Z Matyldą zaczęłyśmy się kumplować jeszcze w liceum. To tam, w pierwszej klasie, przypadkiem usiadłyśmy obok siebie, bo innych znajomych nie miałyśmy. Od tego momentu byłyśmy już prawie jak siostry. Wolne chwile zawsze spędzałyśmy razem, siedziałyśmy w kinie czy przemierzałyśmy sklepy.
Porozumiewałyśmy się bez słów
Tylko w jednym aspekcie nasze poglądy się rozeszły: jak powinno wyglądać nasze przyszłe, dorosłe życie. Matylda fantazjowała o życiu z mężem i całą gromadką dzieci, podczas gdy ja stawiałam na wolność i rozwijanie kariery.
Choć żadna z nas nie starała się przekonać drugiej do własnych racji, zdecydowanie przyrzekłyśmy siebie, że nawet jeśli po studiach będziemy zajmować się różnymi rzeczami, nigdy nie przestaniemy utrzymywać ze sobą kontaktu. Nadal będziemy dla siebie wsparciem, wspólnie pokonywać będziemy trudne momenty. Tak jak to robią prawdziwe przyjaciółki.
Po zakończeniu szkoły średniej, mimo że każda z nas obrała inną ścieżkę, nie przestałyśmy się do siebie odzywać. Matylda kilka lat później wyszła za mąż za Michała i została mamą Zosi, a potem przyszli na świat jeszcze dwaj chłopcy: Kacper i Adaś.
Ja natomiast skończyłam studia i wkrótce rozpoczęłam pracę. Byłam pełna zapału i inicjatywy, co zaowocowało szybkim awansem, a moje zarobki zaczęły rosnąć. Nie przyszło mi do głowy, by podążać ścieżką mojej przyjaciółki.
Kiedy się widywałyśmy, czasami zdarzało jej się zapytać, czy nadal nie planuję założyć rodziny. Jednakże moja odpowiedź zawsze była odmowna. Cieszyło mnie, że odnajduje szczęście u boku Michała i ich dzieci, ale mimo wszystko nie chciałam zastąpić jej w tej roli, nawet za największe skarby.
Uwielbiałam swoją pracę i wolność
Ceniłam fakt, że nie muszę się troszczyć o innych, opiekować, prasować, robić jedzenia... Sądziłam, że nic tego nie zburzy. Trzy lata temu, gdy nadeszła wiosna, przekonałam Matyldę, abyśmy wybrały się na weekendowy wypad do SPA.
Zazwyczaj zawsze miała wymówki, mówiła, że jest zbyt zajęta, winą obarczała męża, dzieci. Ale tym razem z radością się zgodziła. Byłam przekonana, że w końcu nabrała rozsądku i zdecydowała się robić więcej rzeczy tylko dla siebie.
Nasza pierwsza doba na miejscu była fantastyczna. Skorzystałyśmy z sauny, masażu, a także zabiegów kosmetycznych. Gdy nastał wieczór, już w pełni zrelaksowane, usiadłyśmy na tarasie. Rozmawiałyśmy, wspominałyśmy miniony czas. Niespodziewanie jednak Matylda przybrała poważne oblicze.
– Pewnie jesteś trochę zdziwiona, że bez problemu zgodziłam się na ten wyjazd.
– Właściwie to tak. Ale uwielbiam takie niespodzianki. I przyznam się, że jestem zadowolona, że w końcu dostrzegłaś, że życie to nie tylko mąż i dzieci – odparłam z uśmiechem.
– Przepraszam, ale chyba cię rozczaruję – wypowiedziała ze smutkiem koleżanka. – Jestem tutaj głównie z powodu Michała, Zosi, Kacperka i Adasia. Musimy o nich pogadać. Tylko ty i ja, bez pośpiechu...
– Czy coś jest z nimi nie tak? Mają jakieś problemy?
– Nie, z nimi jest wszystko ok. Ale już ze mną niekoniecznie...
– Nie rozumiem...
Przecież ona musi walczyć!
Matylda westchnęła.
– Agata, mam nowotwór. Poważnie, za tydzień mam operację. Potem muszę poddać się chemioterapii i radioterapii. To będzie trudne. Dlatego chcę, żebyś ty się nimi zajęła... Teraz kiedy trafię do szpitala, i później, kiedy mnie już na tym świecie nie będzie.
Byłam w szoku. Nie mogłam zrozumieć tego, co do mnie dotarło. Siedziałam i obserwowałam Matyldę z szeroko otwartymi oczami. W końcu jednak udało mi się odzyskać mowę.
– Zajmę się nimi, z przyjemnością. Jednak tylko na czas terapii. Niczego więcej nie gwarantuję – oznajmiłam pewnym tonem.
– Co, jak to? – zapytała, wyraźnie rozczarowana. – Przecież wiesz, że ja z Michałem nie mamy już żadnej bliskiej osoby. Myślałam, że mogę na tobie polegać...
– Bo możesz. Po prostu jestem przekonana, że wyzdrowiejesz i żadnego „później” nie będzie... Po co więc mam składać obietnice?
– Lekarze nie są zbyt optymistyczni co do mojego powrotu do zdrowia...
– Ale go nie wykluczają. Zobaczysz, wszystko się ułoży. Tylko musisz w to mocno wierzyć – przytuliłam ją.
Nadzieja szybko się rozpłynęła
Tego wieczoru siedziałyśmy na balkonie całą wieczność. Z całych moich sił usiłowałam dodać otuchy i wsparcia Matyldzie. Mówiłam o moich koleżankach i kolegach, którzy pokonali raka.
Wyjaśniałam jej, że współczesna medycyna jest w stanie czynić niesamowite rzeczy, więc nie powinna się poddawać, a raczej stawić czoła wyzwaniu. Przyrzekła, że tak zrobi... Gdy w końcu poszłyśmy spać o świcie, wydawało się, że naprawdę jest przekonana, że zdoła zwalczyć swoją chorobę.
Początkowo zdawało się, że wszystko idzie jak po maśle. Matylda po operacji i cyklu chemioterapii szybko wróciła do formy. Ach, jaka byłam szczęśliwa! Radowałam się myślą, że Matylda odzyska zdrowie. I nie zaprzeczę, cieszyłam się też na myśl o powrocie do moich starych zwyczajów. Bardzo polubiłam jej męża i dzieci, ale bycie nianią nie do końca mi pasowało. Czułam się zagubiona wśród codziennych obowiązków domowych. Prasowanie, sprzątanie, gotowanie...
Chociaż Michał i najstarsze z dzieci, Zosia, byli dla mnie nieocenionym wsparciem, to jednak wracając do domu, byłam wręcz wykończona. Liczyłam na to, że wszystko wreszcie wróci do normy i od teraz będę mogła skupić się wyłącznie na sobie. Ale niestety, mój optymizm szybko zniknął. U Matyldy stwierdzono przerzuty. Jej stan zdrowia pogarszał się.
Postawiła mnie pod ścianą
Kiedy dotarłam do niej na wizytę, była na tyle wycieńczona, że nie mogła podnieść się z łóżka.
– To jest koniec, nie ma dla mnie nadziei – stwierdziła, ledwo powstrzymując łzy.
– Co ty gadasz? Dasz radę. Po prostu musisz w to wierzyć! – zaczęłam się sprzeciwiać. Chwyciła mnie za rękę.
– Daj spokój! Obydwie doskonale znamy prawdę. Zaakceptowałam to. Niepokoję się tylko o Michała i dzieci. Proszę cię, nie opuszczaj ich. Potrzebują kogoś bliskiego przy sobie... – jej spojrzenie było błagalne. Łzy spływały po jej twarzy.
– Pogadamy o tym, gdy poczujesz się lepiej – odrzekłam, odchodząc od tematu.
Denerwowało mnie, jak mocno na mnie naciskała, wręcz mnie przypierała do muru. I jeszcze ten jej płacz. Wcześniej nigdy nie dawała upustu łzom... Nie czułam się na siłach, aby złożyć jej taką obietnicę. Sama myśl o tym, że znów będę musiała zająć się jej dziećmi i mężem, być może na dłuższy okres, sprawiała, że robiło mi się słabo.
Nie udało mi się więcej porozmawiać z Matyldą. Następnego dnia zapadła w śpiączkę, a kilka dni później odeszła. Michał na korytarzu szpitala wył jak małe dziecko. Byłam przy nim, aż w końcu zdołał się jakoś opanować. Następnie spędziłam dwie noce z Zosią i chłopakami. Nie mam pojęcia, jak mi się to udało, bo sama nieustannie miałam łzy w oczach z żalu.
Sama była zaskoczona tym, co mówiłam
Po ceremonii pogrzebowej wszyscy udaliśmy się do ich domu. Gdy nadszedł późny wieczór i dzieci poszły do łóżek, ja i Michał usiedliśmy w salonie.
– Doceniam to, że byłaś z nami w tych tragicznych dniach. Ale teraz nie musisz kontynuować tego poświęcenia. Masz swoje życie, swoją rzeczywistość... Nie musisz się nami martwić, jakoś sobie poradzimy – powiedział z westchnieniem.
– Matylda poprosiła mnie, abym zatroszczyła się o was. I mam zamiar zrealizować jej prośbę – odpowiedziałam.
Nie mogłam uwierzyć, że to ja to powiedziałam. Ale czułam, że musiałam to zrobić, że jestem to winna mojej przyjaciółce. I tak nagle stałam się czymś na kształt cioci, która zawsze jest na miejscu. Po pracy, zamiast wracać do domu, kilka razy w tygodniu odwiedzałam Michała i jego pociechy.
Robiłam pranie, sprzątałam, gotowałam. Asystowałam dzieciom podczas odrabiania zadań domowych, pocieszałam, kiedy były smutne, bywałam cichym słuchaczem dla Zosi. I coraz bardziej dostrzegałam, że te czynności przynoszą mi satysfakcję, a nawet pewnego rodzaju radość. Zaskoczona, zdałam sobie sprawę, że już nie tęsknię za moim wcześniejszym życiem jako samodzielnej i niezależnej kobiety. Uśmiechałam się na myśl o wspólnych posiłkach i dzieleniu się relacjami z minionego dnia. A co więcej, coraz bardziej zaczynało mi zależeć na Michale...
Od zawsze uważałam, że jest to fajny i solidny facet, a gdy go lepiej poznawałam, to czułam, że stajemy się sobie coraz bliżsi. Wreszcie doszłam do wniosku, że jestem w nim zakochana. Mimo to starannie ukrywałam swoje uczucia. On i dzieci dopiero co odzyskiwali równowagę po stracie Matyldy. Nie chciałam wywracać ich świata, który i tak był jeszcze dość niestabilny.
Podczas jednego z wieczorów, po zakończonym posiłku, zaczęłam przygotowywać się do powrotu do swojego mieszkania. Michał postanowił mnie odprowadzić do drzwi.
Matylda obserwuje nas z daleka
Adaś wyłonił się znikąd, stając tuż obok nas.
– Chciałbym, żebyś wzięła ślub z moim tatą – oznajmił poważnie.
– Co proszę? Skąd nagle taki pomysł? – wycedziłam, zaskoczona.
Zauważyłam, że Michał też wygląda na zdziwionego.
– Wtedy nie musiałabyś wracać każdego wieczoru do swojego domu. Mogłabyś być z nami na co dzień – zaśmiał się.
Milczałam, a Michał również. Ale kiedy Adaś odszedł do swojego pokoju, usiedliśmy na długą pogawędkę. Wtedy przekonałam się, że Michał odwzajemnia to, co do niego czuję, ale tak samo jak ja, panicznie bał się to wyrazić...
Miesiąc po drugiej rocznicy odejścia Matyldy stanęliśmy na ślubnym kobiercu. W trakcie całej ceremonii czułam, jakby z wysoka spoglądała na nas, radowała się, że teraz to ja będę pilnować jej ukochanych. W końcu nigdy nie złożyłam jej takiej obietnicy...
Czytaj także:
„Teściowa to nie chwast na trawniku i nie można jej wyplewić. Moja dała wielki popis już w dniu naszego ślubu”
„Siostra uznała, że dołożę się do wesela jej syna, bo nie mam dzieci. Nie będę sponsorować tej życiowej niedojdy”
„Umówiłam przyjaciółkę z fajnym gościem, a ta zołza strzeliła focha. Okazało się, że zależy jej tylko na kasie”