„Koleżanka ukrywała przed mężem, że ma nieślubne dziecko. Zostawiła syna na wychowanie siostrze. Bała się, że ją wydam”

kobiety rozmowa fot. Adobe, Stock, Odua Images
„Okazało się, że żona szefa Michała to moja koleżanka z klasy z podstawówki. Udała jednak, że mnie nie zna. Bała się, że zdradzę jej mężowi prawdę o jej rodzinie i przeszłości. Postanowiłam milczeć, ale z czasem wszystko wyszło na jaw”.
/ 29.07.2023 20:45
kobiety rozmowa fot. Adobe, Stock, Odua Images

Decyzja o wyjeździe zapadła szybko. W maju mój mąż objął stanowisko kierownika projektu, wykazał się wiedzą i pomysłowością…

We wrześniu już pakowaliśmy walizki przed wylotem do Nowego Jorku. Amerykańska firma dawała Michałowi na starcie znakomite wynagrodzenie, służbowy samochód oraz mieszkanie.

On zdecydował o wyjeździe

– Jedziemy – zdecydował, zanim zdążyłam się zastanowić, czy w ogóle chcę jechać. – Chyba nie zamierzasz tkwić w tej swojej agencji za dwa tysiące? – pytał zirytowany, widząc, że się waham.

– Mam wszystko rzucić? Tak od razu? – naprawdę nie byłam przekonana.

Zaledwie tydzień wcześniej moje CV zatrzymał dyrektor dużej firmy, miałam więc nadzieję, że wkrótce i ja dostanę od losu szansę. Tymczasem mąż nie brał w ogóle moich rozterek pod uwagę.

– Na razie trzy lata, a potem zobaczymy. Przez ten czas zarobię tyle, że będzie nas stać na większe mieszkanie, a może zbudujemy dom – mrugnął do mnie okiem, pocałował, wyłączył światło… i mocno przywarł do mnie całym ciałem.

Zasypiając, nie miałam już wątpliwości.

Następnego dnia pobiegłam do Michaliny, mojej najlepszej przyjaciółki.

– Nie zostanę sama. Nie wytrzymałabym nawet jednego tygodnia bez Michała, a co dopiero miesiąc, rok... – wypłakiwałam się przed Miśką. – W poniedziałek składam wymówienie i jadę – postanowiłam.

– Zostawisz mnie?! – Miśka aż krzyknęła przestraszona.

Tylko pokiwałam głową.

– No to teraz ja nie wytrzymam tu sama… –  przyjaciółka poważnie się zmartwiła.

Znałyśmy się od początku liceum. Ta sama ławka, te same ulubione przedmioty, podobny gust – zostałyśmy przyjaciółkami na całe życie. A teraz miałam ją zostawić. Nie sądziłam, że tak się stanie.

– Co dzień będziemy gadać na Skypie, zobaczysz, jakoś zleci – pocieszałam Misię.

Przez cały lot myślałam, co mnie czeka za oceanem, choć już z góry wiedziałam, że nie będzie łatwo – nowe otoczenie, mój nie najlepszy angielski, brak pracy i jakichkolwiek znajomości…

Zaczęliśmy nowe życie

Po przyjeździe do Rochester byłam wykończona po koszmarnie długiej podróży, a tu od razu trzeba było wziąć się do roboty i zorganizować nasz nowy dom. Michał już następnego dnia szedł do pracy.

Mieszkanie, które wynajęła dla Michała firma, było niewielkie, choć na polskie standardy śmiało wystarczyłoby dla czteroosobowej rodziny. Z okien sypialni widać było park. Salon i gabinet Michała wychodziły na niezbyt ruchliwą ulicę.

Już pierwszego dnia, kiedy mąż wyszedł do pracy, wybrałam się na rekonesans po okolicy. Niestety, w pobliżu było tylko kilka smętnych barów, jakaś pralnia, spożywczak i tyle. Do sklepów i cywilizowanego świata nie znałam jeszcze drogi, więc wróciłam do domu, żeby się ponudzić.

Kolejne dni minęły podobnie. Michał pracował do późna, więc gdyby nie telewizor, umarłabym z nudów. Pod koniec tygodnia wybrałam się metrem do miasta – niestety, wylądowałam w środku jakiejś biznesowej dzielnicy, gdzie nie znalazłam nic ciekawego. Bałam się, że jak tak dalej pójdzie, zwyczajnie oszaleję z samotności. Nie wystarczą mi spacery po okolicy ani nawet wypady metrem do najbliższego malla, czyli centrum handlowego. Muszę coś robić, gdzieś bywać, spotykać ludzi…

Weekendy w towarzystwie męża są super, ale przez resztę tygodnia nie mogę żyć jak pustelnik! Z jednej strony byłam szczęśliwa, że mam Michała blisko siebie, ale z drugiej tęskniłam już za rodzicami, znajomymi, no i oczywiście za Miśką. Zresztą czułam, że przyjaciółka jeszcze gorzej znosi rozłąkę, dlatego rozmawiając na Skypie, głównie ją pocieszałam.

Pewnego wieczoru Michał wrócił z pracy rozpromieniony.

– Szef zaprasza nas do siebie na kolację! – krzyknął od progu. – Wyobrażasz sobie? Tutaj się nie zaprasza ludzi z pracy do domu. Wiesz, Zuza, jakie to wyróżnienie?! – cieszył się jak dziecko.

Ja też się ucieszyłam. Tym bardziej że Michał obiecał następnego dnia zabrać mnie na zakupy. Ciuchy, które przywiozłam z Polski, nie nadawały się jego zdaniem na tak poważną okazję.

– Hana jest bardzo elegancka. Nie możesz, kochanie, wyglądać przy żonie mojego szefa jak kopciuszek. – powiedział.

Kupiliśmy dwie sukienki, jedną klasyczną garsonkę, kilka bluzek…

– Michał, wystarczy tych ubrań. Gdzie ja będę w nich chodzić? – zganiłam męża, widząc wysokość rachunku.

– Musisz jeszcze mieć do tego eleganckie buty, szal, torebkę… – wyliczał, a ja kręciłam głową z dezaprobatą.

Wydał na mnie już fortunę.

– Michał, nie możemy tak trwonić kasy. Jeszcze nic nie zarobiłeś, a już… – starałam się przywrócić mu rozsądek.

– Żadnych protestów – przerwał mi stanowczo. – Jak zobaczysz Hanę, to się przekonasz, że miałem rację – upierał się.

Śmiał się z moich obaw, twierdząc, że tutaj, w Stanach, człowiek na pewnym stanowisku musi prezentować określony poziom zamożności na zewnątrz. W domu kilka razy przymierzałam wszystkie kupione ciuszki i stwierdziłam, że Michał ma świetny gust.

– A, byłbym zapomniał – powiedział, kiedy następnego wieczoru szykowaliśmy się do wyjścia. – Hana jest Polką. Pobrali się z Brianem parę lat temu… Ona jest pewnie w twoim wieku, Brian zaś trochę starszy… – Michał zaśmiał się tajemniczo. – No, zresztą sama zobaczysz. Sympatyczny z niego gość.

Nie mogłam zdradzić, że ją znam

Pod rezydencję – bo chyba tak trzeba nazwać dom szefa Michała – podjechaliśmy punktualnie. W drzwiach przywitał nas sam gospodarz i jego żona. Na widok Hany odebrało mi mowę. Rzeczywiście była bardzo elegancka, wręcz wytworna. Opalony, głęboko odsłonięty dekolt świadczył o niedawnym pobycie w cieplejszym klimacie. A piękna twarz Hany była twarzą… Hanki z mojej klasy w podstawówce. 

– Tak się cieszę – niemal krzyknęła, nie dopuszczając mnie do głosu i wyciągnęła do mnie obie ręce. – Michał dobrze zrobił, że postanowił panią ze sobą zabrać

Hanka udawała, że się nie znamy, chociaż grymas na jej twarzy i ściągnięte brwi przy powitaniu zdradzały, że doskonale mnie pamięta.

Po krótkiej prezentacji, Hanka czy też Hana pociągnęła mnie za rękę, mówiąc głośno po angielsku:

– Pokażę ci nasz greenhouse… To taka moja mała ekstrawagancja!

Gdy znalazłyśmy się z tyłu domu, Hania od razu zaczęła mnie upominać przyciszonym głosem:

– Nie wolno ci mówić, że się znamy. Pamiętaj, ani Brianowi masz tego nie zdradzić, ani swojemu mężowi! Rozumiesz? Kiedyś mógłby się wygadać, a to mu nie pomoże w karierze… Rozumiesz? – spytała powtórnie.

Kiwnęłam głową. Byłam oszołomiona. Hankę znałam od pierwszej klasy szkoły podstawowej. Mieszkałyśmy w Gdyni po sąsiedzku. Jej matka szyła chałupniczo, ojciec łapał się jakichś dorywczych zajęć, ale co zarobił, to przepijał. U Hanki w domu była bieda, aż piszczało. Jej starsza siostra uciekła z domu, gdy miała 14 lat. Podobno wyjechała do Niemiec do sprzątania – jak było naprawdę, nikt nie wiedział.

Hania już jako trzynastolatka bywała widywana z dorosłymi mężczyznami w podejrzanych miejscach. Kiedy skończyłyśmy podstawówkę, o Hance ludzie mówili, że jest mewką… Za ładną buzią łazili nie tylko marynarze. Pół roku później Hanka chodziła już z brzuchem…

Było mi jej żal, bo co taka szesnastoletnia dziewczyna, praktycznie bez domu, mogła sama zrobić z dzieckiem? Nie znałam dalszych losów Hani, bo wkrótce moi rodzice przeprowadzili się do Poznania. 

Stojąc pośrodku ogromnej przeszklonej werandy, w której urządzono fantastyczną – pełną soczyście zielonych roślin oranżerię, przypominałam sobie obrazki sprzed kilkunastu lat i wprost nie mogłam uwierzyć w metamorfozę Hani…

A teraz prosiła mnie, abym postarała się zapomnieć zarówno o jej przeszłości, jak i prawdziwej tożsamości.

– Pokażę ci Rochester, zabiorę do Nowego Jorku, zobaczysz, miło spędzimy razem czas – objęła mnie ramieniem.

Spoglądała na mnie trochę z góry. Miała ponad 170 centymetrów wzrostu i do tego niebotyczne szpilki…

– Jasne, zapomnę, Haniu… Hano – natychmiast się poprawiłam.

– Możesz mówić „Hania”. Brian mówi inaczej, bo jemu tak wygodniej –wytłumaczyła.

Reszta wieczoru minęła nam w dobrych nastrojach. Brian był bardzo sympatycznym gospodarzem, mąż czuł się swobodnie w jego towarzystwie. Ja i Hania siedziałyśmy blisko siebie i rozmawiałyśmy o różnych babskich sprawach.

– Nie byłaś sama na zakupach? Zaprowadzę cię wszędzie, gdzie warto być – Hanka się do mnie uśmiechała.

Wyczuwałam przyjazne fluidy.

Gdy wyszliśmy, korciło mnie, żeby wypaplać mężowi, że znam żonę jego szefa od dziecka i wiem dużo o jej nieciekawej przeszłości. Ale powstrzymałam się. Kto wie, może rzeczywiście mogłoby to przekreślić karierę Michała w Stanach?

O nieprawdopodobnym spotkaniu nie rozmawiałam również z Miśką; przyjaciółka nie znała moich koleżanek z Gdyni i chociaż kiedyś opowiadałam jej o dziewczynie, która jeszcze w szkole zaczęła ciałem zarabiać na życie, nigdy nie wymieniłam jej imienia.

Opowiedziała mi swoją historię

Już następnego dnia po proszonej kolacji Hanka zadzwoniła z propozycją, że zabierze mnie na lunch i zakupy. Spędziłyśmy ze sobą chyba pięć godzin, ale nie nudziłam się w jej towarzystwie. Opowiedziała mi o tym, jak po urodzeniu Mateusza mieszkała z nim u swojej babki na peryferiach Gdyni. Potem, kiedy chłopczyk miał 2 lata, poznała jakiegoś marynarza, który przekonał ją do wyjazdu na uczciwy zarobek do Stanów.

Za oceanem Hania zaczepiła się w portowym barze jako kelnerka. Właściciel knajpy zorientował się, że Hanka potrafi gotować. Zatrudnił ją więc w kuchni, a niedługo potem stworzyli wspólnie firmę cateringową.

– I tak, przy okazji organizowania pikniku dla pracowników firmy Briana, poznałam jego samego… Zauważył mnie, jak omawiałam z jego asystentką menu na imprezę. Kiedy wyszłam, spytał ją, kim jestem. Ona dała mu moją wizytówkę… I tak to się potoczyło – opowiadała Hana.

Różnica wieku nie była problemem dla żadnego z nich; kiedy brali ślub Hania miała 23 lata, Brian 46.

– Ja naprawdę go kocham. Nawet gdyby nie był bogaty, byłabym z nim – wyjaśniła mi.

– A twój syn? – spytałam.

– Mąż nie wie, że to moje dziecko. Myśli, że wspieram ukochanego siostrzeńca… Mateusz skończył 13 lat, wchodzi w trudny wiek, ale Ala, moja młodsza siostra, świetnie sobie z nim radzi. On traktuje ją jak matkę, jej męża jak ojca i autorytet, chociaż mówi do nich „ciociu” i „wujku”. Ja daję pieniądze… Myślisz, że to za mało? Tak mi się życie ułożyło, Zuza, a mój syn jest chyba szczęśliwy… I ja też jestem. Myślisz, że mam prawo? – chciała, żebym zaakceptowała tę sytuację.

– Oczywiście, że tak, Haniu. Każdy ma prawo do szczęścia – zapewniłam ją. I naprawdę tak myślałam. 

Przez rok zaprzyjaźniłam się z Hanką niemal tak mocno, jak z Miśką. To była i jest inna przyjaźń, chociażby z tego powodu, że do Miśki kiedyś wrócę na stałe, a Hanię mam na jakiś czas. Jednak już teraz obiecała mi, że kiedy wrócimy do kraju, będzie nas odwiedzać.

Poznałam jej syna

Na ostatnie święta przyjechaliśmy z Michałem do Polski. Poza górą prezentów dla bliskich i Miśki, przywieźliśmy sporą walizkę drobiazgów dla Mateusza. Na spotkanie z synem Hani pojechałam sama.

– Jak Hania, to znaczy… Jak mama się czuje? Wszystko u niej w porządku? – spytał mnie nastolatek niemal w progu.

Zadziwiła mnie jego bezpośredniość.

– Mama mówiła, że pani wszystko wie… Ja też wiem bardzo dużo, proszę się nie martwić – starał się mnie uspokoić, widząc moje zakłopotanie.

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem i podziwem. Ten młody człowiek, podobny do matki jak dwie krople wody, miał w tamtej chwili zaledwie 14 lat, a był taki dojrzały. To pewnie zasługa jego przybranej matki, ale to również oznaczało, że Hanka nigdy nie oszukiwała syna.

Rok temu, gdy w środku szalejącej pandemii, urodziłam córeczkę, zdałam sobie sprawę, jak bardzo Hanka musiała cierpieć, zostawiając Mateusza w Polsce. Ja na pewno nie umiałabym tak postąpić.

Ale życie pisze najbardziej nieprawdopodobne scenariusze. Hanka twierdzi, że dzięki znajomości ze mną los dał jej drugą szansę. Ja myślę, że ma po prostu fantastycznego męża.

Odwiedziła nas któregoś popołudnia pod koniec lutego. Była bardzo podekscytowana. Akurat karmiłam Melanię, która powoli zasypiała przy piersi. 

– Wiesz, kiedy urodziłaś Melę, strasznie ci zazdrościłam – wyznała Hania, a ja spojrzałam na nią zdziwionym wzrokiem. – Nie patrz tak – roześmiała się. – Nie chcę mieć dzidziusia jak ty, ale kiedy wróciłaś z nią ze szpitala, poczułam, jak bardzo brakuje mi bliskości z Mateuszem. I wiesz co? Strasznie się tego bałam, ale w końcu przyznałam się Brianowi, że Mati jest moim synem.

– I co na to twój mąż?! – nie mogłam się doczekać odpowiedzi przyjaciółki.

– Brian powiedział, że od dawna się tego domyślał i że w takim razie musimy sprowadzić Mateusza do Stanów. A na koniec powiedział, że sami się po niego wybierzemy – Hanka przełykała łzy wzruszenia.

Za kilka tygodni wracamy do Polski. Pojedziemy tam całą piątką, razem z Hanią i Brianem. A potem? Cóż, mam nadzieję, że Mateusz zechce wyjechać z mamą i jej mężem za ocean i że Hania wreszcie będzie naprawdę szczęśliwa.

Czytaj także:
„Mąż ukrywał przede mną choroby psychiczne w rodzinie. Gdy prawda wyszła na jaw, jeszcze się obraził”
„Ukrywałem przed żoną swoją bezpłodność. Kochanka bez problemu wrobiła mnie w dziecko”
„Mój facet ukrywał przede mną, że jest uzależniony od hazardu. Byłam dla niego bankomatem”

Redakcja poleca

REKLAMA