„Kochanek przygotował dla mnie w święta niespodziankę. Spodziewałam się oświadczyn, a nie kopa w tyłek na do widzenia”

zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, Paolese
„Mówił przymilnie, kusił, nęcił, ale we mnie zamiast podniecenia wzbierała fala gniewu i… czegoś na kształt wstrętu. Za kogo on mnie, do ciężkiej cholery, miał?! Za panienkę na telefon? Bydlak. Przystojny, niewrażliwy bydlak!”.
/ 25.12.2022 16:30
zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, Paolese

To Boże Narodzenie miało być inne. Tak przynajmniej sądziłam, gdy Przemek zapowiedział niespodziankę. Wzięłam urlop i przygotowałam tradycyjną Wigilię z choinką, kutią, barszczem, uszkami i tak dalej. Nakupowałam ozdób świątecznych na stół, na ściany i na balkon. Chciałam, żeby było pięknie. Pierwszy raz od trzech lat, od kiedy poznałam Przemka, od kiedy zaczął pracę w naszej kancelarii… Przystojny, szarmancki, bystry, kompetentny, szybko potwierdził opinię niezwyciężonego przeciwnika na sali sądowej.

W stosunku do mnie też był szybki, bo zaraz na pierwszym spotkaniu integracyjnym zaczął mnie podrywać. Akurat nie miałam nikogo, więc nie oponowałam. Romansowanie w pracy nie jest najmądrzejszą rzeczą, ale serce nie sługa – zakochałam się raz-dwa. I choć wiedziałam, że Przemek ma żonę, mimo wszystko liczyłam na coś więcej niż romans. Niestety, w sprowadzeniu mnie na ziemię mój ukochany też był szybki i zdecydowany.

To miała być ta jego niespodzianka?!

– Agnieszko, skarbie ty mój, jesteś cudowna, śliczna, piekielnie seksowna, ale nawet dla ciebie nie zostawię rodziny. Z żoną nic mnie nie łączy, oprócz finansów, ale mam dzieci. I one są dla mnie najważniejsze. Ty jesteś zaraz po nich – mówiąc to, obsypywał mnie pocałunkami. – Nie rozbiję im rodziny, nie odbiorę poczucia bezpieczeństwai. No bo jaki wtedy byłby ze mnie ojciec? – spytał. – Rozumiesz?

Rozumiałam, ale serce i tak bolało, bo kochałam go coraz bardziej. Marzyłam o wspólnych porankach, co było niemożliwe, bo przecież dzieci budziły go co rano, więc musiał być z ich mamą w łóżku. Oczywiście miewał kilkudniowe wyjazdy służbowe, ale podobno żona sprawdzała hotele, w których nocował, więc nie mógł mnie ze sobą zabrać. Czy tak było naprawdę? Bóg raczy wiedzieć. Musiałam mu wierzyć na słowo.

Hasło „niespodzianka” zatem mnie zelektryzowało i dało nadzieję na poważną zmianę. A potrzebowałam tego jak powietrza. Nie tylko ze względu na rodzinę, która przy każdej okazji wypytywała mnie o plany życiowo-matrymonialne, ale także ze względu na zegar biologiczny, który tykał nieubłaganie. Chciałam mieć dzieci, najlepiej dwójkę, i to zanim skończę czterdziestkę.

W wigilijny poranek od rana byłam na nogach, dopieszczając szczegóły, wybierając najlepsze wino oraz szampana do uczczenia tej wielkiej niespodzianki. Przemek przyjechał punkt dwunasta i od razu zaciągnął mnie do sypialni. Po wszystkim, gdy leżeliśmy wyczerpani, przepraszającym tonem oznajmił:

– Aguś, kochanie, musimy się rozstać. Przepraszam, że tak wyszło, siła wyższa. Po Nowym Roku wyjeżdżam wraz z rodziną do Stanów. Dostałem propozycję pracy w bardzo dobrej firmie. Wiesz – mówił szybko, jakby się bał, że mu przerwę – chodzi o dzieci. Muszę im zapewnić jak najlepszą przyszłość. Żona mnie nie interesuje, ale dla dzieci zrobię wszystko. Tak że… sama rozumiesz.

Zmroziło mnie.

– To jest ta niespodzianka? – wykrztusiłam po chwili. – Jako prawnik walczący słowem w tym wypadku się nie popisałeś – wstałam z łóżka, włożyłam szlafrok i stanęłam przy drzwiach. – Idź już – powiedziałam cicho.

Podniósł się na łokciach.

– Aguś, ale jeszcze nie muszę… – uśmiechnął się czarująco. Jak zawsze. – Mam czas do szesnastej. Powiedziałem żonie, że muszę posiedzieć w kancelarii. Jak będzie dzwoniła, to mnie przekieruje na twój telefon. No, skarbie, nie dąsaj się, chodź tu do mnie, wykorzystajmy czas, jaki nam został…

Wolę nie wiedzieć, ile dziewczyn oszukał

Mówił przymilnie, kusił, nęcił, ale we mnie zamiast podniecenia wzbierała fala gniewu i… czegoś na kształt wstrętu. Za kogo on mnie, do ciężkiej cholery, miał?! Za panienkę na telefon? Bydlak. Przystojny, niewrażliwy bydlak!

– Wynoś się! – wrzasnęłam. – Nie chcę cię widzieć! Wynocha!

Wyszedł obrażony, jakbym to ja mu zrobiła krzywdę.

Wstałam z łóżka dopiero w drugi dzień świąt, skacowana i nieszczęśliwa. W telefonie znalazłam tysiące nieodebranych połączeń, automatyczna sekretarka zachłystywała się świątecznymi życzeniami od rodziny i przyjaciół. Nawet Przemek zostawił wiadomość. Już nie był obrażony, już mu przeszło. Rozumiał moje emocje, a gdybym chciała się z nim spotkać, to on czeka z otwartymi ramionami. Jeszcze przez miesiąc, bo później to… sama rozumiem.

Już nie rozumiałam. Zakochałam się w samolubnym draniu. Poniewczasie dotarło do mnie, że zwyczajnie zasłaniał się rodziną, by niczego mi nie obiecywać, żebym niczego nie żądała. Ile takich jak ja już zwiódł? Chyba wolałam nie wiedzieć. Palant.  Zjadłam solidne śniadanie, wzięłam godzinną kąpiel, później jeszcze chłodny prysznic i byłam gotowa, by wyjść z domu na świat.

Wsiadłam do samochodu i pojechałam nad Wisłę. Miałam tam swoje ulubione miejsce. Zaszywałam się tam zawsze, gdy było mi źle. Co prawda w czasie zimy bez śniegu sporo traciło na uroku, ale było mi wszystko jedno. Byle nie być w domu, byle nie znieczulać się znów alkoholem. Przed wyjściem jeszcze zapakowałam w siatki przygotowane tak pieczołowicie świąteczne frykasy. Zawiozę je do jakiejś placówki dla bezdomnych. Sama kęsa bym z tego nie przełknęła, a wyrzucać dobrego jedzenia nie chciałam. To grzech i marnotrawstwo.

Tak jak on nie miałam nikogo

Moje zacisze nad rzeką to zapomniany zakątek rekreacyjny ze zmurszałym stołem i rozpadającą się ławkę, ale widok na rzekę i kojąca cisza wszystko wynagradzały. W bagażniku miałam stary koc, którym się owinęłam, żeby zimno mnie stąd za szybko nie wygoniło. Sądziłam, że jestem tu sama, że nawet zwierzęta odsypiają, gdy nagle usłyszałam szelest w krzakach. Odwróciłam się i… zamarłam. Z chaszczy wynurzył się duży, czarny pies.

Wyglądał jak labrador, młody, ale dość zaniedbany. Nie miał obroży, więc chyba był tu sam. Nigdy się nie bałam psów, jednak spotkanie z przestraszonym, bezpańskim psiskiem mogło się źle skończyć. Poruszyłam się lekko. Labrador cofnął się o krok i zaskomlał cicho.

Zastanowiło mnie to. Nie warczał, nie wydawał się agresywny, ale ufny też nie był. Czyli co? Miał za sobą złe doświadczenia, ale był tu od niedawna? Państwo wyjeżdżali na święta i nie wiedząc, co zrobić z psem, po prostu porzucili go nad rzeką? Bo oddać do schroniska wstyd, a kasy na hotel dla zwierząt szkoda? Bo empatii i cywilnej odwagi zabrakło? Bo wykazali się dostatkiem człowieczeństwa, nie przywiązując go drzewa w lesie ani nie wyrzucając z auta przy ruchliwej szosie? Rozumiałam doskonale jego nieufność i rozczarowanie ludźmi. Mnie też ktoś bliski porzucił w święta jak niepotrzebną rzecz…

Pewnie biedak jest głodny – pomyślałam nagle. W przeciwieństwie do mnie psiak raczej nie stracił apetytu.
Wtedy przypomniałam sobie o reklamówkach z jedzeniem, które miałam w samochodzie. Gdy wyłuskiwałam się delikatnie z koca, pies znów się cofnął.

– Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy. Chcę ci tylko dać coś do zjedzenia – powiedziałam łagodnym głosem.
Powoli podniosłam się z ławki i ruszyłam w stronę samochodu. Labrador wciąż się cofał, kroczek za kroczkiem, aż prawie zniknął w krzakach.

– Nie uciekaj – mówiłam spokojnie, jak do dziecka. – Ja wiem, że to nie jest najlepsze jedzenie dla ciebie, ale nic innego nie mam.

Wyciągnęłam z bagażnika pudełka, otworzyłam je i postawiłam na ziemi, po czym wróciłam na ławkę.
Chwilę czekałam. Wreszcie zapach zwabił psiaka.

– Jedz, jedz, nie krępuj się – zachęcałam go z uśmiechem. – Przypilnuję, żeby nikt ci nie przeszkadzał. I mam tylko nadzieję, że ci nie zaszkodzi.

Zjadł i zniknął w chaszczach

Pies zbliżał się ostrożnie, z wahaniem. W końcu głód zwyciężył. Dopadł do pudełek i zaczął bez wybrzydzania pochłaniać to, co w nich było. Jednak cały czas strzygł uszami i gdy tylko się poruszyłam, by zmienić pozycję, przerywał jedzenie i patrzył na mnie uważnie. Jakby chciał spytać, czy już ma uciekać, czy może skończyć to, co zaczął.

– Spokojnie, jedz dalej, nie będę się zbliżać. Jeszcze nie. Choć mam wielką ochotę, bo jesteś śliczny. Wykąpany i wyczesany byłbyś jeszcze ładniejszy. Więc jeśli mi pozwolisz…

Nie dokończyłam, bo pies po wylizaniu ostatniego pudełka zniknął w chaszczach. Czekałam na niego ponad godzinę, ale już się nie pojawił. Następnego dnia, wracając z pracy, zajechałam do sklepu zoologicznego. Kupiłam wór suchej karmy i kilka puszek mokrej, wodę z witaminami, a do tego miski. Obrożę i smycz też kupiłam. Nie liczyłam na to, że pies już dziś pozwoli je sobie nałożyć, może nigdy, ale na wszelki wypadek wolałam się przygotować.

– Czy chce pani imię psa na miskach i obroży? – uśmiechnięty ekspedient patrzył na mnie wyczekująco. – Robimy to od ręki – uprzedził pytanie. – Nie trzeba długo czekać. Ania! – zawołał i z zaplecza wyszła młoda osóbka. – Masz coś na tapecie teraz?

Po kwadransie odjeżdżałam spod sklepu z pełnym bagażnikiem akcesoriów, bo dokupiłam jeszcze piłeczki do rzucania, kość do gryzienia oraz legowisko. Pani Ania miała mi do niego dorobić narzutę z imieniem. Jadąc nad Wisłę, czułam się podekscytowana. Nie chodziło tylko o to, że postępuję właściwe, że spełniam dobry uczynek, to było jak zakład z samą sobą – jeśli psiak mi zaufa, wszystko będzie dobrze, pomożemy sobie nawzajem. Ustawiłam miski z jedzeniem oraz wodą i poczułam się dziecięco szczęśliwa, gdy z chaszczy wyłonił się czarny labrador. Chyba na mnie czekał.

– Witaj, Junior – powiedziałam. – Uczta gotowa, wsuwaj.

Pies delikatnie machnął ogonem, po czym zbliżył się do misek. Zjadł wszystko, wylizał do czyta, popił wodą i… nagle zrobił się czujny. Coś się przedzierało przez krzaki. Labrador cicho zaskomlał, po czym niepewnie zbliżył się do mnie.

– Cicho, spokojnie, Junior – powiedziałam. – Nic się nie bój, tylko rób, co ci każę.

Na polankę weszli dwaj mężczyźni. Nie wyglądali na usposobionych przyjaźnie, a w rękach trzymali kije z pętlą na końcu. Hycle!

– Tu jesteś, kundlu! – zawołał jeden z nich. – Pani się odsunie, bo może zrobić krzywdę. My się nim zajmiemy.

– Nie trzeba – odparłam głośno, starając się, by mój głos brzmiał pewnie. Wahanie mogłoby mnie zdradzić. – To jest mój pies i zabieram go do domu.

Spojrzeli na siebie, potem na mnie.

– Jak to pani pies? Od tygodnia się tu kręci, zagryzł komuś kurę, koty goni, dzieci straszy. Wyraźnie bezdomny, więc trzeba się nim zająć, nim kogoś zaatakuje i porani. Proszę nam nie utrudniać pracy.

Nie zawiedź mnie teraz, mały…

Mężczyzna zrobił krok do przodu, a Junior zawarczał. I to tak, że sama się przestraszyłam. Ale pokonałam lęk i położyłam psu rękę na głowie. Nie uciekł, choć czułam, że cały się trzęsie.

– Ponowie, proszę – powiedziałam pojednawczo. – Kilka dni temu musiałam wyjechać służbowo i zostawiłam Juniora pod opieką. Niestety, opiekunka okazała się nieodpowiedzialna i zgubiła mi psa. A ponieważ wiedziałam, gdzie może być, dziś przyjechałam i go znalazłam.

Mężczyźni patrzyli na mnie z powątpiewaniem.

– Skąd bym miała ze sobą miski i karmę, gdyby to nie była prawda? – pokazałam mężczyznom cały sprzęt. – Czułam, że będzie głodny, więc chciałam go najpierw nakarmić.

– A obroża i smycz?

– Też mam – powiedziałam i podeszłam do auta. Pies został na miejscu. – Ale na razie nie potrzebuję, Junior lubi jeździć samochodem.

Otworzyłam szeroko tylne drzwi.

– No, Junior, wskakuj, zimno jest. Jedziemy do domu się wygrzać.

Spojrzał na mnie, a ja poczułam bardzo wiele. Miłość do niego, nienawiść do tych, którzy się go pozbyli, i radość, że będę się mogła nim zaopiekować.

– Junior, na co czekasz? – ponagliłam go z uśmiechem. – Twoje miejsce przy kominku czeka na ciebie.
Dłużej się nie ociągał. Wskoczył do samochodu i rozsiadł się wygodnie na tylnej kanapie.

Pod okiem podejrzliwie mnie obserwujących hycli spakowałam miski do bagażnika, wsiadłam do auta i czym prędzej odjechałam. W nowy rok weszliśmy razem. Junior i ja. I jeszcze ktoś. Mała fasolka, pamiątka po mojej wielkiej, choć naiwnej miłości. Więcej do szczęścia nie potrzebuję.

Czytaj także:
„Mąż w sekrecie pożyczył moje pieniądze bratu hazardziście. Trzymałam je na operację mamy, a on je oddał darmozjadowi”
„Mąż zostawił mnie w święta dla kochanki. Dzieci pytały: gdzie tata? A ja nie wiedziałam, co im powiedzieć”
„W święta urabiałam się po łokcie i nikt mnie nie doceniał. Teściowa pastwiła się nade mną nawet przy wigilijnym stole”

Redakcja poleca

REKLAMA