Akurat wyjmowałam brytfankę z piekarnika, gdy usłyszałam odgłos otwieranych drzwi. No, gołąbki wypiekły się na czas, ostrożnie przełożyłam je na półmisek. Niemal w tej samej chwili w kuchennych drzwiach pojawiła się głowa Ani, mojej wnuczki.
– Ha! Wiedziałam, że to od nas tak pachnie! – krzyknęła radośnie. – Jak tylko weszłam do bramy, czuć je było na schodach, już na dole nawet – podskoczyła do mnie. – Babciu, jesteś kochana, umieramy z głodu.
– Tak właśnie pomyślałam – uśmiechnęłam się do wnuczki. – To możemy siadać do obiadu, skoro już jesteście.
Znowu czułam się komuś potrzebna
Ania mieszka ze mną, odkąd skończyła liceum. Dostała się na studia i wtedy wspólnie, całą rodziną, zdecydowaliśmy, że przeniesie się do mnie. Po co miała tułać się po obcych domach czy akademikach, skoro w moim mieszkaniu było dość miejsca na nas dwie. A jak się potem okazało, i dla trojga nie było za ciasno. Wnuczka na ostatnim roku studiów wyszła za mąż. Tak jakoś się ułożyło, że młodzi zdecydowali się pozostać u mnie. Nie mówiłam im, ale bardzo się ucieszyłam z takiego obrotu sprawy.
Przyzwyczaiłam się przez te kilka lat do Ani. Moja wnusia jest spokojną, dobrą dziewczyną; dogadywałyśmy się świetnie. Dbała o porządek, a ja starałam się, aby na stole zawsze było coś dobrego, gdy po całym dniu biegania na wykłady i ćwiczenia, zmęczona wracała do domu. A gdy chwaliła moje pierogi czy inne domowe jedzonko, to jej słowa były jak miód na moje serce. Bo znowu czułam się przydatna, potrzebna komuś, i to dawało mi radość z życia.
Chociaż moja emerytura jest skromna, tak jakoś gospodarzyłam, żeby na śniadanie był nie tylko chleb ze smalcem. Chociaż mąż Ani, Marek, gdy już wprowadził się do nas, wynosił pod niebiosa właśnie ten mój staropolski przysmak.
– No, jak babcia przyrządzi to cudo, to najeść się nie można – powtarzał, smarując kolejną grubą pajdę chleba smalczykiem, który zawsze robię z cebulką i jabłkami. – Mógłbym więcej już niczego się nie tykać! – aż mlaskał z zadowoleniem.
– Ty się nie wygłupiaj, bo za chwilę będziesz ważył ze sto kilo – oburzała się Ania, zabierając Markowi miskę ze smalcem sprzed nosa, i patrzyła na mnie z udawaną złością. – Babciu, ja cię ostrzegam, to się źle skończy, on się strasznie upasie na tych twoich specjałach…
A Marek ponad jej ramieniem puszczał do mnie żartobliwie oczko i śmialiśmy się wszyscy.
Dobrze mi było z młodymi, nieba im byłam gotowa przychylić, gdybym tylko mogła. Tylko że tak po prawdzie, to poza tymi obiadami na niewiele więcej mnie było stać. Więc z tym większą gorliwością podsuwałam teraz kochanym dzieciakom półmisek z gołąbkami.
– Już nie mogę, babciu – sapnęła Ania. – Pyszności, naprawdę, szefową kuchni byś mogła zostać jakiejś superrestauracji… A właśnie, jutro wrócę później – odwróciła się w stronę Marka. Ewka zaprosiła nas wszystkie z biura na kolację, taką babską. Oblewamy jej spadek.
– A po kim? – spytał Marek, choć z niezbyt wielkim zainteresowaniem, bo bardziej pochłaniało go to, co miał na talerzu.
– Zmarła babcia Ewy, nawet nie taka prawdziwa, tylko cioteczna – odparła Ania. – A że nie miała dzieci, więc wszystko zostawiła najstarszej wnuczce swojej siostry, właśnie Ewce.
– I dużo się jej dostało? – spytał niewyraźnie Marek, przeżuwając ostatni kęs gołąbka.
– Kasy to prawie wcale, ale duże mieszkanie, tu w stolicy, podobno pięknie urządzone, wiecie, obrazy, antyki i te wszystkie bajery – odparła wnuczka. – Ewka twierdzi, że to będzie z milion złotych warte – aż pokręciła głową. – Sprzeda trochę staroci i będzie ustawiona do końca życia.
Wstyd byłoby w spadku zostawiać byle co
Słuchałam tego, o czym rozmawiali młodzi, i jakoś dziwnie mi się na sercu zrobiło. Nigdy o tym wcześniej nie myślałam… Dopiero teraz, gdy wnuczka opowiadała o spadku koleżanki, przyszło mi do głowy, że przecież ja też kiedyś umrę.
Tylko co ja zostawię po sobie dzieciom i wnuczce? Nigdy nie byłam bogata, mąż wcześnie mnie odumarł, sama wychowywałam dzieci, borykałam się ze wszystkimi trudami, jakie niesie ze sobą dola samotnej matki. Ale jakoś Bóg nam sprzyjał, wychowałam syna i córkę na porządnych, uczciwych ludzi. I nie musiałam się o nich teraz martwić.
Antek od lat mieszkał za granicą, był ustawiony, miał pracę, dom, rodzinę. A córka, matka Ani, wyszła za leśnika, osiadła na Kaszubach i też dobrze się jej powodziło. Nie musiała się, zresztą tak samo jak jej brat, oglądać na spadek po mnie. Jednak Anusi by się coś przydało, jakąś spuściznę po sobie wypadałoby zostawić. Jak babcia tej Anusiowej koleżance.
Tak się biłam z myślami, że nie mogłam zasnąć w nocy. I ledwie doczekałam ranka. Jak tylko młodzi wyszli do pracy, wzięłam się do „inwentaryzacji” swojego dobytku. I bardzo szybko, bo już po godzinie, zupełnie zdruzgotana, poddałam się. No bo, niestety, nie miałam się czym pochwalić.
Obrazy? Mam ich raptem kilka, wiszą na ścianach, ale nie jest to wiele warte. Ot, zwykłe akwarelki czy rysunki, które przywoziliśmy z wakacji jako pamiątki. Biżuteria? Nigdy nie miałam jej za wiele… Jakieś srebrne pierścionki, kolczyki, trochę złota, ślubną obrączkę, stary pierścionek zaręczynowy – tyle co każda przeciętna kobieta w moim wieku pewnie ma w domu. A ja nigdy nie gustowałam w błyskotkach, nie kupowałam ich sobie.
Zresztą, prawdę powiedziawszy, zawsze na takie rzeczy żałowałam pieniędzy. Miałam ważniejsze wydatki – buty na zimę dla dzieci, książki do szkoły, wycieczka klasowa czy kurs na prawo jazdy… Więc żadnych cennych kosztowności nie udało mi się zgromadzić, to wszystko razem wzięte niewiele było warte. Aż wstyd takie byle co byłoby w spadku zostawiać.
Na koniec otworzyłam najniższą szufladę w komodzie. Były tam jakieś klasery ze znaczkami i starymi monetami po moim mężu. Całkiem zapomniałam o nich przez te lata! Serce zabiło mi nadzieją. Pomyślałam, że może okażą się coś warte, może tam jakieś filatelistyczne rarytasy się znajdą przypadkiem. Nigdy nic nie wiadomo, a mój Mietek chyba wiedział, po co je zbierał kiedyś, pewnie nie tylko dla przyjemności, ale i dla zysku jakiegoś.
Odpoczywając po tej, raczej żałosnej, inwentaryzacji, zaczęłam się zastanawiać, gdzie mogłabym zbiory męża wycenić. I przypomniałam sobie o klubie hobbystów na Starym Mieście, gdzie jeszcze Mietek przed laty chodził. Tam na pewno są ludzie, którzy się znają na takich filatelistycznych zbiorach. Oni mogliby mi coś mądrego doradzić… A może nawet będą chcieli je kupić? Nigdy przecież nie wiadomo, co dla kogo jest cenne…
Spakowałam do torby wszystkie albumy i klasery i po południu ruszyłam do klubu. Gdy weszłam do środka, nawet się ucieszyłam. W sali zobaczyłam coś w rodzaju sklepiku, gdzie na półkach widać było znaczki, monety, jakieś koperty ze stemplami. Podeszłam więc do lady i pełna nadziei wyjęłam z torby swoje skarby.
– Wie pan, to zostało mi po mężu… – uśmiechnęłam się do stojącego za ladą mężczyzny o dobrodusznej twarzy. – Ja się nie znam, ale chciałabym wiedzieć, ile to jest warte – trochę podenerwowana wykładałam na ladę kolejne albumy.
Zostawiłam klasery, a nuż ktoś coś kupi
Mężczyzna otworzył jeden z nich, zaczął wolno przerzucać karki, chwilami dłużej nad czymś zatrzymując wzrok. Patrzyłam na niego z nadzieją, a serce biło mi coraz szybciej.
– I co pan o tym myśli? – spytałam w końcu niecierpliwie. – Warte to coś jest?
Niestety, on tylko się uśmiechnął, zamykając klaser.
– To zwykły abonament – powiedział. – Tego mamy w klubie pod dostatkiem… – zastanowił się przez chwilę, jeszcze raz otwierając jeden z klaserów. – Jest tu jednak parę interesujących egzemplarzy, może na nie znajdzie pani nabywcę. Ale czy dostanie pani choć cenę katalogową? Nie wiem. Jest zastój, dobrze chodzą tylko białe kruki…
– To co mi pan radzi? – spytałam, patrząc na niego bezradnie.
– Proszę zostawić to u mnie na kilka dni. Ja przejrzę zbiory męża dokładnie, zobaczę, co tu jest – powiedział.– Może, kto wie, znajdzie się jakiś kupiec… Oczywiście, jeżeli pani chce.
– Pewnie, że chcę, po to tu przyszłam – powiedziałam prędko, bojąc się, że mężczyzna jeszcze się rozmyśli.
Przez kilka dni żyłam wielką nadzieją, że w tych zbiorach mężowskich trafi się jakiś prawdziwy biały kruk, który będzie sporo wart. I to byłoby coś, co bez wstydu mogłabym zostawić w spadku po sobie mojej ukochanej wnuczce. Pełna dobrych myśli i nadziei w sercu szłam w piątkowe popołudnie do klubu. Uśmiechnęłam się do mężczyzny, ale on na mój widok tylko pokręcił głową.
– Niestety – powiedział, oddając mi klasery. – Nie znalazłem dobrego nabywcy, a nie warto tego sprzedawać za bezcen. Może kiedyś wnuk się tym zainteresuje… To jest kompletny abonament z kilkunastu lat, naprawdę szkoda by było go ruszać, mówię to pani uczciwie.
Moje nadzieje okazały się płonne. Wracałam więc z ciężkim sercem do domu, dźwigając te niewiele warte klasery. „Ale może rzeczywiście kiedyś któryś z wnuków albo i prawnuków będzie się interesował znaczkami? – pocieszałam się w myślach. – Może te dziadkowe klasery mu się przydadzą…?”. Nie było mi lekko na duszy mimo pięknego, letniego dnia.
Ja przynajmniej nie mam żadnych długów...
Ania już była w domu. Musiała wrócić wcześniej.
– A cóż ty, babciu, tak dźwigasz? – wyjęła mi torbę z rąk. – Co to jest? – zdumiona popatrzyła na jeden z klaserów.
– Nic, takie tam – żachnęłam się, zupełnie nie wiedząc, co mam jej powiedzieć. – Twój dziadek kiedyś zbierał znaczki.
– Nic mi o tym nie mówiłaś – z zaciekawieniem zaczęła przypatrywać się kolorowym prostokącikom papieru. – Jakie ładne, o zobacz, babciu, malarstwo impresjonistyczne… – Ale gdzie ty w ogóle z tym byłaś i po co? – spytała podejrzliwie.
– Zaniosłam do wyceny – odpowiedziałam krótko, ale Ania stała się nagle dociekliwa.
– A po co? – powtórzyła i spojrzała na mnie uważnie. – Brakuje ci pieniędzy, babciu? Potrzebujesz na coś? Na leki może?
– Nie, tylko… – byłam zmieszana, bo zupełnie nie wiedziałam, jak jej to wytłumaczyć.
– Babciu, jeżeli tylko są ci na coś potrzebne, to mów – poprosiła Ania. – Mamy trochę oszczędności, poza tym Marek dostał podwyżkę – urwała nagle. – A może powinniśmy więcej dokładać się do domu? Nie ma sprawy, powiedz ile.
– Zaczekaj, dziecko – przerwałam jej. – Nic nie musicie dokładać, wszystko jest w porządku… – zawahałam się na moment. – Mnie też nie brakuje, starcza mi, naprawdę… Tylko widzisz, jak mówiłaś o tej swojej koleżance, co dostała mieszkanie i antyki w spadku po babci, to pomyślałam sobie, że właściwie ja nie mam co wam zostawić – poczułam, że coś zaczyna dławić mnie w gardle. – Nic nie mam takiego, co mogłabym zapisać wam w swojej ostatniej woli. Pomyślałam, że może te dziadkowe znaczki są coś więcej warte… – musiałam przerwać, bo wnuczka zaczęła się śmiać.
A potem objęła mnie i uścisnęła mocno, aż mi tchu zabrakło.
– Kochana moja, o czym ty mówisz? Jaka ostatnia wola?! – pokręciła głową ze śmiechem. – Nigdzie się jeszcze nie wybierasz! Będziesz nam potrzebna, jak maleństwo się urodzi! Chyba nie odmówisz pomocy?
– Czy ty chcesz powiedzieć, że… – urwałam, patrząc na nią z wielką radością w sercu.
– Jeszcze nikomu o tym nie mówiliśmy, ale tak mi się jakoś wyrwało teraz – powiedziała wnuczka. – Będziesz prababcią! – i znowu mnie ucałowała.
– A spadkiem to ty sobie nie zawracaj głowy! Dałaś nam przecież coś najwspanialszego, co można dać. Dałaś nam swoją miłość, ciepło, opiekę… Przecież nam tu tak dobrze u ciebie, że nigdzie by lepiej być nie mogło!
Szybko otarłam łzy wzruszenia, nie czas na nie było teraz. Przecież taką radosną nowinę właśnie usłyszałam.
– Ale wiesz, Anusia, takie antyki i mieszkanie w stolicy to jednak jest coś… – zaczęłam, lecz wnuczka znowu mi przerwała:
– Babciu, jeśli cię to pocieszy, to ci powiem, że z tym spadkiem dla Ewki to tylko kłopot. Mieszkanie miało okropnie zadłużoną hipotekę. Okazało się, że jej przyszywana babcia była hazardzistką i porobiła okropne długi. Spadku zabrakło na ich spłacenie! – roześmiała się. – I Ewa odmówiła jego przyjęcia.
– No tak, rzeczywiście, biedna dziewczyna – wyrwało mi się.
Ale szczerze przyznam, jednak ulżyło mi w tym momencie. No bo co to był za spadek, skoro długi zmarłej większe!
– Ja wam przynajmniej długów nie zostawię – zastrzegłam się szybko. – Bo nie mam żadnych. Jak dotąd…
A potem okazało się, że tymi znalezionymi przeze mnie w najniższej szufladzie komody znaczkami zainteresował się Marek. Kiedyś, w dzieciństwie, znaczki zbierał i teraz bardzo chętnie wróciłby do swojego hobby. Ucieszyłam się, bo kiedy z lupką Mietka wpatrywał się w klasery, to jakbym cofnęła się w czasie. Do dobrych młodych lat.
Czytaj także:
„Inni dostali w spadku pieniądze, ja stary obraz i skrzynkę. Myślałem, że dziadek ze mnie zadrwił, ale on o mnie zadbał”
„Siostry dostały w spadku nieruchomości, ja – książki. Myślałem, że jestem pokrzywdzony, ale prawda okazała się inna”
„Moja siostra to obrzydliwa egoistka. Nigdy nie odwiedziła chorej babci, a teraz domaga się jej mieszkania w spadku”