Tak chciałam kogoś poznać. Miałam dość tego męczącego dysonansu, w jakim tkwiłam. Przed innymi grałam zadowoloną z życia i siebie singielkę, ale marzyłam o związku i miłości, a samoakceptacja w moim wykonaniu była tylko frazesem. Brakowało mi mężczyzny, a Sylwek z pociągu zrobił na mnie wrażenie. Dlatego dałam mu swój numer, choć brałam pod uwagę, że nie zadzwoni, a prośba o numer była tylko formą grzeczności.
Trudno mi było uwierzyć, że zainteresował się mną na serio. Miałam sporą nadwagę i jeszcze więcej kompleksów. W pracy potrafiłam być pewna siebie, ale w życiu prywatnym robiłam się jakaś rozlazła. Jedynymi facetami, którzy mnie ostatnio otwarcie adorowali, byli robotnicy z budowy nieopodal mojego domu, którzy gwizdami i chamskimi uwagami komentowali mój biust i krągłe pośladki. Dziękuję za takie zainteresowanie. Sylwek był zupełnie inny: na poziomie, kulturalny, sympatyczny.
Przepadł jak kamień w wodę
I zadzwonił! Po trzech dniach! Powiedział, że nie może zapomnieć mojego uśmiechu, uroczych dołeczków w policzkach i że przyjedzie do mojego miasta specjalnie, by się ze mną zobaczyć. To było cudowne uczucie, takie pomieszanie nadziei z ekscytacją. Zależało mu, starał się o mnie! Nie mogłam się doczekać!
Kiedy przyjechał i spotkaliśmy się na rynku, wręczył mi bukiet róż, a potem poszliśmy na lody. Było miło, choć bukiet okazał się nieporęczny i ciężki, ale grzechem byłoby wybrzydzać. Przy pożegnaniu cmoknął mnie w policzek i obiecał, że znów przyjedzie. Zjawił się po tygodniu.
Przez kilka miesięcy randkowaliśmy na mieście, a potem przyjeżdżał do mnie do domu. Uważałam go za swojego chłopaka, chociaż był to związek na odległość. Grunt, że gdy już się spotkaliśmy, było czuło, słodko, czasami namiętnie, choć z seksem czekałam, a może on czekał, nieważnie, oboje czekaliśmy na właściwy moment.
Kiedy poprosił o pożyczkę, nie wahałam się. Miał kłopoty, zwolnili go z pracy, musiał spłacić kredyt…
– Oddam ci niedługo – obiecał.
– Jasne, nie pali się.
Jako dentystka dobrze zarabiałam i stać mnie było, żeby mu pomóc. Dałam mu do ręki piętnaście tysięcy, bo wolał gotówkę niż przelew na konto.
A potem… zniknął.
Przestał się do mnie odzywać z dnia na dzień bez żadnego powodu. Zaniepokojona jego milczeniem, myślałam, Boże drogi, może coś mu się stało! Próbowałam się do niego dodzwonić, ale najpierw włączała się skrzynka, a potem komunikat, że numer jest nieaktywny. Sylwester przepadł jak kamień w wodę. Nie znałam jego adresu, imię i nazwisko pewnie były fałszywe, właściwie nic o nim nie wiedziałam…
Zrozumiałam, że padłam ofiarą oszusta. Utrata takiej sumy zabolała, ale nie zgłosiłam się na policję. Nie zbiedniałam, spryciarz dobrze wyliczył, ile udźwignę bez problemu. Ale nie miałam też żadnych dowodów, kwitów. No i było mi wstyd. Zaufałam naciągaczowi. Pewnie nie byłam pierwsza ani jedyna, pewnie w ciągu kilku miesięcy obrabiał też inne naiwniaczki, ale i tak czułam się jak ostania kretynka. Moja samoocena spadła do zera. Mówiłam sobie, że mam nauczkę na przyszłość, że odtąd będę mądrzejsza, ale nie potrafiłam przełknąć upokorzenia. Miałam się za inteligentną, a tymczasem… Byłam zraniona, zrozpaczona i wściekła!
To nie może się tak skończyć...
Płonął we mnie gniew, jakiego wcześniej nie znałam. Ledwo przypomniał mi się Sylwester, miałam ochotę coś zniszczyć, rozwalić, zmiażdżyć. Gdy pewnego razu uderzyłam pięścią w stół tak mocno, że ręka mnie bolała przez parę dni, zrozumiałam, że muszę poszukać jakiegoś ujścia dla targających mną emocji. Może sport walki?
Wybrałam boks. Za każdym razem, gdy biłam w worek, wyobrażałam sobie, że to Sylwek. A masz, ty skunksie! Za moje zawiedzione nadzieje! Za moje upokorzenie! A masz! W efekcie szybko, bo zaledwie w kilka tygodni, udało mi się wyrzucić z siebie całą złość i frustrację. Czułam się oczyszczona, wolna, lekka, zadowolona. Połączenie zmęczenia, adrenaliny i endorfin podziałało.
Sport spełnił swoją terapeutyczną rolę i wciągnął jak narkotyk. Po każdym treningu byłam pełna pozytywnej energii. Tak mi się to spodobało, że do boksu dołożyłam naukę kickboxingu i capoeiry. Sporty walki stały się moją pasją. Miało to na mnie zbawienny wpływ. Nie dość, że nabrałam kondycji i schudłam, to jeszcze poznałam na zajęciach fajnych ludzi.
Niepostrzeżenie zmieniłam się z rozlazłej, smutnej baby w wysportowaną, radosną dziewczynę. Miałam nowe koleżanki i kolegów, z którymi łączyła mnie „wspólna walka”. Po raz pierwszy w życiu nie tęskniłam za miłością i nie martwiłam się, że nie mam faceta. Stałam się nową, lepszą i szczęśliwszą wersją siebie. A kiedy już całkiem zapomniałam o Sylwku… Natknęłam się na niego w pociągu!
Wracałam akurat ze zjazdu miłośników capoeiry. Siedziałam w wagonie restauracyjnym i jadłam obiad. Oprócz mnie w Warsie znajdowała się tylko jeszcze jakaś kobieta. I wtedy wszedł on: oszust-uwodziciel. Popatrzył na mnie i… nie rozpoznał mnie. Swoją uwagę skupił na drugiej pasażerce. Czemu nie na mnie? Może teraz uznał mnie za zbyt atrakcyjną? Pochlebiłoby mi to, gdyby nie chodziło o niego. Zamówił piwo, dosiadł się do tej drugiej i zaczął nawijać. A więc to jego stały numer, pomyślałam z niesmakiem. Co za gnojek. Zamierzałam podejść i ostrzec jego potencjalną ofiarę, ale kobieta sama sobie poradziła.
– Człowieku, jadę do męża do szpitala, nie w głowie mi flirty!
Patrzyłam ze złośliwą uciechą, jak Sylwek przeprasza i przesiada się do innego stolika. Gdy po szybkim wypiciu kawy opuścił Wars, pomyślałam:
– To nie może się tak skończyć!
Postanowiłam zabawić się w detektywa. Kiedy wysiadł z pociągu, ja też wysiadłam. Trudno, będą inne zjazdy miłośników capoeiry. Szłam za nim i rozmyślałam. Właściwie wcale nie chciałam poznawać jego adresu, zgłaszać na policję czy żądać zwrotu pieniędzy. Za dużo zachodu, nie był tego wart. Ale nie zamierzałam puścić mu płazem tego, co mi zrobił. Musiał dostać nauczkę.
Mam nadzieję, że ze strachu nie zaśnie
Szczęście mi sprzyjało, bo Sylwek wszedł w boczną uliczkę. Teraz albo nigdy! Podbiegłam do niego, podcięłam mu nogi kopnięciem, a kiedy się przewrócił, usiadłam na nim okrakiem i unieruchomiłam mu obie ręce na plecach. Leżał pode mną obezwładniony, bezbronny i zestrachany. Mogłam z nim zrobić, co chciałam. Mogłam mu przyłożyć, mogłam mu coś złamać, niekoniecznie serce – za mnie i za inne oszukane dziewczyny.
Zwykły złodziej po prostu kradnie, a on był bardziej podły: najpierw rozkochiwał w sobie ofiary, fundując im coś dużo gorszego niż tylko utratę pieniędzy. Zasłużył na lanie, ale trenując sztuki walki, nauczyłam się również tego, że siłą nie rozwiązuje się problemów. Co innego małym podstępem.
– Nie ruszaj się i nie próbuj krzyczeć – wycedziłam.
– Nie mam pieniędzy, przysięgam! – był przerażony, co nie ukrywam, sprawiło mi dużą przyjemność.
– Nie chodzi o kasę, gnido. Wiemy, co robisz i jak działasz!
– To pomyłka! – stęknął.
– Leż i słuchaj. Miałeś pecha, zadarłeś z córką naszego szefa. Ciesz się, że panna wciąż ma do ciebie słabość i to mnie kazała cię znaleźć, a nie któremuś z goryli swojego ojca. Bo byś tego spotkania mógł nie przeżyć, a już na pewno oszpeciliby ci tę ładną buźkę. Jeśli będziesz dalej ciągnął tę… pomyłkę, sam się przekonasz. Skończ z tym procederem i wpłać piętnaście tysięcy na jakąś fundację.
– Nie dam rady, nie mam! – zawył.
– Lepiej, żebyś miał. Nie chcesz, żeby odwiedzili cię w domu, uwierz mi. Do końca miesiąca. Będziemy wiedzieć. A teraz wstanę i odejdę. Ty masz grzecznie leżeć, dopóki nie doliczysz do dwustu. Jasne?
– Ta… Tak – wyjąkał.
Wstałam i odeszłam. Gdy się obejrzałam, Sylwester nadal posłusznie leżał na chodniku, twarzą do ziemi. Uwierzył mi! Miałam nadzieję, że ze strachu nie będzie mógł spać i wciąż będzie się oglądał za siebie. Przynajmniej przez jakiś czas. Idąc na dworzec, miałam tak dobry humor, że nuciłam sobie pod nosem.
Czytaj także:
„Brat był dla mnie wrzodem na czterech literach. Za to, co zrobił, nie miałem zamiaru mu pomagać po wypadku. Zasłużył sobie”
„Szwagier wciąż mnie wyśmiewał, a gdy wpadłem w kłopoty, odmówił pomocy. Po latach dostałem szansę, by się odegrać”
„Podeszłam do baby, która mnie okradła i dałam jej nauczkę. Brawura sprawiła, że kompletnie zapomniałam o bezpieczeństwie”