„Kochanek z wesela skradł mi serce. Rozpływałam się w jego pocałunkach, aż w końcu wyznał mi, że byłam tylko zabawką”

zakochana kobieta fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Byłam oszołomiona, zaczęłam od razu snuć plany na przyszłość. Ja miałam rok do matury, on właśnie skończył studia, miał podjąć swoją pierwszą pracę. Imponował mi wiedzą, obyciem. Podziwiałam go za spokój, rozwagę. Rozbrajał mnie swoją wyrozumiałością dla mojej trzpiotowatej natury. Zakochałam się bez pamięci”.
/ 03.01.2023 14:30
zakochana kobieta fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Nie sądziłam, że tak wcześnie zostanę sierotą. Może to niewłaściwe słowo, bo mam ponad 50 lat i teoretycznie nie potrzebuję już rodziców, a jednak – bardzo mi ich brak. Najpierw odszedł tata – wieczny optymista, który wierzył, że papierosy nigdy nie zrobią mu krzywdy, a po nim, z niewiadomych przyczyn – mama.

W rodzinie żartowano ponuro, że Ninka tak szybko poszła za Stefanem na tamtą stronę, bo jej dymu w powietrzu do oddychania brakowało. To prawda – w moim rodzinnym domu wiecznie śmierdziało papierosami. Ale druga prawda była taka, że rodzice bardzo się kochali, jedno za drugim skoczyłoby w ogień – i moim zdaniem dlatego mama tak szybko odeszła. Nie zdążyłam uprzątnąć rzeczy po tacie, a już musiałam zabrać się za porządkowanie domu po mamie.

Do pomocy miałam trzech mężczyzn. Synowie, Krzyś i Paweł ogarniali piwnicę, mnie i mężowi przypadł w udziale strych. Robota polegała na wyrzucaniu rozmaitych rupieci do kontenera ustawionego przed bramą.

– Tu są same ciuchy, przejrzyj – mąż wręczył mi wypchaną do granic możliwości torbę z ortalionu; w środku były bluzki, sukienki, spodnie…

– O rety! Moje pierwsze dżinsy! – zawołałam. – Popatrz, wytarte, ale bez dziur! – zademonstrowałam Ryśkowi spodnie z dumą.

– No to niemodne – zaśmiał się. – Pewnie mają ze czterdzieści lat – zauważył przytomnie.

– Rany, kiedy ten czas przeleciał? – rzuciłam ze smutkiem i wyciągnęłam z torby sukienkę w kolorze malin.

Jeździłam do szkoły do Śródmieścia i codziennie przechodziłam koło tamtego komisu. Malinowa sukienka wisiała na wystawie. Nie na żadnym manekinie, tak po prostu na wieszaku uczepionym przy oknie. Pamiętam, jak marudziłam, żeby mama mi ją kupiła. Marzyłam o tym, żeby wystąpić w tej sukience na weselu brata, ale mama wybiła mi pomysł z głowy.

– Ciocia Basia ci uszyje taką samą. Poszukamy materiału i zobaczysz, też będzie piękna jak ta z komisu, ale tańsza. Nie stać mnie, córeczko, na takie drogie fatałaszki. Już na wesele Adama dość pieniędzy pójdzie.

Byłam zła na mamę, bo ciotka Baśka szyła fatalnie. Prawdę mówiąc, wszystko, co wyszło spod jej ręki, wyglądało jak niekształtny worek. A ta sukienka była taka zwiewna… Mama jednak nie dała się ubłagać, choć poszła zobaczyć to moje cudo.

– Rzeczywiście, jest śliczna. Może poprosisz babcię, żeby ci dołożyła pieniędzy – poddała mi myśl.

Aż się wtedy zdziwiłam, że też sama na to nie wpadłam. Babcia Krysia miała zawsze jakieś zaskórniaki. A poza tym sama była strojnisią, więc nie musiałam długo jej prosić. Tylko westchnęła, wyciągnęła portfel i odliczyła pieniądze na mój wymarzony ciuch. Sukienka leżała jak ulał, a ja czułam się jak gwiazda telewizji. Byłam pewna, że dzięki tej kreacji będę się świetnie bawić na weselu brata.

Moja kreacja zrobiła furorę

Rzeczywiście tak było. Adam i Danka zaprosili mnóstwo młodych ludzi. Jeszcze w kościele, kiedy odbierałam kwiaty młodych, nasłuchałam się komplementów od różnych chłopaków. Jeden zapadł mi w pamięć…

– Skąd się tu wzięło to malinowe dziewczę? Chyba jakieś nieziemskie zjawisko! – chłopak o wyglądzie poety gadał jak poeta, a ja byłam akurat na etapie wierszy Leśmiana, Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej…

Godzinami zaczytywałam się w poezji i marzyłam o wielkiej miłości. Na weselu tańczyliśmy razem chyba ze sto razy. Chłopak nie tylko był urodziwy, nie tylko umiał cytować z pamięci wiersze, ale też tańczył jak Fred Astaire. Może mi się tylko wydawało, ale przy nim sama kręciłam się na parkiecie niczym zawodowa tancerka.

Następnego dnia w naszym domu były poprawiny. Artur znów się pojawił. Był sam, jak poprzedniego wieczoru. Tym razem śmielej dotykał mnie w tańcu. Raz kiedy mnie przytulił, dostrzegłam karcące spojrzenie taty. Szybko wyplątałam się z ramion partnera i uciekłam do kuchni. Była tam tylko babcia Krysia. Żeby uspokoić emocje, które mną całkiem zawładnęły, zaczęłam jej coś mętnie opowiadać o szkolnych koleżankach. Wcale mnie nie słuchała, tylko spytała:

– Podoba ci się ten chłopiec, co? To jakiś kolega Adama, tak?

Kiwnęłam głową, chociaż wcale nie byłam pewna, skąd Artur wziął się na weselu mojego brata. Od tego dnia mój świat nabrał nowych barw. Błogosławiłam niebo i ziemię, że kończył się rok szkolny, że Adam się ożenił, rodzice są spłukani i nie mają pieniędzy, żeby mnie gdziekolwiek wysłać na wakacje. Musiałam zostać w mieście i tym razem naprawdę się z tego cieszyłam.

Artur umówił się ze mną na randkę

Byłam oszołomiona, zaczęłam od razu snuć plany na przyszłość. Ja miałam rok do matury, on właśnie skończył studia, miał podjąć swoją pierwszą pracę. Imponował mi wiedzą, obyciem. Podziwiałam go za spokój, rozwagę. Rozbrajał mnie swoją wyrozumiałością dla mojej trzpiotowatej natury. Czułam, że w jego obecności staję się lepsza, mądrzejsza, bardziej rozważna.

Na pierwszy spacer we dwoje poszliśmy do Parku Skaryszewskiego. Pierwszy pocałunek wypadł nad stawem. Dopiero na trzeciej randce, po lodach zjedzonych w kawiarni na Francuskiej, Artur wyznał szczerze, że wcale dobrze Adama nie zna. Poznali się w pociągu, kiedy mój brat wracał z wojska. Nie miał grosza przy duszy, a był strasznie głodny, więc Artur zaprosił go do wagonu restauracyjnego i zafundował mu obiad.

Potem, rok później, wpadli na siebie przypadkiem na uniwerku. I znowu Artur okazał się dobrym duchem. Adam miał zdawać jakiś egzamin na studiach zaocznych, Artur zaproponował, że go przepyta. Brat zdał na czwórkę. Obiecał Arturowi, który czekał przed salą wykładową, że jeśli zda, zaprosi go na swój ślub.

Słowa dotrzymał, chociaż Artur musiał na zaproszenie czekać dwa lata… Nasze kolejne randki jakoś nie mogły dojść do skutku. Kilka razy dzwoniłam do Artura do pracy, żeby się umówić, ale albo był poza biurem, albo w ogóle do pracy tego dnia nie przyszedł. Kończyły się wakacje i już bałam się, że nigdy nie zobaczę Artura. Biegałam przez kilka kolejnych dni do Parku Skaryszewskiego, sądząc, że może spotkam go tam przypadkiem. Miałam rację.

Tamtego dnia siedział na ławce przy stawie i rozglądał się wokół. Kiedy mnie zobaczył, rozpromienił się. Spędziliśmy wtedy razem dwie albo trzy godziny. Były spojrzenia w oczy, dotyk rąk, uśmiechy pełne czułości. Szeptaliśmy sobie do ucha. Jestem pewna, że właśnie wtedy powiedział, że mnie kocha.

Nie mogłam się mylić, a jednak gdy wyszliśmy na ulicę, nawet nie wziął mnie za rękę… Tłumaczyłam sobie, że się wstydzi takiej smarkuli. Miałam nadzieję, że za rok, kiedy już będę miała maturę w kieszeni i dostanę się na studia, wszystko się zmieni. Znów umówiliśmy się na spotkanie. Chciałam iść do Łazienek.

– Nie, po tamtej stronie Wisły nie będziemy się spotykać – powiedział stanowczo Artur.

Kilka dni później znów siedzieliśmy nad stawem, na tej samej ławce co zwykle. Zerwała się burza, zmokliśmy, nie było się gdzie schować. Trzęsłam się z zimna, więc szybko wróciłam do domu, bez Artura. Zwierzałam się babci ze swoich uczuć do niego.

– Jest taki cudowny, delikatny, kochany… Tylko czasem wydaje mi się, że się mnie wstydzi – poskarżyłam się.

Babcia zaczęła trochę mnie wypytywać, co mam na myśli, ale nie umiałam jej dokładnie wytłumaczyć, dlaczego tak mi się zdaje. Po tamtym spotkaniu widziałam się z Arturem tylko raz. Umówiliśmy się w kawiarni w centrum miasta. Artur siedział przy stoliku w ciemnym kącie, tyłem do wejścia, jakby się ukrywał. Był ubrany w elegancki garnitur i błękitną koszulę. Podbiegłam do niego i objęłam go rękami za szyję, pocałowałam w policzek. Delikatnie wyzwolił się z mojego uścisku, wziął moje ręce w swoje.

– Kinguś, muszę ci coś powiedzieć. Wiem, że mnie kochasz, ja też cię… – patrzył mi w oczy, gdy to mówił  – …kocham, ale nie możemy się spotykać. Ani teraz, ani później. Nie jestem wolny, Kinguś, mam żonę, Joasia jest w ciąży – to mówiąc, sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął z niej portfel. Położył przede mną zdjęcie.

Nic takiego, Rysiu, tylko wspomnienia

Czekał na moją reakcję, ale milczałam. Byłam w szoku, nie mogłam wydusić z siebie słowa.

– Wiem, nie powinienem był cię oszukiwać. Zraniłem cię, przepraszam, ale ja… ja też się zakochałem. Od pierwszego wejrzenia, tak jak ty. I nie mogłem sobie z tym poradzić. Gdybym nie musiał pracować, gdyby nie ślub twojego brata, nie byłoby tego… Nie byłoby mi żal… ciebie i siebie…

Minęło tyle lat, a ja pamiętam każde słowo. Przepłakałam wtedy noc i następny dzień. Nie chciałam jeść. Dobrze, że tylko babcia była świadkiem mojego nieszczęścia. Kilka tygodni po rozstaniu z Arturem wypadały moje urodziny. Babcia dała mi piękny sweterek z miękkiej wełny w kolorze błękitnego nieba.

– Jeszcze lepiej ci pasuje niż ta malinowa sukienka – powiedziała i mrugnęła do mnie okiem.

– Pokaż, co tam masz jeszcze ciekawego w tej torbie? – słyszę nagle.

– A nic, Rysiu… Tylko wspomnienia – uśmiecham się do męża i w głębi serca cieszę, że to z nim jestem od prawie trzydziestu lat. 

Czytaj także:
„Sąsiadka na każdym kroku skarżyła się i gnębiła swojego wnuka. Gdy wyrzuciła to biedne dziecko z domu, musiałam zareagować”
„Po śmierci mojej córki, zięć chciał odciąć mnie od wnuków. Walczyłam o moje skarby jak lwica i gorzko tego pożałowałam”
„Po 20 latach małżeństwa okazało się, że mąż mnie zdradził i ma córkę. Najgorsze jest to, że zmajstrował ją, gdy ja poroniłam"

Redakcja poleca

REKLAMA