„Koledzy z klasy córki wymyślili okrutny żart. Przez ich głupotę moje dziecko błąkało się samo po lotnisku”

smutna nastolatka fot. Getty Images, Westend61
„– Kiedy już byłam w strefie wolnocłowej, do mojej nauczycielki podeszło dwóch mundurowych. Dość długo z nią rozmawiali i pytali wyraźnie o mnie, bo to mnie im pokazała. A wtedy oni oświadczyli, że muszę pójść z nimi do pokoju. Byłam tym zaskoczona”.
/ 17.09.2023 08:45
smutna nastolatka fot. Getty Images, Westend61

To miała być podróż jej życia. Nasza córeczka cieszyła się jak nigdy z wyprawy do Paryża. Lecz nieoczekiwanie utknęła na lotnisku. Jak tak można?

To było jej marzenie

Ewa tak bardzo cieszyła się na ten wyjazd do Francji, że nie umiałam jej odmówić. Tym bardziej że leciała cała klasa z jej liceum. Uczniowie zostali zaproszeni przez swoich paryskich kolegów w rewanżu za to, że rok wcześniej Francuzi byli tutaj, w Polsce. Ewunia zaprzyjaźniła się wtedy z Anais, która spała u nas w domu przez trzy noce. Dziewczynki do tej pory utrzymywały ze sobą kontakt  przez internet i, lecąc do Paryża, moja córka miała się zatrzymać właśnie u swojej zagranicznej przyjaciółki.

Ewa była tym tak podniecona, że od miesiąca nie mówiła o niczym innym. Uznaliśmy więc z mężem, że po prostu musimy wysupłać te czterysta złotych na przelot tanimi liniami lotniczymi, mimo że Grzegorz ostatnio stracił pracę i wciąż szukał nowej. Ale nie mieliśmy sumienia odmówić córce, tym bardziej że uczyła się dobrze i należała jej się taka nagroda.

– To pewnie będzie wyjazd jej życia, ta wizyta w Paryżu – mówiłam.

Ewunia po raz pierwszy miała też lecieć samolotem, i prawdę mówiąc, podziwiałam ją, że się nie boi, bo ja bym chyba za nic nie wsiadła do tej latającej maszyny. Mąż także nigdy jeszcze nie leciał, więc oboje przeżywaliśmy te emocje na równi z córką.

Przez moment nawet zastanawialiśmy się, czy jej nie odprowadzić na lotnisko, żeby nie czuła się osamotniona, doszliśmy jednak do wniosku, że to niepotrzebny wydatek, lotnisko jest bowiem położone poza miastem. Okazało się zresztą, że szkoła wynajęła dla dzieciaków cały autokar, więc pożegnaliśmy się z córką pod szkolnym budynkiem, nim wsiadła do busa.

Mocno przeżywaliśmy jej wyjazd

Po powrocie do domu nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Zajęłam się gotowaniem obiadu, ale cały czas przed oczami stała mi córka. Jej roześmiana twarz, kiedy nam machała przez okno autokaru, była taka szczęśliwa. Niby dobrze, ale niepokój zostaje. „Teraz już chyba jest na lotnisku… – myślałam, parząc na zegarek. – Pewnie nadaje bagaż, przechodzi przez kontrolę paszportową…”.

Nie miałam zbyt dużego pojęcia o tych wszystkich kontrolach, wiedziałam tylko tyle, że bywają bardzo dokładne od czasu tego zamachu w Stanach na dwa wieżowce. Mąż mojej siostry lata dość często i opowiadał, że czasami nawet każą mu zdejmować buty i kłaść je na takiej specjalnej tacce. Koszmar!

Ale u Ewuni to powinno wszystko pójść szybko i sprawnie. Córka nie wzięła dużo bagażu, bo za większe walizki płaci się dodatkowo i to podobno czasami więcej niż za bilet. Spakowała się sama, niewiele jej pomagałam. Na szczęście moja córeczka jest już bardzo samodzielna.

– Za kwadrans powinna startować! – mąż wpadł do mnie do kuchni.

Widać było po nim wyraźnie, że też się denerwuje.

– Będzie dobrze, zobaczysz – pogłaskałam go po ręce w geście pocieszenia i wtedy zadzwonił mój telefon.

Przez ułamek sekundy miałam nadzieję, że to Ewunia dzwoni, aby się z nami pożegnać przed odlotem. Ale gdy rzuciłam okiem na ekran, zobaczyłam nieznany mi numer. Pewnie jakaś akwizycja… Ostatnio często dzwonili do mnie w sprawie pokazu garnków, które „same gotują”. Nie odbiorę. I nie odebrałam. Za moment odezwała się komórka męża. Spojrzeliśmy na siebie. To mógł być, oczywiście, przypadek, ale w sumie było to dosyć dziwne. Grzesiek sięgnął więc na półkę po telefon i odebrał.

– Pan D., ojciec Ewy D.? – ktoś spytał tak głośno, że nawet ja to usłyszałam, chociaż stałam kilka kroków od męża.

– Taaaak… – odparł Grzegorz z wyraźnym niepokojem.

– Niestety, muszę prosić pana, aby pan tutaj przyjechał. Na lotnisko.

– Ale co się stało?! – spytał mąż.

Niestety nie możemy udzielić wyjaśnień przez telefon – padła odpowiedź. – Proszę szybko przyjechać.

– Ale ja muszę przecież wiedzieć, co się dzieje! Chodzi o moje dziecko! Pan tego nie rozumie? – męża ewidentnie zaczęły ponosić nerwy. – Czy Ewa miała jakiś wypadek?! Stało się coś złego? Proszę powiedzieć!

– Mogę pana jedynie zapewnić, że córce fizycznie nic nie jest – odparł głos. – Jest cała i zdrowa, a wszelkich szczegółów dowie się pan na miejscu.

Jechaliśmy na złamanie karku

Podróż za miasto, prawie czterdzieści kilometrów, była chyba najgorszą w naszym życiu. Wprost umieraliśmy z niepokoju! Nie mamy z Grześkiem samochodu, a obawialiśmy się, że autobusem będziemy jechać ponad dwie godziny. Zadzwoniłam więc po szwagra, który na szczęście tego dnia miał wolne. Zjawił się w kwadrans i zabrał nas swoim autem. Widać było, że jest poruszony, ale starał się nas uspokajać.

– Na pewno nic jej nie jest… – przekonywał nas. – To pewnie tylko jakieś drobne nieporozumienie, ale muszą je wyjaśnić z prawnymi opiekunami, bo Ewa jest nieletnia. I tyle…

– No tak, ale ona najwyraźniej nie wyleciała do tego Paryża! A tak o tym marzyła! – byłam w rozpaczy i nie mogłam powstrzymać łez.

Usiłowałam się dodzwonić do wychowawczyni Ewy, ale ta baba nie odbierała telefonu! Wyłączyła go.

– To poleci następnym lotem – uspokajał mnie tymczasem szwagier. – Jeśli się okaże, że nie mieli racji zatrzymując ją, to muszą jej zafundować lot. Ma siedemnaście lat, może już latać sama, bez opieki…

Nie miałam pojęcia, czy to prawda, ale brałam słowa szwagra za dobrą monetę. Czegoś się musiałam przecież trzymać, nie chcąc znaleźć się na dnie rozpaczy z niepokoju o dziecko. Na lotnisku nie mogliśmy się zorientować, z kim mamy rozmawiać. Nikt nic nie wiedział, więc odesłano nas do linii lotniczych, którymi miała lecieć Ewa, ale ich stanowisko było już całkowicie puste. W końcu więc skierowano nas do ochrony obiektu.

– Państwo są rodzicami Ewy D.? Zapraszam! – podszedł do nas surowo wyglądający mężczyzna.

– Powie nam pan w końcu, co się dzieje? – dopytywałam niecierpliwie.

– Wszystko w swoim czasie – zbył mnie i zadał nam z mężem pytanie dopiero, kiedy usiedliśmy w pokoiku.

– Czy państwa córka sama się pakowała na ten wyjazd? – usłyszeliśmy.

– Oczywiście! Nawet ja jej nie pomagałam – odparłam szybko.

– A czy zaważyła pani w jej pokoju jakieś dziwne paczki?

– Co konkretnie pan ma na myśli? – wtrącił się zdenerwowany mąż.

– Proszę pana, spokojnie. My tylko sprawdzamy, czy…

– Co to znaczy, sprawdzacie? Chcę zobaczyć moje dziecko! O co ona jest oskarżona?! – męża znów zaczęły ponosić emocje.

– Mnie się także wydaje, że państwo nas nie możecie przesłuchiwać bez… obecności adwokata – dodałam.

W życiu by tego nie zrobiła!

Wiem, że tak się mówi w filmach, ale najwyraźniej poskutkowało, bo facet w końcu raczył nam wyjaśnić, o co to całe zamieszanie.

– W bagażu państwa córki zaleźliśmy podejrzanie wyglądającą paczuszkę. Poszła do analizy, ale można się spodziewać, że…

– Że to narkotyk? W życiu! Ewa czegoś takiego na pewno nie używa!

– Każdy rodzic tak mówi, proszę pani. A prawda czasami okazuje się brutalna – oficer wyraźnie miał swoje własne doświadczenia w tej kwestii.

Nie zamierzałam się z nim kłócić, ukryłam tylko twarz w dłoniach i zapłakałam. Byłam zrozpaczona.

– Czy możemy zobaczyć się z córką? – zapytał już cicho mąż.

– W sumie… tak – powiedział z namysłem. – Nie ma jeszcze żadnych zarzutów, a poza tym nie możemy jej przesłuchać bez państwa zgody. Jest w sąsiednim pokoju. To tam.

Kiedy weszliśmy do gabinetu i zobaczyliśmy Ewę, aż jęknęliśmy ze zmartwienia. Nasze dziecko wyglądało jak siedem nieszczęść. Blade, wystraszone.

– Mama! – rzuciła się do mnie córka. – To nie było moje, nie moje! – wykrzyknęła, po czym też się rozpłakała. – Ja im od dwóch godzin to mówię, a oni mnie nie chcą wypuścić. Nie poleciałam do Paryża… – przypomniała sobie i zaniosła się szlochem.

– Nie martw się, dziecinko, jeszcze polecisz – obiecałam jej z mocą i czułam, że dotrzymam słowa. Los przecież nie może być taki niesprawiedliwy, by zniweczyć marzenie dziecka!

W obecności funkcjonariuszki, która cały czas była z nami w pokoju, Ewa opowiedziała nam, co się stało.

– Oddałam walizkę na bagaż i poszłam do odprawy. Kiedy już byłam w strefie wolnocłowej, do mojej nauczycielki podeszło dwóch mundurowych. Dość długo z nią rozmawiali i pytali wyraźnie o mnie, bo to mnie im pokazała. A wtedy oni oświadczyli, że muszę pójść z nimi do pokoju. Byłam tym zaskoczona. Wychowawczyni zapytała, czy ona także musi pójść, bo przecież ma resztę grupy. „Nie, proszę zostać z młodzieżą. W razie czego zawiadomimy jej rodziców” – powiedzieli ochroniarze.

Ewa miała łzy w oczach, a nam nie mieściła się w głowie cała sytuacja.

– Chciałam protestować, wytłumaczyć im, że zaraz odlatuję i nie mam czasu, ale mnie nie słuchali. Próbowałam się dowiedzieć, o co chodzi, lecz oni zabrali mnie do tego pokoiku i wypytywali, czy wiem coś o takiej małej paczuszce. Zaprzeczyłam, więc zostawili mnie tylko z tą kobietą, a ona kazała mi czekać na rodziców! – pokazała nam funkcjonariuszkę, która ani drgnęła.

– Możemy dostać coś do picia dla córki? Do jedzenia? – zapytałam ją.
Kto wie, ile to czasu jeszcze potrwa, a my nic ze sobą nie wzięliśmy!

Kobieta skinęła głową i gdzieś zadzwoniła. Ewa dostała wodę i kanapkę, a my z mężem herbatę. Myślałam, że filiżanka ciepłego napoju ukoi moje nerwy, ale nadal były napięte jak postronki. Po kolejnej godzinie czekania drzwi w końcu się otworzyły i wszedł mężczyzna, który nas wcześniej przesłuchiwał.

Nie daruję im tego

– Badanie laboratoryjne wykazało, że to nie amfetamina, tylko zwykła mąka. Pozostaje jeszcze pytanie, skąd się wziął w bagażu państwa córki, skoro nic o nim nie wiedziała. Możliwe, że ktoś zrobił jej po prostu kawał.

– Nogi mu powyrywam! – krzyknął mąż na to, a ja się znowu rozpłakałam, bo kto mógł być taki bezmyślny, że naraził Ewę na nieprzyjemności i zniszczył jej wyjazd?

– Masz w klasie jakichś wrogów? – zapytał funkcjonariusz. – Komuś się naraziłaś, ktoś cię nie lubi?

Córka pokręciła przecząco głową.

– No cóż… Zbadamy odciski palców na torebce, może po tym dojdziemy prawdy. Przejrzymy także nagrania z kamer lotniskowych.

– Jesteśmy już wolni? – zapytałam.

– Tak, ale oczywiście córka będzie jeszcze musiała złożyć później wyjaśnienia. To będzie formalność.

Bezpieczeństwo na lotnisku i przemyt narkotyków to nie przelewki, a ktoś sobie bezlitośnie z tego wszystkiego zakpił, stawiając na baczność służby. Powinien teraz ponieść karę. Sądziłam, że odnalezienie sprawcy będzie graniczyło z niemożliwością. Byłam pewna, że nie był tak głupi, aby zostawić odciski palców, skoro umiał zaplanować taką akcję. Jeśli to był ktoś z klasy, to podejrzanych było ponad dwadzieścia osób! Która z nich miała coś do mojej córki?

Okazało się, że żadna… To był zwykły przypadek, że wybrano jej walizkę. Dwóch kolegów z klasy Ewy chciało się przekonać, czy systemy bezpieczeństwa na lotnisku są sprawne i dla prowokacji włożyło podejrzaną torebeczkę do pierwszego lepszego bagażu, który im się nawinął pod rękę i nie był zamknięty. Ewa zwyczajnie miała pecha.

Na szczęście jej koledzy okazali się na tyle głupi, że jeszcze w Paryżu pochwalili się swoim wyczynem kilku innym chłopakom. Sprawa błyskawicznie dotarła do wychowawczyni, która natychmiast poinformowała o niej lotnisko i chłopcy zostali ujęci w drodze powrotnej. Wystraszeni przyznali się do wszystkiego. Nie sądzę, żeby stało im się coś poważnego za te głupie żarty, ale na pewno czekają ich nerwy, tłumaczenia, a przede wszystkim – porządna bura od własnych rodziców.

Nie żal mi ich ani trochę! Podobnie zresztą jak wychowawczyni, której szkoła zarzuciła niewłaściwe załatwienie sprawy, bo po pierwsze nie wolno jej było zostawić Ewy samej, skoro znajdowała się pod jej opieką. A jeśli już to zrobiła, powinna mieć na to moje i męża pozwolenie. Dostała naganę z wpisem do akt.

Córka powoli dochodzi do siebie. A ja nie zawiodłam się, co do boskiej sprawiedliwości. Rodzice Anais, którzy są dość zamożnymi ludźmi, zaprosili Ewę do Paryża na swój koszt, żeby jej wynagrodzić trudne przeżycia. Ewa ma polecieć do nich na zimowe ferie i jestem im za to głęboko wdzięczna.

Czytaj także:
„Dzisiejsza policja to jakiś żart. Ignorują pędzące samochody, bo wolą wlepić mi mandat za brak dzwonka przy rowerze!”
„Chciałem się popisać przed znajomymi, ale posunąłem się za daleko - mój brat ledwo uszedł z życiem”
„Pawełek wymyślił mi >>super<< niespodziankę urodzinową. Myślałem tylko o tym, co mu zrobię, gdy to wszystko się skończy”

Redakcja poleca

REKLAMA