„Inni dostali w spadku pieniądze, ja stary obraz i skrzynkę. Myślałem, że dziadek ze mnie zadrwił, ale on o mnie zadbał”

mężczyzna, który dostał spadek fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„Nie wyobrażałem sobie innego życia niż z pędzlem w dłoni. Więc po maturze, zamiast złożyć papiery na prawo na uniwersytecie, złożyłem je na ASP, wraz z przygotowanymi w tajemnicy pracami z rysunku. Ojciec, gdy się dowiedział, wyrzucił mnie z domu. Od tego czasu klepałem biedę”.
/ 30.04.2022 19:21
mężczyzna, który dostał spadek fot. Adobe Stock, Photographee.eu

„Śpij, mały wnuczku Graniera, gdy skrzynka pada, dno się otwiera” – obudziłem się, a piosenka jeszcze brzmiała mi w uszach, zupełnie jak wtedy, gdy śpiewał mi ją dziadek. To była nasza tajemnica. To, że czasami przychodził do mnie wieczorem i śpiewał mi ją do snu. Nigdy nie chciał powiedzieć, co to za piosenka, i dlaczego to ma być nasz sekret…

Dziadek był głową naszego rodu. Urodził się i wychował we Francji, w rodzinie prawników z dziada pradziada. W czasie II wojny zakochał się w Teresie, Polce, która walczyła w Resistance. Ona też studiowała prawo… Po wojnie nie chciała zostać we Francji, tęskniła za ojczyzną. Więc dziadek Francoise, czyli Franciszek, pojechał za nią do Gdańska. Tu założyli coś w rodzaju prawniczej dynastii. I babcia, i dziadek byli adwokatami. Również ich dzieci – trzech synów i córka.

To była płodna rodzina – co najmniej trójka dzieci w każdym małżeństwie. Ja, na swoje nieszczęście, byłem jedynym synem. I choć obie moje siostry poszły w ślady rodziców, dla mojego ojca najważniejsze było to, by jego jedyny syn przejął pałeczkę. Niestety, ja nienawidziłem prawa. Chciałem być malarzemTo było widoczne, ledwo wyrosłem z pieluch. Rysowałem wszędzie, gdzie mogłem i nie mogłem (na ścianach, meblach, nawet na podłodze), i czym się dało. Pamiętam pewną scenę…

Musiałem mieć z pięć, sześć lat. Dorwałem gdzieś kawałek węgla i zapomniawszy o ostatnim laniu, z rozkoszą zapełniałem ścianę w przedpokoju wizjami galopujących koni. Zupełnie jak pierwotni artyści z jaskini w Lascaux. Rysunki były pewnie podobne. No więc rysuję ci ja z wywieszonym językiem, niemal słyszę w myślach tętent koni, kiedy dociera do mnie, że ktoś za mną stoi.

Patrzę w górę – dziadek Franciszek. Przerażający dziadek, z grzywą płowych włosów, surowym spojrzeniem i zimnym, rozkazującym głosem. Wszystkie dzieci w rodzinie bały się dziadka. Teraz wiem, że i dorośli…  Dziadek patrzył na pomazaną ścianę ze zmarszczonymi brwiami. Niemal poczułem ból pośladków. A wtedy on zrobił coś dziwnego – rozejrzał się, jakby sprawdzał, czy ktoś nas widzi, po czym pochylił się nade mną, pogłaskał po włosach i powiedział:

– Mój ty biedny chłopcze.

I poszedł.

A potem co jakiś czas przychodził wieczorami do mojej sypialni i śpiewał mi tę dziwną piosenkę o wnuczku i o skrzynce z odpadającym dnem.

Musiałem radzić sobie sam

Jako urodzony artysta, nigdy nie czułem się dobrze w rodzinie. Rodzice chodzili dumnie i sztywno, jakby każdy kij połknął. Siostry szybko nasiąkły tą atmosferą, charakterystyczną dla całej rodziny. Rozmawiano tylko o prawie, o sprawach sądowych, i oczywiście, o pieniądzach. Byliśmy bogaci, nawet w czasach komuny.

Jak się domyślacie, jako wrażliwe dziecko o duszy tęskniącej za śmiechem, czułościami i szczerymi uczuciami nie miałem łatwego życia. Zwłaszcza gdy ojciec zorientował się, w którym kierunku biegną moje myśli, plany i zamierzenia.

– Wybij sobie z głowy pacykowanie! – oznajmił suchym tonem. – Z tego chleba mieć nie będziesz. Ani szacunku. Dziękuj Bogu, że masz rodzinę, która da ci pracę i przyszłość. Weź dupę w troki i zabierz się do nauki.

Oczywiście nie powiedział „dupę w troki”, bo to byłoby poniżej jego godności, ale sens napuszonego słownictwa pozostawał ten sam.

Nie mogłem. Nie wyobrażałem sobie innego życia niż z pędzlem w dłoni. Więc po maturze, zamiast złożyć papiery na prawo na uniwersytecie, złożyłem je na ASP, wraz z przygotowanymi w tajemnicy pracami z rysunku. Ojciec, gdy się dowiedział, wyrzucił mnie z domu. O ile wiem, na rodzinnej naradzie w mojej obronie nie podniósł się nawet jeden głos.

Pozostawiono mnie własnemu losowi. Studiowałem, dorabiałem sobie w spółdzielni studenckiej, sprzedawałem obrazy na ulicach. Jakoś wiązałem koniec z końcem, choć było trudno, chłodno i głodno. Ale przynajmniej czułem się szczęśliwy. 

Jakiś rok później wezwał mnie nestor rodu. Pojechałem do jego domu. Dziadek wydał mi się jakby mniejszy, mniej groźny, bardziej stary. Cóż, miał już swoje lata; a gdy pięć lat wcześniej umarła babcia, bardzo to chyba przeżył, bo gdzieś zniknęła sztywność jego postawy. Myślę, że tylko ja to zauważyłem, reszta była zbyt zajęta ustawianiem kija we własnych tyłkach… Dziadek kazał mi usiąść i spytał:

– Uważasz, że sztuka jest ważniejsza od rodziny? Od obrony niewinnych? Że więcej daje społeczeństwu?

Zaskoczył mnie. Patrzył na sprawę z niewłaściwego punktu widzenia.

– Nie chodzi o to, co jest ważniejsze dla społeczeństwa – prawo czy sztuka – odparłem. – Każde spełnia swoją rolę i każde jest potrzebne. Chodzi o to, że dla mnie osobiście prawo nie ma znaczenia, a sztuka jest wszystkim. Emocje. Energia. Życie. Wybacz, dziadku, ale czasem miałem wrażenie, że jestem otoczony ludźmi pozbawionymi życia i uczuć. Logika, kalkulacja, efektywność. A gdzie miejsce na radość, szaleństwo? Na miłość. Na to, by po prostu żyć…

Dziadek długo patrzył na mnie i miałem wrażenie, że chciał coś powiedzieć. Ale nie mógł. W końcu odesłał mnie ruchem ręki. Wydawało mi się, że dostrzegłem w jego oczach łzy. Nie… Chyba musiało mi się przywidzieć. Zmarł pół roku później, po kilkumiesięcznej chorobie.

Przypomniałem sobie słowa piosenki

Mój ojciec z braćmi szybko pokłócili się o spadek, który dziadek dokładnie rozdzielił między wszystkich członków rodziny. Jednak prawnicy szybko zdali sobie sprawę, że testament jest tak napisany, że walka o jego obalenie i kolejne wojny o jego większą część nikomu nie przyniosą korzyści, a jedynie straty. Zdecydowano się zatem uznać dziadkowe zapisy.

Ja w ramach spadku dostałem bezwartościowy obraz, który z niewiadomego powodu dziadek lubił i zawsze trzymał w swoim gabinecie, oraz niewielki kuferek z książkami prawniczymi i kodeksami. Jednak zanim mogłem go zabrać, został dokładnie przeszukany. Zapis testamentu mówił jednoznacznie, że w chwili przekazania mi skrzynki, inni zrzekają się wszystkiego, co zawiera. Na wszelki wypadek więc chcieli wiedzieć, co przegapią. Nie znaleźli niczego.

Odstawiłem skrzynkę na półkę w wynajętej kawalerce bez toalety. Choć mieszkanie było okropne, to i tak nie było mnie na nie stać i niedługo musiałem się wynieść. Co gorsza, brakowało mi pieniędzy na materiały malarskie i zastanawiałem się nad wzięciem urlopu dziekańskiego, by popracować i zarobić na studia. Wiedziałem, że rodzina zaraz się o tym dowie i wypije toast za moją klęskę. Czułem się okropnie.

Przyznaję – miałem nadzieję, że dziadek zostawi mi coś więcej niż zwykły obraz i stare książki prawnicze. A on tylko ze mnie zadrwił. Jakby mówił: „Masz do wyboru albo źle malować i przymierać głodem, albo wrócić jak syn marnotrawny na łono rodziny”. Niedoczekanie!

Postanowiłem namalować portret dziadka, takiego, jakiego zapamiętałem podczas naszego ostatniego spotkania – z wyimaginowaną łzą w oku. Takiego ludzkiego. Z pewnością nie byłby zadowolony, że nie będzie pokazany jak ludzka maszyna. Terminator. Tylko tak mogłem okazać swoje rozczarowanie. W noc po skończeniu portretu miałem sen. Chropawy głos dziadka śpiewał „naszą” kołysankę. Gdy obudziłem się, piosenka wciąż jeszcze brzmiała mi w uszach: „…gdy skrzynka pada, dno się otwiera”.

Spojrzałem na półkę. Jeszcze w półśnie wstałem, wziąłem skrzynkę i upuściłem ją na podłogę. Gdy spadła, nagle odpadło jej dno, a spod niego wysunęły się jakieś papiery. To była dziadkowa polisa na życie, która czyniła mnie jedynym beneficjentem kilkuset tysięcy złotych, których mój ojciec i stryjowie bezskutecznie szukali. Znalazłem też list napisany odręcznie przez dziadka:

„Jestem dumny, że wybrałeś własną drogę. Jestem jeszcze bardziej dumny, że wytrwałeś w raz podjętym postanowieniu. Dumny z twojej odwagi. Nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę. Ja też chciałem malować. Podobno nawet miałem do tego talent. Obraz, który dostałeś, a który – jak wszyscy są przekonani kupiłem od ulicznego malarza w chwili szaleństwa – jest moim dziełem. Jedynym, jakie odważyłem się stworzyć. Niestety, nie miałem twojej odwagi ani determinacji. A może po prostu nie pragnąłem tego wystarczająco mocno. Zresztą w dawnych latach wola rodziców była święta. Spełniłem zatem wolę swojego ojca i zostałem prawnikiem… Czy w malarstwie byłbym równie dobry? Na pewno nie mógłbym zapewnić rodzinie wysokiego poziomu życia. Obiecałem sobie kiedyś, że jeśli któreś z moich dzieci zechce pójść inną drogą, pozwolę mu na to. Ale dopiero w tobie, w trzecim pokoleniu, odezwała się artystyczna dusza. I charakter wojownika. Dlatego daję ci moje błogosławieństwo. Bądź wolny. Bądź szczęśliwy. Walcz o swoje, a moje pieniądze niech pomogą ci osiągnąć cel. I udowodnij reszcie rodziny Granierów, na czym polega mądrość, a co jest głupotą, która odbiera nam dusze i czyni nasze życie nieznośnym. Twój kochający dziadek.”

Czytaj także:
„Mąż sądzi, że macierzyństwo to nie praca. Piętrzące się pieluchy, płaczące dziecko i kipiące gary, nie brzmią jak relaks”
„Głupie zabawy w wywoływanie duchów mogą spowodować tragedię. Zostawmy zmarłych tam, gdzie są”
„Przyjaciółka najpierw zaciągnęła mojego męża do łóżka, a teraz chciała zniszczyć mi karierę. Za co płacę tak wysoką cenę?”

Redakcja poleca

REKLAMA