„Pawełek wymyślił mi >>super<< niespodziankę urodzinową. Myślałem tylko o tym, co mu zrobię, gdy to wszystko się skończy”

niezadowolony mężczyzna fot. Adobe Stock, puhimec
„Mężczyzna jest zawsze niewolnikiem bycia mężczyzną. „Twardym trzeba być, nie miętkim”, jak mawiał żartobliwie mój ojciec. Żart żartem, lecz przecież właśnie taki jest los faceta. Nie wolno mu okazywać strachu, a już na pewno lęku przed ryzykiem. W tym wypadku owo ryzyko było przecież niewielkie".
/ 29.04.2023 22:30
niezadowolony mężczyzna fot. Adobe Stock, puhimec

Samolot wznosił się nieubłaganie, ziemia została w dole, a ja miałem wrażenie, że zaraz nastąpi koniec świata. Rany boskie, jak mogłem się na to zgodzić?! Nie, żebym miał lęk wysokości, ale wcześniej nigdy nawet nie pomyślałem, żeby zrobić to, co nastąpi za chwilę…

Ten, kto wymyślił dla mnie taką niespodziankę na absolutnie nieokrągłą, trzydziestą drugą rocznicę urodzin, zasłużył, żebym mu dał w łeb czymś bardzo ciężkim!

I przysiągłem sobie, że dam…

Jeśli tylko wyjdę z tego żywy, po powrocie na dół wezmę młot i wbiję nim Pawełkowi rozum do głowy! Albo wybiję durnowate pomysły…

Jeśli ktoś myśli, że miałem pretensje o zwykły przelot samolotem, to się grubo myli. Podróżowałem w ten sposób niejeden raz i nie narzekałem. Sam lot nie byłby dla mnie stresem nawet trzęsącym się ruskim transportowcem jak ten AN-2, bodaj starszym od dinozaurów.

Jednak moi kochani przyjaciele, podpuszczeni przez rzeczonego Pawełka, postanowili uczcić moje urodziny prezentem w postaci skoku spadochronowego! Właśnie tak! Wprawdzie w tak zwanym tandemie, to znaczy miałem być podczepiony pod instruktora, ale i tak byłem wystarczająco przerażony…

Kiedyś próbowałem skoczyć na bungee, lecz nic z tego nie wyszło. Stanąłem na wieży, spojrzałem w dół. Wysokość, która z ziemi zdawała mi się umiarkowana, okazała się nie do przyjęcia, kiedy znalazłem się w punkcie docelowym. Ludzie wyglądali jak małe żuczki, a ziemia – jakby była nie o kilkadziesiąt metrów poniżej, tylko całe kilometry.

Zrezygnowałem, muszę to przyznać ze wstydem

Nie byłem w stanie się przemóc, zaufać gumowej linie. Ale wtedy byłem zupełnie sam – na jakimś za-
granicznym wyjeździe, nikt ze znajomych tego nie widział. Natomiast teraz miałem spadać nie z tych marnych paru metrów, a z czterech tysięcy, bo właśnie z takiego pułapu skacze się w tandemie…

Jakże jednak mógłbym odmówić, skoro przyjaciele wykosztowali się, żeby mi sprawić tę ogromną radość?! A poza tym, gdybym zrezygnował, powiedzieliby potem, że jestem dupa, i mieliby ze mnie używanie przez parę miesięcy…

Mężczyzna jest zawsze niewolnikiem bycia mężczyzną. „Twardym trzeba być, nie miętkim”, jak mawiał żartobliwie mój ojciec. Żart żartem, lecz przecież właśnie taki jest los faceta. Nie wolno mu okazywać strachu, a już na pewno lęku przed ryzykiem.

W tym wypadku owo ryzyko było przecież niewielkie, bardziej chodziło o opory natury psychicznej, lot jest wszak dla człowieka nienaturalny.

– Zobaczysz, jaki to fajny dreszczyk! – zapewniał mnie przeklęty Pawełek, który sam już skakał nieraz i poszedł nawet na kurs, bo go to niesamowicie kręciło.

Ten skubaniec zawsze miał takie dziwne ciągoty

Najpierw chciał zostać pilotem myśliwskim, potem komandosem, wreszcie lotnikiem cywilnym. Nic mu z tych planów nie wyszło, więc wreszcie skupił się na spadochroniarstwie. Ale ja przecież tego nie chciałem! Nie śniłem o unoszeniu się w powietrzu, o zimnym wietrze czy raczej huraganie podczas swobodnego spadku. To miał być skok moich marzeń, tak w każdym razie zapewniali mnie kumple. Tylko że te marzenia były chyba nie do końca moje!

Muszę stwierdzić, że jeszcze poprzedniego dnia nie bałem się tak bardzo. Zdawało mi się nawet, że to nie będzie nic takiego. Jakoś pójdzie, przeminie i zostanie tylko przykre wspomnienie. Ale kiedy wsiadłem do samolotu, a ziemia umknęła nam spod kół, miałem najszczerszą ochotę uciec.

Podobno to właśnie czuje żołnierz przed bitwą, szczególnie pierwszą, w której uczestniczy – chęć ucieczki, oddalenia się jak najprędzej z miejsca, w którym czyha niebezpieczeństwo.

Powstrzymywały mnie tylko dwie rzeczy

Przede wszystkim czekający na ziemi kumple, którym musiałem pokazać, że nie jestem strachliwy. No a poza tym należy zauważyć, że niezmiernie trudno wysiada się z lecącego samolotu... Przysiągłem sobie jednak, że to pierwszy i ostatni raz. Nigdy, nigdy więcej nie dam się zapakować do latającego pudła w celu opuszczenia go na tak nierozsądnej wysokości! Zresztą, czy istnieje w ogóle jakaś rozsądna?

Cholerny samolot wznosił się i wznosił. A ja modliłem się, żeby już przestał, wystarczy przecież! Tymczasem on ciągnął w górę, nie zważając na moje zaklęcia. Jeszcze chwila, a osiągniemy stratosferę… Na szczęście wreszcie wyrównał lot, zaczął zataczać krąg nad lotniskiem. Instruktor wstał i kazał mi zrobić to samo.

Miałem na sobie specjalną uprząż, a on stanął teraz za mną i się do niej przypiął, manipulując sprzączkami i paskami. Trwało to pewnie nie dłużej niż kilka sekund, ale mnie rozciągnęły się one w całą wieczność.

Kiedy wreszcie skończył, podskoczył lekko i zawołał:

– Mamy wspaniałą pogodę! Będziemy widzieć ziemię, a i ci na dole mają nas jak na dłoni. Spodoba się panu!

– A jeśli puszczę pawia? – spytałem.

– Zdarza się! – wzruszył ramionami, jakby to było normalne. – Nie ma się czym przejmować. Tylko niech pan oczu nie zamyka, tak jak mówiłem, bo wtedy błędnik głupieje i rzyg gwarantowany.

Potem popchnął mnie w stronę włazu

Wstrzymałem oddech, a instruktor pchał mnie w stronę otworu jaśniejącego słonecznym światłem. Wyglądało to, jakbym miał wkroczyć w to sławetne światełko na końcu długiego, ciemnego tunelu... Jakoś nie miałem na to ochoty. Stosowałem bierny opór, bo do czynnego wstydziłem się uciec, lecz ten gość był naprawdę doświadczony. Przyciągnął mnie do siebie, uniósł lekko i zanim się zorientowałem, zawisłem nad przepaścią.

W dole zaśnieżone łąki i pola aż skrzyły się od słońca, jednak jakoś nie potrafiłem w pełni docenić wspaniałego widoku. Mój żołądek podszedł do gardła wraz z łomoczącym serduchem, a potem… Potem instruktor wykonał ostatni ruch, ostatni krok – i runęliśmy w dół.

Okrutny strach zmroził mnie tak, że zesztywniałem

Poczułem to, co nazywają nieważkością. Lodowate powietrze świszczało, owiewał mnie prawdziwy huragan. Oczywiście, zamknąłem oczy. No i wtedy zrobiło się jeszcze gorzej, gorzka kula przesunęła się w stronę ust, więc uchyliłem powieki. Solidne gogle chroniły mnie przed powiewem powietrza opierającego się ciału.

Otworzyłem szeroko powieki, chłonąc świat – jak mi się zdawało – ostatni raz w życiu. Przecież ten powietrzny cwał nie mógł się dobrze skończyć… „A co mi tam! – przebiegło mi przez głowę. – I tak już wszystko pozamiatane! Będzie, co ma być…”

I w tej samej chwili nagle… przestałem się bać! Zupełnie jakby limit strachu już się wyczerpał, jakbym przekroczył jakąś granicę – i zrobiło się miejsce na zupełnie inne uczucia… Na ekstazę! Jedynie tak to mogę określić.

Ekstaza i totalny spokój. Tak właśnie jest, kiedy do człowieka dociera, że już nie może nad niczym zapanować i musi się poddać przeznaczeniu. Naprawdę nie wiem, ile czasu spadaliśmy swobodnie, pewnie zaledwie parę sekund.

Później zafurkotał wpierw pilot spadochronu, zaszumiała rozkładająca się czasza, poczułem mocne szarpnięcie i zatrzymałem się w locie. To znaczy, nie zatrzymałem się, rzecz jasna, bo opadałem dalej, ale tak wolno w porównaniu z poprzednim szaleńczym pędem, że zdawało mi się, jakbyśmy wisieli w powietrzu.

Dotarło do mnie, że jednak poruszamy się w dół

Nie mogę zaprzeczyć – to także było bardzo przyjemne. Nie mogło się jednak równać ze swobodnym, błyskawicznym spadkiem, z tym uczuciem lekkości... Patrzyłem na zbliżającą się ziemię i czułem radość. Czy ptaki widzą świat w taki sposób właśnie?

Jeśli tak, tylko im pozazdrościć. Spadochron to było takie skrzydło, więc nie tyle opadaliśmy pionowo w dół, ile poruszaliśmy się lotem koszącym. Coś niesamowitego!

Kiedy już wylądowaliśmy, natychmiast podbiegli do nas moi kumple.

– I jak? – spytał Pawełek. – Gacie całkiem pełne czy jeszcze zostało miejsce?

Widział na pewno, że przy wejściu do samolotu zbladłem jak ściana. Poza tym sam też przecież kiedyś skakał pierwszy raz i wiedział, jak to smakuje. Nie odpowiedziałem, zwróciłem się do instruktora:

– Chciałbym się dowiedzieć, czy można się zapisać na kurs spadochronowy?

Z satysfakcją zobaczyłem, jak złośliwy uśmieszek Pawła spełza mu z twarzy. I dobrze! Ale pytałem nie tylko dlatego, żeby coś udowodnić przyjaciołom. Skakanie naprawdę mi się spodobało! I wierzcie mi lub nie, ale właśnie wtedy poczułem głód adrenaliny, który nie zniknął do dziś.

Czytaj także:
„Zdradziłam męża z facetem, który okazał się bezdusznym padalcem. Popełniłam wielki błąd, a teraz muszę to jakoś odkręcić”
„Ukochany, z którym żyłam od 2 lat, nie powiedział mi, że ma żonę. Rzuciłam go, ale okazało się, że jestem w ciąży”
„Mąż zostawił niedopitą kawę i już nigdy nie wrócił do domu. Dziurę w sercu udało mi się załatać inną miłością”

Redakcja poleca

REKLAMA