Była zima, szybko robiło się ciemno. Nie mieliśmy czasu czekać kilku godzin, więc wrzuciliśmy do GPS-u trasę alternatywną. Na ten sam pomysł wpadli też inni kierowcy, więc przez jakiś czas mieliśmy towarzystwo. Ale samochody powoli poskręcały w inne drogi i wkrótce pruliśmy pustą szosą.
Cudnie, pomyślałem. Niestety, tubylcy wiedzieli, co jest grane, a nasz GPS najwyraźniej nie był zaktualizowany. Po dwudziestu kilku kilometrach natrafiliśmy na szlaban. Droga była zamknięta z powodu wyrwy w asfalcie. Widziałem wystające między pokruszonymi płytami asfaltu wielkie, czarne korzenie drzew, które wyglądały jak cielska gigantycznych węży.
– Widziałeś wcześniej znak objazdu? – zapytał Kazik.
– Nie – odparłem. – Pewnie to jakaś świeża sprawa.
– I tak powinni ustawić – rzucił okiem na ekran nawigacji.
– Nie, nie widzę żadnej drogi. Musimy się cofnąć. A potem zobaczymy.
Nie jest łatwo wykręcić wielkim tirem na niezbyt szerokiej szosie. Zwłaszcza gdy się wiezie kruchą porcelanę. Najpierw kawał drogi jechaliśmy tyłem, powoli, aż do przecinki w lesie, w którą mogłem zakręcić tyłem ciężarówki, a dopiero potem udało się wykręcić w drugą stronę. I gdy już odetchnąłem i chciałem ruszyć do przodu, spomiędzy drzew wyszła dziewczyna z koszykiem i zamachała ręką.
Mam zasadę, że nie biorę żadnych autostopowiczów. Nigdy nie wiadomo, na kogo się natrafi.
Kazik miał to w nosie
– Weźmy ją – zaproponował.
– Nie wiesz… – zacząłem. – …co jej chodzi po głowie – dokończył.
– Ale nas jest dwóch wielkich chłopów, a to drobna kobita. Zobacz, jak jest ubrana, a ziąb pieruński.
Wiedziałem, że nie litościwe serce przemawia przez kumpla. Kazik to był pies na baby i mimo żony i trzech synów nie miał żadnych oporów w korzystaniu z przygodnych okazji. Poczekałem, aż dziewczyna podejdzie. Kazik otworzył drzwi. Łamaną angielszczyzną zapytała, czy nie podrzucilibyśmy jej pięć kilometrów dalej. Kazik wysiadł i pomógł jej wejść. Miała na imię Mathilde i była młoda, co najwyżej dwudziestopięcioletnia. I ładna, na taki zdrowy, wiejski sposób. Z pewnością była przemarznięta, bo czułem, jak ciągnie od niej chłodem. Roztaczała wokół siebie woń liści skutych mrozem.
Miała bladą cerę, niesamowite szare, świetliste oczy i włosy w modnym siwym kolorze. Prowadziłem, a Kazik gadał z nią po francusku. Ja, niestety, tego języka nie znałem.
– Leszek, słuchaj – powiedział podekscytowany w pewnej chwili. – Ona zaprasza nas do siebie, dwa kilometry stąd. Mieszka z mamą. Dostaniemy gorącą kolację, prysznic i wygodne łóżko.
– No nie wiem…
– Jezu, chłopie, nie zachowuj się jak baba. Mamy trzy godziny do końca zmiany. Nigdzie do tego czasu nie dojedziemy i będziemy musieli spać w szoferce. A ja chcę łóżka, pościeli i prysznica.
Miał rację. Za trzy godziny musieliśmy zrobić dziewięciogodzinną przerwę. Skręciłem więc w drogę, którą wskazała Mathilde i po kilku minutach zaparkowałem w zatoczce jakieś sto metrów od niewielkiej chaty. Placyk był dość duży i na zamarzniętej ziemi zauważyłem ślady kół innych wielkich ciężarówek.
Czyżby nie tylko nas zapraszały na noc?
Pewnie w ten sposób sobie dorabiają... Sprawdziłem, ile mamy pieniędzy, żeby im zapłacić za gościnę. Kazik wysiadł z dziewczyną, a ja ustawiłem ciężarówkę tak, żeby jutro tylko wsiąść i ruszyć. Matka dziewczyny, Yvette, wyglądała jak starsza wersja swojej córki. Dobrze gotowała. Mówiła tylko po francusku, więc nie mogłem z nią pogadać. Zresztą byłem zmęczony, chciałem się wykąpać i iść spać. Tymczasem Kazik był w swoim żywiole. Roztaczał wokół siebie wibracje gotowości. A reakcja kobiet była pozytywna.
Tak, obu kobiet. Zauważyłem też zachęcające spojrzenia rzucane w moją stronę, ale wtedy Kazik coś powiedział. Pewnie, że jestem w nudny sposób wierny swojej żonie, a obie kobiety zrobiły zawiedzione miny.
– Nie dasz się namówić? – Kazik nachylił się do mnie. – Będę milczał jak grób, przysięgam. Twoja Dorotka się nie dowie. Takie okazje nie zdarzają się często. Dwie kobitki, matka i córka. Obie do schrupania…
– Uważaj, a jak to zwykłe tirówki, tylko z wygodną metą? Jutro rano cię podliczą.
– Mam własną kasę. A ty jesteś mięczak – podsumował mnie.
Spytałem Mathilde po angielsku, czy mógłbym się wykąpać i położyć spać, bo padam na twarz. Chichocząc, zaprowadziła mnie przez mały korytarzyk do łazienki i wskazała mały pokoik po drugiej stronie. Wziąłem prysznic i położyłem się do łóżka. Zasypiając, usłyszałem, jak obie panie prowadzą ucieszonego Kazika do sypialni.
Zapadłem w senną ciemność
Ale chociaż zwykle, kiedy byłem wykończony, spałem twardo jak kamień, tym razem przyśnił mi się koszmar. Uciekałem przez zimny las oświetlony srebrnym światłem księżyca. Coś mnie goniło, strasznego, nie z tego świata. Byłem pewien, że jest śmiertelnie groźne i na mnie poluje. A kiedy mnie dogoni, to przypadnie mi los gorszy od śmierci. Nie wiem, co mnie obudziło. Może jakiś stuk. Może chichot. Serce waliło mi nieprzyjemnie, lękliwie.
Otworzyłem oczy. Za oknem widziałem czarne, nagie korony drzew oblane srebrnym światłem księżyca. Jakby była to kontynuacja koszmaru. Wytężyłem słuch. Panowała cisza absolutna. I wtedy dotarła do mnie woń liści skutych mrozem, a potem poczułem na szyi delikatny dotyk. Zimny jak lód. Wrzasnąłem, szarpnąłem się i spadłem z łóżka na zimną podłogę. Poderwałem się i obróciłem. W srebrnym świetle ujrzałem na moim łóżku Mathilde i jej matkę. Obie były nagie. Uśmiechały się i wyciągały do mnie ramiona. Usłyszałem kuszący szept.
– Chodź, ogrzej nas…
Na moment mnie sparaliżowało. One powoli, płynnie podeszły przez łóżko, żeby mnie osaczyć. Ich srebrna skóra połyskiwała dziwnie w mroku. Pewnie by mnie dopadły sparaliżowanego strachem, gdybym nie usłyszał jęku. Dochodził spoza mojego pokoju i był to jęk człowieka. Kazik. Paraliż odpuścił. Ruszyłem do ucieczki. Po drodze chwyciłem leżący na krześle plecak z podręcznymi rzeczami, wypadłem z pokoju i zatrzasnąłem za sobą drzwi.
Na szczęście otwierały się na zewnątrz, więc pod klamkę podstawiłem krzesło, które stało pod ścianą obok. Kiedy wpadłem do sypialni, Kazik próbował podnieść się z podłogi. Coś bełkotał, jęczał. Chwyciłem go jedną ręką i pomogłem wstać.
Był słaby, zimny
Usłyszałem wtedy, jak kobiety zawodzą coś w dziwnym języku. I próbują otworzyć drzwi.
– Musimy uciekać. Dasz radę?
– Spróbuję. One… – wyszeptał.
– Nic nie mów, idziemy.
Byliśmy bez butów, ja w slipach i podkoszulku, Kazik nagi. Nie było czasu się ubierać, bo one już wyły jak bestie i uderzały w drzwi sypialni. Wypadliśmy na zewnątrz w gryzący mróz. Ziemia była ostra od szronu, ale zwierzęcy strach, który mnie ogarnął, sprawiał, że nie czułem, jak kaleczy mi stopy. Ciągnąłem Kazika i parłem naprzód do auta. Tam było nasze ocalenie. Nagle w zimnym powietrzu rozległo się triumfujące wycie, tak obce i przerażające, że nie tylko mnie wszystkie włosy stanęły dęba, ale i Kazik dostał przypływu sił.
Strach to potężnie uczucie
Parliśmy do przodu, ścigani przez potwory nie z tego świata, czując, że kiedy nas dopadną, to śmierć nie będzie najgorszą rzeczą, jaka nas spotka. Niemal czułem ich lodowaty oddech na plecach i zapach zmrożonych liści. Dopadliśmy szoferki. Z kieszonki plecaka wyjąłem zapasowe kluczyki i zmarzniętymi, zesztywniałymi palcami nacisnąłem guzik. Drzwi się otworzyły.
– Szybciej – krzyknąłem na Kazika, który wchodził jak artretyczny starzec.
Słyszałem za sobą chrzęst liści i coraz głośniejszy oddech ścigających nas… Kimkolwiek były, znaleźliśmy się w ich zasięgu. W końcu i ja wszedłem do środka, zablokowałem drzwi. Włączyłem silnik i światła. I zobaczyłem je, stojące nam na drodze. Uśmiechały się i kiwały na mnie, jakby chciały podjechać autostopem kilka kilometrów. Tym razem ja zawyłem i ruszyłem ciężarówką prosto na nie. Nie usłyszałem uderzenia ciał o maskę. Nie było nic.
Pędziłem jak szalony, nie bacząc na ładunek. Wykręciłem na drogę. Dopiero godzinę później odetchnąłem, pewny, że niebezpieczeństwo minęło. Jeszcze tej nocy zawiozłem Kazika do szpitala. Miał odmrożenia i był w stanie bliskim hipotermii. Z pewnością nie sprawił to ten kilkuminutowy bieg do ciężarówki. To one zabrały jego ciepło. Kim były? Nie wiem i nie zamierzam tego sprawdzać. Po tej przygodzie utwierdziłem się w przekonaniu, że lepiej nie zabierać autostopowiczów, a Kazik stał się równie wiernym mężem, jak ja.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”