Pierwszy dzień w nowej pracy był dla Sylwka bardzo stresujący, przedtem nie spał całą noc, łaził po mieszkaniu, coś do siebie mamrotał, po raz setny przeglądał jakieś papiery.
– Będzie super! – zapewniałam go rano, usiłując nie ziewać. – Pamiętaj, najważniejsze to pokazać, że umiesz pracować w zespole. Dzisiaj to się liczy.
Zadzwonił do mnie w porze obiadowej. Streścił pokrótce sytuację, wyglądało na to, że został dobrze przyjęty przez zespół.
– Szef przydzielił mi mentora – opowiadał po powrocie. – To tylko taka szumna nazwa, naprawdę to po prostu kolega z dłuższym stażem. Moim mentorem jest Jurek, wszyscy mówią na niego Dżordż. Bardzo fajny koleś, wszystko mi pokazał, udostępnił, przedstawił mnie pozostałym. Wygląda na to, że wszystko będzie okej, jestem dobrej myśli.
O Dżordżu słyszałam od tej pory codziennie
Sylwek był zachwycony tym całym programem mentorskim. Opowiadał, jak to Dżordż zabrał go na lunch podczas przerwy, jak wziął na siebie jego błąd, kiedy Sylwek pomylił adresata ważnego maila. Obiecał też załatwić mojemu mężowi możliwość wzięcia dłuższego urlopu wcześniej niżby to wynikało z jego stażu pracy.
– To taki koleś, który wszędzie ma przyjaciół – opowiadał mąż. – Z tym przybije piątkę, tamtego zapyta o wynik meczu jego dzieciaka, przyniesie pani z recepcji jej ulubione ciasteczka. Dużo gadamy w przerwach, opowiedziałem mu o tobie i Danielu, bardzo chce was poznać. A właśnie, jego brat ma sklep ze sprzętem sportowym, Dżordż mówi, że da nam jakąś naprawdę niezłą zniżkę na rower i rolki dla młodego.
Uśmiechałam się tylko, słuchając tych opowieści. Naprawdę bardzo się bałam, że powtórzy się historia z poprzedniego biura Sylwka, skąd musiał odejść, bo atmosfera była paskudna. Ludzie tam się wzajemnie nienawidzili, donosili do szefa, robili sobie złośliwości – słowem: patologia. Cieszyłam się więc, że tym razem jest inaczej. Jakoś miesiąc później nasz synek miał urodziny i Sylwek przyznał się do tego Dżordżowi. Tego dnia wrócił z pracy z profesjonalnym kaskiem rowerowym.
– To dla Daniela – powiedział, uprzedzając moje pytania. – Zanim powiesz, że to za drogi prezent, żebyśmy go przyjęli, to tylko ci powiem, że on to kupił za ułamek ceny u brata.
Obliczyłam, że nawet przy kilkunastoprocentowej zniżce, kolega z pracy męża i tak wydał kilkaset złotych na kask dla naszego syna. Niezbyt dobrze się z tym czułam. Miałam poczucie, że jesteśmy mu coś winni, więc zaproponowałam, żeby mąż zaprosił go na obiad w sobotę.
Może to kobieca intuicja, ale ja czułam tu jakiś fałsz
– Bardzo się ucieszył – zdał mi relację małżonek. – Z tego, co mówił, wynika, że aktualnie nie ma dziewczyny, mieszka sam, a rodzinę ma rozsianą po całej Polsce. Wyglądał na uszczęśliwionego, że może do nas wpaść.
Jurek zjawił się punktualnie co do minuty, z bukietem kwiatów dla mnie, butelką wina dla pana domu i zestawem lego dla Daniela.
– Nie trzeba było – zaprotestowałam na widok klocków. – Jego urodziny już były, a obiad jest z innej okazji. Chciałam poznać mentora mojego męża – dodałam.
– Nie ma sprawy, ja sam uwielbiam lego i przyznam, że nigdy nie mam z kim układać – uśmiechnął się Dżordż. – Hej, Danny! – zawołał, najwyraźniej do naszego syna. – Może po obiedzie zobaczymy, co nam wyjdzie z tego lotniskowca? Co ty na to?
Daniel, jak każdy siedmiolatek, uwielbiał konstruować machiny militarne i nowe lego interesowało go bardziej niż obiad. Było zatem oczywiste, że nim podam deser, wszyscy trzej panowie pójdą się pobawić klockami. Musiałam przyznać mężowi rację: Dżordż był naprawdę fajnym facetem. Świetnie dogadywał się z młodym, dla mnie był czarująco uprzejmy, no i wyraźnie widziałam, że Sylwek znalazł w nim kumpla. To, by go zaprosić na kolejny obiad, było moją spontaniczną inicjatywą.
Tydzień później mentor męża przyszedł z prezentem dla mnie. Już nie były to kwiaty. Dostałam ręczny młynek do przypraw, ale nie byle jaki. To był produkt, który określiłabym jako dizajnerski – ze stali i białej porcelany, o nowoczesnym kształcie. Naprawdę piękny przedmiot i na pewno nie tani.
Nie możesz już od niego przyjmować prezentów
Znowu poczułam się tak, jakbyśmy musieli Dżordżowi jakoś się za ten prezent zrewanżować. Właśnie od tamtej soboty kolega męża stał się niejako częścią naszej rodziny. Miałam wrażenie, że towarzyszy nam każdego dnia, bo Sylwek codziennie o nim wspominał. Dżordż zabrał go na sushi, Dżordż dopisał go do swojego karnetu na siłownię, żeby Sylwek nie płacił, Dżordż dał mu jedwabny krawat, który ponoć dostał od byłej dziewczyny i chciał się go pozbyć. W weekendy miałam Dżordża na żywo. Jadł z nami albo rewanżował się, zapraszając całą naszą trójkę do restauracji.
Wydawało mi się to dość niewspółmierne, jeśli chodzi o poniesione koszty, ale nie umiałam odmówić. W końcu padło zdanie, które od jakiegoś czasu dzwoniło mi z tyłu głowy. Wypowiedział je Jurek, wznosząc toast przyniesionym przez siebie szampanem.
– Za rodzinę, kochani! – zawołał i podniósł kieliszek. – Bo ja się czuję, jakbyśmy byli rodziną! Agnes, Sylwek, jesteście najwspanialszą częścią mojego życia!
Uśmiechnęłam się i spełniłam toast, ale w tamtym momencie zdałam sobie sprawę, że to zaszło za daleko. My NIE byliśmy rodziną. Nie byliśmy nawet przyjaciółmi. Sylwek po prostu pracował z Jurkiem, a ten facet jakimś cudem wślizgnął się w nasze życie…
– Słuchaj, nie możesz więcej przyjmować od niego prezentów – oświadczyłam mężowi. – Raz czy dwa to było jeszcze wytłumaczalne, ale on ciągle nam coś przynosi. Daniel już się tak rozbestwił, że słyszałam, jak prosił Jurka o jakiś tor wyścigowy na święta. Aha, i nie podoba mi się, że on nazywa naszego syna Danny, a mnie Agnes. To nie są nasze imiona.
– Agniecha, daj spokój… – westchnął Sylwek. – Facet jest samotny, więc lubi spędzać czas z rodziną kumpla. Ale dobra, jak chcesz, powiem mu, żeby przystopował z tymi prezentami. Chociaż na bank będzie mu przykro. On przecież nie robi nic złego.
Chyba jednak marnie mu poszła ta rozmowa, bo po kilku dniach wrócił z pracy z nową teczką. Skórzaną.
– Miałeś już nic od niego nie brać! – zaczęłam. – Rany boskie, po co…
– Wyluzuj, Aga! Dostał to od klienta, a już ma dwie teczki. Miał wyrzucić? Mnie się przyda, on wiedział, że nie mam. Zresztą, jak niby miałem mu odmówić?
„Mógł dać komuś innemu” – chciałam odpowiedzieć, ale uznałam, że to bez sensu. Sylwek naprawdę nie widział problemu.
Jego reakcja przeraziła mnie… Ja się go boję!
W tamtym czasie mąż zakończył już udział w programie mentorskim i Jurek był dla niego zwyczajnym kolegą z działu. Nie musieli spędzać razem tyle czasu ani wychodzić razem na przerwach. Mimo to niemal codziennie mąż przyznawał, że znowu jedli razem obiad albo palili na tarasie kubańskie cygaro, które Dżordż – a jakże! – dostał od klienta. Nie było też jak wymigać się od wspólnych weekendów z Jurkiem.
A to miał bilety do cyrku w loży VIP i Daniel nie odpuścił wyjścia, a to koniecznie musieliśmy iść razem na jarmark bożonarodzeniowy, a to „dostał od klienta” voucher na przejażdżkę quadami i moi chłopcy o niczym innym nie mówili przez miesiąc. W końcu ja postawiłam mu się pierwsza. To było w marcu, tego nie da się zapomnieć.
– Dziękuję Jurek, bardzo lubię te perfumy. Wiesz o tym, bo w naszej łazience stoi dokładnie taki sam flakon, prawie pusty – uśmiechnęłam się i brnęłam dalej. – Ale, wybacz, nie mogę ich przyjąć od ciebie. To bardzo drogi prezent, a ja na Dzień Kobiet dostaję zwykle żonkila i to naprawdę wystarczy. To miły gest, jednak musisz je zabrać z powrotem. Rozumiesz to, prawda?
Spodziewałam się, że go dotknę, ale to, co zobaczyłam w jego wzroku, mnie zmroziło.
– Oczywiście – wycedził. – Przepraszam, że postawiłem cię w niezręcznej sytuacji. Czasami zachowuję się niewłaściwie. Może pobawię się z Dannym, zanim siądziemy do stołu?
To było naprawdę dziwne i nieco przerażające: ten jego spokój, z jakim wrzucił perfumy do plecaka, jakby były paczką chipsów, a potem poszedł porozmawiać z naszym synem. Te całe przeprosiny, chociaż to ja go uraziłam. Straszna też była potem ta jego lodowata uprzejmość przy obiedzie, który – obiecałam to sobie solennie! – miał być ostatnim naszym wspólnym posiłkiem. Przy chłodnym pożegnaniu wspomniałam, że za tydzień jedziemy do mojej siostry na cały weekend.
Czułam, że Sylwek patrzy na mnie zdumiony, ale byłam zdeterminowana, by przytrzymać wzrok Jerzego. Bardzo niemile zaskoczony wzrok. Kiedy wyszedł, powiedziałam Sylwkowi, że nie chcę więcej zapraszać Dżordża do naszego domu ani spędzać z nim czasu.
– On jest jakiś toksyczny – powiedziałam. – Widziałeś, jak mu się twarz zmieniła, kiedy odmówiłam przyjęcia perfum? Był wściekły, ale świetnie się kontrolował. Wiem, że mi tego nie wybaczy!
– Przesadzasz – przewrócił oczami Sylwek. – Mnie też byłoby przykro w takiej sytuacji. Czepiasz się go i to nie od dzisiaj. Co on ci właściwie zrobił? Zawsze był dla nas miły, pomagał mi w pracy, krył mój tyłek, jak robiłem błędy, lubi nas i ma świetny kontakt z naszym synem… O co ci właściwie chodzi?
Nie umiałam tego wytłumaczyć. Wiedziałam tylko, że tę toksyczną przyjaźń trzeba zakończyć. Nie chciałam więcej widzieć Dżordża ani o nim słuchać. Niestety, to nie było takie proste. Już w poniedziałek Sylwek przyszedł z pracy zły. Na mnie!
– No i wszystko popsułaś! – wyrzucił z siebie. – Było fajnie, miałem kumpla, wszyscy mnie lubili, ale nie, ty musiałaś mi to zniszczyć!
Nim wyszłam z oszołomienia tym irracjonalnym oskarżeniem, małżonek opowiedział mi, jak to w biurze temperatura spadła do zera bezwzględnego. Dżordż jest dla niego lodowato uprzejmy, ale widać po nim, że jest wściekły. Do tego inne osoby także zaczęły okazywać Sylwkowi dyskretną niechęć. Potem było coraz gorzej. Ludzie w biurze zaczęli towarzysko ignorować Sylwka, nikt nie proponował mu wspólnego zamówienia albo wyjścia na lunch, odsuwano się od niego przy ekspresie do kawy.
Chłopak miał teczkę… Taka sama leży u nas w szafie
Na początku uznałam, że mąż jest przewrażliwiony. Przecież tylko Jurek mógł mieć do niego pretensje, co miała do tego reszta? Ale potem zrozumiałam, co było grane. Przypomniałam sobie, co mąż mówił na początku o Dżordżu: „To koleś, który w każdym ma przyjaciela… wszyscy za nim przepadają”. I tak zrozumiałam, że mieliśmy do czynienia z człowiekiem zaburzonym emocjonalnie.
On nigdy nie był przyjacielem Sylwka, on jedynie go wykorzystywał. Manipulował nim, by wkraść się w łaski całej jego rodziny, a potem żerował na nas jak huba na drzewie. Nie twierdzę, że miał to wszystko zaplanowane i przemyślane. Może zachowywał się tak spontanicznie. Może naprawdę chciał nam robić przyjemność tymi prezentami i serio uwierzył, że „jesteśmy rodziną”. A kiedy został mu pokazany znak stop, dostał szału i zaczął oczerniać przyjaciela przed innymi pracownikami. Doradziłam mężowi, żeby z nim spokojnie porozmawiał. Przecież mimo wszystko to był inteligentny, wykształcony człowiek!
– Powiedz mu, że ty i ja potrzebujemy przestrzeni dla siebie, że chcemy też spędzać czas z naszymi krewnymi i przyjaciółmi. To nic osobistego, po prostu mamy swoje życie rodzinne. Życzymy mu dobrze, ale może byłoby lepiej, gdyby znalazł sobie partnerkę czy jakichś kolegów.
Powiesz mu to? Nie wiem, co zaszło między nimi następnego dnia, ale chyba Sylwkowi nie udało się dokładnie przekazać mojej myśli. Wrócił przybity, bliski załamania.
– Nie pytaj więcej o Dżordża – poprosił. – Tego się nie da naprawić. On nie chce ze mną rozmawiać. Ludzie dalej patrzą na mnie jak na mordercę… Dzisiaj recepcjonistka nawet mi nie odpowiedziała „dzień dobry”. On coś o mnie opowiada, ale nikt mi nie powie co. A wiesz, że wszyscy stoją murem za nim…
Najgorsze było to, że Sylwek potrzebował tej pracy. Nie mogliśmy sobie pozwolić na ponowne szukanie mu zatrudnienia gdzie indziej. Chodził więc do biura i codziennie wracał w okropnym nastroju. Miałam nawet pomysł, żeby zadzwonić do Dżordża i ustawić go do pionu, ale coś mi mówiło, że lepiej nie igrać z ogniem. W końcu chyba się znudził dręczeniem Sylwka, tym bardziej że ich dział przeprowadził nowy nabór i znowu ruszył „program Mentor”.
– Dostał pod opiekę takiego młodego chłopaka. Dzisiaj już go wszystkim przedstawił, trzymając dłoń na jego ramieniu, a potem zabrał na sushi – zrelacjonował mi mąż. – Na mnie nie zwraca już uwagi.
– A ty bierzesz udział w programie? – zainteresowałam się. – Nie. Ale w dziale logistycznym też robią nabór. Zgłosiłem dzisiaj swoją kandydaturę. To jest na innym piętrze, Dżordż nie ma tam wpływów – dodał Sylwek.
Przenosiny się udały i od tamtego czasu mój mąż wyraźnie odżył. Mówi, że w ogóle nie widuje już swojego dawnego mentora. Tylko raz spotkał w windzie jego nowego podopiecznego. Podobno chłopak miał elegancką skórzaną teczkę. Identyczną jak ta, która leży u nas na szafie…
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Daria jako 8-latka widziała śmierć swojego brata. Wmówiła sobie, że to ona go zabiła
Marek był 19 lat starszy. Od zawsze mi imponował, ale... gardził mną
Wyglądam bardzo młodo. Powinnam się cieszyć, a to moje przekleństwo