiad? Do tej knajpki na dole czy polecicie mi jakieś inne miejsce? – myślałam, że po tych słowach zaproponują, żebym poszła z nimi.
Ale taka propozycja nie padła. Popatrzyły na mnie. Ledwie coś mruknęły niezrozumiałego i poszły. Wiktoria, przechodząc koło mojego biurka, zrzuciła plik dokumentów, które chwilę temu posegregowałam według dat, żeby wprowadzić do systemu.
– Oj, przepraszam. To niechcący – powiedziała, ale jej głos zabrzmiał bardziej jak jakiś warkot.
Zupełnie nie wiedziałam, o co im chodzi. Ja jestem dość otwarta i przyjaźnie nastawiona. Dlaczego one torpedują każdą moją próbę jakiegoś bliskiego kontaktu? Następnego dnia rano, jak zwykle, usłyszałam przyciszone szepty, gdy wchodziłam.
– Hej, o co wam chodzi? Zrobiłam coś nie tak? Czemu zawsze milkniecie na mój widok? – postanowiłam zagrać w otwarte karty.
– No co ty, wydaje ci się tylko – szybko powiedziała Agnieszka i zerknęła na Wiktorię.
Od tego czasu zaczęły dziać się jakieś dziwne rzeczy. Ktoś wyraźnie sabotował moją pracę. Rano zastawałam dziwny bałagan na biurku. Gdy wyszłam do łazienki i zostawiłam otwarty plik, komputer po moim przyjściu był wyłączony. Tak niefortunnie stało się, że nie zapisałam zmian w pliku i niemal całą pracę musiałam zaczynać od nowa. Takich przypadków było dużo więcej.
Rozmowa z szefową nie byłą miła
Któregoś dnia wezwała mnie do siebie moja szefowa.
– Pani Basiu, pani wie, że jest u nas na okresie próbnym, dlatego musi się starać. Wczoraj spóźniła się pani z raportem, który był naprawdę pilny. Kierowcy skarżą się, że nigdy nie mogą pani zastać przy biurku, gdy chcą oddać jakieś dokumenty i coś dopytać – byłam bardzo zaskoczona jej słowami. – Trochę podpytałam dziewczyny od pani z pokoju. Wyraźnie się ociągały, ale w końcu powiedziały, że pani zupełnie sobie nie radzi z zadaniami i wciąż tylko oczekuje pomocy.
– Ale jakiej pomocy? Przecież one w ogóle w niczym mi nie pomagają. Praktycznie wcale nie chcą ze mną współpracować. A raportu wczoraj nie miałam jak wydrukować, bo w mojej drukarce był wyjęty toner, a dziewczyny powiedziały, żebym poczekała, bo dopiero sekretarka poszła po zakupy. – starałam się wytłumaczyć.
– Ja mam zaufanie do mojego zespołu. A skoro już pani chce wiedzieć, żadna z dziewczyn nie wyraża się pochlebnie o pani kompetencjach. Twierdzą, że w godzinach pracy pani większość czasu spędza na prywatnych rozmowach telefonicznych, gdzieś biega, robi zakupy w Internecie – kontynuowała moja szefowa.
– Ale… – próbowałam się bronić.
– Bądźmy poważne. W tej firmie nie ma zwyczaju sprawdzać komputerów pracowników czy pilnować kogoś, czy rzeczywiście skupia się na pracy. Mamy do siebie zaufanie i doceniamy efekty. A efektów pani pracy nie widać. Daję pani ostatnią szansę na poprawę. Jak nie, to osobiście przekażę szefowi, żebyśmy nie przedłużali umowy – zakończyła.
Wyszłam z jej pokoju naprawdę przejęta i zła. Bo przecież próbuję wdrożyć się w pracę, ale nie wiadomo czemu, większość osób tutaj mi to utrudnia. Zaczęłam mieć wrażenie, że dziewczyny z działu prowadzą ze mną jakąś dziwną grę. Do tego inni pracownicy, też są dla mnie wyjątkowo źle nastawieni. Tylko dlaczego? O co tutaj chodzi?
Konfrontacja z Wiktorią
– No i co? Szefowa cię pochwaliła? – uśmiech Wiktorii, gdy to mówiła, był pełen jadu – Taka gwiazda nie daje sobie rady z obowiązkami?
W tej chwili zupełnie straciłam cierpliwość i niemal wykrzyczałam:
– Co ty w ogóle do mnie masz? O co ci chodzi? Bo widzę, że mnie nie znosisz i do tego cały czas obgadujesz. Skądś się biorą te brakujące dokumenty, bałagan, skasowane pliki w komputerze. No przecież to nie biurowe chochliki. – wykrzyczałam.
– Ty mnie naprawdę nie pamiętasz? – pytanie koleżanki zupełnie mnie zaskoczyło.
– Nie wiem. Twoja twarz wydała mi się jakaś znajoma. Ale nie potrafię sobie przypomnieć skąd i myślałam, że to wyobraźnia płata mi figle. – odparłam całkiem szczerze.
– No tak, zniszczyłaś mi życie, zabrałaś wszystko i teraz nie pamiętasz. Jesteś naprawdę podła. I lepiej odejdź, bo ja postaram się, żeby cię stąd zwolnili. Mam tutaj dobrą pozycję, szefowa i dziewczyny mnie lubią. Tobie nikt nie uwierzy. W końcu jesteś nowa i do tego dałaś się poznać jako osoba niezbyt nadająca się do tej pracy – Wiktoria była w swoim żywiole.
– Ale co ja ci zniszczyłam? Zupełnie nie rozumiem, o czym ty mówisz. – byłam bardzo zdziwiona.
– Zapytaj Kamila, on Ci na pewno wyjaśni – syknęła moja współpracowniczka i zasiadła za biurkiem.
Co Kamil ma z tym wspólnego?
Próbowałam dowiedzieć się, o co jej chodzi i skąd zna mojego narzeczonego. Wiktoria jednak w ogóle przestała się do mnie odzywać.
I co się okazało? Wiktoria to była dziewczyna mojego narzeczonego. Rzeczywiście, kiedyś mi wspominał, że trochę przede mną spotykał się z jakąś Wiktorią. Zupełnie się nie rozumieli, dlatego z nią zerwał. Ona nie chciała tak szybko odpuścić. Dzwoniła, pisała, nachodziła go w domu i w pracy. W końcu Kamil kazał jej spadać i powiedział, że poznał kogoś innego i jest szczęśliwy.
Wtedy wymyślała sobie, że to przeze mnie rozpadł się ich związek.
Wreszcie przypomniałam sobie, skąd kojarzę jej twarz. Kiedyś doszła do mojego chłopaka, gdy piliśmy kawę w ogródku na deptaku i zaczęła robić mu wymówki, że tak szybko znalazł sobie pocieszenie.
– Ale przecież ty już z nią nie byłeś, gdy się poznaliśmy – mówiłam do Kamila, zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego ona tak mnie nienawidzi.
– Tak, ale Wiktoria jest bardzo ambitna i zawzięta. Pewnie umyślało się jej, że gdyby nie ty, to wrócilibyśmy do siebie. – wytłumaczył mi Kamil.
– A wrócilibyście? – mała nutka niepewności zaiskrzyła gdzieś z tyłu mojej głowy.
– No co ty, to ciebie kocham i z tobą chcę być. Zresztą uwierz, że miałem jej tak dosyć, że nie wróciłbym do niej nawet wtedy, gdyby wygrała milion w totka – zaśmiał się i przytulił mnie.
Jestem szczęśliwsza na bezrobociu
Odeszłam z „Kalinki”. Wolę poszukać innej pracy niż walczyć z Wiktorią i tłumaczyć wszystkim, o co chodzi. W końcu w biurze spędza się codziennie 8 godzin. Przyjazne otoczenie jest równie ważne, co rozwój i fajna pensja. A ja nie chcę ciągłych awantur i tej napiętej atmosfery.
– Zobaczysz, zaraz znajdziesz coś fajnego – Kamil znów mnie wspiera, gdy wysyłam kolejne CV i złorzeczę na polskich pracodawców.
Czytaj także:
„Była uwiodła mnie, żeby zemścić się na mojej żonie i zniszczyć moją rodzinę. Wstyd mi, że nie umiałem się jej oprzeć”
„15 lat temu moja uczennica poszła ze mną na wojnę i przegrała. Teraz postanowiła się zemścić, ale ze mną się nie zadziera”
„Odrzuciłam awanse szefa, więc zemścił się w najgorszy sposób. Przyprawił mi gębę podrywaczki żonatych i łowczyni majątków”