„Koleżanka oskarżyła mojego syna, że ukradł jej 350 zł. Wszyscy jej uwierzyli. Ale ja wiedziałam, że to nieprawda...”

smutny chłopiec którego oskarżono o kradzież fot. Adobe Stock
Dlaczego zawsze jest tak, że wierzy się dziewczynkom, a nie chłopcom?! Postanowiłam bronić swojego dziecka za wszelką cenę. Jesteśmy zamożni, więc Nikodem naprawdę nie musiał kraść...
/ 13.04.2021 14:48
smutny chłopiec którego oskarżono o kradzież fot. Adobe Stock

Telefon od nauczycielki Nikodema zadzwonił akurat, gdy miałam w ręce plik banknotów euro, więc zignorowałam dzwonek. Nim obsłużyłam kolejnych trzech klientów, wychowawczyni zadzwoniła jeszcze dwa razy i nagrała mi wiadomość. Sięgając po aparat, byłam już mocno zaniepokojona. Treść nagranej wiadomości głosowej brzmiała:

Dzień dobry, tu wychowawczyni Nikodema. Proszę przyjechać do szkoły jak najszybciej. Syn będzie czekał w gabinecie dyrektora i nie opuści placówki do czasu wyjaśnienia sprawy.

Oddzwoniłam do niej, ale musiało już być po dzwonku, i nie odbierała. Byłam przerażona. Zamknęłam kantor i pobiegłam do samochodu. W głowie tłukło mi się tylko jedno pytanie: jaką sprawę mamy wyjaśniać? Co się stało?!

Kiedy przyjechałam na miejsce, czekała mnie niemiła niespodzianka

Nie tylko syn czekał na mnie w gabinecie pani dyrektor. Były tam też jego wychowawczyni oraz szkolna pedagog. Nikt nie podziękował mi za przybycie w środku dnia pracy ani nie poprosił, żebym usiadła. Atmosfera w pokoju była ciężka, a dyrektorka miała minę, jakbym była czemuś winna.

– No więc – odchrząknęła. – Zgłoszono nam, że Nikodem okradł dzisiaj koleżankę z klasy.
– Słucham?!

Aż mnie zakłuło w klatce piersiowej.

– Tak – pani dyrektor potwierdziła swoją wcześniejszą wypowiedź, patrząc na mnie surowo. – Spóźnił się na pierwszą lekcję, ponieważ w szatni zastraszył swoją koleżankę Magdę. Groził, że ją pobije, jeśli nie odda mu trzystu pięćdziesięciu złotych, które miała na wycieczkę.
– Nieprawda! – krzyknął mój syn, a pani pedagog stanowczym gestem położyła mu rękę na ramieniu.

Nie rozumiałam, co się działo. Dlaczego mój syn miałby kogoś zastraszać albo okradać? Nie brakowało nam pieniędzy, zawsze dawałam mu drobne na słodycze czy gazetki, które kupował w kiosku po drodze. W domu też miał to, co sobie wymarzył – od roweru górskiego po elektryczną deskorolkę.

– Skąd wiadomo, że to mój syn? – zapytałam, bo w świecie dorosłych, żeby rzucić na kogoś tak poważne oskarżenie, trzeba mieć jakiekolwiek dowody.

Dowiedziałam się, że kluczowe były zeznania tej dziewczynki, która z płaczem wpadła do klasy kilka minut po tym, jak wszedł do niej spóźniony o dziesięć minut Nikodem. Kiedy pani zapytała ją, co się stało, najpierw nie chciała powiedzieć, a gdy została zaprowadzona do pedagog, wciąż szlochając, wyznała, że kolega z klasy zabrał jej pieniądze na wycieczkę. Pozostałe wnioski wyciągnięto szybko: oboje spóźnili się na pierwszą lekcję, więc musieli spotkać się w szatni. Po telefonie do matki Magdy ustalono, że faktycznie dała córce 350 złotych, a potem uczennica już ich nie miała.

– Nie mogliśmy przeszukać Nikodema bez pani obecności, dlatego prosimy, żeby teraz wyraziła pani na to zgodę – oznajmiła wychowawczyni.
– Nie – powiedziałam po prostu. – Nie będzie żadnego przeszukiwania mojego dziecka. Zabieram syna do domu i tam z nim porozmawiam.

Zobaczyłam zaskoczenie na twarzach tych trzech kobiet. Najwyraźniej były przekonane, że stanę po ich stronie, żeby mogły przetrząsnąć plecak mojego syna i przejrzeć mu kieszenie. Dyrektorka zaczęła coś mówić, że w takim razie, niestety, musi zadzwonić na policję, bo 350 złotych to spora suma, ale jej przerwałam, pytając, czy poza zeznaniem dziewczynki ma jakiekolwiek dowody na to, że Nikodem zrobił coś złego.

Usłyszałam, że szkoła nie jest monitorowana, dzieci rano nikt nie widział, więc nie ma świadków. Ale jedno było pewne: Magda wyszła z domu z pieniędzmi, a do klasy weszła już bez nich. Pod szkołę odwiozła ją matka i patrzyła, jak mała wchodzi do szatni. Spóźniło się tylko dwoje uczniów – ona i Nikodem – więc sprawa prezentowała się dość jednoznacznie.

W tym momencie weszła sekretarka i obwieściła, że przyjechała mama Magdy. Po chwili do gabinetu wparowała kobieta z rozzłoszczonym wyrazem twarzy, a za nią wsunęła się dziewczynka, którą wcześniej widziałam oczekującą na korytarzu. Dopiero teraz zrobiło się nerwowo. Matka „ofiary” rzucała oskarżenia w stronę mojego syna kulącego się i wyraźnie bliskiego płaczu oraz żądała ode mnie natychmiastowego zwrotu gotówki pod groźbą wezwania policji.

Nikodem protestował, powtarzając, że on nawet nie rozmawiał z Magdą w szatni – kiedy przyszedł, już był spóźniony, i czym prędzej pobiegł na górę. Sam był zdziwiony, kiedy trzy minuty później weszła zapłakana koleżanka, a już kompletnie zszokowało go, kiedy wychowawczyni i pedagożka przyszły po niego po matematyce i wyciągnęły go z klasy.

– Nic jej nie zabrałem! – powtarzał. – Już biegłem na górę, a ona weszła do szkoły! Nie rozmawialiśmy nawet!
– Skoro tak, to możemy przeszukać twój plecak? – zapytała z jadowitym uśmiechem mama dziewczynki. – Jeśli nie masz nic do ukrycia, to tylko dowiedziesz swojej niewinności.
– Możecie! – wykrzyknął Nikodem.
– Nie! – sprzeciwiłam się ponownie ja.

Nie chodziło mi o to, że chciałam kryć swoje dziecko na wypadek, gdyby ktoś znalazł przy nim te pieniądze. Chodziło mi o zasadę. To było słowo przeciwko słowu. Dziewczynka go o coś oskarżyła i wszyscy przyjęli, że to prawda. Przeszukanie to naruszenie przestrzeni osobistej, to upokorzenie i dowód nieufności. A ja po to jestem matką, żeby chronić moje dziecko przed takimi sytuacjami.

– No to mamy impas.

Mama Magdy spojrzała na mnie drwiąco, jakby moja odmowa była najwyraźniejszym dowodem winy mojego syna. I wtedy wpadłam na pomysł.

– Zgodzę się na przeszukanie Nikodema, jeśli jednocześnie przeszukamy też plecak i kieszenie Magdy – powiedziałam powoli i trzy dorosłe osoby z czterech obecnych w pokoju aż się zapowietrzyły z oburzenia.

Każdy rodzic jest adwokatem swego dziecka

Tylko pani pedagog zareagowała uspokajającym gestem i stwierdziła, że to rozsądny pomysł. Skoro Magda twierdziła jedno, a Nikodem drugie, to przeszukanie ich obojga mogło pomóc nam dojść do prawdy. Tyle że w tym momencie dziewczynka otworzyła szeroko oczy z przerażenia, a potem… zaczęła płakać. Wyczułam, że coś jest nie tak, i tym razem to ja zaczęłam naciskać na przejrzenie jej plecaka i kieszeni. I wtedy się przyznała.

Okazało się, że mama rzeczywiście dała małej 350 złotych, tyle że Magda postanowiła je sobie zatrzymać jako dodatkowe kieszonkowe. Wymyśliła, że oskarży kolegę z klasy o kradzież. Wszyscy wiedzieli, że Nikodem jest z dość zamożnej rodziny, dlatego miała nadzieję, że da jej te pieniądze, żeby wycofała oskarżenia.

Jak na dwunastolatkę całkiem wyrafinowany plan – trzeba przyznać. Nie przewidziała tylko, że zrobi się z tego aż taka chryja, no i że ktoś zechce przeszukać ją. Pieniądze znalazły się w wewnętrznej kieszeni jej plecaka.

– Sprawa rozwiązana – sapnęła pani dyrektor ze sztucznym uśmiechem.
– Czyżby? – nagle ja się najeżyłam. – Mój syn został niesłusznie oskarżony, grożono mu policją i ściągnięto mnie tu w godzinach pracy. Wiedzą panie, że oszczerstwa i fałszywe oskarżenia to wykroczenie? Dokładnie tak samo jak kradzież! Może teraz to ja powinnam pozwać panie?

Uśmiech zbladł na ustach pani dyrektor, która jeszcze pięć minut wcześniej z przekonaniem twierdziła, że mój syn jest złodziejem. Mama Magdy nie wiedziała, gdzie oczy podziać, a wychowawczyni udawała, że wcale nie brała w tym wszystkim udziału.

– Żądam przeproszenia mojego syna przez Magdę – powiedziałam głośno i wyraźnie. – A także ukarania jej obniżeniem oceny ze sprawowania. Może wtedy nie pozwę szkoły do sądu.

Oczywiście nie miałam pojęcia, jak pozywa się szkołę do sądu, i co miałabym napisać w takim pozwie, ale musiałam wyglądać przekonująco, bo Magda i jej mama przeprosiły Nikodema, a potem zrobiły to trzy pozostałe panie. Zabrałam stamtąd syna i poszliśmy ukoić nerwy porządną porcją lodów z bitą śmietaną.

– Mamo, byłaś super! – powiedział Nikodem, przytulając się do mojej ręki.
– Bo kazałam im cię przeprosić? Tak to powinno wyglądać! Nie wolno…
– To też – przerwał mi. – Ale właściwie najbardziej super było to, że od początku mi wierzyłaś i mnie broniłaś.

Poczułam, że mam łzy w oczach. Może to była spóźniona reakcja na stres, a może wzruszenie, bo zdałam sobie sprawę, że tego dnia zrobiłam coś, co dało mojemu dziecku skrzydła. Nie mówię, że wszystkie dzieci to zawsze aniołki, ale myślę, że zadaniem każdego rodzica jest wierzyć dziecku, dopóki ktoś nie udowodni, że zrobiło coś złego. Dzieci nie mają adwokatów. Ale dobrze, że mają rodziców!

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Nad naszą rodziną ciążyła klątwa. Wszystkie kobiety wcześnie zostawały matkami. I to samotnymi
Moja żona miała obsesję na punkcie porządku. Potrafiła wstać o 4 i myć podłogi
Mój 18-letni syn zmarnował sobie życie. Miał zostać adwokatem, a zrobił dziecko prostej dziewczynie

Redakcja poleca

REKLAMA